Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-11-2011, 16:09   #36
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Maura & Kelly

Pustelnia nie wydawała się jakimś wielkim odludziem. Raczej przypominała miejsce wprost nakreślone wierszem, który przypisywano św. Machanowi z Offaly. Była to jedna z ulubionych miniatur poetyckich Briana of Malt, opiekuna Stephena oraz nauczyciela podstaw rycerskiej sztuki. Dlatego właśnie młody rycerz zapamiętał go oraz odjeżdżając cicho mówił pod nosem.

"Słodki Jezu, Synu Boży,
Zrządź w dobroci swojej,
Iżbym chatkę miał, co w lesie
Na odludziu stoi."

No, ale samotnia nie oznacza dla autora wiersza jeszcze zupełnego odgrodzenia się od ludzi, którzy przecież nieraz potrzebują duchowego wsparcia i pociechy oraz nawrócenia. Większość miejscowych pewnie doskonale znała pustelnię oraz umiała skierować do niej kogoś obcego, tak jak właśnie owego podróżnego.

"Przy niej stawek daj chędogi:
Niechaj wody czyste
Zmyją grzech z pielgrzyma łaską
Chrztu Twojego, Chryste.
"

Następne prośby wypomnianego wiersza dotyczyły odpowiedniego środowiska naturalnego, przyjemnego, zdrowego i dostarczającego środków do życia. Także wszystko się zgadzało.

"Daj też las przyjemny wokół:
Chatce dla osłony,
A ptaszętom śpiewającym -
Na pałac zielony.

Dom niech na południe patrzy,
W trawach niech zdrój płynie,
Żyzna gleba niechaj sprzyja
Wszelakiej jarzynie."

Wiadomo wszak było, że wiele potężnych klasztorów rozpoczynało swoją działalność właśnie od pojedynczego pustelnika, który powoli znajdował towarzyszy. Wspomniana piosenka – wiersz przedstawiała właśnie taką sytuację.

"Daj też znaleźć towarzyszy
Z bogobojną duszą,
Cichych, skromnych - powiem zaraz,
Jak liczni być muszą.

Trzykroć czterej - lub czterokroć
Trzej na chórze staną,
W każdej z naw zaś niech po sześciu
Modli się pod ścianą.

Dwa tuziny braci będą -
Jeśli liczę ściśle -
Co dzień Pana chwalić, kiedy
Słońce w drogę wyśle."

"Cienkim płótnem ozdobiony
Niech stanie Dom Boży:
Na biel karty Ewangelii
Blask świec niech się łoży."

"W chatce niech się chronią braci
Powłoki cielesne:
Im nie grożą myśli butne,
Sprośne lub niewczesne."
Ostatnie zwrotki to prośby o rzeczy związane z gospodarką, jak się można było domyślać, sporego już pewnie klasztoru. Jeśli ktoś prosi o ulgi podatkowe, to zazwyczaj oznaczało to tyle, że płacić potrzeba było całkiem sporo.

"Co do strawy, proszę tylko:
Niech nikt z nas nie ściąga
Opłat za sad, pszczoły, gąskę,
Sarnę, albo pstrąga.

Skromna odzież, jadła garstka -
Tyle mi potrzeba,
Bym Ci Królu Najpiękniejszy,
Hołdy słał do nieba."

Wiersz - modlitwa Stephena zachwycił od pierwszego wysłuchania. Niejednokrotnie powtarzał go. Przede wszystkim czuł w nim olbrzymią radość, która wręcz promieniowała z każdej zwrotki. Naprawdę wesoły oraz może nieco zahaczający o autoironię, ale trudno Stephenowi się było pozbyć myśli, że zarówno w wierszu, jak w odwiedzonej pustelni dostrzegali człowieka szczęśliwego, potrafiącego prosić i cieszyć się tym, co otrzymuje. Pustelnik wiersza oraz ten rzeczywisty traktowali "Najpiękniejszego Króla" w sposób bardzo bliski, można by nawet powiedzieć familiarny. Bóg nie był dla nich sędzią, ale opiekunem, przyjacielem i dobrym ojcem, który wie, że jego ziemskie dzieci potrzebują środków do życia.

