Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 21-11-2011, 20:29   #67
Vantro
 
Vantro's Avatar
 
Reputacja: 1 Vantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie cośVantro ma w sobie coś
Huk, krzyki, strzelanina, zamieszanie... Londyn coraz mniej podobał się Vicky, a jeszcze ta blond zdzira co miała czelność dotykać tego co jej! Jak nic to ta flądra co obmacywała Douglasa... Vicky czuła jak na sam jej widok zęby zaczynają jej zgrzytać ze złości.
-Panienko...-usłyszała szept Belli.- Ja się boję. Co tu właściwie dzieje. Czemu wszyscy nagle powariowali?
- Gdzieś tu muszą być... -mruczała Vicky pod nosem grzebiąc w torbie i ignorując szepty Belli. Po chwili jej usta wykrzywił złośliwy uśmieszek a w jej dłoni ukazało się to czego poszukiwała. Spojrzała na dziewczęta i rzekła:
- Przygotujcie się do wiania jak tylko cisnę w tą blond wywłokę to... - wynurzyła się ponownie z powozu, wzięła zamach i kiedy w stronę blondyny poszybowały...


... wystrzałowe kuleczki, Vicky szepnęła ponaglająco do współtowarzyszek:
- Chodu!!! Wiejemy, ale to już! - i jako pierwsza wyskoczyła z przewróconego pojazdu pospiesznie się za nim kryjąc i czekając na resztę.
Huknęło...błysnęło.


Najpierw raz, potem, drugi, trzeci. Wybuchające niespodzianki panny von Strom wypełniły pole walki ogłuszającym hukiem i oślepiającym blaskiem, dezorientując obie walczące strony. Siedząca na dachu, z dala od toczącej walki blond zdzira, została co najwyżej oślepiona. Ale roboty nieźle skołowało. Zaprzestały walki próbując na nowo nastroić receptory optyczne i dźwiękowe. Nie wspominając o dymie jaki przy okazji produkowały, wypełniającym całe pole bitwy gęstymi oparami.
Panny podążyły za wojowniczą lady Vicky chowając się za przewróconym wozem.
- Póki są zdezorientowani to lepiej się stąd zbierajmy. - zarządziła młoda szlachcianka pokazując na róg budynku, za którym mogły znaleźć bezpieczne schronienie. - Liczymy do trzech i tam wiejemy
- Raz...
- Dwa...
- Trzy! W nogi! - zakomenderowała i podrywając się ruszyła biegiem w stronę w którą wcześniej pokazywała dziewczętom.
Trzy furkoczące spódnice, sześć zgrabnych nóg i trzy pary podskakujących w biegu biustów mogłyby przyciągnąć uwagę w innych okolicznościach. Obecnie jednak chaos panujący w tej części Londynu sprawiał, że nikt nie zwróciłby uwagę na pannę Vicky, nawet gdyby biegła na golasa. Dziewczyny bez problemu dopadły do najbliższej wąskiej uliczki i skryły się za nią.
-Ale bajzel... Myśli panienka, że ...znowu wszyscy... będę o to ...panienkę ...obwiniać?- wydyszała łapiąc oddech Bella, a Katie pojękując dodała.-To... szaleństwo... skąd... czemu..te wybuchy i wszystko?
- To wszystko wina tego durnego policjanta co nas na siłę wpakował do tego pojazdu, zamiast poczekać na lorda Stanforda tak jak mu mówiłam. - rzekła Vicky, rozejrzała się na wszystkie strony i dodała - Lepiej byśmy się stąd oddaliły w jakieś bezpieczniejsze miejsce. - nie zwlekając ruszyła do przodu by znaleźć się jak najdalej od "pola bitwy", kierując się w stronę... parlamentu, wszak nadal przebywał tam obiekt jej poszukiwań, lord Stanford.
-Panienko, to zły pomysł. Tam właśnie będą na szukać.- jęknęła Bella chwytając za ramię swoją panią i zatrzymując w miejscu. Po czym płaczliwie się poskarżyła.- Jestem już zmęczona, wracajmy do domu.
Katie zaś przyglądała się dwójce dziewcząt ze zgrozą. Ona ledwo nerwowo zniosła te wszystkie wydarzenie i nie miała najmniejszej ochoty, pakować się głębiej w tą kabałę.
- Do domu raczej za daleko mamy by iść tam na piechotę. Ale masz rację wracajmy do domu lorda zapewne już tam jest. - rzekła na to Vicky i zmieniła kierunek swojej wędrówki.
-Mówiłam... o naszym domu. -pochlipywała Bella drepcząc za Victorią. A za tą dwójka snuła się Katie posępnie.
- Przecież ci tłumaczę iż do naszego domu za daleka droga. Poza tym nie marudź, bo będziemy dłużej szły i jeszcze bardziej cię nogi rozbolą. Odejdziemy stąd kawałek i dorożkę złapiemy by nas zawiozła do rezydencji lorda Sebastiana. - mruknęła na to Vicky przyśpieszając kroku.
-Mówię o wozie panicza Mavericka. Chciałabym się przespać.- marudziła Bella.
- To nie jest nasz dom, a poza tym Doug poszedł się gdzieś włóczyć, nie będę siedzieć pod jego drzwiami jak jakiś pies. - zbyła marudzenie Belli i zaczęła się rozglądać za dorożką.
-Ale łóżko mam tam własne.- westchnęła poirytowana służka, widząc podjeżdżającą dorożkę.-Może już wrócił? Jest taka możliwość. Jest już coraz ciemniej.
- Z tego co mnie pamięć nie myli skarżyłaś się Katie, że nie jest ono twoje. Masz rację jest coraz ciemniej więc i coraz większa szansa iż lord Stanford siedzi już wygodnie w domu i tym razem wreszcie się z nim spotkamy. - rzekła Vicky machając dłonią by zatrzymać dorożkę turkoczącą po londyńskim bruku.


