Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-11-2011, 16:36   #37
Maura
 
Maura's Avatar
 
Reputacja: 1 Maura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodzeMaura jest na bardzo dobrej drodze
Wspólny post Kelly'ego i mój

Namiot był wysoki, z długim masztem, podtrzymującym ukrytą wewnątrz ściankę, która dzieliła go na dwie połowy. Jedna połowa należała do Kay, druga- do jej sześciu towarzyszy. Nie było w tym nic dziwnego, że to Kay otrzymywała wygody. Usłano nawet jej łoże ze skór i kocy, ale na spanie czas przyjdzie potem. Ciemnobłękitne ściany namiotu zdobiły szkarłatne wypustki, a jego dach ozdobna frędzla. Herb Orvillów znaczył podobnie jak u Stephena drzwi z tkaniny, mocne i solidnie wiązane. Kay wzięła z sakwy grzebień, bo splatane włosy dały się jej mocno we znalki- rozplotła warkocz, rozczesała gagatowa, smolistą czuprynę, sięgającą pasa, po czym nie splatając jej, wyszła na zewnątrz, chwaląc Hugona i mrugając do Brantome’a, który zajmował się już gorliwie jej kasztanką. O tak, ona też poczuła zapach mięsiwa...Dostawszy smakowity kawałek pieczeni i chleb, zaniosła je Stephenowi, mając nadzieję, że posmakuje mu bardziej, podane z jej rąk.
- Dzięki Panu za dary, co je daje bez miary. - zmówiła wesołą modlitwę.
Stephen także zmówił modlitwę, podobnie jak reszta.
- Niezłe - przyznał przegryzając kęs, może zresztą był głodny. - Musimy wystawić warty na noc. Ktoś powinien podtrzymywać ogień oraz rozglądać sie, by wedle potrzeby budzić resztę - zwrócił się do Kay. Właściwie wesoło, jednak byla w jego głosie także powaga.
- Oczywiście, dysponuj moimi ludźmi wedle potrzeby, jak własnymi - zgodziła się, wypychając policzki strawą, jak chomik- Zaraz im każe, by rozścielić skóry u ognia, posiedzimy, może uda się namówić Tormunda na którąś z jego opowieści- wskazała jednego ze swoich ludzi- A u ciebie nie ma gawędziarza czy grajka? Noc krótsza przy winie i balladzie...
- Nie mam - przyznał - A raczej mam, ale został w zamku. Leopoldus minstrel świetnie gra, śpiewa, jednak lepiej się czuje na zamkowych komnatach. Przeto nawet nie myślałem, żeby go brać na łowy oraz tą wyprawę. Posłuchamy jednak Tormunda. Rzeczywiście Kaylyn - powiedział cicho - Noc taka jak ta jest niestworzona do spania. Właściwie chociaż nie. Czasem mamy noce, gdzie nie można rozróżnić snu od jawy.

Rozścielono skórzane derki, a Kay dostała nawet ciepłe, wilcze futro, mężczyźni powyciągali się wokół ognia, zażywając odpoczynku. Las szumiał nad nimi dziwną, przenikliwą pieśnią i Kay z cynowym kubkiem wina w dłoniach, otulona płaszczem, czuła się sama bardziej jak leśny duszek, nie dziedziczka Meadow Castle. Tormund, o którym wspomniała, ochoczo dał się namówić na opowieść ze swego życia. Byl postawnym mężczyzną o włosach jasnych i takiej brodzie, jego twarz zdradzała północne pochodzenie i sam to potwierdził, gdy z bukłakiem piwa w mocarnej dłoni zaczął opowieść.
- Jak moja pani, zacna i szlachetna Kay Orville wie, a takoż towarzysze moi, ale reszta z was nie - nie jestem stąd i nie należę do waszego ludu. Takich jak ja wy Waregami zwiecie, albo Wariagami, z Russów północnych się wywodzim i nasz dom tam, gdzie śniegu więcej, niż wszy na żebraku, a na niebie nocami płachty zielone i błękitne tańczą, co je Odyn rozwiesza..- zadumał się i podjał po chwili- Trzeba wam wiedzieć, żem od młodości najemnikiem był i żołnierzem zaciężnym i żem więcej krajów zwiedził, niż usta wasze wymówią. Ale dzisiaj, skoro w lesie takowym jesteśmy, opowiem wam historię, jako to wilkołaka ubiliśmy, co straszliwe i tajemnicze jest wielce stworzenie.