Kay stała w wonnym, leśnym mroku przedwieczerza, który malował cieniami jej dziewczęcą twarz, a jej myśli mroczniały tak samo, jak wieczorne niebo. Kiedy Stephen rozmawiał z pustelnikiem, wydobywając z niego informacje o obcym, młodym mężczyźnie, szukającym pogańskiej wioski, uświadomiła sobie, że ich niebezpieczna przygoda dopiero się zaczęła. Nie mogli się wycofać- polecenie króla, może nie wydane bezpośrednio, ale przez sir Lionela, zobowiązywało ich do rozwikłania tej historii. W dodatku była tego pewna, że będzie ona miała i już ma- wpływa na sir Tonberta, na wszystkie weselne wydarzenia, na każdego z nich. Choć była tylko niewiastą, mogła przez moment poczuć się jak rycerz, spełniający wolę swego suzerena. Ale czy nie reprezentowała swego rodu? Czy jej winą było to, że żaden z Orvillów nie doczekał się męskiego potomka? Musiała dźwigać brzemię tej służby, czy jej się podobało, czy nie. Ale na szczęście obok był Stephen … Zerknęła z ulga na przyjaciela, a z jej spojrzenia można było wyczytać, jak raduje się, że w tej ciężkiej chwili jest on obok.
- Pojedziemy do tej wioski - odezwała się do pustelnika spokojnie- Wskaż nam drogę panie i ruszajmy, mamy swoją służbę, która na nas czeka, a jak za długo nie wrócimy, to Hugon rozniesie tu wszystko toporem ...
Jej tajemniczy przyboczny, o czym wiedziała, miłował się wielce w walce na te ludom północy raczej przypisywane ostrza....

Stephen skinął, niewątpliwie Kay miała rację. Nie licząc drobiazgu, że cieszył się, iż może przebywać niemal sam na sam z uroczą dziewczyną. Lepszy naprawdę był las, niżeli komnaty.
- Świątobliwy mężu - zwrócił się do pustelnika - wobec tego trzeba nam rozejrzeć się w owej wiosce. Pewnie rzeczywiście owi wieśniacy nie pomogli tamtemu, jednak mogą coś wiedzieć. Toteż przepytać ich trzeba. Przeto prosimy, wskaż drogę do owej wsi.
Kiedy pustelnik tłumaczył Stephenowi, jak przebyć zawiłe ścieżki, Kay rozglądała się po obejściu. Jej uwagę przyciągnęło ziołowe poletko i piękne ule.
- Co to za zioła, panie?- zapytała ciekawie i odrobinę nieśmiało. Świątobliwy mąż onieśmielał ją powagą.
Ale niepotrzebnie się obawiała, bowiem starzec nie tylko udzielił odpowiedzi, ale i wręczył młodym gąsiorek miodu, wonnego i pysznego oraz woreczek mocno pachnących ziół.
- Krwiściąg i bukwica na rany, trybula i rukiew na gorączkę i sen spokojny i na omamów odpędzenie - żegnał ich uniesioną dłonią, gdy odchodzili w mroku chybotliwą kładką. Kay niosła miód i zioła, wdychając zapach bagna.

Widać było, że ich służba mocno się niepokoiła. Oczywiście normalnie nie byłoby jakiegokolwiek kłopotu z poczekaniem na swoich włodarzy, jednak biorąc pod uwagę napad na orszak króla, można było się martwić. Ulga malującą się na ich twarzach oraz radość wydawała się niekłamana.
- Ruszamy w las - zakomenderował Stephen całkowicie zgadzając się z wcześniejszą decyzją Kay.
Hugon pomógł Kay dosiaśc konia, odebrał od niej zioła i miód, pakując w juki, po czym poprawiając puśliska zagadnął cicho:
- Dokąd, panienko? Czegoście się dowiedzieli?
Nie musiała mu się tłumaczyć, ale to był Hugon, jej opiekun i przyjaciel bardziej, niż sługa, toteż odparła mu cicho:
- Jest wioska w lesie, poganie tam mieszkają..musimy wywiedzieć się, kto parę dni temu był tam i czego chciał. Być może to ślad, co tajemnice kruków wyjaśni..Niebezpiecznie być może, ale spróbujemy nie drażnić nikogo, a może i zapłacić godziwie za informację. Miej oczy otwarte, Hugo.
- Zawsze mam, panienko- odparł cicho i poważnie- Dlatego jeszcze żyję...
Wrócił do drużyny i wydał krótkie rozkazy, tak jak Stephen swoim. Ruszyli w las.