Do uszu trójki dziewcząt docierały krzyki i odgłosy walki. Jak widać, udało się pannie Vicky wymknąć niepostrzeżenie z owej rozróby, która nadal trwała w najlepsze.
Dorożka podjechała i dorożkarz spytał o cel podróży. Zaś Katie... pożegnała się słowami.- Ja już sobie daruję. To nie na moje nerwy. Możemy się rozliczyć i pójść własnymi drogami?
Vicky wsunęła dłoń do sakiewki i podała dziewczynie obiecaną zapłatę mówiąc przy tym:
- Proszę to tyle co ci obiecałam i jeszcze trochę, abyś odpoczęła i pozwoliła wygoić się twarzy zanim wrócisz do swojej pracy. Może jednak pojedziesz z nami, odwieziemy cię po drodze do domu byś nie musiała sama wędrować po ciemnych ulicach i by ktoś ci tej zapłaty nie buchnął?
Na tyle Katie, po długim zastanowieniu, skłonna była się zgodzić. I dorożka żwawo opuściła obrzeża strefy walki, która kilkanaście minut temu, był spokojną londyńską uliczką.
Vicky spojrzała na Katie i spytała:
- To gdzie mieszkasz?
-W kamieniczce czynszowej. Kącik ciasny ale własny.- odparła Katie niechętnie wdając się w szczegóły.
- Ale może nam adres podasz, bo wiesz nie wiem czy bliżej stąd mamy do rezydencji lorda Stanforda i po drodze odwożąc ciebie do niego zajedziemy czy raczej do ciebie zajedziemy po drodze jadąc do niego. - zaczęła swój wywód Vicky.
Katie podała więc swój adres, po chwili namysłu i dorożkarz ruszył w tamtą stronę.


Slumsy Londynu. Miejsce biednych budynków, w których deus ex machiny praktycznie nie były montowane. Sypialnia dla dokerów, żebraków, prostytutek, złodziei i imigrantów. Bardzo niebezpieczne miejsce. Ale Katie czuła się w nim jak ryba w wodzie.
Vicky z ciekawością przyciskała nos do szyby w drzwiczkach dorożki zerkając na kolejne widoki rozpościerające się za nim, było ciemno, ale to co udało jej się wypatrzeć niezbyt przypadło jej do gustu.
- Jesteś pewna Katie, że dobrze jedziemy?
-Tak. To już blisko. Za tym zakrętem mogę wysiąść.-stwierdziła Katie, podczas gdy Bella starała się plecami wcisnąć w ścianę powozu i być jak najmniej widoczną.
- Nie! Nie! Za żadnym zakrętem, odwieziemy cię do domu! - gwałtownie zaprotestowała Vicky nadal przyciskając nos do szyby.
-Ale... tam już będzie mój dom.- rzekła zaskoczona gwałtownym protestem Katie.
- Pod same drzwi i... dam parę miedziaków dodatkowo dorożkarzowi by cię pod drzwi mieszkania bezpiecznie odprowadził, albo sama cię odprowadzę wszak nie jestem bezbronna. - rzekła Vicky wyciągając z sakwy najpierw maczetę a potem pistolet w jaki ją Douglas zaopatrzył.
-To może lepiej niech dorożkarz.-zaproponowała Katie blednąc na sam widok wyciągniętego arsenału, a Bella pokiwała głową na poparcie decyzji blondynki.
- Jak on się nie zgodzi, to ja z tobą idę, nie puszczę cię samej do domu w takim miejscu, jesteś bezbronna i łatwa do pobicia jak już to raz widziałyśmy. - ucięła dyskusję odnośnie odprowadzania Katie do drzwi stanowczym głosem Vicky. Po czym bez słowa dalej obserwowała widok za oknem dorożki.
Dorożka się zatrzymała tuż za rogiem i Katie wysiadła, po czym zwróciła się do wąsatego dorożkarza w kwestii eskorty. Wspomniała przy tym o dodatkowym wynagrodzeniu za ten akt odwagi. Wąsacz chwilę pogłówkował, po czym przystał na ten pomysł.