Kay zadrżała, blizej się do Stephena przysuwając.
Czując bliskość dziewczyny pozwolił sobie ująć jej dłoń. Niewinnie, leciutko, ale starając się, aby poczuła jego wsparcie. Nie chciał jednak przerywać skaldowi, który rozpoczynał swoją opowieść.

- Nocowaliśmy nad rzeką, co z bagien wypływała, las prastary, wielki, ludzi nas szesnastu było, eskorta, co kupca młodego wiodła.- zaczął wojownik z namysłem- Na popas jak teraz stanęlismy, piło się, jadło...Kupczyk nasz hojny był i niczego nie żałował, kamieniami złocistymi, co je bursztynem zwano handlował, takoż futrem, klejnotami i babskimi świecidełkami rozmaitymi. Ni stąd ni zowąd z lasu niewiasta ku nam wyszła. Urodziwa jak rzadko...- rozmarzył się- Włos jasny, kształtów dla oka przyjemnych...Rzekła, że traktem podróżowała z konia spadła, za blaskiem ognia nas znalazła i głupi byliśmy, bośmy jej uwierzyli, a jakoż konia po nocy szukać? Tedy do kompanii zaprosiliśmy, a kupczyk aż w przysiadach usługiwał.Widac w oko mu wpadła...Na noc do swego namiotu ją wziął, a nam cóż to przeszkadzało, on panem był, on płacił i choć każdy by na jego miejscu być chciał, tośmy cicho siedzieli...- siorbnął piwa i ciągnał dalej- A w środku nocy krzyk straszliwy- księżyc wzeszedł i owa dziewoja w potworę przemieniła się, kupczyk wrazil jej sztylet w bok, ale ona mu gardło niemal rozdarła, rzuciliśmy się wszyscy, ale zwykłe ostrze nic nie dokaże. Dwóch ludzi nam poraniła, gdybym przypadkiem ze sobą srebrnego sztyletu zdobionego nie miał, com go w nagrodę dostał od jednej damy, uciekłaby owa potwora. Alem dopadł jej i dźgał na oslep, okrakiem na stworze siedząc, którego kto żyw przytrzymywał - co nam ludzi nadarła łapami, pazurami, co jej kły narozdzierały...w końcu padła, w dziewoję nagą przemieniając się, patrzę, żem na niej i że nie dycha już....i tak to było. Tak wilkołaka ubilismy, a kupca poharatanego do jego ojca odwieżlismy....Prawdę gadam, każde słowo moje to prawda.



Chwilę trwało milczenie. Niejeden obejrzał się za siebie, gdyż opowieść przy leśnym ognisku wyobraźnię pobudzała.
- Naprawdę dobre słowa zacny Tormundzie - pochwalił go Stephen. - Opowieść to zacna, niczym czerwone wino. Aleć pora późna. Trzeba rankiem nam ruszać, toteż powoli kładźmy się spać. Niewiast nieznajomych, które pojawiłyby się niespodziewanie gościny prosząc, tutaj nie ma. Także kupieckich synów, toteż nie sądzę, by ktokolwiek miał się czegokolwiek obawiać - powiedział chcąc podnieść morale służby. Niewiasta zaś była jedna, piękna, szlachetnie urodzona oraz prawdziwie niezwykła. Była może nimfą urodziwą, jednak na pewno nie wredną wilkołaczycą.

Ludzie porozchodzili się, głowami kiwając - jedni do namiotów, inni ku warcie. Kay została jeszcze chwilę ze Stephenem, którego dłoń wypuściła, skoro tylko historia się skończyła. Spojrzała w gwieździste niebo, ku któremu pędziły złociste i rubinowe skry.
- Straszna historia...- szepnęła - Ale jakoś ten las grozy we mnie nie budzi, choć tajemnic wydaje się pełen...I niczego przy tobie się jakoś nie obawiam. - uśmiechnęła się nikle.

- I nie musisz - potwierdził zuchowato bardziej, niżeli rycersko podkręcając nieistniejącego wąsa. Obiecał sobie, ze będzie pilnował dodatkowo, gdyż jak każdy wojownik potrafił bez większego problemu wytrzymać noc bezsenną. Oczywiście absolutnie nie planował jej powiedzieć, ale niechby sie pojawił jakiś smok ... naprawdę jaszczur przy tak nastawionym Stephenie nie miałby szans najmniejszych. - Niebo jest piękne, noc jest piękna, twoje oczy są piękne - szepnął. - Spokojnego snu, Kay - uśmiechnął się.

