Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-11-2011, 08:54   #17
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Hot Springs, South Dakota, kwiecień 1876

Na dwie godziny przed zmierzchem




Hugo, jeszcze nie odstawił miski, zgarniając ostatnie fasolki, kiedy czuł, że zbliża się pora. Trzeba było udać się tam, gdzie nawet massa zwykł samemu chadzać piechotą.

Lulu z nieukrywaną przyjemnością skorzystała z gorącej kąpieli. Balia okazała się być doprawdy dwuosobowa. Mniej więcej tyle samo wody wylało się z pluskiem na podłogę, co jej w bąbelkowej pianie, po energicznym, acz fachowym jak kontrolowany galop, myciu się zostało. Fast Freddy poszedł do kąta, w którym stał dzban na urynę. Lulu pobieżnie prześlizgnęła się skoncentrowanym wzrokiem od lekko owłosionych, lecz bardzo zgrabnych pośladkach Crispa, przez rozrzucone części garderoby, zatrzymując się spojrzeniem na oknach. Wyszła z balii. Krople wody kapały na deski. Zawinięta w firanę zerknęła dyskretnie na zewnątrz. Zanosiło się na deszcz. Okno wychodziło na tyły. Hugo nie było na koźle ani przy wozie. Musiał spać lub odpoczywać pod plandeką. Wiedząc, że rankiem, po gorącej nocy, będzie musiała wziąć jeszcze jedną kąpiel, tchnęło ją by przygotować sobie tym razem ubranie na zmianę zawczasu. Mogła zawołać na murzyna, ale sama będąc Mulatto, aż nadto dobrze wiedziała jak miłe jest pokazywanie się dla negros w miejscach publicznych. Białych. Nie lubiła też traktować ochroniarza jak osobistego chłopca na posyłki. Ubrana w suknię wyszła na korytarz i natknęła się na Missy. Dziewczyna, niezwykle miła i taktowna, zachowywała się wręcz tak, jakby nie widziała, że ma do czynienia z osobą kolorową. Nie była to postawa bardzo popularna i nikt inny jak ci, którzy doświadczyli na swej skórze nietolerancji mogli w pełni docenić charakter i serce takich ludzi. Poza tym Missy nie była mężczyzną. To również nie mieściło się zwyczajowej rutynie, bo generalnie tylko faceci lub lesbos wszelakiej maści jedli Lulu z ręki. I nie tylko. Blondynka, na prośbę Luisy skinąwszy głową, udała się po jej ubranie na zmianę.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=hL-X53ze5O0[/MEDIA]


Wychodek był między stajnią saloonu a szopą, wciśnięty w zaplecze sklepu wielobranżowego. Murzyn siedząc wygodnie podejrzewał, że być może dokładka fasolki przyczyniła się do wzmożonej pracy jelit. A że Hugo był duży, to dużo jadł. Dużo pił. No i długo mu schodziło w ustępie. Przez szpary w deskach miał całkiem niezły widok na wóz. Nie musiał się o nic martwić. Rozsiadł się wygodnie na ile pomieszczonko pozwalało. Traper Will podążał właśnie główną ulicą. Z Winchesterem w garści. W jego śladach deptał pies. Za psem toczył się suchy krzak. Zaraz potem z zaplecza zajazdu wyszła znajoma panienka Missy i podeszła nieśmiało do wozu chrząkając głośno. Hugo podniósł brew a kąciki szerokich warg zadrgały. Dziewczyna odeszła i zniknęła za drzwiami stajni.

Kris siedział w rogu pokoju tyłem do Molly. W balii. Woda była jeszcze ciepła. I do połowy czysta. Oparłszy ręce na krawędziach blaszanej wanny rozkoszował się chwilą wygody. Potrafiły to docenić najbardziej jego lędźwie. Na szlaku z Cheyenne raz tylko kąpał się w rzece, więc zabieg przyjemności łączył się z pożytecznym. Myśli krążyły mu koło rannego chłopaczyny. Banku. I obcego gangu. Przez ramię rozmawiał z kobietą. Walczył z pokusą zerkania w lustro, w odbiciu którego O’Maley z rozwianymi lokami lekko falujących blond włosów wskakiwała w kowbojskie portki. Ona na lustro nie zwracała uwagi. Albo celowo albo niechcący. Kąpiel była pierwsza klasa. Zupka też. Whisky jest whisky. A sprężyny łoża skrzypiące acz wygodne.

