Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-11-2011, 21:34   #11
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Jeremiah’a nie przejął się zbytnio tym iż jeźdźcy ominęli ich łukiem. Widocznie Pan nie postanowił by ich drogi się skrzyżowały. Postanowił więc nie komentować reakcji towarzyszy jak i sytuacji. Jego twarz zdawała się być jak z kamienia, i nawet gdy wjechał do Hot Springs nic się na niej nie zmieniło. Spokojnie, prawie beznamiętnie obserwował otoczenie zapamiętując rozlokowanie uliczek, lokali czy twarz przechodzących mieszkańców miasteczka. Jechał tak drogą, aż w końcu dotarł do Łaźni i przyczepionego na ich drzwiach listu gończego. Jego treść przeczytał w milczeniu, lecz można było zauważyć jak lekko zmarszczył brwi, lecz ruszył dalej. Skierował jak większość swoje kroki do Soup and Sleep, Saloon. Zamierzał wynająć pokój, lecz spokojnie poczekał aż reszta „towarzyszy” załatwi z barmanem swoje sprawy. Dało mu to czas na rozejrzenie się po salonie, i przyjrzeniu się tym kilku bywalcom, którzy akurat tam spędzali czas. Gdy w końcu mógł już załatwić z barmanem swoje sprawy, Smith zdjął kapelusz, rozsunął delikatnie płaszcz ale tak by było widać tylko koloratkę ale nie broń, podszedł i rzekł:

- Szczęść Boże dobry człowieku – przywitał się z barmanem – szklaneczkę whiskey i pokój na noc, coś ciepłego również. Konia niech ktoś nakarmi, napoi i uszoruje. Wałach, bywa złośliwy.. – uprzedził.

Barman podał cenę a Jeremiah uiścił opłatę. Następnie usiadł przy stoliku i popijał w milczeniu, czytając Biblię która wyjął z torby podróżnej. Mimo, iż czytał notował w głowie każde słowo „szeryfa”. Rozumiał staruszka, chęć udowodnienia wszystkim że się jest przydatnym. Ta siła, która posuwa nas do pokazania „niedowiarkom” że, wiek nie gra roli. Znał te uczucia aż za dobrze. Pan jednak prowadził go, i kierował jego ręką. Smith słuchał dalej starszego człowieka, choć nie umknął mu fakt iż Lulu udała się z jednym z gości na „górę”. Pokręcił delikatnie głową lecz znów zadurzył się w lekturze. Choć próbował się skupić, wciąż szukał w głowie, pamięci jakiś informacji o całym tym gangu, czy tym Teksańczyku. Pięć tysięcy to kupa kasy, więc to imię na pewno musiało mu się już obić o uszy. W końcu zarabiał na takich jak on. Smith wyjął cygaro i zapalił. Czekał i czytał Pismo Święte. To go uspokajało i umilało mu czas.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 13-11-2011, 22:50   #12
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Molly gibko zeskoczyła z konia i pomaszerowała do wywieszonego na ścianie budynku listu gończego.
- Hej brzydalu - zatrzymała się krok przez wymalowaną gębą i wyciągnęła rewolwery. Spluwy zatańczyły w jej rękach jak zawodowe baletnice i zostały wycelowane w facjatę z dziecięcą wręcz manierą. - Bam, bam, bam... - szepnęła Molly i parsknęła śmiechem. - Pięć tysięcy, co? Musiałeś zdrowo nabroić bandido!
Blondyneczka zmrużyła oczy i wydukała na głos sylabami:
- Ciii-scooo-kid. Pięć tysięcy za pooo-jmaaa-nie lub truuuu-pa człoo-wieee-ka, któóoo-ry zra-zra... oh szlag, zraaaa-bował! zrabował pony eeeexpresss w El Paso. Tak, w El Paso.
Szybko można się było zorientować, że czytanie nie jest mocną stroną Molly O’Malley i chyba nawet spociła się z wysiłku próbując rozszyfrować wiadomość z plakatu.
- Nie wiem jak wam moi drodzy, ale mnie zdecydowanie przydałaby się taka kasa - wskoczyła na grzbiet swojej kobyły i przycisnęła jej boki obcasami kowbojek. - Jak już ją będę miała to w pierwszym rzędzie kupię sobie porządnego konia - mruknęła w końskie ucho. - Tak, do ciebie mówię tchórzliwa szkapo. A później pozwolę przerobić cię na salami i będę się tą kiełbasą opychać, słyszysz?
Wałach opuścił łeb i zastrzygł uszami po czym nonszalancko odwrócił pysk w drugą stronę i prasknął przeciągle, a kto wie, może nawet lekceważąco. Zadziorna kobyła.

Saloon wyglądał przeciętnie ale wydawał się miłą odskocznią od nocowania pod gołym niebem. Molly zamarzyła się kąpiel i domowe żarcie. Przywiązała tchórza do koniowiązu i wkroczyła do lokalnego przybytku swoim zwyczajowym, męskim i lekko rozbujanym krokiem.
Właściciel i barman w jednej osobie podał im kwotę za zakwaterowanie i na szczęście nie okazała się wygórowana.
- Biorę - Molly wysupłała z kieszeni pojedynczego dolca i rzuciła na kontuar uśmiechając się nawet zalotnie do mężczyzny. A kiedy kobieta uśmiecha się zalotnie to oczywiście ma to ukryte dno i tak też było tym razem. - Myśli pan, panie Richardson, że w cenie dostałabym ciepłą kąpiel w pianie?
Molly usiadła na wysokim stołku i zdjęła kapelusz.
- I oczywiście z chęcią się napiję sir. Poproszę szklaneczkę whiskey. I rzeczoną zupę - błysnęła białymi ząbkami w ładniutkim uśmiechu. - “Sleep and Soup”, nie? Poproszę full service.

- Robi się. - barman przetarł ścierką blat.
Wystawił szkło i nalał setkę whisky.
Na schodach pojawiła się ładna dziewczyna.

- Missy, niech Wesley i George zajmą się końmi gości. - powiedział Winslow do panienki. - Pierwszy na koszt baru. - uśmiechnął się szczerze, choć wyszło mu krzywo przez ubytki, które częściowo deformowały mu górną szczękę, przez co warga zapadała się jak u staruszka bez protezy. - I przygotuj pokój z balią dla pani.

Brunetka o kręconych w loki włosach zalotnym spojrzeniem omiotła mężczyzn, skinęła głową i znikła za drzwiami prowadzącymi na zaplecze.

- Do naszych gorących źródełek państwo zawitali? - zapytał Richardson patrząc po wszystkich. - Ile pokoi mamy przygotować jeszcze? Dla panienki osobny? - zwrócił się do Lulu przyglądając się jej jakby szperał w pamięci.

Molly pochyliła się nad szklaneczką i poklepała stołek obok siebie:
- Siadaj Kris - wyszczerzyła się do kompana po czym podsunęła mu pod nos darmową whiskey. - Patrz... - gestem wskazała na Lulu dosiadającą się do pokerzysty. - A córy Koryntu zawsze w gotowości do pracy... - stuknęła szkłem o szklaneczkę Krisa i wywaliła do dna. - Zajmij pokój obok mojego. No chyba, że bierzemy jeden z dwoma wyrami? Z ceny pewnie nie zejdą ale może będzie bezpieczniej, nie?

W tym czasie rozgadał się kto inny i Molly chcąc nie chcąc przeniosła tam wzrok.
- Eh te młodzi doświadczenia fachowego docenić już nie potrafią, kurwa mać... - deputowany staruszek siedzący obok chlupnął zawartość szklaneczki i z brzękiem odstawił puste szkło na blacie. - Pojechali. Beze mnie. Za Gangiem O’Hulligana psia mać. Hopkins kołek... Yankee Doodle od siedmiu boleści... Jak to jest Richardson, że Tom tak szybko dał mu się przekonać? Jeszcze bym im pokazał wszystkim! - pokiwał siwą głową patrząc w lustro zwieszone za barem.

