Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-11-2011, 01:34   #248
Lirymoor
 
Lirymoor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodzeLirymoor jest na bardzo dobrej drodze
Operacja się udała. Jednak rzecz na plus, choć Era miała w duchu wiele obaw przed cięciem chłopaka. Miejsce co prawda nie było newralgiczne, jednak bała się, że przedmiot może być jakoś powiązany z układem nerwowym, lub wydzielać toksyny, które zabiją Arlequa przy próbie usunięcia. Jednak wszystko przebiegło gładko, nawet pomimo pomocnicy która wyglądała jakby miała zemdleć na widok krwi.
Niestety próby zbudowania nadajnika spełzły na niczym. Dziewczyna w sumie nawet się nie zdziwiła. Od samego początku tej sytuacji w sumie nie mogli nic zrobić jak trzeba. Walka z Arlequiem udowodniła jak bardzo są bezsilni. Czegokolwiek by nie robili, na jaki pomysł by nie wpadli wszystko było nie tak. Teraz pozostawało im czekać aż wróg zaatakuje znowu. Swoją drogą dziwiło ją czemu tyle czekał. Mógł ich wszystkich wybić już dawno temu.
Tymczasem czas mijał i pewnego dnia w ambulatorium zjawił się Ilian.
- Możemy porozmawiać w cztery oczy? – zapytał.
Jego powaga nie spodobała się dziewczynie.
- Gdzie zgubiliście Ziewa, Tamira i Terr-Nyla? - spytała zaniepokojona.
- Spokojnie, Ziew pracuje nad nadajnikiem, reszta jest z nim. Ja muszę z tobą pogadać więc poprosiłem Tropulla by mi towarzyszył skoro mamy samemu nie łazić.
Skinęła głową.
- Niedługo wrócimy dziewczyny. Monitorujcie ich. - wskazała na rannych.
Skinęła na Ijana.
- Prowadź.
Ijan nie poprowadził Ery daleko, nie było takiej potrzeby. Zaledwie wyszli na korytarz rycerz już otwierał najbliższe drzwi i przepuszczał towarzyszkę do środka. Pomieszczenie okazało się zupełnie puste. Nie brakowało takich w dużej posiadłości Karnishów. Nikt, może z wyjątkiem samego Karnisha, nie mieszkał tu od bardzo dawna i wiele pokoi straciło rację bytu zamieniając się w graciarnie lub puste cztery ściany. Ijan zamknął drzwi i zaczął:
- Żeby nie było żadnych wątpliwości, nikogo o nic nie oskarżam, nic nie zakładam, ale sama musisz przyznać, że nawet zbytnia ostrożność nie zawadzi. Wybacz, że spytam wprost: Dawno jesteście razem?
Era nie odpowiedziała cisząc się z zalet swoje prawie białej skóry, nie było widać kiedy bladła. Uniosła tylko pytająco brew.
- Słucham?
- Przecież dobrze wiesz o czym mówię.
- Nie jestem prorokiem Ijanie ani nie czytam ci w myślach
- odpowiedziała starając się żeby jej głos brzmiał łagodnie i spokojnie.
Ijan pokiwał głową ze zrezygnowaniem.
- No dobrze, skoro chcesz żebym ci to wszystko powiedział prosto w twarz. Chciałbym dowiedzieć się o czym myślałaś łamiąc jedną z głównych zasad Kodeksu wiążąc się z kimś i to jeszcze rycerzem Jedi?
- Słucham?
- powtórzyła zupełnie osłupiała.
- Od kiedy jesteś z Tamirem?
Westchnęła starając się odzyskać spokój.
- Długo. Jakie to ma znaczenie?
- Jakie to ma znaczenie? Przecież łamiecie Kodeks, sprzeciwiacie się zasadom, które wielcy Jedi wprowadzili tysiące lat temu. Wystawiacie się na działanie Ciemnej Strony. Może nawet już się jej oddaliście?
- Ijan przemawiał surowym tonem, ale jednak Era wyczuła u niego dziwny smutek, jakby do ostatniej chwili trzymał się nadziei, że dziewczyna wszystkiemu zaprzeczy.
Przyglądała mu się uważnie.
- "Nie ma pasji, jest pogoda ducha"... - westchnęła cytując dobrze znane słowa. – Tylko gdzie kończy się pasja a gdzie pogoda ducha? To nie jest zbrodnia czuć. Przecież ciągle coś czujemy. Mamy padawnów i mistrzów o których życie drżymy, przyjaciół za których moglibyśmy dać się pokroić na drobne kawałki. Są w zakonie a nawet w radzie Jedi którzy mają żony i dzieci. - Przerwała na chwilę. – Wiem, że wiele osób mnie potępi. Rada na pewno to zrobić. Ale według mnie jestem Jedi póki moja służba innym istotom żywym jest najważniejsza. I możesz mi wierzyć wciąż jest. Zawsze była.
