Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-11-2011, 11:11   #208
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=5Gs5ftP1tz8[/MEDIA]

Ocean szumiał, a ja trwałem wpatrzony w jego bezkresne i błękitne fale.



Słońce migotało odbite tysiącem zajączków od tafli wody. Siedziałem, urzeczony tym zjawiskiem. Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś równie pięknego.
Słoneczne promienie suszyły moje już nieco za długie włosy, wyganiały z ciała chłód zalanych wodą tuneli.

Na ich wspomnienie przeszył mnie zimny dreszcz.

Co było prawdą? Co tylko snem? Co wydarzyło się tam, w Samaris? A co było jedynie senną wizją. Mój umysł był zmęczony, ciało również. Odzienie miałem kompletnie nie nadające się do podróży. Inne ubrania i cały mój skromny dobytek – ulubiona książka – prezent od żony, drobiazgi z poprzedniego życia - pozostały za murami Samaris. Jak okruchy przeszłości pozostawione gdzieś pod stołem, przy którym już nigdy nie będę wieczerzał.

Spojrzałem na Roberta. Mój przyjaciel miał zamglony wzrok i również wpatrywał się w ocean. On i ja. Dziwnie połączeni? Zastanawiałem się, który z nas istnieje naprawdę. Czy obaj byliśmy innymi osobami, czy też może jesteśmy jedną i tą samą, szaloną osobą? Czy był zabójcą z mojej wizji? Czy rzeczywiście znów zabije? Kto będzie kolejną ofiarą, – jeśli to prawda? Najpewniej ja, bo nikogo innego tutaj nie ma.

Byłem skołatany. Zmęczenie przekroczyło pewną granicę, zza której nie ma już powrotu do normalności. Gdzieś tam, w Samaris, czymkolwiek ono było, został stary Vincent Rastchell, a oszukańcze mury opuścił inny Vincent. Czy tak samo było z Robertem?

Przez chwilę obserwowałem przyjaciela próbując z jego zachowania odczytać stan jego psyche, ale było to trudne. Zanadto byłem zmęczony. Lub chciałem wierzyć, że Robert jest dobrym człowiekiem. Nie chciałem! Wierzyłem w to.

- Co dalej, Robercie? - zapytałem - Tak jak planowaliśmy, Xhystos? Nie zmieniłeś zdania? Twój wzrok jest jakiś dziwny.

Zdawałem sobie sprawę z tego, jak zapewne skończy się ta próba. Jeśli mogliśmy wierzyć naszym zmysłom, Xhysthos było nieosiągalne. Nie mieliśmy ani zapasów, ani sił by przebyć pustynię, by sforsować dżunglę, by zdobyć środek transportu w Thramerze i dostać się do któregoś z Wielkich Miast.

Chyba, że nie tylko Samaris, ale także nasza droga była kłamstwem. Była iluzją. Imaginacją naszych umysłów, a Xhysthos leży blisko, za kolejną wydmą, za tamtym cyplem ... gdzieś, w zasięgu ręki.

Robert nie odpowiedział. Nikt z nas już nie miał siły, by mówić.

Nikt nie wraca z Samaris

Tak mówiono. Nam pewnie też się nie uda. Paliła się we mnie jednak drobna iskierka nadziei, że moje teorie okażą się prawdziwe.

Zresztą, jaki mieliśmy wybór.

Właśnie!

Mogliśmy wrócić za te oszukańcze mury i „żyć dalej” coraz bardziej pochłaniani przez Samaris, aż w końcu zapewne skończylibyśmy w sarkofagu. Jak inni.

Zaśmiałem się szaleńczo opadając na kolana. Zaczerpnąłem garść mokrego piasku w dłonie, przyłożyłem do twarzy wąchając jego ziemisty i oceaniczny zarazem zapach. Łzy popłynęły mi z oczu.

Jak mało wiedziałem, mimo że zetknąłem się z czymś, czego mój zmęczony umysł nie potrafił pojąć.

- Wstań, przyjacielu – powiedziałem łagodnie ujmując za ramię Roberta. – Musimy iść. Do Xhysthos. Gdziekolwiek ono jest. Chociaż byśmy mieli tą próbę przypłacić życiem.

Nie dodałem, że w jakiś kuszący sposób wydawało mi się to nie tylko prawdopodobne ale i ... właściwe.

- Twoja córeczka czeka – powiedziałem raz jeszcze. – Nie chciałbyś spojrzeć jej w oczy i powiedzieć ... – głos załamał mi się na moment, ale opanowałem tą chwilę słabości. – Powiedzieć, jak bardzo ją kochasz.

Tak. Robert miał to szczęście. Moi ukochani nie żyli. Wiedziałem jednak, że pustynia najpewniej pozwoli mi się z nimi spotkać bardzo szybko.

- Chodź – poprosiłem przyjaciela. – Xhysthos czeka na ciebie.

....

Nie było już nic więcej do dodania.

.....

Nie było ....

....

już nic .....
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 22-11-2011 o 11:26.
Armiel jest offline