- Szeryfie - Molly złapała szklaneczkę i dosiadła się do dziadunia. - Mówi pan, że ta banda konnych pojechała na gang? Kto to ten O’Hulligan? Widzieliśmy plakat na głównej ulicy ale tam chodziło o niejakiego Cisco Kida. Za tego O’Hulligana też nagroda jest?

- Carl Bedfellow - zagrzmiał staruszek dumnie wypinając piers. - deputowany szeryfa. - dodał kiwając potakująco głową. - Panienka widziała O’Hulligana na ulicy głównej? - tym razem zagrzmiał głośniej z przejęciem przystawiając róg do lewego ucha, który wisiał mu u pasa, od strony gdzie siedziała Molly.

- Niech wybaczy mu panienka, “Old Man” nie dosłyszy. - wtrącił się dyskretnie Winslow dolewając staruszkowi Whisky i kręcąc głową. - O’Hulligan z braćmi od dawna szaleje w okolicy. Dołączył do niego ten Cisco Kid, którego tropem z kolei szeryf Hopkins przybył. Z naszym szeryfem Tomem Buckhalterem i trzema deputowanymi stworzyli posse. Dwie godziny temu ruszyli ścigać ten gang. Prawdziwe utrapienie okolicy. Zwłaszcza Hot Springs. My płacimy $300 za Billiego “Gun” O’Hulligana. Za każdego członka gangu $150. A jest ich czterech jeszcze. Horace Carpenter, Ned “Nose” Parker, Jakob “Fatty” Kroger i czerwony Samuel “Two Eyes”. No i ten Sico Kid. - pokiwał ze skwaszoną miną. Za tego z Texasu to płacą aż pięć patyków. - dodał. - Do posse prawie wszystkie chłopy z miasta się zaciągły. Bo to niezła sumka.

- A mają cynk? Znaczy gdzie ich szukać? Skoro się już w tyle chłopa zebrali to chyba wiedzą dokąd jadą i raczej się nie szwendają po prostu po okolicy licząc na farta, że na bandidos wpadną?

- Ta. Mają. A było to ni mniej ni więcej tak. - Richardson gaduła zaczął opowieść. - Jakiś czas temu telegram przyszedł z placówki targowej niedaleko rezerwatu, że jej właściciel pochwycił cały gang O’Hulligana. Poznał ich z listów gończych. Rozpoznał. I pojąc spił nieświadomych tego bandziorów. Potem związał wszystkich i z dwoma synami na wóz załadował telegram wysławszy do Hot Springs, że jest w drodze ku nam. Zebrać nagrodę i odstawić O’Hulligana. Pech chciał, że w drodze, niedaleko Hot Springs gang zdołał się uwolnić. Handlowiec zginął wraz z jednym synem. Drugi zdołał w strzelaninie uciec na koniu. Leży ranny na górze. - zadarł głowę do góry. - Dotarł tutaj dzisiaj w południe, kiedy w mieście był już Hopkins ścigający Sico Kida. Ponoć to właśnie ten Teksańczyk pomógł gangowi O’Hulligana kiedy powiązani jak barany jechali na wozie. Na stryczek. Ot i cała historia. - westchnął zakładając ręce na piersi. - Gdyby nie to drzewo - zastukał w podłogę protezą. - to bym razem z posse teraz jechał i ja...

- Czyli wiedzą gdzie jechać czy nie? - Molly straciła rachubę. - Skoro Sico kid uwolnił skazańców to równie dobrze mogą już być daleko stąd. Dokąd w zasadzie to posse jedzie? Będą ich tropić po śladach czy jak?

- Pojechali skąd chłopaczynę koń przywlókł. Ranny za dużo nie powiedział, ale z tego co zdążył nim odpłynął przed zabiegiem, to wynikło, że na południowym-wchodzie trza ich szukać. Placówka targowa niedaleko rezerwatu też była skąd jechali tutaj, to się wszystko układa... - wyjaśnił Richardson. - Jeszcze jednego? - zapytał podnosząc butelkę.

- Chyba na razie rzucę bety w pokoju i wezmę tą kąpiel jeśli pan pozwoli - Molly wstała nasuwając kapelusz na czoło. - Kobyłę tylko rozsiodłam i do stajni odstawię, nie? A później... można z tym rannym zagadać? Przytomny już?

- Moi chłopcy zajmą się końmi, przeczy przyniosą. Pierwszy od schodów - Richardson skinął głową ku balustradzie na piętrze. - Zaraz będzie ciepła woda. I zupa do pokoju. A młody... Lekarze kazali, żeby go nie męczyć. Chyba zresztą nieprzytomny jeszcze. - dodał licząc monety.

Molly przystanęła jeszcze przy Balorze.
- Szybko się z kąpielą uwinę. Woda się nie ufajda zanadto bo brudem jeszcze nie zarosłam. Jak chcesz to możesz wskoczyć po mnie do balii. No i mów co sądzisz. Znaczy o tym posse całym, nie? Możemy w tym spędzie ugrać parę dolców dla siebie?
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 13-11-2011 o 22:52.
liliel jest offline  
Stary 14-11-2011, 18:33   #13
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Hugo zerknął na chłopaka z góry, ale nie zrobił żadnego nawet gestu. Już dawno się nauczył, że prowokacje potrzebne są tylko tym, którzy faktycznie ich wymagają. Ten tu był tylko zwyczajnie niechętny, nawet nie było wiadomo, czy kiedykolwiek widział ciemnoskórego w swoim życiu.
- Pokaż gdzie umieścić konie, a gdzie wóz. Z szefem się rozliczę za chwilę.
Nie spieszyło mu się do środka, tamci co odjechali raczej nie wrócą szybko, ale tak czy inaczej ktoś w tej dziurze został, a były bokser wolał unikać wszelkich problemów przed dotarciem do celu tej wyprawy. Zapłatę więc odłożył do chwili załatwienia sprawy z całym ich dobytkiem. Spać i tak miał zamiar na wozie.
- Wóz tutaj stać może. Wesley jestem. - powiedział podchodząc do koni. - Zaprowadzę je do stajni. To moja praca. - bąknął.
Hugo dopiero teraz zuważył, że chłopak ma czerwony policzek.
Z budynku wyszła młoda dziewczyna o ładnej buzi. Stanęła w drzwiach na tyłach zajazdu.


- Wesley, George. Zajmijcie się końmi, mamy gości. Ich rzeczy zanieście do pokoi. - powiedziała miłym głosem.
- Dobra. - odrzekł stajenny.
Przyjrzała się murzynowi z zaciekawieniem.
- Dzień dobry. - odezwała się do Hugo co było dla niego ogromnie zaskakujące. Nie dosć , że odezwała się pierwsza, to w ogóle.

Hugo nawet nie maskował zaskoczenia, unosząc brew. Skinął przy okazji Wesleyowi, pozwalając mu robić co do niego należało, skoro tak stawiali sprawę. On nie miał nic przeciwko, konie to nie był jego żywioł. Poprawił płachtę wozu, nie mając ochoty, by ktoś zaglądał do środka.
- Witam. Dwa wozy i wóz, płaci się w środku?
Wolał od razu przedstawić sprawę jasno i szybko. Niewiele jeszcze wiedział o ludziach z tak dalkiej północy i ich traktowaniu kogoś takiego jak on. Wspinał się więc na wyżyny swojej kultury, znacznie wyższej od czasu poznania Lulu.
- Przyjmę zapłatę. Czterdziesci centów od koni. Za wóz na dworze opłaty Richardson nie weźmie. - powiedziała podchodząc bliżej i wyciągając delikatną rączkę do murzyna po pieniądze.
Chłopak sprawnie wyprzągł konie i poprowadził ku stajni.