Tiggs spokojnie posilał się fasolówką. Obok przy stoliku siedział sztywno Jeramiah z kamienną twarzą z rozłożoną na obu dłoniach książką. Biblią w czanej okładce. Richardson przyniósł obiecane trunki. Postawił obie szklaneczki przed mężczyznami. Po tym jak barman powiedział o gangu O’Hulligana, żaden z nich nie słyszał o takowym. Jednak o Sisco Kidzie obydwu gdzieś zadzwonił dzwon w pamięci. O ile Jared machnął rękę na rabusia grubej kasy, podejrzewał, że Billiego „Guna” szukają bynajmniej tylko za złodziejstwo. Nagrody za zabijaków nie były zazwyczaj wysokie. Dni ich wszak policzone. Jak to mawia dobra książka Pana Smitha, wszyscy bowiem, którzy miecza dobywają, od miecza giną. A miasteczko zastraszone wszak było wielce kiedy wjeżdżali do Hot Springs. Znaczy się, że gang Irlandczyka należy do tego najgorszego gatunku co dopuszcza się wszelakich zbrodni. Przydomek "Gun" też mówił sam za siebie. Myślami wybiegł też nieco ku przyszłości. Wiedział, że w Westwood mogą potrzebować deputowanych. Nawet nie wiadomo czy ci ludzie mieli szeryfa.

Pan Smith im dłużej czytał tym bardziej się uspokajał. Jednocześnie nie mógł się skupić. Sam nie wiedział z czym walczyć bardziej. Z natrętnymi myślami o zalaniu się whisky przed snem czy wątpliwym szczęściem przy stole na kacu. Bo to, że zagra to już sobie obiecał. Kilka tygodni bez stołu, więc nie dziwota, że od pierwszego wejrzenia na szyld Soup and Sleep postanowienie to puściło pierwsze korzonki. Z początku niewinną i beztroską myślą, potem zaś podlane widokiem tasującego karty gracza wzbierało jak kaszel rodzący się w płucach suchotnika. Stary Testament pomagał jednak trzymać emocje w ryzach. A fakt, że hardzista zniknął z dziwką w wiadomych celach, tylko pomógł odłożyć pokusy na potem. Myślami zaczepił się przy Sico Kidzie i im dłużej myślał, w czym dopomagał Whisky, dochodził do wniosku, że kimkolwiek był Adrian Cinseros, to musiał nieźle narozrabiać kilkanaście lat temu. Pony Express oficjalnie nie istniał od kiedy telegraf dotarł ostatecznie na zachodnie wybrzeże. Czyżby Hopkins chował Sisco osobistą urazę? Tylko czy był to również priorytet Wells Fargo, które wykupiło tę sieć? O gangu O’Hulligana nie słyszał. Cena za jego głowę była przeciętna, ale biorąc do kupy wszystkich wyjętych spod prawa kamratów zbierała się niezła sumka.

Will szedł przez Hot Springs mijając budynki. Odprowadzały go milczące twarze nielicznych mieszkańców. Przybysze póki co nie mieli wrogich zamiarów w wyludnionym i praktycznie pozbawionym mężczyzn mieście. Dlatego z nerwowego poczucia zagrożenia miejscowi przybrali postawę ostrożnej nieufności. Traper mijał poszczególne sklepy. „Gunsmith”, „Livery”, „Barber”. Wszystkie były zamknięte z wyjątkiem fryzjera. Przez szybę widział jak w średnim wieku właściciel zakładu o przestraszonej twarzy, golił siedzącego w fotelu jegomościa. Zakład fryzjerski był jednym z ostatnich budynków na końcu miasteczka.

Murzyn nie mógł w spokoju się załatwić. W drzwiach Soup and Sleep ukazała się Lulu. Ze zniecierpliwioną miną podeszła energicznym krokiem do wozu. Hugo chciał juz krzyknąć, że moment, że wychodzi, gdy i ona ruszyła do stajni.

Jako, że drzwi były uchylone McClyde stanął w progu, gdyż z godnie z postanowieniem chciał porozmawiać z mieszkańcami. Drogę znał co prawda, lecz to być może była ta chęć przełamania awersji do obcowania z ludźmi, która odciągnęła go od chwili zasłużonego odpoczynku przy kieliszku Whisky. I miski ciepłej strawy po trudach podróży. O wygodnym łóżku nie wspominając, którego już nie pamiętał kiedy ostatni raz widział. Pies położył się lewniwie pod ścianą budynku. Fryzjer czując na sobie wzrok Willa przeprosił klienta i podszedł do trapera.