Milczała patrząc na chłopaka.
- Tamir jest mi drogi, tak jak jest mi droga moja mistrzyni, Ziew, mistrz Karnish, Antis, ty i wszyscy w tym domu których chciałabym nazywać przyjaciółmi. Ale już będąc padawanem nauczyłam się podejmować decyzję pomimo dławiącego strachu o bliskie osoby.
- Piękne to słowa, szkoda że nie czuć w nich prawdy. Przywiązanie to słabość, która prowadzi ku Ciemnej Stronie. Życie Jedi to poświecenie, nie ma w nim miejsca na przyjemności i myślenie o sobie. Mimo to jestem w stanie ci zaufać, ale musisz mi coś zagwarantować. Możesz mi zaręczyć, że jeżeli Tamir zginie nie będziesz po nim rozpaczać, powiesz sobie "stało się" i będziesz żyć dalej? Możesz mi zaręczyć to samo za niego?
- Jeśli ktokolwiek z was zginie będę rozpaczać.
- odpowiedziała stanowczo i zgodnie z prawdą. – Będę rozpaczać jeśli zginie Ziew bo lubię tego chłopaka i czuje się za niego odpowiedzialna, to samo tyczy się Terr-Nyla i Tropula. Jeśli stracimy Rillę będzie mi smutno ponieważ nie zdołałam pomóc jej uporać się z jej uporem. Antis... Antis stało się coś złego i ciężko byłoby mi się pogodzić, że odeszła wciąż się z tym zmagając. Arelq... z tym co się mu stało już trudno mi się pogodzić, to samo tyczy się Mistrza Saditha. Nie zdołałam przejrzeć tej sytuacji na czas, nie zdołałam ich ocalić przed tym co się stało i cały czas drżę ze strachu, że nie zdołam ich otrzymać przy życiu przed nadejściem pomocy. Lira jest zawsze taka cicha, wyobcowana, zatopiona we własnym sosie. A ty... - uśmiechnęła się łagodnie. – ...zawsze dobrze było z tobą porozmawiać. Oderwać się od tych wszystkich zmartwień chociaż na warcie po środku ciemności.
Patrzyła na niego długo i uważnie.
- Jesteśmy istotami żywymi. Żywe istoty czują. To nie jest zbrodnia. Akceptacja tego faktu też nią nie jest. Dopiero kiedy stajemy się marionetkami tych emocji robi się niebezpiecznie. Gdybym straciła kogoś z was i skwitowałaby to wzruszeniem ramionami: "Stało się" nie byłabym warta splunięcia. To, że będę odczuwać ból nie znaczy jednak, że zrobię przez ten ból coś złego.
- Nie jesteśmy zwykłymi żywymi istotami, jesteśmy Jedi i powinniśmy dawać odchodzić temu co umiera. Jeśli myślisz inaczej już jesteś stracona. Ciężko mi uwierzyć byś to ty pomagała temu tajemniczemu włamywaczowi, ale lojalnie cię uprzedzam, że będę miał na was oko, na ciebie i Tamira. Jeśli wyjdziemy z tego żywi odejdź z Zakonu, zapomnij o Mocy, żyj własnym życiem. Stanowisz niebezpieczeństwo dla wszystkich, którzy cię otaczają
- to rzekłszy Ijan po prostu wyszedł.
- Dać odejść to nie znaczy nie czuć. - powiedziała bardziej do siebie niż do chłopaka po czym westchnęła i ruszyła za chłopakiem.
Nie uszła jednak daleko, zakłócenie w Mocy. Pokój medyczny znajdował się w opłakanym stanie.
Nie mamy szans – zrozumiała to w jednej chwili. Pamiętała ile zachodu kosztowała ich walka z Arlequiem kiedy był pod kontrolą tajemniczego napastnika. Z całą trójką zwyczajnie nie mieli szans. Jednak ucieczka była równie bezsensowna co walka. Nie uszliby daleko. Poza tym Era nie wyobrażała sobie pozostawienia rannych samym sobie. Co więc mogła zrobić?
Skupiła się i wysłała w Mocy sygnał do Tamira. Coś na kształt ostrzeżenia połączonego z pożegnaniem. Bo wątpiła by przeżyła następny etap swojego planu.
- Płytka na jego policzku – powiedziała cicho do Ijana. Była niemal pewna, że to właśnie ta rzecz kontroluje Rillę i Lirę. Gdyby zdołała ją zabrać lub zedrzeć z twarzy tajemniczej postaci może zdjęłaby im z głowy, choć część kłopotu. Zaciskając dłoń na rękojeści swojego miecza zaatakowała.
 
Lirymoor jest offline