Murzyn zerknął na nią spore łba, zastanawiając się, czy zmysłów nie postradała. Zazwyczaj omijały go takim łukiem, że teraz aż uśmiechnął się krzywo, pokazując swoje białe zęby. A potem zarechotał, rozbawiony tą sytuacją. Jego gruby głos rozniósł się po okolicy.
- Za wóz nie, a za spanie w wozie?
Pewnie lepiej byłoby upewnić się u samego właściciela, ale ta tu wydawała się kompetentna. Nauczony doświadczeniem Hugo zamiarzał zaś sprawdzić wszystkie standardowe możliwości, co do których mogli potem się doczepić, szukając zaczepki.
Panienka wzruszyła ramionami.
- Można spać na wozie, pod wozem albo i pod gołym niebem. Tylko za siano w stodole bierzemy dziesięć centów od osoby. A za drugie tyle damy zupę i śniadanie.
- Chyba żeście dużo takich jak ja nie spotkali, ale to lepiej. Masz.
Wcisnął jej w dłoń żądaną kwotę. Dla niego lepiej. Teraz mógł zjeść i się napić. Dziewczyna znikła a po kwadransie przyszła z dymiącą żelazną miską, w której była zupa fasolowa ze smażonym boczkiem i cebulą. Do tego pajda chleba i kubek wody. Postawiła wszystko na beczce przy wozie i bez słowa wróciła do budynku.

Wielki mężczyzna popatrzył za nią jeszcze dość ciekawie, a potem przyniósł sobie jedzenie do wozu i w spokoju zajął się konsumpcją. Wciąż chciało mu się śmiać, bo z początkowej ciekawości najwyraźniej nie pozostało u dziewczyny już nic, a taka sytuacja najbardziej odpowiadała Hugo. Było na świecie mnóstwo głupich, młodych dziewczynek, z którymi potem były same kłopoty. Gdy sprawy miały się jasno, murzyn miał pewność, że nie wydarzy się nic nieprzewidzianego, bo jeśli uporu mógł mieć dużo a czaszkę mocną, to z oporem już było różnie. Niby to opanowany, ale jak kręcą się takie powabne dziewczynki...
Skończył jeść, zaklął siarczyście z powodu swoich idiotycznych myśli a potem zeskoczył z wozu i utykając lekko poszedł w kierunku zaplecza, niosąc miskę, chcąc dokładki i jednocześnie mając zamiar dowiedzieć się co z Lulu. Wszedł do środka i prawie od razu zderzył się prawie z gestykulującym staruszkiem, pewnie owym bossem. Hugo wcisnął mu miskę.
- Dołóż jeszcze, to nie będę miał powodu, by iść dalej.
Burknął średnio przyjemnie, ale starał się dopasować do tego, jak go widzieli.
- I powiedz co z Lulu... to ta ciemniejsza.
Gdy dowiedział się wszystkiego co chciał, rzucił barmanowi dwudziestocentówkę, odbierając przy okazji dokładkę do kolacji. Skoro jego pracodawczyni znalazła klienta, to on mógł pozwolić sobie na solidne najedzenie się. Jedna zwykła porcja była dla niego jak porcja głodowa. Skinął mu głową i wycofał się na swój wóz. Jak na razie zapowiadała się całkiem przyjemna i spokojna noc.
 
Sekal jest offline  
Stary 15-11-2011, 12:53   #14
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Sadowiąc się na stołku Kris zdjął z głowy kapelusz i przeczesał zlepione potem włosy. Darmowa szklaneczka whisky to było to, czego potrzebowało jego gardło.
- Dasz sobie radę. – puścił oko do Molly na jej uwagę, że jeśli będą spać razem w pokoju, to będzie bezpieczniej.
- Prześpię się w stajni. Wolę mieć oko na Fomora. Po za tym wiesz, że nie czuję się dobrze pod dachem, ale co do kąpieli to chętnie skorzystam.
Kris miał rodzeństwo, więc mycie się w balii po kimś innym nie stanowiło dla niego problemu.

Siedział przy Molly nie bardzo mając ochotę rozmawiać, ale przysłuchiwał się uważnie.
- Szeryf i jego ludzie wyjechali z miasta. Z całym szacunkiem Panie Bedfellow, ale na Pańskich barkach spoczywa bezpieczeństwo miasta, a co będzie jak ta banda tu zawita? Po za tym skąd wiadomo, że ten chłopak nie jest podstawiony? Nie wiadomo, kto go postrzelił. Skoro zaś dotarł do miasta, to chyba rana nie była tak groźna. Macie Tu całkiem ładny bank. Jeśli Pan rozumie co mam na myśli. Ładny i prawie nie strzeżony. Warto by popytać tego chłopaka. - stwierdził sącząc darmową szklaneczkę whiskey.
- Panna O’Malley zna się trochę na ludziach i mogłaby go wybadać. Jeśli miasto byłoby chętne zapłacić za jej czas. - odwrócił się w stronę Molly puszczając do niej nieznacznie oko, tak by staruszek tego nie zauważył.
- Znamy handlowca i jego synów, bo od lat prowadzili placówkę u nas się zaopatrując często. - odpowiedział Richardson.
- Tak. - huknął Bedfellow. - Mamy ładny bar! A jak miło jest gry pianino gra! - staruszek potrząsł głową nad szklaneczką. - Toć siedzę i pilnuję przecież młody człowieku!
Kris podniósł szklankę w niemym salucie.
- Zatem Pańskie zdrowie Panie Bedfellow. Jeśli jednak Panowie pozwolicie … - skinął głową i zwrócił się do lepiej słyszącego barmana. - chciałbym zamienić z chłopakiem kilka słów, o ile rzecz jasna będzie to możliwe.
To nie była jego sprawa, ale w sumie i tak nie miał nic do robot, a 3,40 w kieszeni zachęcało go do rozmowy.
- Jak mówiłem, po zabiegu doktora, Will jest nieprzytomny. Jak się ocknie, to zawołam pana. - Winslow zapewnił. - Myśli pan, że szeryf z Hopkinsem mogli co przeoczyć? Chłopak mamrotał, to może jak dojdzie do siebie co i więcej powie. Czasu nie było to i nie czekali. - zasępił się.
- Warto sprawdzić, a tak przy okazji … - Kris wyciągnął z kieszeni pogniecioną fotografię i podał ją barmanowi. - Szukam tych ludzi. To Jacob i Jim Balorowie. Widział może ich Pan?
Spytał z ledwo wyczuwalną nadzieją w głosie.
Barman przyglądał się zdjęciu przez dłuższą chwilę przenosząc wzrok od fotografii do Krisa.
- Rodzina, hę? - zagadnął i nie czekając na odpowiedź rzucił. - Przykro mi. Nie widziałem.
Twarz Krisa skrzywiła się w smutnym uśmiechu, gdy zawiedziony nie wiadomo, który już raz, chował zdjęcie.
Potem gdy barman wycierał szkło, zmętniały mu oczy.
- I ja małżonkę moją utraciłem przed laty z dzieckiem. Wojna. Pod Gettysburgiem nogę straciłem jak z mnie kula armatnia pacnęła... - zanurzył się we wspomnieniach zaczynając reminiscencję słysząc wywód której Bedfellow odsunął się na bok odwracając bokiem przyciągając do siebie stojącą przed Richardsonem butelkę.
- I tylko Missy, którą to już widzieliście państwo, mi się została. Przygarnąłem sierotę i od lat ja swą córę chowam. - zakończył opowieść.
- Pod Gettysburgiem? - Balor nie mógł się powstrzymać od pytania. - Po stronie Unii, mam rację? A co do Missy, to bardzo ładna z niej Panna. Jeśli mogę tak zauważyć.
Balor lekko skłonił głowę w stronę dziewczyny.
- A jakże by inaczej? Piechota. - westchnął zawieszając się na barze. - Bardzo ładna. - Richardson zmierzył Balora podejrzliwie przenosząc wzrok od kowboja do przybranej córki, która posłała Teksańczykowi nieśmiały uśmiech. - Patrz dziecko, coby zupa się nie przypaliła! - zniecierpliwiony machnął ręką na zaplecze.
- Już zdjęta z pieca. - dziewczyna wzruszyła ramionami.
- To zanieś chłopcom kolacje do stajni.
- Kiedy oni zawsze w kuchni jedzą? -
panienka zniknęła za drzwiami.
- Ot ładna i serce złote, ale uparta jak oślica... - mruknął Winslow.
Balor taktownie nie skomentował. Dopił whisky i zabrał się za zupę czekając na swoją kolejkę do balii.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 15-11-2011, 20:20   #15
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Chwila oczekiwania w stresie, i było po wszystkim. Kimkolwiek byli jeźdźcy, wybrali inną drogę i oddalili się tak szybko, jak zostali wytropieni. Po zbieraninie, którą tylko z uprzejmości można by nazwać drużyną, widać było najróżniejsze podejście do nadchodzącego zagrożenia- jedni chowali się licząc, że zostaną niezauważeni, inni zdawali się nie widzieć problemu w bezpośredniej konfrontacji z domniemanymi przeważającymi siłami wroga. Każdy postępował inaczej, wiedziony innymi pobudkami. Z jednej strony, nie można nikogo winić za indywidualizm i własne przekonania, z drugiej jednak- podróżowali razem. Każdy z nich powinien myśleć nie tylko o sobie, ale też o reszcie. Dlatego podróżowali razem, żeby było bezpieczniej. Tylko że jeśli ich akcje będą tak rozbieżne... Jaredowi niezbyt się to podobało, nie powiedział jednak nic. Podróż nie powinna trwać zbyt długo, a w razie czego priorytetem jest życie Lulu i Hugo- w końcu obiecał im towarzyszyć aż do końca ich podróży i czuwać nad ich bezpieczeństwem.

