Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-11-2011, 01:18   #57
Betterman
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
przy znaczącym udziale Marrrta

Nagadać się zanadto nie zdążyli. Bo – choć to na pozór całkiem niemożliwe – jeśli tylko skręci ze Ślepej Kiszki we właściwą odnogę ani się człowiek albo inny krasnolud obejrzy, a już stuka obcasami w szeroki, równy trotuar, wiodący do innego zupełnie świata, gdzie nie sięga przyzwoity zaduch i gwar miasta, a problemy liczy się na brzęczące worki. Zanim oczy przyzwyczai do odblasków lamp w złotych kolcach na kutych zawijasach ogrodzeń, mija na szczycie wzgórza groźnie wyszczerzoną bramę i już staje przed szerokimi, dębowymi wrotami. Które uchylają się przed nim zaskakująco gościnnie, jeśli tylko zna...

– Takem sobie myślał, że wrócisz, Spieler.
– Zawsze jakiś początek, Brad.


… właściwe zaklęcie. A w środku zostaje już tylko rozdziawić gębę na to całe marnotrawstwo, które lśni, zwiesza się, pokłada i kapie dookoła. No i znaleźć w tym oszałamiającym bezguściu kanciastego, wbitego w przyciasny kostium osobnika, który – uczciwie trzeba przyznać – za nic do takiego otoczenia przystawać nie chce. Podbródek nieustępujący niczym kowadłom gnie sztywny kołnierz, poręczny nadziaczek za paskiem skutecznie ściąga i uspokaja rozbawione wyglądającym zza ucha piórem spojrzenia. Widok bohaterów spod Przewoźników może nawet zaszkliłby głęboko osadzone oczka tęsknotą za Kopniakiem w Krocze, Szturchańcem Klausa i całą resztą prostych przyjemności dawnego życia, gdyby nie pielęgnowana przez lata, wrodzona wrażliwość granitowej płyty, bezcenna u każdego osobistego sekretarza.

– Z podkulonym ogonem, co nie, Spieler?
– Proś Fritzena.
– Zajęty.
– Proś, Oter...
– Kpiący uśmieszek stężał na zakazanej gębie sekretarza, kiedy Spieler wyłożył półgłosem argumenty i przypieczętował poufałym klepnięciem w ramię. Odpowiedź potwierdziła, że były trafne.
– Czekaj w gabinecie.
– Nie chcemy nabrudzić. –
Na dowód Spieler strzyknął w kąt gęstą mieszaniną śliny i krwi. Wciąż miał nadzieję, że naruszony ząb miał się dotąd w jego dziąsłach wystarczająco dobrze, żeby wstrzymać się z przedwczesną wyprowadzką.

– Ach, Spieler. Czyżby na swoim niekoniecznie lepiej się wiodło? – W mocnym głosie dobiegającym od strony szerokich, wyłożonych wzorzystym dywanem schodów, brzmiały echa wielu już lat, ale przegrywały wyraźnie z dość sztucznym, zabarwionym irytacją rozbawieniem, nie mówiąc już o absolutnej zupełnie wyższości. Należał do wysuszonego, żylastego mężczyzny o orlim nosie i pogardliwym z natury spojrzeniu. Tak samo – bez wątpienia – jak rzeczone schody, otaczający je przepych, Oter i szlafrok w iście burdelowej palecie z wykaligrafowanym na piersi, złotym inicjałem.
Przyjacielskim gestem zaprosił do siebie Spielera, który zaczął odpowiadać, jeszcze zanim zamknęły się za nim drzwi gabinetu:
– Potknęliśmy się na Ernstach, panie Fritzen. Wzięli nas przypadkiem między dwa nazwiska. Z dołu Lieberung, z góry Kuftsos. – Skrzywił się i pomasował żebra – Albo na odwrót. Szukam kogoś, kto potrafi przypiąć do nich konkretne osoby.
– I przychodzisz z tym do mnie. W środku kurwa nocy. Masz tupet staruszku…

