Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-11-2011, 21:05   #25
Tadeus
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Gdy najemnik szarpnął za drzwi, do środka momentalnie wdarł się porywisty wiatr, skoczkiem zatrzęsło, a Ruper siarczyście zaklął przy sterach.
- Ostrożnie tam! - wrzasnął.
I faktycznie, połowicznie otwarty pojazd musiał być znacznie mniej stabilny aerodynamicznie niż zamknięty, bo zaczęło bujać nie na żarty. Było jednak za późno na inne wyjścia. Mathias wychylił się na zewnątrz, opróżniając magazynek dudniącego rewolweru w stronę panoszących się na kadłubie zwierząt. Pierwsze pociski przefrunęły im zaraz nad głowami nie robiąc na nich jednak żadnego wrażenia, reszta z nieprzyjemnym mlaskiem ugodziła same ptaszyska, powodując u ich pobratymców jeszcze większe zamieszanie i jeszcze bardziej krwiożerczy amok. Parę z nich, kracząc szaleńczo, próbowało wedrzeć się do środka pojazdu, z nimi poradził sobie jednak przywiązany już bezpiecznie Marcus, nabijając je zręcznie na sztych niczym na rożen.

Po tym zabiegu na kadłubie znacznie się przerzedziło. Ale czy uszkodzony już zapewne poważnie skoczek zdoła wylądować? Gdy tylko nabrali nadziei, niespodziewanie nad ich głowami coś potężnie huknęło, a całe wnętrze pojazdu wypełniło się gryzącym dymem.
- Nie no, nie wierzę... To silnik! - wrzasnął z niedowierzaniem Rupert, mocując się z szalejącym mu w dłoniach drążkiem. W ostatnim momencie udało mu się odzyskać kontrolę i poderwać pojazd, który niemal musnął kadłubem krawędź klifów. A potem za oknem błyskawicznie mignęły im drzewa, krzewy, fontanny i grunt.

Potężne uderzenie odebrało im zmysły i cisnęło nieprzypiętymi jeszcze na nowo Marcusem i Mathiasem niczym lalkami o ściany pojazdu. Ostatnie co pamiętali to ogłuszający brzdęk i jęk giętej gwałtownie blachy skoczka.

Obudziły ich twarde czuby wojskowych butów.
- Ej, myślisz, że to jacyś miejscowi szabrownicy? Jeśli tak, to dobrze tak kanaliom, hehe, nareszcie złośliwe ptaszyska zrobiły dla odmiany coś dobrego! - rozbrzmiało rozbitkom w pulsujących bólem głowach. - Cholera wie... patrz, jeden z nich ma na palcu pierścień Gilgarów! Żwawo po doktora Uldasa!
Chwilę później odzyskali pełną świadomość, dostrzegając dwóch uzbrojonych w karabiny ochroniarzy, noszących liberię domu Gilgar. Spoglądali na nich raczej z nietęgimi minami, typowymi dla skonfundowanych niespodziewanymi zajściami osiłków. Spomiędzy nich na miejsce wypadku przecisnął się chudy, blady człowieczek odziany w wytworną, zdobioną fantazyjną nicią kamizelkę. W dłoni dzierżył skórzaną lekarską torbę.
- Zróbcie mi miejsce, małpy! - warknął z pogardą do ochroniarzy, przyklękując po kolei przy wszystkich poszkodowanych. - Będziecie panowie żyli... - odparł sucho po pobieżnym badaniu. - Siniaki, lekkie obicia kości... Jedynie nieznany mi kawaler z domu Gilgarów chyba ma wstrząśnienie mózgu. - poświecił mu po oczach podręczna latarką. - Lepiej żeby odpoczął parę dni w łóżku.
Totalnie wymęczony i poobijany Rupert najwyraźniej nie miał zamiaru oponować. Z pomocą obu strażników i lekarza, lekko kuśtykając, udali się w stronę majaczącej w oddali posiadłości, za sobą zostawiając szeroką wyrwę po ciężkim lądowaniu. Tyle dobrego, że skoczek wydawał się we w miarę stabilnym, choć opłakanym stanie.


Stylizowany na klasyczną posiadłość dworek idealnie pasował do okalających go starych ogrodów, w oddali dostrzegli nawet wysokie ściany roślinnego labiryntu i liczne okalającego go kamienne altanki, obecnie częściowo pokruszone od ostatnich wstrząsów. Sam dwór zdawał się pozbawiony prądu, jedynym źródłem światła poza słabnącym popołudniowym słońcem były dzierżone przez nielicznych służących latarnie.


- Sir! - odziany w ćwiekowany pancerz i uzbrojony w karabin mężczyzna powitał ich przed samym wejściem. - Jestem Ardel Gramton, kapitan straży dworu! - wykrzyczał żołnierskim tonem. - Nie spodziewaliśmy się wsparcia, sir!
- Ciszej, ciszej... - skrzywił się boleśnie otumaniony Rupert, przedstawiając mu całą ekipę wraz z ich tytułami i funkcjami. Zbiorowisko przeróżnych wielmoży wyraźnie zaniepokoiło starego, poznaczonego bliznami żołnierza. Nie skomentował tego jednak, wskazując służącym, by poprowadzili ich w głąb dworu.
- Szambelan prosił zaprowadzić was jak najszybciej do biblioteki, sir! - stwierdził na odchodnym, tłumacząc pośpiech.
Ruper przewrócił oczami.
- Nigdzie nie będę już łaził! - rzekł z uniesionym w proteście palcem. - Doktor wyraźnie kazał odpoczywać. tedy id...! - zatoczył się i upadł z głuchym tąpnięciem na ziemię.
Stary żołnierz rozłożył bezradnie ręce pokazując służącym, by zanieśli osłabionego pilota do jakiejś sypialni.
- Jeśli więc mogę prosić resztę wielmożów...

Zaprowadzono ich do wielkiej biblioteki, zajmując niemal całe skrzydło starej posiadłości. Tysiące tomów ustawione były pieczołowicie według dziedzin wiedzy i autorów.
- Ach, tak szybko? - zdziwił się podstarzały, czarnoskóry mężczyzna odziany w idealnie skrojoną liberię. Z lekkim zakłopotaniem odłożył wielki obraz, który właśnie zdejmował ze ściany. Dzieło przedstawiało jakiś malowniczy krajobraz, zapewne Pandemonium przed kataklizmem. - Szambelan Bremen Svors. - wydeklamował wyuczonym dworskim tonem, gnąc się po pas. - Jestem zaszczycony, iż ratować nas przybyły aż tak zacne osobistości! - i faktycznie widać było, że mężczyzna był prawdziwie szczęśliwy. Najwyraźniej bardzo liczył na pomoc z zewnątrz. - Zaraz każę naszykować najlepsze strawy z naszych spiżarni i powiadomię diuka iż przybyliście! Będzie zachwycony!
To mówiąc zniknął na korytarzu, wykrzykując polecenia do służących.

Po paru chwilach zostali w bibliotece sam na sam z imponującym zbiorem książek i wielkim stołem zastawionym luksusowymi, choć mało wyrafinowanymi, bo przygotowanymi naprędce daniami. Prawdziwa uczta miała się zapewne zacząć dopiero w towarzystwie miejscowego gospodarza.
 

Ostatnio edytowane przez Tadeus : 26-11-2011 o 16:53.
Tadeus jest offline