Vicky poczekała na jego powrót po czym pospiesznie wysiadła z dorożki i wciskając pieniądz w dłoń dorożkarza rzekła:
- Zapomniałam jej czegoś powiedzieć, zaprowadzi mnie pan do niej abym nie szła w tym dziwnym niemiłym miejscu sama, dla mego bezpieczeństwa?
-Co znów panienka zapomniała?-zdziwiła się Bella, gdy dorożkarz się zgadzał.
- Zaraz wracam. - odrzekła krótko Vicky zatrzaskując drzwiczki dorożki przed nosem Belli a ją samą w środku pojazdu i ruszyła pospiesznie z dorożkarzem do budynku w którym parę chwil wcześniej zniknęła Katie, trzymając w garści broń, którą dał jej Doug.
Ruszyli we dwoje przez brudne podwórze, do zaciemnionej klatki schodowej , po drodze mijając rudych irlandczyków rozmawiających “o dostawie w porcie”. Ich dość zakazane mordy taksowały Victorię oceniając kwestię napaści na nią. Ale pistolet i rosły dorożkarz sprawili, że poniechali swych zamiarów i po chwili Victoria pukała do drzwi Katie.
Blondynka po otworzeniu ostrożnie drzwi spytała z zaskoczeniem.-Coś się stało?
- Sprawdzam... Czemu otwierasz drzwi nie wiedząc kto za nimi stoi, a jak by to był ten typek co cię pobił?! - napadła na nią Vicky ujmując się dłońmi pod boki i robiąc groźną minę.
-Nie ma go. Tutaj zapuścić się boi. To nie jego tereny. Tu inny król zło... tu ktoś inny włada.- odparła Katie otwierając szerzej drzwi i wpuszczając Vicky do swego mieszkania, które mogło się jedynie kojarzyć z pojęciem “szczurza norka”. Stare drewniane meble, miska z wodą w ramach toaletki, stary piecyk węglowy, oraz rozwalony barłóg jako łoże. To już w wozie Douga było więcej wygód.
- Hehhhhh... nie możesz tak mieszkać Kate. Jak nie chcesz ze mną jechać to chociaż pozwól, że zamówię stolarza i zrobi ci nowe łóżko za które ja zapłacę i... jeszcze jak coś będziesz chciała to też. - rzekła Vicky rozglądając się po jej mieszkaniu i próbując zachować kamienną twarz, na której nie będzie widać niesmaku jaki wzbudziło w niej to pomieszczenie.
-Ależ panienko... zbytek łaski.- nagle przeraziła się Katie jąkając nerwowo.- Na praw dę... zby tek.
-Ona ma rację. Sąsiedzi zwrócą uwagę. Doniosą komu trzeba, albo ukradną.- stwierdził wąsacz.-W tych rejonach lepiej się nie obnosić z pełną sakiewką.
- Toć tylko łóżko, powie że ma nowego kochanka, który nie chciał sypiać w tym barłogu. O wiem ty nim będziesz! Nowe łóżko wszak będzie dobre bo chyba tutaj przyprowadzasz tych swoich klientów Katie? - spytała Vicky.
-Czasami.- potwierdziła Katie i westchnęła z rezygnacją. Zaczęła podejrzewać, że panna von Strom jest uparta jak osiołek. I nie da sobie nic wyperswadować.
- Czyli ten miły... - po czym odwróciła się do dorożkarza i spytała: - Jak się zwiesz?
-Kacper psze pani.- stwierdził wąsacz krótko.-Kacper Mills.
- Czyli Kacper przyprowadzi jutro stolarza, zamówi u niego łóżko aby nie korzystać z tego barłogu, sypnie mu grosza, aby nie było iż ty jakowyś posiadasz. Przyjdzie tu potem jeszcze ze dwa trzy razy, a potem cię porzuci, że niby się tobą znudził. Kochanek odejdzie, a łóżko zostanie. To chyba nie zdziwi nikogo tu mieszkającego? Wszak niekiedy zdarzają się chyba i tu takie okazję co nie? - podsumowała swój pomysł zaopatrzenia Katie przynajmniej w nowe miejsce do spania czy też pracowania młoda szlachcianka.
Kacper i Katie spojrzeli po sobie, ale nic nie odpowiedzieli. Ta cała uknuta w przeciągu kilku chwil intryga, była niczym uderzenie młotem w głowę. Ogłuszyła ich całkowicie. Zdołali jedynie potakiwać.
- Czyli jesteśmy umówieni, jutro z samego rana Kacper przyprowadzi stolarza. Nie musisz przecie zamawiać królewskiego łoża tylko jakieś wygodne. A na razie nie otwieraj nikomu drzwi nie pytając kto za nimi sterczy! - pouczyła ją Vicky i ruszyła w stronę drzwi. - Tylko nigdzie nie wyłaź zanim, oni nie przyjdą by to łóżko wymierzyć i umówić się na robienie go.
-Tak panno von Strom.- Katie odruchowo dygnęła przy potwierdzeniu, a Kacper ruszył za Victorią.
A panna von Storm raźnym krokiem poszła do dorożki i włażąc do środka zarządziła by wieźć je teraz do rezydencji lorda Stanforda.

