Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-11-2011, 15:00   #44
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
W świątyni, jak i dookoła niej wiele się działo.


Nieumarli napierali na zamknięte drzwi, z bezmyślnym uporem. Pełni furii i zawiści nie przystającej wszak do pozbawionych zwykle uczuć pustych trucheł, próbowali wedrzeć się do środka.
Ciężka figura, blokująca drzwi, była im zawadą. Ale nie mogła powstrzymać ich przez wieczność. Centymetr za centymetrem, blokujące szczątki figury odsuwały się od świątynnych wrót. Szczelina pomiędzy oboma skrzydłami wrót powiększała się... coraz bardziej.

Świątynia zamiast schronieniem okazała się koszmarem. Kłamliwy kapłan, nieumarły wyrzut sumienia zmieniający się w kupę robactwa. Kryjące się u góry świątyni drapieżne i obłąkane istoty.
Świątynia bogów dobra, zmieniła się w pułapkę najgorszą z możliwych. Taką z której nie da się uciec.
Dookoła świątyni bowiem zgromadzili się nieumarli, odcinając drogi ucieczki.
Przyzwane ptaki dużo robali nie upolowały. Dżdżownic było wiele i żwawo rozpełzały się na wszystkie kierunki. A przyzwane orły nie przebywały w tym wymiarze wystarczająco długo, by zeżreć każdego robala.
Pozostało więc wrócić do Lialdy i... wtedy do Evelyn i do jej eidolona dotarły krzyki.
Wrzaski pełne strachu i prawdziwe.
Ale czy ich powód był równie realny?

Evelyn wątpiła. To miejsce pokazało, że potrafi wypaczać nie tylko rzeczywistość, ale i zmysły. To miejsce mieszało w głowach, przez co nie wiadomo było, co jest realne... a co nie.
Posłuszna zaleceniom półelfki, Evelyn skryła się w pobliskiej wnęce, pomiędzy dwoma rzeźbionymi półkolumnami. Niemniej wysłała przodem swego towarzysza. Viltis ruszył więc w kierunku głównego ołtarza świątynnego.
A w uszy przyzywaczki uderzyła kakofonia dźwięków. Krzyki bólu i strachu, złowrogie pomruki, modlitwy, odgłosy rzucanych zaklęć. Niektóre głosy nawet wydawały się Evelyn znajome. Z pomiędzy tej kakofonii dźwięków uderzających w uszy dziewczyny Evelyn zdołała rozróżnić kilka jeno. “Tędy, tędy.... otwieraj, są coraz blisko... nieee... musimy ruszać dalej.. nie oglądaj się za siebie... nie otwiera się ! Naciśnij mocniej stopę!”
Kakofonia dźwięków wdzierała się do uszu Evelyn wywołując ból, niemalże wywołując zamroczenie. Zachwiała się, oparła o jedną z półkolumn, zacisnęło na stopie rzeźby ją wypełniającej.
Nastąpiło kliknięcie i... ściana za Evelyn ustąpiła odsłaniając mroczne zakamarki tuż za nią.


Gdzie prowadziły te zapomniane tunele? Co oznaczały te głosy? Czemu niektóre z nich wydawały się znajome? Czy Evelyn, naprawdę chciała to wiedzieć?

Półelfka zaś była uwięziona przy ołtarzu. Choć rzeźby chciały ją dopaść, świętobliwość tego miejsca im nie pozwalała. Ostrzegła krzykami Evelyn. A przynajmniej taką miała nadzieję. Co jeszcze mogła zrobić?
Odbiegnięcie od ołtarza, nie było opcją. Kamienne łapy, bez problemu by ją pochwyciły. Ale... czy to była jedyna droga? Nie dla Lili. Ta urodzona akrobatka wspomagana magią, potrafiła coś więcej niż tylko poruszać się po ziemi. Pokryte rzeźbami ściany, wnęki ścienne i okienne, stanowiły wszak alternatywną drogę dla tak zwinnej osóbki jak ona. Nie pozbawioną niebezpieczeństw drogę, ale wszak bezpieczniejszą drogę.
Póki co jednak... była bezpieczna, choć uwięziona. Czy warto ryzykować życie, dla wolności?
Miała też na podorędziu nową broń, pełną magii. Broń z której nie warto było zrezygnować, miała ów zwój... zagadkę. Bardzo starą zagadkę. Niewątpliwie wmurowano ów zwój podczas stawiania świątyni. A ileż miał sam przybytek lat ? Dwieście, trzysta, pięćset? Z pewnością świątynia była stara.

Ktoś się zbliżał, szybko rozpoznała owo charakterystyczne szuranie połączone z człapaniem dwóch łap. Viltis. Wyrośnięty zwierzak Evelyn. Gdzie była jego pani?
Stworzenie wyraźnie się zjeżyło spoglądając złowrogo na kamienne zagrożenia. Łuski wzdłuż jego grzbietu lekko się uniosły. Dostrzegło ożywione rzeźby, one też go dostrzegły. Ale główny ich cel stał wszak przy ołtarzu. A więc... to co się działo wokół Lialdy nie było omamem.Czy to dobra, czy zła wiadomość?
Krótka wymiana zdań, krótka wymiana informacji. Viltis przekazał Lialdzie to co widział szpiegując kapłana, Viltis opowiedział o nieumarłym atakującym Evelyn i jego rozpadzie na setki dżdżownic. Choć pominął szczegół. Nie wspomniał o tym, że przyzywaczka znała napastnika. Choć była to przelotna i krótkotrwała znajomość.
Kroki. Ktoś się zbliżał. Ojciec Matthias, kapłan. Ale nasuwały się wątpliwości co do tożsamości bóstwa jakie czcił obecnie.