Hot Springs- niewielkie miasteczko zawdzięczające swoją nazwę gorącym źródłom gęsto rozmieszczonym w okolicy. Tiggs dziwił się sam sobie, jakim cudem jeszcze tu nie zawitał. Wizyta w takim miejscu pomogłaby mu się odprężyć, pozbyć pokładów negatywnej energii... Zaśmiał się w duchu na samą myśl o indiańskim szamanie, z którym miał okazję rozmawiać jakiś rok temu, a który udzielił mu kilku rad na temat "stanu jego ducha".
Mimo wszystko, pobyt w gorących źródłach musiał być co najmniej przyjemny, skoro przyjeżdżały tu osoby z całego stanu, i nie tylko.

Barman był rozmowny, to znaczy, że znał się na swoim fachu- wszakże barman musi umieć rozmawiać z klientami, na każdy temat. Jared opłacił swój pokój, i dorzucił parę centów Williamowi, któremu najzwyczajniej w świecie zabrakło środków. Zdarza się.
Słuchał, jak blondynka wypytywała o wyprawę, z którą się minęli, oraz tych, na których polowali. Fakt, i jego wzrok przykuł miotany wiatrem list gończy- pięć tysięcy za martwą głowę to naprawdę pokaźna sumka. Było jednak kilka powodów, dla których Jared nie zainteresował się żywo sprawą. Po pierwsze, obiecał odprowadzić Lulu do Westwood. Po drugie pokaźna gromada wyruszyła już śladem bandytów, jakie były szanse, że mając kilka godzin straty do pogoni zdołają dotrzeć do nich pierwsi? Nikłe. Po trzecie, chociaż najmniej ważne, Jared lubował się w mordercach, a póki co wiedział tylko o napadzie na pociąg. Fakt, starczyłby fakt, że jest wyznaczona cena za ich głowę, detale nie są niezbędne, jednak priorytetem obecnie było spełnienie obietnicy- zapewnienie ochrony Lulu.

Wyszedł z "Soup and sleep" i podszedł do Bruno, który jeszcze tkwił przed budynkiem.


Odwiązał go i powolnym krokiem powiódł w stronę stajni.

- Zmęczyłeś się? Bo ja przyznam, że trochę tak.- Koń spojrzał na niego z dezaprobatą.
- Co tak patrzysz? Swoje przeżyłem, a i coś mnie wzięło jakiś rok temu, alergia czy czort wie co. Nie jestem w stanie przejechać takiego dystansu jak jeszcze pięć, dziesięć lat temu...- Kasztan parsknął i pokiwał łbem, uznając trafność argumentów. Ale potem trącił mężczyznę nosem dając mu do zrozumienia, że i on nie jest najmłodszy, ale mimo to jest wiele wart. Jest znacznie lepszym towarzyszem, zarówno w podróży jak i strzelaninie, niż większość przedstawicieli jego gatunku, i jego wiek nie ma tu nic do rzeczy. Zwolnił i spojrzał w oczy Jareda, próbując przekazać mu, że z nim jest tak samo.

- Dziękuję, przyjacielu. Wiesz, jak podnieść mnie na duchu. Masz u mnie skrzynkę najsłodszych jabłek, jak tylko zajedziemy do Westwood.- Bruno uniósł głowę, dumny z tego, że po raz kolejny mógł pomóc swojemu nieporadnemu właścicielowi.

Tiggs oddał wodze konia jednemu z chłopców urzędujących w stajni i pozdrowił jedzącego zupę Hugo skinięciem głowy.
Gdy wszedł ponownie do Saloonu, Balor kończył rozmowę z właścicielem przybytku, chował zdjęcie swoich rodziców. Biedny chłopak, chociaż twardy, skoro nadal ma nadzieję ich odnaleźć.

Lulu, ani hazardzisty z którym rozmawiała w kącie sali, już nie było. Nie trudno było się domyślić, co i gdzie robią. Cóż, ma budynek na własność, ale musi mieć gotówkę na jego wykończenie i umeblowanie- łóżka kosztują, nawet w hurtowych ilościach.

Jared usiadł przy jednym ze stolików i położył kapelusz na krześle obok. Zaraz podadzą kolację. Potem będzie mógł napić się burbonu, w końcu barman zaoferował się postawić pierwszą kolejkę, i wreszcie się położyć. Błogi sen przed kolejnym dniem w siodle.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 18-11-2011, 21:09   #16
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
Miasteczko Hot Springs było w miarę normalnym miasteczkiem, nie licząc wielu drewnianych szkieletów budynków. Widocznie gorące źródła dawały niezły zarobek.

Barman przyjął gości bardzo miło, dla kompanów Willa było to normalnością, ba nawet trikiem po którym klienci płacą za wszystko co właściciel wciśnie. Zaś traper poczuł się jakby "zaakceptowany". Uważał, że na świecie są same chamy i złodzieje co tylko czekają, żeby cię zgnoić, obrobić, zatłuc na śmierć i znów obrobić. Widocznie w swoim życiu spotkał niewielu niewłaściwych ludzi. Przywiązał swojego konia i wszedł za resztą do saloonu. Pies rozłożył się na deskach przed wejściem i wywalił jęzor. Albo psina jest cholernie mądra, albo miała cholernie dobrego lub surowego właściciela.
Na plakat z twarzą bandyty nawet nie zwrócił uwagi, ale hazardzista wywołał u Willa ścisk wnętrzności. Zagrałby w karty, ale nie ma za co, nikt mu nie pożyczy bo będą się spodziewać, że nie odda. Trzeba będzie coś załatwić.
Z małą pomocą Jareda udało się mu wynająć pokój. Tak więc wisi już dwadzieścia centów. Osobiście obojętne mu było gdzie śpi, ale w sumie czasem trzeba spróbować czegoś nowego. Will do większości z tego co go nie dotyczyło podchodził olewająco, tak też było z rozmową niezwykle męskiej niewiasty z jakimś starawym dziadziem z gwiazdą na piersi. Z pustymi kieszeniami wyszedł z budynku, a czworonogi kompan niczym szeregowy w koszarach zerwał się na równe łapy i ruszył za nowym panem. Will postanowił powłóczyć się trochę po mieście, popytać ludzi o miejscową florę i faunę, o dalszą drogę, którą musiał przebyć razem z drużyną no i odwiedzić te sławne źródła. Idąc główną ulicą słyszał jak z trzaskiem zamykają się ostatnie drzwi i okiennice. Ścisnął mocniej pas Winchestera i mruknął:
- Ciekawe jak tu witają przyjezdnych...
Ruszył z psem u boku, był już w sporej odległości od saloonu. Jakby ktoś wyszedł na główną drogę zauważyłby postać Willa idącego bujając się i luźno operując nogami szczękając po każdym kroku ostrogami, pies dreptał wesoło z ciągle wywalonym językiem, a to wszystko na tle pustej drodze głównej z jakiejś mieścinie. William wiedział, że w tej chwili zupa stygnie, a szklaneczka alkoholu wietrzeje, ale nie przejmował się tym. Życie jest zbyt krótkie, żeby marnować je na jedzenie i picie.
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."
Ziutek jest offline  
Stary 20-11-2011, 08:54   #17
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Hot Springs, South Dakota, kwiecień 1876

