Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-11-2011, 14:05   #55
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Za szybko ich zauważyli... Konrad pożałował, że nie sprawił sobie kapelusza. Gdyby spoglądał spod ronda, może wtedy ich spojrzenia by się nie spotkały. Ale gdybać sobie można było do upojenia kiedy indziej. Wyskoczył z bramy i rzucił się w pościg za tym drugim, bardziej ostrożnym.

Szukaj wiatru w polu. Tamten dostał chyba skrzydła ze strachu. I trudno mu się było dziwić. W końcu napad w ciemnej uliczce zwykle oznaczał kres żywota, zaś oni on, ani Dietrich nie wyglądali w tym momencie na praworządnych obywateli. Na szczęście jednego mieli. Trochę przygniecionego przez krasnoluda.
- Ktoś zacz i kto cię tu przysłał - spytał Konrad tytułem wstępu, gdy Imrak pozwolił pojmanemu zaczerpnąć oddechu.

Mężczyzna jęczał boleśnie. Widać było, że niezwyczajny wobec bólu jest. Jego noga po pobieżnych oględzinach wyglądała na całą, choć imrakowy młot z pewnością nie był najprzyjemniejszym narzędziem z jakim mogła mieć kontakt. Gdy dali mu na tyle swobody by mógł się ruszyć, złapał się tylko za bolącą kończynę i krzywiąc z bólu jęczał notorycznie:
- Moja noga… Moja cholerna noga…
Jeśli udawał, to robił to bardzo przekonywająco.

- Mogło być gorzej. Ciesz się, że ten zacny krasnolud nie przekonał cię do zostania z nami toporem. - Spieler pochylił się nad jeńcem, uśmiechając się nieprzyjemnie. Od niechcenia szturchnął go w udo czubkiem buta. - Pierwsze możesz sobie darować. Ale w drugiej sprawie będziemy... naciskać.

- Nie, nie zrobimy ci krzywdy. - Na twarzy Konrada pojawił się uśmieszek. Dość szyderczy. - Nawet cię stąd zabierzemy - zapewnił. - Ale jak będziemy zadowoleni z twoich odpowiedzi, to trafisz w bardziej cywilizowane rejony miasta. Może nawet w okolice jakiejś gospody. Jeśli nie... Umyjemy ręce, a ty zostaniesz w takim miejscu, gdzie dla pary butów można pożegnać się z życiem. Ale to twój wybór.

Słowa Konrada i Dietricha najwyraźniej przemówiły mu do rozsądku bo choć nadal ściskał nogę, jego spojrzenie skupiło się na dwóch przesłuchujących.
- Kto mnie przysłał... kto mnie przysłał... - mimo łez bólu zaśmiał się powtarzając pytanie Konrada - A ja niby wiem, kto!? Nie mówią: „Dzień dobry. Na imię mi Hans. Może pójdziesz tam i tam?”. Kazali iść na królewski to poszedłem. Kazali leźć za wami to też poszedłem... Ooo... Wiedziałem, że to się tak skończy. Stryczek, stryczek, stryczek... Albo gorzej.

Stryczek? Za co mu groził stryczek? To było pytanie, na które Konrad nie potrafił znaleźć odpowiedzi.

- Publiczna egzekucja? - spytał uprzejmie. - To brzmi mało ciekawie, przyznaję. Ale ten ktoś gdzieś cię spotkał, jakoś wyglądał i zapewne gdzieś na ciebie czeka.
- Żeby ci kazać włożyć głowę między nogi i pocałować się w dupę
- wtrącił Spieler, muskając butem stłuczoną kończynę jeńca. - A ty zrobisz to tak samo chętnie, choć nie masz zasranego pojęcia, kim jest. - Kiwnął z uznaniem głową. - Brawo.

Leżący przetarł rękawem łzy z oczu i łypnął zdziwiony na Konrada.
- Gdzie czeka? A to WY chcecie JEGO znaleźć? - pokręcił energicznie głową i znowu się zaśmiał. Sprawiło to jednak, że niechcący poruszył nogą więc śmiech utonął w sykliwym jęczeniu - Porwaliście Magistra i nie jedziecie po pieniądze tylko chcecie znaleźć JEGO? No to chyba macie jeszcze mniej zasranego pojęcia co się dzieje niż ja! My po gaciach ze strachu robimy, że polecą głowy, a wy o niczym nie wiecie...
Teraz już śmiał się bez przerwy. Choć śmiech ten był równie wisielczy i bolesny co prawdziwy.
Konrad spojrzał na swoich kompanów.
Albo trafili na jakiegoś niezłego aktora. albo na szaleńca. Albo też wpakowali się w niebotyczne gówno. Kim, na wszystkich topielców pływających w Reiku, jest ów magister? No i kogo niby porwali? Tego wypłosza, co za nimi przylazł?
- Jakiego magistra? - spytał. - I kim jest ten on, ze strachu przed którym w gacie robisz? - zadał kolejne pytanie.

Mężczyzna nadal chichocząc, podniósł się trochę. Przestał też jęczeć i tylko syczał przy każdym naruszeniu stłuczonej kończyny.
- Kim jest Magister tego wam nie powiem. Ale ten, który was teraz ma na oku to Abitur. Nie znam go. Sam do nas przyszedł gdy…
Świst był słyszalny dla wszystkich trzech. Wpierw szybującego pocisku, a potem zatkanego oddechu schwytanego przez nich mężczyzny. Bełt w jego pierś wbił się po samą lotkę mniej więcej na wysokości serca. Odwrócili się gwałtownie wypatrując napastnika. Dietrich go dostrzegł pierwszy. Przykucnięta postać na dachu pobliskiej kamiennicy. Nim zdążyli cokolwiek zrobić, zniknęła gdzieś w ciemnościach.

- Na zadek Morra! - zaklął Konrad widząc efekt strzału. Kolejny trup. A zabójca zniknął. A zresztą... nawet gdyby stał sobie na dachu, to co miałby mu zrobić? Kamieniami rzucać?
- Nie kuś - rzucił Spieler, rozglądając się pospiesznie po okolicznych gzymsach. - Dajcie go na bok, żeby kto nie wybił po ciemku zębów.
- Dobrze, że nas nie wystrzelał
- mruknął Konrad, przeszukując kieszenie ich “rozmówcy” w poszukiwaniu czegokolwiek, co mogłoby rzucić światło na tożsamość ubitego (nie przez nich, acz zapewne z ich powodu) człeka. Garść monet, sztylet, jakiś papier.
- Znikamy stąd - zaproponował. - Pogadamy po drodze.
 
Kerm jest offline