- Ajjjiiii! - zawył ugodzony znienacka szpikulcem.
- Osz ty podstępny, w rzyć chędożony zdrajco!!!
Chwycił za przygotowaną do następnych aktów atrapę Ghal-Maraza i począł nią dziko okładać zamachowca, który go zranił. Gdy rekwizyt rozpadł się już na człeczej głowie na drzazgi, szarpnął za stojące w pobliżu krzesło i nim sukcesywnie kontynuował dzieło zniszczenia. Jego złość była tym większa, że zdawał sobie sprawę, że to z powodu tych pomyleńców nie dane mu było odegrać roli jego życia. Z amoku otrząsnął się akurat w porę, gdy do niego i zbitej kupki mięsa, którą okładał, dobiegł następny łotr z mieczem. Khazad ryknął dziko, odganiając go okrwawionym, poszczerbionym meblem, wiedział jednak, że jego improwizowany oręż nie starczy do pojedynku z miecznikiem.
Rzucił się za pobliskie elementy scenografii, mające zapewne w zamyśle twórcy symbolizować jakieś orcze zabudowania. Miecz jego przeciwnika z trzaskiem przebił krzywo zbite deski sztucznej chaty, mijając jego obfity kołdun zaledwie o cale. Krasnolud syknął oburzony taką bezczelnością, odskakując niezręcznie na bok. Sytuacja stawała się coraz bardziej desperacka. Gdzie była ta cała Soe? Czemu nie było jej tutaj, by ich wesprzeć? - pomyślał oburzony, dopiero po chwili przypominając sobie, że przecież sam wysłał ją na górę. Siarczyście zaklął pod nosem, parując wymierzony w niego cios jakimś pokracznym orczym totemem, który zwisał z pobliskiej powały. Rekwizyt, jak można było się spodziewać, pod wpływem uderzenia momentalnie rozpadł się na tysiące części, a ostrze poraniło dłonie zaskoczonego khazada.
- Przeklęty człeczy chłam! - syknął, wpadając w tłum uciekających aktorów.
- Uwaga! Z drogi! A! Au! Uwaga na łokcie! Ugh... - w końcu przepchnął się na drugą stronę, posiniaczony, poobijany i ze srogo podeptanymi stopami. Ale opłacało się, dotarł tam gdzie chciał.
Chwilę później, niemiłosiernie zasapany, znalazł się na szczycie zalegającego przy scenie stosu skrzyń, w których wcześniej mieściła się sztuczna sceneria. Spojrzał na lekko przekrzywioną linę przeciągniętą pod dachem, przełknął ślinę, przekładając przez nią swoją starą koszulę...
- Kuuuuuurwaaaaaa!!! - zawył przerażony, zjeżdżając z szaleńczą prędkością, prosto w stronę środka sceny, gdzie stał przedzierający się do malca wampir. Trzeba było już tylko dobrze wycelować i zeskoczyć w odpowiednim momencie... Gorzej, że dopiero na tym etapie realizacji planu przypomniał sobie, że nie za bardzo miał czym dziabnąć nieumarłego brzydala, gdy już na niego spadnie...
Rzuty: 09, 99