Na dwie godziny przed zmierzchem




Hugo, jeszcze nie odstawił miski, zgarniając ostatnie fasolki, kiedy czuł, że zbliża się pora. Trzeba było udać się tam, gdzie nawet massa zwykł samemu chadzać piechotą.

Lulu z nieukrywaną przyjemnością skorzystała z gorącej kąpieli. Balia okazała się być doprawdy dwuosobowa. Mniej więcej tyle samo wody wylało się z pluskiem na podłogę, co jej w bąbelkowej pianie, po energicznym, acz fachowym jak kontrolowany galop, myciu się zostało. Fast Freddy poszedł do kąta, w którym stał dzban na urynę. Lulu pobieżnie prześlizgnęła się skoncentrowanym wzrokiem od lekko owłosionych, lecz bardzo zgrabnych pośladkach Crispa, przez rozrzucone części garderoby, zatrzymując się spojrzeniem na oknach. Wyszła z balii. Krople wody kapały na deski. Zawinięta w firanę zerknęła dyskretnie na zewnątrz. Zanosiło się na deszcz. Okno wychodziło na tyły. Hugo nie było na koźle ani przy wozie. Musiał spać lub odpoczywać pod plandeką. Wiedząc, że rankiem, po gorącej nocy, będzie musiała wziąć jeszcze jedną kąpiel, tchnęło ją by przygotować sobie tym razem ubranie na zmianę zawczasu. Mogła zawołać na murzyna, ale sama będąc Mulatto, aż nadto dobrze wiedziała jak miłe jest pokazywanie się dla negros w miejscach publicznych. Białych. Nie lubiła też traktować ochroniarza jak osobistego chłopca na posyłki. Ubrana w suknię wyszła na korytarz i natknęła się na Missy. Dziewczyna, niezwykle miła i taktowna, zachowywała się wręcz tak, jakby nie widziała, że ma do czynienia z osobą kolorową. Nie była to postawa bardzo popularna i nikt inny jak ci, którzy doświadczyli na swej skórze nietolerancji mogli w pełni docenić charakter i serce takich ludzi. Poza tym Missy nie była mężczyzną. To również nie mieściło się zwyczajowej rutynie, bo generalnie tylko faceci lub lesbos wszelakiej maści jedli Lulu z ręki. I nie tylko. Blondynka, na prośbę Luisy skinąwszy głową, udała się po jej ubranie na zmianę.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=hL-X53ze5O0[/MEDIA]


Wychodek był między stajnią saloonu a szopą, wciśnięty w zaplecze sklepu wielobranżowego. Murzyn siedząc wygodnie podejrzewał, że być może dokładka fasolki przyczyniła się do wzmożonej pracy jelit. A że Hugo był duży, to dużo jadł. Dużo pił. No i długo mu schodziło w ustępie. Przez szpary w deskach miał całkiem niezły widok na wóz. Nie musiał się o nic martwić. Rozsiadł się wygodnie na ile pomieszczonko pozwalało. Traper Will podążał właśnie główną ulicą. Z Winchesterem w garści. W jego śladach deptał pies. Za psem toczył się suchy krzak. Zaraz potem z zaplecza zajazdu wyszła znajoma panienka Missy i podeszła nieśmiało do wozu chrząkając głośno. Hugo podniósł brew a kąciki szerokich warg zadrgały. Dziewczyna odeszła i zniknęła za drzwiami stajni.

Kris siedział w rogu pokoju tyłem do Molly. W balii. Woda była jeszcze ciepła. I do połowy czysta. Oparłszy ręce na krawędziach blaszanej wanny rozkoszował się chwilą wygody. Potrafiły to docenić najbardziej jego lędźwie. Na szlaku z Cheyenne raz tylko kąpał się w rzece, więc zabieg przyjemności łączył się z pożytecznym. Myśli krążyły mu koło rannego chłopaczyny. Banku. I obcego gangu. Przez ramię rozmawiał z kobietą. Walczył z pokusą zerkania w lustro, w odbiciu którego O’Maley z rozwianymi lokami lekko falujących blond włosów wskakiwała w kowbojskie portki. Ona na lustro nie zwracała uwagi. Albo celowo albo niechcący. Kąpiel była pierwsza klasa. Zupka też. Whisky jest whisky. A sprężyny łoża skrzypiące acz wygodne.

Tiggs spokojnie posilał się fasolówką. Obok przy stoliku siedział sztywno Jeramiah z kamienną twarzą z rozłożoną na obu dłoniach książką. Biblią w czanej okładce. Richardson przyniósł obiecane trunki. Postawił obie szklaneczki przed mężczyznami. Po tym jak barman powiedział o gangu O’Hulligana, żaden z nich nie słyszał o takowym. Jednak o Sisco Kidzie obydwu gdzieś zadzwonił dzwon w pamięci. O ile Jared machnął rękę na rabusia grubej kasy, podejrzewał, że Billiego „Guna” szukają bynajmniej tylko za złodziejstwo. Nagrody za zabijaków nie były zazwyczaj wysokie. Dni ich wszak policzone. Jak to mawia dobra książka Pana Smitha, wszyscy bowiem, którzy miecza dobywają, od miecza giną. A miasteczko zastraszone wszak było wielce kiedy wjeżdżali do Hot Springs. Znaczy się, że gang Irlandczyka należy do tego najgorszego gatunku co dopuszcza się wszelakich zbrodni. Przydomek "Gun" też mówił sam za siebie. Myślami wybiegł też nieco ku przyszłości. Wiedział, że w Westwood mogą potrzebować deputowanych. Nawet nie wiadomo czy ci ludzie mieli szeryfa.

Pan Smith im dłużej czytał tym bardziej się uspokajał. Jednocześnie nie mógł się skupić. Sam nie wiedział z czym walczyć bardziej. Z natrętnymi myślami o zalaniu się whisky przed snem czy wątpliwym szczęściem przy stole na kacu. Bo to, że zagra to już sobie obiecał. Kilka tygodni bez stołu, więc nie dziwota, że od pierwszego wejrzenia na szyld Soup and Sleep postanowienie to puściło pierwsze korzonki. Z początku niewinną i beztroską myślą, potem zaś podlane widokiem tasującego karty gracza wzbierało jak kaszel rodzący się w płucach suchotnika. Stary Testament pomagał jednak trzymać emocje w ryzach. A fakt, że hardzista zniknął z dziwką w wiadomych celach, tylko pomógł odłożyć pokusy na potem. Myślami zaczepił się przy Sico Kidzie i im dłużej myślał, w czym dopomagał Whisky, dochodził do wniosku, że kimkolwiek był Adrian Cinseros, to musiał nieźle narozrabiać kilkanaście lat temu. Pony Express oficjalnie nie istniał od kiedy telegraf dotarł ostatecznie na zachodnie wybrzeże. Czyżby Hopkins chował Sisco osobistą urazę? Tylko czy był to również priorytet Wells Fargo, które wykupiło tę sieć? O gangu O’Hulligana nie słyszał. Cena za jego głowę była przeciętna, ale biorąc do kupy wszystkich wyjętych spod prawa kamratów zbierała się niezła sumka.