Zasnęła szybko, ledwo do namiotu weszła- suknię wierzchnią zdjęła tylko, ciepłymi kocami i futrem się okrywając. Zdawało się, że noc przespała, ale obudziła się, czując, że za potrzebą niewieścią wyjść musi. Na zewnątrz ciemność była, księżyc ledwo ku północy się przesunął, strażnik, u ognia drzemiący z szacunkiem głową kiwnął, gdy szepnąwszy, że wróci rychło, w cień pierwszych drzew otaczających polanę weszła. Uczyniwszy, co miała uczynić ruszyła z powrotem, ale dźwięk nagły zatrzymał ją. Nucenie dalekie, jakoby niski, melodyjny głos ptaka czy instrumentu jakowegoś. Przeżegnała się, stojąc wyprostowana.
- Sen, mara...?- szepnęła dziewczyna.
I nie myśląc, co czyni, przez paprocie ku owej muzyczce ruszyła....

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=2Yk_kfLbvUM&feature=player_detailpage#t=22 4s[/MEDIA]

Obiecał sobie, że nie zaśnie, szykujac się na potencjalnego wilkołaka, który nie zjawił się, ale przecież ewentualnie mógł się pojawić. Wtedy dostałby po łbie od Stephena przed obliczem Kay, która ... przystopował marzenia widząc wychodzącą dziewczynę. Poszła na skraj lasu, można się domyslać w jakim celu, jednak, gdy po chwili nie powróciła niespokojny zerwał się wychodząc do strażnika, młodego chłopaka przynależącego do drużyny Orville.
- Jaśnie panienka? - spytał.
- Wyszła, powiedziała, że za moment wróci. Iść za nią? - strażnik przestraszony, że popełnił jakiś błąd natychmiast zadeklarował poprawę.
- Zostań, sam się zajmę. Pamiętaj, nigdy nie wolno ci zejść z posterunku. Jakbyś mial wątpliwość, budź innych, jednak nigdy nie opuszczaj strażniczego stanowiska - powiedział Stephen mocno.
Powoli zagłębił się w las.

Od mchu szedł gorzki zapach, niosąc pamięć dawnych grzybni, bagienną woń niedalekiego torfowiska i miły chłód. Pełnia malowała srebrem kontur brzoskwiniowego policzka, gdy z zapartym tchem dziewczyna przesuwała się na kolanach przez poszycie.Księżyc wędrował nad lasem jak srebrzysty denar, tu i tam malując chmurom brzuchy i muskając czarne szczyty jodeł. Las gęstniał, im dalej wędrowała, nie myśląc o niczym, poza ową muzyczką- wabiła ją ona, kusiła, budziła żywsze drżenie w krwi...stopy same wyrywały się do tańca....musiała być to magia, ale Kay nie czuła strachu, nic, poza tęsknotą i radością...
W końcu ujrzała nikły blask- świetliki?
Rozchyliła paprocie, w białym gieźle sama wyglądała jak duch. I ujrzała przedziwny widok....


Szedł przez las kierując się najpierw intuicją, a potem dziwną muzyką, która snuła się przez nocne powietrze, niczym mgła. Najpierw przyjął ją za jakieś brzęczenie owadów, potem szmer rzeki, wreszcie jednak pojął, że to śpiew. Dziwny, niepokojący, jednak piękny śpiew, który budził tęsknotę. Kroki jakby same podążały ku tamtej stronie. Jednak nie tylko jego kroki. Kay była wcześniej. Zauważył niespodziewanie ją, jak pochylona stała za krzewiną paproci. Obserwowała coś. Stanął obok niej cichutko szepcząc, ażeby dziewczyny nie przestraszyć. Stanął, spojrzał oraz zadziwiony niemal aż krzyknął. Szczęśliwie w ostatniej chwili ugryzł się, ale tak czy siak, niemal zahipnotyzowany, nie potrafił oderwać spojrzenia.