Tajemniczy leśny ostęp przywitał ich zrazu z uśmiechem. Jaśniał, promieniał, ale w jakiś dziwny sposób, który uczciwego chrześcijańskiego człeka przyprawiał o ciarki. Ledwo wjechali na wąską ścieżynę prowadzącą do głębi ostępu, już wydawało im się, ze wszystko jest jakieś inne, jednocześnie jednak nie potrafili wskazać, cóż to takiego. Barwa zieleni zdawała się jaśniejsza, wiewiórki schodzi nieco niżej, skacząc po gałęziach tuż nad głowami jeźdźców. Lisy oraz gronostaje wychodziły niemal pod końskie kopyta, zaś promyki popołudniowego słońca prześwietlały korony drzew tworząc dziwnie piękną łunę.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=ncerVPbf_zw&feature=player_detailpage[/MEDIA]

Wydawało się, że ktoś ich obserwuje. Niejeden człowiek nagle oglądał się za siebie przekonany, ze zobaczy kogoś kryjącego się pomiędzy krzakami, jednak patrzył wyłącznie na puste miejsce. Jednak pustka wzbudzała tylko większy niepokój.
- Lasy kryją wewnątrz siebie tajemnicę – przyznał Stephen prowadzący rumaka tuz przy Kaylyn.

- O tak, wielką.- dziewczyna pokiwała energicznie głową, skubiąc koniec ciemnego warkocza. Rozglądała się wokół zachwycona, dziwnie przejęta. - Ale to inny las, niż nasze Crokwood..W takim lesie przypominają się baśnie, które niania mi niegdyś gadała...o dziwożonach, o faerie latających, o utopcach w sadzawkach i rogatych istotach o koźlich nogach, co na fujarkach grają, faunami ich zwą...
- Ha, prawda - przyznał - ale także zwierzęta - nie wiedział jak to powiedzieć.
Zastanawiał się chwilę.
- Czy pamiętasz, jak mówiliśmy, jako dzieci wiersz:

Pan Gronostaj z dumna miną
Stał pod bujną jarzębiną
I trzymając w dłoni róże
Rzekł: nie mogę czekać dłużej.
Och, Wiewiórko, ma księżniczko,
Rozchmurz swe nadobne liczko
Zejdźże z dziupli do rycerza,
Który właśnie tu zamierza
Prosić cię o twoją rękę.
Skróćże pani moją mękę
Rzeknij: Tak, mój gronostaju!
Tak ją prosił przy ruczaju.
Rzeknij: tak! Wiewiórko miła,
Aż wiewiórka się zgodziła.

- Powiem naprawdę Kay, w tym lesie byłbym skłonny uwierzyć, że to mogłaby być prawda - powiedział przejęty.
Zachichotała, patrząc na niego z rozczuleniem.
- Ja pamiętam, jak kiedyś wspinałeś się do mojej komnaty, udając mojego rycerza, panie gronostaju. Dawne dzieje...A co do zwierząt, tak..kto wie, co nas spotka w tym lesie. Mam takie wrażenie, że on cały jest jak stara, spiąca istota, wcale nie łagodna, która chce, by zostawiono ją w spokoju.
- Eee, ten tego - mruknął nieco czerwieniejąc na wspomnienie swoich dzielnych wyczynów, po których musiał kryć siniaki przed starszymi, gdyż oberwałoby mu się naprawdę solidnie. - Masz rację, co do lasu. Tym bardziej, że będziemy musieli rozbić obóz. Powoli zmierzch nadciąga i nie ma mowy, żebyśmy dotarli do tej wsi. Zresztą nie wiem, czy wolałbym nocować tam, czy w lesie. Nocą zresztą jechać przez ten las ... - zawiesił zdanie.


Ale Kay na wspomnienie o noclegu w lesie zareagowała zgoła entuzjastycznie- oznajmiła, że o niczym tak nie marzy, niż o spaniu na polanie, pod gwiazdami, o rozmowach przy ogniskach i pieczeniu jakiejś upolowanej zwierzyny. A wieczór zbliżał się już wielkimi krokami, więc czasu na rozbicie obozu mieli niewiele. Jechali jednak jeszcze niemal godzinę, póki nie znaleźli odpowiedniego miejsca na rozbicie obozu. Wszak musiały się tam pomieścić dwa namioty rycerskie, kilka szałasów, ognisko oraz konie. Ponadto ważna była bliskość wody. Dlatego ucieszyli się, ze już niemal zgodnie z zachodem słońca trafili na taką polanę przy leśnym jeziorku.