Will szedł przez Hot Springs mijając budynki. Odprowadzały go milczące twarze nielicznych mieszkańców. Przybysze póki co nie mieli wrogich zamiarów w wyludnionym i praktycznie pozbawionym mężczyzn mieście. Dlatego z nerwowego poczucia zagrożenia miejscowi przybrali postawę ostrożnej nieufności. Traper mijał poszczególne sklepy. „Gunsmith”, „Livery”, „Barber”. Wszystkie były zamknięte z wyjątkiem fryzjera. Przez szybę widział jak w średnim wieku właściciel zakładu o przestraszonej twarzy, golił siedzącego w fotelu jegomościa. Zakład fryzjerski był jednym z ostatnich budynków na końcu miasteczka.

Murzyn nie mógł w spokoju się załatwić. W drzwiach Soup and Sleep ukazała się Lulu. Ze zniecierpliwioną miną podeszła energicznym krokiem do wozu. Hugo chciał juz krzyknąć, że moment, że wychodzi, gdy i ona ruszyła do stajni.

Jako, że drzwi były uchylone McClyde stanął w progu, gdyż z godnie z postanowieniem chciał porozmawiać z mieszkańcami. Drogę znał co prawda, lecz to być może była ta chęć przełamania awersji do obcowania z ludźmi, która odciągnęła go od chwili zasłużonego odpoczynku przy kieliszku Whisky. I miski ciepłej strawy po trudach podróży. O wygodnym łóżku nie wspominając, którego już nie pamiętał kiedy ostatni raz widział. Pies położył się lewniwie pod ścianą budynku. Fryzjer czując na sobie wzrok Willa przeprosił klienta i podszedł do trapera.

Hugo w końcu w pospiechu podciągną portki na kalesony, nie marnując czasu na zapinanie klapy w bieliźnie i ruszył do stajni. Kiedy podchodził do drewnianych wrót, niespokojne końskie rżenie i głuchy tupot kopyt o ubitą ziemię, wskazywał na zamieszanie. Nagle. Głuche uderzenie ciężaru o ziemię oraz towarzyszące temu przekleństwo. W środku działo się coś więcej jak podejrzanego. Kiedy odciągnął drzwi zobaczył otworzoną z przeciw na oścież bramę. Do słupa podtrzymującego strop stodoły siedział przywiązany młody chłopak z opuszczoną głową. Wcześniej go nie widział. W sianie, twarzą do ziemi leżał ten, którego poznał przy koniach. Wesley. Poznał go po dziurawej koszulinie i rudej czuprynie. Z gleby podnosił się właśnie łysy, biały mężczyzna w stajennym boksie. Na widok Hugo sięgnął ręką do uda. Pusta kabura. Grymas złości na zarośniętej twarzy grubego draba wyszczerzył się wściekle. Był równie wysoki jak Hugo. Za nim tańczył w miejscu koń Balora. Nerwowo podrzucając łeb. Pod kopytami mustanga leżał w brudnym sianie rewolwer. Dostrzegł to i biały jegomość.

Na niebie szybował orzeł na tle deszczowych chmur.

Mężczyzna był prawie ogolony. Bo do połowy. Ale ten krem już zebrany zniknął pod ostrą brzytwą sprawnie i bardzo dokładnie. Z drugim policzkiem i szyją dokładnie umorusanymi białą pianą, John w milczeniu obserwował w lustrze dwóch mężczyzn. Trapera co zawitał z przyjezdnymi, jak mu „Shaky” Pete doniósł podczas strzyżenia oraz tegoż fryzjera. Gadali o faunie i florze. O’Sullivan pod opadającym na ramiona i kolana prześcieradłem trzymał rewolwer. Odruchowo. Słyszał też o bandziorach w okolicy . Nie dołączył się do posse, bo Hopkinsa kojarzył z armii. Wolał, żeby pułkownik nie kojarzył dzisiaj jego. Teraz, kiedy duch z przeszłości odjechał w ślad za gangiem Billy "Guna" i Sisco Kidem, on mógł spokojnie się ogolić, wyspać i ruszyć w swoją stronę. Wyniósłby się z Hot Springs już z rana gdyby nie koń, którego trzeba było podkuć. A musiał czekać w kolejce. Na dodatek za tym wyperfumowanym hazardzistą, co przesiadywał w Soup and Soup. Więc wyjścia nie miał innego jak schodzić Hopkinsowi z oczu, bo sprzedawać rumaka nie chciał. Ani kupować nowego w tutejszym „Livery”.

Zaszczekał pies. Will odwrócił się.

- Jezu! – jęknął fryzjer wskakując niemal szczupakiem do środka zakładu.

Kucnął przy fotelu Johna rozdygotany.

Główną ulicą jechali na złamanie karku jeźdźcy z zaciągniętymi na twarze chustami. Wysypali się zza biura szeryfa podrywając konie do galopu. Z wyciągniętymi karabinami. Nie więcej jak sześćdziesiąt kroków dalej. Nadjeżdżali cwałem. Cztery konie. Na dwóch z pośród nich siedziały przerażone kobiety. Z przodu, w uściskach mężczyzn była Lulu i przybrana córka barmana. Końskie grzywy i rozwiane sukienki falowały w pędzie. Tuman kurzu ciągnął się za nimi. Wzbijał ku niebu. Pies rzucił się z ujadaniem im naprzeciw. O w mordę jeża! Will poznał swojego konia! Koniokrady zbliżały się z każdą sekundą.

Jared i Jeramiah wybiegli przez wahadłowe drzwczki saloonu. W stronę Black Hills, aż się za nimi kurzyło, odjeżdżała czwórka jeźdźców.

- Porwali Missy... – dał się słyszeć przejęty kobiecy głos dobiegający od strony sąsiedniego budynku.

W Soup and Sleep i na ulicy zrobiło się na dole tak głośno, że Kris wyskoczył z balii równie szybko jak Molly na korytarz. Na dole Winslow Richardson krzyczał.

- Skurwysyny! Porwali Missy! Matko przenajświętsza! Pomocy! – zawodził kaleka a ostatnie słowa padły już przed saloonem, kiedy wyrżnął jak długi w błoto przy parkurze.

Na szynkwasie Carl „Old Man” Bedfellow z zaciętą miną nabijał flintowy pistolet prochem. Antyk, kto wie, może i starszy od niego. Na balkon wyszedł Freddy Crisp w śnieżnobiałych kalesonach, ostrożnie wyglądając na dół. Na widok panienki O'Maley skinął uprzejmie głową podkręcając wąsa.

- Pościg! Za mną! – huknął dziarsko deputowany dziadek.

Zatoczył się lekko, kiedy zszedł ze stołka. Dwa pierwsze kroki wyszły w linii prostej. Potem coraz chwiejniej.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 20-11-2011, 21:55   #18
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
To co się wydarzyło w kilka chwil, zaniepokoiło Jeremiaha. Przyglądał się odjeżdżającym wraz z jego koniem jeźdźcom i już miał zakląć soczyście, lecz tylko splunął na ziemie. Wrócił do salonu, zabrał kapelusz i wyszedł. Spojrzał się po swoich „towarzyszach” i wiedział, że ten kto porwał kobiety, ich dobytek jest trupem. Po prostu jest trupem. Rzekł pod nosem, bardziej do siebie, niż ludzi:

Nie będziecie kradli i nie będziecie się zapierali i nie będziecie okłamywali jeden drugiego. Nie będziesz miał w swojej torbie dwojakich odważników, większego i mniejszego. Nie będziesz miał u siebie w domu dwojakiej efy, większej i mniejszej. Będziesz miał odważnik o pełnej wadze, rzetelny; będziesz miał efę o pełnej zawartości i rzetelną, abyś długo żył na ziemi, którą daje ci Pan Bóg twój. Gdyż obrzydliwością dla Pana Boga twego, jest każdy, kto tak czyni, każdy, kto popełnia bezprawie. Przeklęty, kto przesuwa granicę swego bliźniego. A cały lud powie: Amen

Nie było zbyt wiele do dodania, zbyt wiele do dodania więc rzekł do Carla:

- Konie, ukradli nam konie. Starcze, macie jakieś na zbyciu ?