Wirujące drobiny blasku, które wzięła za świetliki, nie były nimi. Kiedy poruszając się w koncentrycznym kręgu uniosły się bliżej nich, kołując nad paprociami i jagodziskiem, Kay spostrzegła, że to maleńkie, wiotkie istotki, kształtów ludzkich, ale obdarzone drobnymi skrzydelkami, niczym ważki czy fantastyczne owady. Miały rozmaite barwy, ale przeważała szafirowa i szmaragdowa, każda jarzyła się lekko, a ich unoszące się skrzydełka brzęczały cicho, na granicy świadomości. Ale najpiekniejszy był śpiew- wielogłosowy, chóralny, na wysokiej to niskiej nucie, przenikajacy serce. Była w tym śpiewie radość i żywiołowość, namiętność i tajemnica, słodycz i tęsknota. Kay jak we śnie wyciągnęła ręce- nie była zdolna opanować się, nie mogła, nie...


Otoczyły ją chmarą, gdy weszła na polanę, wcale od niej nie uciekając- kilka kręgów oplotło jej białą postać, gdy bose nogi dziewczyny ruszyły w hipnotyczny tan, a jej długie, ciemne włosy rozwiały się w ekstatycznym tańcu....

Przytrzymać chciałby ją, ale jakby ciało, wsłuchane w śpiewną melodię, nie słuchało rycerza. Mógl jedynie stać z uniesioną dłonią, nieco wykrzywiony w pozycji, której na pewno nie potrafiłby zachować, gdyby nie to, że właśnie niemal zamarł. Szeptał imię dziewczyny, która dołączyła do leśnych taneczników. Ich stopy niemal śmigały nad trawą nie gniotąc jej, a pod spodem snuła się wypełniona jasnymi iskierkami mgiełka powodująca, że niemal płynęli ponad powierzchnią. Uśmiechnięci, złoci, piękni, wzbudzający owo dziwne zaślepienie u osob płci przeciwnej. Zaś pomiędzy nimi: najpiękniejsza, najcudowniej jaśniejąca oraz najsłodsza ze wszystkich Kaylyn, która raziła oczy rycerza słodkimi promieniami swojej niewieściej natury.

Któraś z faerek musiała zobaczyć rycerza- bowiem zakręciły się nagle, spłoszone, muzyka umilkła, a pętające ich czary uciekły wraz z gromadą ruchliwych światełek, przepadajac w głębi puszczy. Kay, jak obudzona ze snu ruszyła w stronę Stephena, z rozjaśnioną twarzą i oczyma pełnymi jeszcze blasków.
- Och Stephenie...widziałam je..widziałam!- wtuliła się w jego ramiona.
- One pewnie tam były - powiedział wyduszając z siebie wreszcie jakieś słowa. Dłonie jednak oplotły dziewczynę, jakby gnane odruchem wydostającego się uczucia. - Pewnie tam były - powtórzył, bowiem choć widział je, sam szeptał sobie, ze to przywidzenie, ze nieprawda, ze jednak tam ... nieważne. - Jesteś taka piękna Kay, widziałem - dodał gorączkowo - widziałem ciebie wśród nich, niczym szlachcianka faerie ... Kay - przytulił ją mocniej. - Kay ... - magiczna chwila trwała dalej.

Jej usta same znalazły jego wargi, lekko, jakby bojąc się tego, co właśnie robiły. Uniosła palce do oczu- traciły jasność, mrowienie szafirowej barwy na opuszkach. Zaczarowały cię, Kay...szeptały jej myśli, to ci się tylko śni...Kay....

I wtedy usłyszeli nawoływanie Hugona. Kay drgnęła, jak obudzona.
- Nasi..wołają nas..wracajmy!
Wysunęła się z objęć mężczyzny, śpiesznie idąc w stronę obozowiska.
Chwile potem ruszył za nią Stephen. Powoli szedł niemal hipnotycznym krokiem, zaś na jego ustach widniała wielka, niewidzialna pieczęć jej pocałunku. Po prostu szedł, aż dotarł do namiotu. Nawet nie wiedząc kiedy, zasnąl słodkim snem, który nawiedzał tańczący, piękny elf mający twarz Kaylyn.

Rankiem nie było czasu na nic. Obudzili się, kiedy służba już krzątała się zbierając do odjazdu. Krótka przekąska, niemal w biegu. Ruszyli, gdyż do tajemniczej wioski był jeszcze solidny kawałek drogi.
 
__________________
Nie ma zmartwienia.

Ostatnio edytowane przez Maura : 18-11-2011 o 17:32.
Maura jest offline