Szlachetnie urodzeni zeszli z koni przypatrując się magicznej chwili zmierzchu, jednak służba natychmiast chwyciła za juki przygotowując obóz. pracy mieli sporo, od nagromadzenia chrustu, zadbania o konie, aż do przygotowania posiłku i noclegu.
- Pięknie tu - wyrwało się Stephenowi.
Kay wyciągnęła z juków płaszcz, bowiem robiło się dość chłodno. Nie nakładała tylko na głowę kaptura z majtającym się ogonkiem cornette, za to wsunąwszy dłoni w rękawy, obchodziła żwawo obóz, pilnując rozbijania namiotów i oporządzenia koni. Podszedłszy do Stephena pokiwała głową, wskazując na małą, zuchwałą gwiazdeczkę, migocąca już nad czarnym czubem jodły.
- Pięknie! A co dopiero, gdy słońce całkiem zajdzie...
Wspięła się na palce i szepnęła mu do ucha:
- Stephen … cieszę się, że tu jesteś, wiesz?

Prawdziwy rycerski namiot przypomina nieco dom. Jest wysoki na tyle, że rosły mąż może swobodnie się w nim przechadzać. Ponadto obszerny, mieszczący swobodnie pled oraz inne rzeczy. Niekiedy składa się z kilku pomieszczeń. Nie wątpił, że taki, jak posiadała ma osobną izbę dla niej oraz służby. Jakby nie było, skromna panienka musiała dysponować takim ruchomym domem. Śpiąc wewnątrz chowała się przed światem niczym za murami zamku. Jednak teraz stała tuż przy nim, szepcząc mu do ucha słowa, które zapadły mu do samej głębi. Objął ją. Na mgnienie. Właściwie wiedział, ze nie powinien tego robić, ale kiedy szeptała mu, dłoń rycerza jakoś sama zaplatała się wokół smukłej dziewczęcej kibici i dopiero po momencie, jakby wystraszona swoim zachowaniem, cofnęła się.
- Także, bardzo, bardzo się cieszę – odpowiedział powoli, lekko drżącym, ale wypełnionym radością głosem. - Kay, czy mówiłem ci, że jesteś, jesteś bardzo piękną? - właściwie wymknęło mu się, niewątpliwie szczerze i niewątpliwie kompletnie niezgodnie z rycerska etykietą, która zakładała rozmowę opartą na szeregu aluzjach. Jednak ponieważ obydwoje pochodzili z pogranicza, nawet znając etykietę, cenili sobie prostotę, bardziej niżeli mieszkańcy miast oraz wielkich zamków.
- Nie mówiłeś ...- zachichotała ciepło, ale szczerze. - Pamiętam, jak kiedyś mówiłeś, że jestem jędzą i że jestem tak chuda, ze powinnam uważać na własne psy, bo one lubią kości. Ale to było dawno. - wyciągnęła dłoń i na moment dotknęła jego twarzy, dziwnie pieszczotliwie- Teraz jestem mniej chuda, co nawet lady Marina zauważyła...więc przyjmuję twój komplement za szczery. A teraz idę obejrzeć swój namiot. Jest całkiem nowy, zrujnowałam się na niego bardziej, niż na suknie, co ciotka uznała za kompletną głupotę. Nie, żeby pochwalała strojne suknie- ale wiem, że po cichu liczyła, że na weselu wpadnę komuś w oko i znajdę kandydata na męża. O niczym tak nie marzy, jak wydać mnie za mąż i pozbyć się kłopotu … - mrugnęła do niego i ruszyła do miejsca, gdzie służba rozbiła jej rycerski „domek”

Chciałby powiedzieć jej, że na pewno tak nie mówił porównując ja do jakiegoś chudzielca, ale wiedział, ze miała racje. inna rzecz, że ona wtedy miała chyba ze sześć lat. Brrr ... Chwile później także zabrał się za swój namiot. Był znacznie prostszy od tego należącego do Kay, typowy wojskowy z herbem naszytym na wejściowa kotarę. Jego giermek oraz sługa mieli wprawę.

Hm, Stephen wdychał cudowny zapach lasu, kiedy dotarł do jego nozdrzy aromat pieczonego mięsiwa. Kolacja zapowiadała się doskonale. Mieli także ser, chleb, placki oraz wino. Doskonale, jak na wieczorny popas. Przemył się jeszcze w jeziorku, nieco dalej, by nie razić niewieściej skromności Kay swoja nagością, po czym planował podejść do rozpalonego ogniska.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 18-11-2011 o 17:33.
Kelly jest offline