Garnizon...

Naprawa wrót przebiegała gładko i sprawnie. Po wymienieniu uszkodzonych desek, nowe wrota osadzono na naoliwionych zawiasach. Z pomocą alchemika szło to dość sprawnie, mimo ciągle mżącego deszczyku.
Ubrania szybko nasiąkały wilgocią, a brodę Drogbar co jakiś czas musiał wyżymać.
Krasnolud miał też inny problem.
Robactwo.
Co jakiś czas dostrzegał wija, albo innego krocionoga szybko przemierzającego podwórzec.


Czasami widział krocionoga wspinającego się po ścianie budynku. Czasem słyszał chrobot setek tysięcy odnóży tuż za swymi plecami. Ale, gdy chciał je pokazać towarzyszom, to... już ich nie było. Może te wije były tylko wytworem jego wyobraźni? Może nie istniały?
A może tylko czaiły się na okazję, by go dopaść?
Bo mimo iż wmawiał sobie, iż wije są złudzeniami, to robactwo pojawiało mu się przed oczami, od czasu do czasu. Do uszu, od czasu do czasu, docierał ten charakterystyczny chrobot, a myśli odpływały w kierunku wizji zgonu alchemika. Natrętnej wizji pogrzebania żywcem pod rojem kąsających krocionogów.
Niemalże czuł jak wpełzają mu pod ubranie, rozrywając skórę żuwaczkami, jak wgryzają się w ciało drążąc korytarze w jego ciele. Jak wyżerają go od środka.
Brrrr... paskudna wizja.
Wormbane mimo swej nazwy zdawało się przyciągać robale do Gurnesa.

Te rozmyślania przerwało przybycie resztek patrolu. Gostag wrócił, zataczający się, osłabiony, ranny. Oślepiony. Półork gdzieś zgubił broń, a jego twarz pokrywała zakrzepła krew. Zamiast oczu miał dwie jątrzące się rany. Jego oczy dosłownie wyrwano z oczodołów.
Tylko cudem dotarł więc do garnizonu bełkocząc nieskładnie o “latających oczach, śmiercionośnych tancerzach bez twarzy, o biczu, bólu wyrywanych oczu, przeklętym domu, o krwi... odciętej ręce i wrzasku zaklinacza”...
Jego wypowiedzi były niespójne, on sam drżał i pojękiwał. Na szczęście niziołka zachowała zimną krew i szybko opatrzyła rany Gostaga, po czym podała mu coś na sen. Mateczka Deldi stwierdziła bowiem, że w obecnym stanie i tak nie będzie udzielić w informacji. Był bowiem w głębokim szoku. Co zresztą było zrozumiałe.
Tak więc sytuacja stała się poważna. Z oddziału zaklinacza, wrócił tylko Gostag i to oślepiony. Erazm i Nathaniel zaginęli bez wieści.
Oddział paladynki... też jeszcze nie wrócił.

Biegła. Obcasy jej butów rozpryskiwały kałuże. Serce waliło jak młot. Za sobą słyszała oddechy podwładnych i skrzeki gigantycznego skarabeusza, który ich ścigał. Nie mogli mu uciec, biegnąc po ulicach miasta. Owad okazał się za szybki.
Pozostało tylko jedno. Wbiec do najbliższego domostwa.
Zrobili to, tyle że każde z nich wbiegło do innego domu. Paladynka naparła ciałem na drzwi z impetem wpadając do przedpokoju. Wyłamała drzwi i pognała w głąb nie zatrzymując się, bowiem głowa owada próbowała się wcisnąć za nią do przed pokoju. Żuwaczki kilka razy uderzyły o siebie.
Gdyby głowa Corelli znalazła się między nimi. Już by się potoczyła po ziemi, odcięta od reszty ciała.
Paladynka wbiegła po schodach na piętro domostwa, by móc uniknąć ataku rozszalałego insekta.
Dopiero tu mogła odpocząć i złapać oddech. Bieganie w zbroi, nie jest bowiem przyjemnością. Nawet jeśli ta zbroja ogranicza się do napierśnika.
Corella się zorientowała, że trafiła do domu rzemieślniczej rodziny. Na parterze był zapewne warsztat kuchnia, spiżarnia i wychodek. Na piętrze sypialnie, pokój gościnny inne. Póki co paladynce pozostało piętro do zwiedzania.
Pierwszy z brzegu pokój do jakiego weszła okazał się sypialnią. Drewniane łoże lekko śmierdzące wszechobecną pleśnią. Ściany porastające grzybem. Wilgoć. Szafa z ubraniami. Ładne nawet sukienki w niej były, choć głównie lniane. Niemniej pięknie haftowane.
Była też toaletka z lustrem.
I w niej paladynka ujrzała swe odbicie.


Biała niemalże cera, krew sącząca się z oczu i ust, kły w karminowych wargach. Ciemne mokre od deszczu włosy przylepiające się do głowy.
I poczuła głód. Mocny i ssący trzewia głód. Głód ludzkiej krwi.

A za oknem, nadal widać było skarabeusza. Olbrzymi chrząszcz wiedział, że ludzkie robactwo skryło się w kamiennych norkach i szukało sposobu, by wedrzeć się do środka... i dokonać zemsty.
Na razie jednak owe próby, były bezskuteczne.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 20-11-2011 o 15:06.
abishai jest offline