Podążył szybki krokiem do stajni, bowiem czasu nie mieli za dużo. Ci, którzy porwali, kobiety na pewno nie zamierzają pić z nimi herbaty ani zaprosić na wieczorną potańcówkę. Lulu zapewne sobie poradzi, ale ta druga.. Niech Pan Świeci nad Jej duszą..

W stajni poza Hugiem, był jeszcze bandzior, ranny i zwijający się z bólu. Widząc iż "jeniec" ma dość duże opory z pokojowym załatwieniem sprawy, Smith podszedł do niego, przyłożył lufę broni do rzepki i rzekł beznamiętnie:

- Dobra, kolega zadał Ci pytanie. Odpowiesz będziesz zdrów, nie odpowiesz pierwsza kula strzaska Ci kolano i przed oblicze Józefa trafisz kulejąc, druga pójdzie w drugą rzepkę i srać będziesz szedł całując glębę, trzecia pójdzie w dłoń i podcierać to się będziesz..w marzeniach skurwielu. To jak ?

Grubas bał się po słowach Hugo, było to widać, ale kiedy Smith przystawił mu broń spuścił z tonu:

- Do Black Hills. - powiedział- Lekarza... Potrzebuję lekarza... - mamrotał.

- Zaraz! Zaraz! - w drzwiach stał Bedfellow. - Nie bedzie samosądów! Prawo go pokara! - huknął dziadek. - No Fattie! Ktos weźmie nagrodem za twoją głowem... Jacobie Kroger...A teryz gadaj ghdzie Billi pojechał! - Old Man zaciągał pijany.

- Do Black Hills! - grubas niemal krzyknął opierając się na łokciu wsparty plecami o ścianę. Wokół niego zbierała się duża kałuża szybko wsiąkającej w siano i ziemię krwi.

Wymiana zdań pomiędzy towarzyszami zakończyła się krótką decyzją. Hugo warknął, wskazując na konie.

- Zaprzęgaj, młody. W dupie to mam, że obiecali puścić, kłamcy z nich tacy sami jak skurwysyny. Dziewki za ładne, żeby je puścili.

Smith podszedł do ciemnoskórego olbrzyma i rzekł:

- Jadę z Tobą.. Przyda Ci się pomoc, a tamtym ksiądz - uśmiechnął się szeroko - i grabarz - dokończył cicho

Jeremiah był lekko wkurwiony, lecz wolał nie dawać po sobie tego poznać. Zwykle trzymał swoje emocje na wodzy, i tak miało być tym razem. Wierzył że istnieje sprawiedliwość, wierzył że Pan poprowadzi go. Tak miało być i tak się stanie. Smith zapalił kolejne cygaro i czekał na znak do wyruszenia. Palenie go uspokajało. Spojrzał na towarzyszy, otworzył Biblię i rzekł:

- „Ścieżka sprawiedliwych wiedzie przez nieprawości samolubnych i tyranię złych ludzi. Błogosławiony ten, co w imię miłosierdzia i dobrej woli prowadzi słabych doliną ciemności, bo on jest stróżem brata swego i znalazcą zagubionych dziatek. I dokonam srogiej pomsty w zapalczywym gniewie, na tych, którzy chcą zatruć i zniszczyć moich braci; i poznasz, że Ja jestem Pan, gdy wywrę na tobie swoją zemstę”

Czekał aż wszyscy będą gotowi do wyruszenia.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)

Ostatnio edytowane przez valtharys : 23-11-2011 o 08:51. Powód: pomieszanie faktów
valtharys jest offline  
Stary 22-11-2011, 20:14   #19
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Hugo nie zawsze był szybko myślącym facetem. Były jednakże sytuacje, które nie wymagały myślenia, przynajmniej nie dla niego. Do wychodka to strzelby nie zabierał, ale już nóż jak najbardziej, teraz zwisający w pochwie przy niedopiętym do końca pasie. Jednym ruchem sięgnął do niego, ciskając w faceta i równocześnie rzucił się ku broni, wiedząc, że przyjdzie mu za ten wysiłek później zapłacić. Nie zamierzał jednak po nią sięgać, nie jeśli nie będzie musiał. Ale było jasne, że tamten zrobi to samo. Wystarczyło znaleźć się w zasięgu pięści.
Tamten chyba nie był zbyt szybkich i żwawym kowbojem, nóż wbił się w jego ramię kiedy składał się do skoku i barkiem opadł na drewniany box zagrody, przyklękając.Murzyn zmusił się do biegu, stękając przy tym z wysiłku i wyraźnie kulejąc. Bandzior właśnie wyciągał ostrze z rany, więc nie było co ryzykować i Hugo rzucił się po broń. Mustang Balora stanął dęba kiedy wylądował pod koniem, na szczęście dla byłego boksera, nie opuścił kopyt prosto na niego, a obok. Nie było czasu na myślenie, przeciwnik, z grymasem bólu, już ruszał do ataku.

Nie było tu mowy o żadnej honorowej walce. Murzyn złapał rewolwer i wypalił z biodra, nie dbając o wycelowanie, chociaż nie strzelał tak, aby zabić. A może raczej zabić, ale nie natychmiast. Huknęło i tamten już nie dobiegł, padając na ziemię i trzymając się za pachwinę, która obficie krwawiła. Cholerny koń znów stanął dęba, więc Hugo nie chcąc więcej ryzykować przeturlał się z niejakim trudem na bok, przez chwilę nie widząc tych, co właśnie zaczęli wbiegać do stajni. Jęknął tylko, łapiąc się za bolące teraz udo
Jeremiah wyjął pistolet trzymając bandziora na muszce i rzekł lodowatym głosem:
- Mordą na glębę, albo staniesz przed obliczem Świętego Piotra.
- Jared zobacz co z Hugo, pospiesz się
- Hugo, żyjesz?
Smith cały czas trzymał na muszce zwijającego się z bólu, pozbawionego broni bandziora. Tak jakby było to potrzebne. Hugo podniósł się i bez zbytniego przejmowania się otoczeniem zaczął się otrzepywać i dopinać pas.
- Reszty nawet żem nie widział. Ukradli. Gdzie Lulu? Widziałem jak lezie...
Teraz jakby sobie o niej przypomniał, rozglądając się. A potem zaklął szpetnie.
- Jak chcemy ich gonić, to wozem. Bo koniów to dużo nie ma.
Nawet się nad tym nie zastanowił, nie było po co. Lulu była jego formą zarobku, niezbyt uciążliwą, a na dodatek ją zawiódł w pewien sposób, chociaż nie miał najmniejszego pojęcia dlaczego ta baba opuściła saloon.

Tymczasem Jared zaczął wydawać polecenia i jak zwykle były wyjątkowo błyskotliwe.
- Niech to szlag. Oczywiście, że ich gonimy. Nawet jak ich nie dogonimy, to powinno udać się nam wyśledzić ich kryjówkę. Wsiadajcie na wóz i szykujcie do drogi, ja pobiegnę zawołać resztę.
Murzyn popatrzył na Jareda dość nieprzyjemnym wzrokiem, potem ignorując wszystkie możliwe ich polecenia, podszedł do zwijającego się z bólu rabusia.
- Te. Gdzie twoje koleżki pojechały, co? Mów szybko, bo inaczej pocierpisz długo, już się o to postaramy.
Gruby zmierzył z nienawiścią Hugo.
- Nie gadam z czortami. - wycedził przez zaciśnięte z bólu zęby, w oczach stały łzy. Był w szoku.
Bokser warknął, obnażając zęby. Potem machnął dłonią w kierunku stajennych, ostatecznie sam podchodząc, aby sprawdzić sprawdzić ich stan.
- Missy i tom panią zabrali! - wyjaśnił Wesley wstając z ziemi jakby wczesniejsze pytanie o Lulu było skierowane do niego. - To zaprzągać? No ale oni gadali, że jak ruszycie to im się krzywda stanie! Znaczy się kobietom. A jak nie będziecie za nimi jechać, to, to że wypuszczą!
Wesley ma tylko slad na policzku. Dostał po twarzy od bandytów. W stajni potem leżał na ziemi i się nie ruszał, bo tam mu kazali. Tak wyjasnił. George, ten przywiązany do słupa miał połamany nos.Wesley go rozwiązał, ale chłopak wciąż był nieprzytomny, chociaż żył i Hugo doskonale sobie zdawał sprawę, że zwyczajnie został znokautowany. Dojście do siebie po czymś takim trochę trwało.

Murzyn wrócił po swój nóż, wciąż miał także zdobyczny rewolwer. Zerknął na konie pociągowe, wciąż stojące w stajni. Prócz Lulu nie stracił nic, ale kobieta w zasadzie była powodem, dla którego znajdował się w tym a nie innym miejscu. Warknął, wskazując na konie.
- Zaprzęgaj, młody. W dupie to mam, że obiecali puścić, kłamcy z nich tacy sami jak skurwysyny. Dziewki za ładne, żeby je puścili.
Nie wierzył w ich słowa, chociaż gruby wskazał kierunek, a to już było coś. O ile nie kłamał. Dyskusje pozostawił pozostałym, zamiast tego zaczął pomagać stajennemu. Tylko na chwilę jeszcze odwrócił się i wskazał czarnym paluchem na bandziora.
- Dorwałem bydlaka, zdaje się, że należy mi się nagroda. Pamiętaj o tym staruszku, bo ja tu wrócę.
Spojrzał swoim ponurym, groźnym spojrzeniem, marszcząc brwi. Czasem białym trzeba było przypominać, że teraz prawa mają równe. A w przypadku Hugo groźba była najskuteczniejszą metodą na egzekwowanie własnych praw.
 
Sekal jest offline  
Stary 24-11-2011, 09:24   #20
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Atak był niespodziewany i zastał Balora w kąpieli. Pierwszą jego myślą było, iż właśnie napadnięto na bank. Zerwał się z kąpieli nagi jak go Pan Bóg stworzył niepomny, iż jest w towarzystwie dziewczyny, która nie była, ani jego kochanką, ani tym bardziej żoną. Rzucił się pospiesznie na ubranie, by zakończyć krępującą sytuację. Ubierał się w pośpiechu łapiąc co się dało. Więc jednak bandyci wrócili do miasta korzystając z nieobecności stróżów prawa. Tymczasem Molly wybiegła z pokoju. Zaklął cicho biegnąc za nią. Postrzelona dziewczyna jeszcze gotowa była się w coś wpakować.

Molly wybiegła przed saloon, a tuż za nią wybiegł Balor z dobytą z kabury bronią. Rozejrzał się dookoła, lecz nie dostrzegł bezpośredniego zagrożenia. Koło banku było pusto, a tylko grupa jeźdźców oddalała się coraz bardziej. Zaczął więc pospiesznie dopinać guziki garderoby. W pewnym momencie zbladł.
- Fomor! - krzyknął krótko i ruszył w stronę stajni.
Balor zatrzymał się na chwilę spoglądając w stronę strzelających w zakład fryzjerski bandytów. Miał przy sobie tylko colta i nie zaryzykowałby strzału z tej odległości. Mógłby trafić w którąś z dziewczyn, albo w jakiegoś konia. Jedno i drugie było dla niego nie do przyjęcia. Ruszył więc do stajni, tak jak wprzód zamierzał. Zanim dotarł na miejsce już słyszał szalejącego mustanga. Wpadł do środka tylko pobieżnie zerkając na to co się dzieje. Ich murzyn stał, a reszta leżała, więc wszystko była na razie okej. Zajął się więc koniem.
- Hou … hou Fomor. Spokojnie maluśki.
Wyglądało na to, iż jego dobytek ocalał. Szalejący mustang skutecznie obronił się przed bandytami nie pozwalając przy okazji niczego zabrać.
- Dobry konik. Dobry. - Balor poklepał uspokajająco szyję wierzchowca.
Gdy okiełznanie konia w końcu mu się udało mógł się dokładniej przysłuchać rozmowie w stajni. Więc porwali Missy i Lulu. Splunął spoglądając na zewnątrz w stronę nieba.
- Musimy się spieszyć idzie deszcz. Musimy wziąć grubasa. - wskazał na bandytę.
- Tylko on nam wskaże kryjówkę. Nie znam tych Czarnych Wzgórz, ale pewnie są na tyle spore, że sami łatwo ich nie wytropimy, a liczy się czas. Póki będzie padać możemy się do ich obozu podkraść w miarę bezpiecznie. Tylko po co porywali Missy? Panie Smith zechce Pan spytać naszego przyjaciela dlaczego porwali dziewczynę? - zwrócił się do kompana, który wykazał spory talent w wyciąganiu informacji.
- Coś mi się zdaje, że nie chodzi tylko o zabawę. Przy okazji Wesley skocz po jakiegoś medyka, żeby nam się łajdak nie wykrwawił.
Kris podszedł do stojącego nieopodal cebrzyka z wodą i dość niespodziewanie chlusnął jego zawartością na nieprzytomnego Georga.
- Obudź się chłopcze. Powiedź co tu się stało? - spytał ciekaw jego relacji, a zwłaszcza tego dlaczego go wpierw związali, a potem ogłuszyli.
Chłopak otworzył oczy.

- Doktor pojechał z posse. - wyjaśnił Wesley ucieszony, że George odzyskał przytomność. - Brat nic nie wie, dostał od grubego i zemdlał. Missy chcieli porwać, żebyście za nimi nie pojechali. Ta pani przyszła kiedy odjeżdżali i Billy kazał ją też wziąć jak jom złapali ... A mi kazali wasze konie brać bez szemrania. Georga mieli ... A rzeczy na górę nie nieść wcale... Przepraszam ...
- No nic bratku. Pojedziesz z nami i tak. Pokażesz kryjówkę swoich kumpli. – zwrócił się do grubego bandyty. – Pakuj się na wóz.

Sprawa jednak nie okazała się tak prosta, bowiem Bedfellow uparł się, że ranny musi zostać, że zabranie go jest przeciw prawu. Na szczęście Krisowi starczyło cierpliwości i elokwencji, by wytłumaczyć dziadkowi, że pomoc bandyty jest konieczna, by uratować Missy. W końcu deputowany się zgodził, ale pod warunkiem, że wezmą go ze sobą. Stary osioł był na tyle uparty, że tego już nie dał sobie wyperswadować.
Problem był jeszcze inny. Fomor był zmęczony, a i chabety Hugo nie wyglądały najlepiej. Nie wyglądało na to, by dogonili bandytów przed wzgórzami. Zwłaszcza, że zmitrężyli już sporo czasu. Z drugiej strony jednak zrabowane konie, też nie były w najlepszym stanie.
Do uszu Krisa doszło, że dają 200 dolców za żywą Missy. Ładny grosz, tyle że do podziału. No i wdzięczność barmana, co też nie było bez znaczenia dla gardła Balora.
Sprawdził, czy wziął wszystko i wskoczył na siodło czekając, aż zbierze się reszta.
- Pojadę przodem. Panie Mc Clyde … - skłonił się lekko traperowi – Pan też będzie potrzebny.
 
Tom Atos jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:16.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172