Wyruszyli od razu i to pędem. Kacper dość szybko dowiózł obie damy do celu podróży, czyli rezydencji Stanfordów. Brama była zamknięta, a deus ex machina kazała się im anonsować.
- Victoria Eureka von Storm wraz ze swoją damą do towarzystwa do lorda Sebastiana Stanforda. - rzekła Vicky. Odwróciła się do Kacpra i dodała: - Poczekaj na nas.
Brama się otworzyła i wjechały na dziedziniec. W drzwiach stał już znany im lokaj, który spojrzał na obie panny z góry i rzekł.-Lorda Sebastiana nie ma w domu. Obawiam się, że mam złe wieści dla panny. Ktoś zaatakował budynek parlamentu i dla bezpieczeństwa, lordowie zostali na noc w budynku. W tak zwanych bezpiecznych pokojach. Ponoć to był akt agresji wymierzony właśnie w lorda Stanforda. I ponoć on miał zginąć od wybuchu.
- Nie pozostaje mi więc nic innego jak... - zawiesiła głos Vicky pocierając palcem wskazującym skroń i kończąc: - poczekać na niego tu aż wróci. - po czym dała stanowczy krok do przodu depcząc przy tym lokajowi po paluchach u nogi i ciągnąc swój wywód dalej: - Bo zapewne jak wrócę tu jutro znów go nie zastanę, więc nie ma co ryzykować, że będziemy się mijać w tą i we wtą. Zresztą tatko kazał mi się u niego zatrzymać, więc nie mogę zawieść jego zaufania i szlajać się po tym niebezpiecznym mieście. Jak parlament nie jest bezpieczny... to chyba nic tu już bezpieczne nie jest.
-A gdzież jest panicz Jefrey? Czyż nie dotrzymywał pannom towarzystwa?-spytał z ironicznym uśmieszkiem lokaj.
- A został w restauracji delektując się zamówionym przez siebie jedzonkiem. A właśnie poprosimy coś do zjedzenia, bo to co nam zaserwowali w tej podrzędnej knajpie nie przeszło takim panienkom ze wsi jak my przez usta. Wolimy zwykły chleb z kawałkiem sera czy szynki, rarytasy zostawmy delikatnym podniebieniom londyńskich panien. - odrzekła mu na to Vicky.
-Tak. Domyślam się, że prowincjuszki nie potrafią docenić dobrej kuchni.- odparł ironicznie Salomon.
- Doceniają za to dobrze wyszkoloną służbę. - odrzekła mu na to Vicky i dodała: - Drogę do salonu znamy, więc zaoszczędź sobie fatygi wędrowania w tą i nazad i od razu udaj się do kuchni po posiłek dla nas.
-Jak panie sobie życzą. Pokoje są już wyszykowane. W błękitnym skrzydle. Zaprowadzę was tam po posiłku.- odparł Salomon ruszając do kuchni.-Panicz Jefrey przypuszczał, że wrócicie.
- Ooooo to jednak się z nim widziałeś, a dopytujesz się o niego. Ooooooooch biedaku nie dość żeś niekompetentnym lokajem to jeszcze i skleroza zaczyna ci doskwierać. Widać lord Stanford ma litościwe serce, że nadal cię tu jeszcze trzyma. Poczekamy na posiłek, nie spiesz się zbytnio by ci serce nie wysiadło z wysiłku. - rzekła Vicky ruszając w stronę salonu.
 
__________________
W chwili, kiedy zastanawiasz się czy kogoś kochasz, przestałeś go już kochać na zawsze.
Vantro jest offline