Dirk Fritzen usiadł za swoim biurkiem z miragliańskej dębiny i schylił się po coś do szafki. Brzęknęło szkło, po czym po chwili na wierzchu pojawiła się całkiem swojska i pospolicie wyglądająca lokalna berbelucha. Projektant tego pięknego mebla z pewnością załamałby się widząc jak Fritzen w swoim aksamitnym szlafroku zębami wyrywa korek flaszki i wywaliwszy nogi na blat pociąga z gwinta kilka niemałych wcale łyków.
– Ciężko się wyzbyć starych nawyków – rzekł westchnąwszy po czym przetarł zraszający jego czoło pot – Szczególnie gdy wcale się nie chce. Ale przy tobie przecież nie muszę. Znamy się od podszewki, nie Dietrich? Dwa, kurwa, łyse konie. Pamiętasz?
Dietrich nie wszystko pamiętał. Zwyczajnie za długo znał Fritzena. Ten milcząc przez chwilę kiwnął głową jakby doskonale to wiedział. Potem pociągnął ponownie i kontynuował.
– O ludzi łatwo w Altdorfie. I o zdolnych i o zbędnych. Choćby takich Ernstów. Nawet nie trza za bardzo franków na to. Ale takich starych pewnych druhów jak my… ooo to w mieście mógłbym se długo i namiętnie szukać. Nie Dietrich. Tych to tylko na smętarzu już niedługo będziemy mogli wyglądać. Takie życie. Im dalej w las, tym więcej ujebanych pniaków.
Łypnął na Dietricha złowrogo. Gdyby się go nie znało, to z pewnością nie zauważyłoby się nieznacznego skinienia głowy.
Ochroniarz zadziałał instynktownie. Z całej siły uderzył głową w tył, tam gdzie zapewne była już gęba sekretarza. Nie pomylił się. Trzask łamanego nosa był dziś jak muzyka. Pewnie by dał radę temu krępemu pomagierowi, ale Fritzen był już przed nim, a jego pięść wbiła się nieprzyjemnie w słabiznę zginając w pół Dietricha. Oter ucapił go za ramiona unieruchamiając je twardym chwytem.
– To już nawet nie o Seppiego idzie. Pies jebał tego narwańca. – powiedział gangster podnosząc za resztkę włosów głowę Spielera tak żeby ten spojrzał mu w oczy - Nawet jeśli to rodzina i po twojej nauce manier nie potrafi wydukać z siebie trzech składnych słów. Tyś mnie po prostu potraktował jak jaką dziurkę, w której można trochę pomoczyć, a potem się zmyć.
Tym razem walnął po gębie. A krzepy mimo wieku nie można mu było odmówić.
– I to ubodło w moje serducho, Spieler.
Uderzył ponownie. Szczęście, że był leworęczny, bo już na pewno było po nadwerężonym dziś zębie.
– Wybitnie ubodło.
Czwarty cios spadł na brzuch nieprzygotowanego na to ochroniarza. Ponieważ uścisk Otera zelżał, Dietrich mógł się swobodnie przewrócić na podłogę.
– Jesteśmy kwita, Spieler – usłyszał zmęczony głos Fritzena – A co do twoich nowych znajomków, to nie znam tego pierwszego. Choć brzmi dość pospolicie. Ale Kuftsos to już konkretniejsza persona. Adolphus Kuftsos. Łowca głów. Mówią, że zawzięty skurwysyn. Nieprzekupny. Ale od dłuższego czasu nie przyjmuje zleceń. Rozpracowuje więc coś pewnie. Więcej nie wiem, bo i sam wiesz, że do swoich spraw wynajmuję innych ludzi. Chcesz go znaleźć i pogwarzyć to graj po jego myśli. Sam cię wtedy znajdzie. Tylko nie zapomnij się przygotować.

– Mam jeszcze jednego – rzekł podnoszący się z trudem Dietrich – Abitur. Przytwierdza bardzo koślawe kity. Bełtami.
Fritzen pokręcił w odpowiedzi głową i ponownie zabrał się za flaszkę:
– Nie słyszałem.

Spieler pozbierał się na tyle, żeby gabinet opuścić prawie pewnym krokiem, mrucząc pod nosem:
– Obyś nie usłyszał.
Machnął ręką na kompanów, nie siląc się na uprzejmości.
- Nic tu po nas.
Jakby na przekór własnym słowom przystanął jednak w progu, splunął krwiście na posadzkę, otarł gębę dłonią i nie bez satysfakcji rzucił przez ramię:
- Przyłóż sobie lód, Oter.
 
Betterman jest offline