Hugo w końcu w pospiechu podciągną portki na kalesony, nie marnując czasu na zapinanie klapy w bieliźnie i ruszył do stajni. Kiedy podchodził do drewnianych wrót, niespokojne końskie rżenie i głuchy tupot kopyt o ubitą ziemię, wskazywał na zamieszanie. Nagle. Głuche uderzenie ciężaru o ziemię oraz towarzyszące temu przekleństwo. W środku działo się coś więcej jak podejrzanego. Kiedy odciągnął drzwi zobaczył otworzoną z przeciw na oścież bramę. Do słupa podtrzymującego strop stodoły siedział przywiązany młody chłopak z opuszczoną głową. Wcześniej go nie widział. W sianie, twarzą do ziemi leżał ten, którego poznał przy koniach. Wesley. Poznał go po dziurawej koszulinie i rudej czuprynie. Z gleby podnosił się właśnie łysy, biały mężczyzna w stajennym boksie. Na widok Hugo sięgnął ręką do uda. Pusta kabura. Grymas złości na zarośniętej twarzy grubego draba wyszczerzył się wściekle. Był równie wysoki jak Hugo. Za nim tańczył w miejscu koń Balora. Nerwowo podrzucając łeb. Pod kopytami mustanga leżał w brudnym sianie rewolwer. Dostrzegł to i biały jegomość.

Na niebie szybował orzeł na tle deszczowych chmur.

Mężczyzna był prawie ogolony. Bo do połowy. Ale ten krem już zebrany zniknął pod ostrą brzytwą sprawnie i bardzo dokładnie. Z drugim policzkiem i szyją dokładnie umorusanymi białą pianą, John w milczeniu obserwował w lustrze dwóch mężczyzn. Trapera co zawitał z przyjezdnymi, jak mu „Shaky” Pete doniósł podczas strzyżenia oraz tegoż fryzjera. Gadali o faunie i florze. O’Sullivan pod opadającym na ramiona i kolana prześcieradłem trzymał rewolwer. Odruchowo. Słyszał też o bandziorach w okolicy . Nie dołączył się do posse, bo Hopkinsa kojarzył z armii. Wolał, żeby pułkownik nie kojarzył dzisiaj jego. Teraz, kiedy duch z przeszłości odjechał w ślad za gangiem Billy "Guna" i Sisco Kidem, on mógł spokojnie się ogolić, wyspać i ruszyć w swoją stronę. Wyniósłby się z Hot Springs już z rana gdyby nie koń, którego trzeba było podkuć. A musiał czekać w kolejce. Na dodatek za tym wyperfumowanym hazardzistą, co przesiadywał w Soup and Soup. Więc wyjścia nie miał innego jak schodzić Hopkinsowi z oczu, bo sprzedawać rumaka nie chciał. Ani kupować nowego w tutejszym „Livery”.

Zaszczekał pies. Will odwrócił się.

- Jezu! – jęknął fryzjer wskakując niemal szczupakiem do środka zakładu.

Kucnął przy fotelu Johna rozdygotany.

Główną ulicą jechali na złamanie karku jeźdźcy z zaciągniętymi na twarze chustami. Wysypali się zza biura szeryfa podrywając konie do galopu. Z wyciągniętymi karabinami. Nie więcej jak sześćdziesiąt kroków dalej. Nadjeżdżali cwałem. Cztery konie. Na dwóch z pośród nich siedziały przerażone kobiety. Z przodu, w uściskach mężczyzn była Lulu i przybrana córka barmana. Końskie grzywy i rozwiane sukienki falowały w pędzie. Tuman kurzu ciągnął się za nimi. Wzbijał ku niebu. Pies rzucił się z ujadaniem im naprzeciw. O w mordę jeża! Will poznał swojego konia! Koniokrady zbliżały się z każdą sekundą.

Jared i Jeramiah wybiegli przez wahadłowe drzwczki saloonu. W stronę Black Hills, aż się za nimi kurzyło, odjeżdżała czwórka jeźdźców.

- Porwali Missy... – dał się słyszeć przejęty kobiecy głos dobiegający od strony sąsiedniego budynku.

W Soup and Sleep i na ulicy zrobiło się na dole tak głośno, że Kris wyskoczył z balii równie szybko jak Molly na korytarz. Na dole Winslow Richardson krzyczał.

- Skurwysyny! Porwali Missy! Matko przenajświętsza! Pomocy! – zawodził kaleka a ostatnie słowa padły już przed saloonem, kiedy wyrżnął jak długi w błoto przy parkurze.

Na szynkwasie Carl „Old Man” Bedfellow z zaciętą miną nabijał flintowy pistolet prochem. Antyk, kto wie, może i starszy od niego. Na balkon wyszedł Freddy Crisp w śnieżnobiałych kalesonach, ostrożnie wyglądając na dół. Na widok panienki O'Maley skinął uprzejmie głową podkręcając wąsa.

- Pościg! Za mną! – huknął dziarsko deputowany dziadek.

Zatoczył się lekko, kiedy zszedł ze stołka. Dwa pierwsze kroki wyszły w linii prostej. Potem coraz chwiejniej.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline