Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-11-2011, 21:47   #192
Icarius
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Elf jechał naburmuszony, na czele oddziału eskortującego Ranwene. Jak to zwykle miał w zwyczaju, złorzeczył na cały świat. Na miejscowych skrytobójców za rzeź w Umbarze. Na ich oficjalnego przedstawiciela w rodzinach Umbardzkich, za zdrade. Na Morwena za to że była Morweną, czyli arogancka suką w dodatku bezczelną. O tym że była dziwką i w dodatku zdradziecką również wspomniał, na swojej liście pretensji do całego świata. Na koniec bogowie pokarali go Ranweną. Widział z jednej strony jej dobre chęci, z drugiej ślepotę. A ślepy sojusznik to żadne sojusznik. Na szczęście pustynia z biegiem godzin zaczęła go relaksować. Ranwena będzie problemem starego. On bierze ślub i ciężko wypracowaną chwile wolnego. Przerwa od knucia,intryg i zamachów na jego życie.

Rechot bogów był niemal słyszalny...

Zza wydmy wyłonili się pierwsi jeźdźcy. Z początku pomyślał, że to może posłańcy jacyś. Większa grupa może wieści pilne... Wieści może to i były, jednak fatalne dla Andarasa. Po krótkiej chwili, jeźdźcy zaczęli wylewać się falami. Przerwał liczenie gdy przekroczyli setkę, a wciąż się wylewali. Dobyli też broni, jednoznacznie oznajmiając swoje zamiary.

Lepiej dla zwiadowców żeby już nie żyli.- pomyślał elf. Takiego braku kompetencji nie widział dawno... Zastanawiało go też jakim chędożonym cudem, ci tutaj przeniknęli nie zauważeni.. Pół dnia drogi od obozu powinno się roić od patroli. I to dość liczebnych... Elf wiedząc że walka jest pewnie nie uchronna, uśmiechnął się pod nosem. Kolejna idealna zdrada. A ktoś mu mówił kiedyś że ma za dużo obstawy. Jeśli dożyje jutra nawet za potrzebą weźmie przy najmniej trzystu.- pomyślał ironicznie. W tym wypadzie nie miał takiej możliwości. Pojechał ze standardową grupą która patrolowała granice. Wziął jedynie 10 ludzi ze swego Khas. Większej liczby gwardzistów również nie wypadało brać by nie przyciągać uwagi. Nawet ludzie z patrolu dowiedzieli się z kim jadą dopiero w trasie. Zatem jedynym wyjściem była zdrada po stronie Ranweny! Z drugiej strony oczy zaczęły mu błyszczeć. Wszystko to już nie miało znaczenia. Walka to nie polityka, walka to nie knucie, walka to coś czego najwyraźniej jego Haradzkiej duszy brakowało.

Wszystko to kłębiło się w głowie elfa jednocześnie z tym co robił. Wyciągnął rękę do dowódcy który mu towarzyszył wziął gwizdek. Służył do wydawania komend w czasie walki. Miał też unikatowy dźwięk by nie można go było pomylić z innym.

-Zasadzka...-zasyczał niemal. Po czym zwrócił się do Ranweny.
-Pani konie i pustynia to nasza domena. Trzymaj się blisko mnie i róbcie co mówię. Porozmawiamy potem. Tylko na bogów od razu za tę wydmę na zachodzie.- gwizdek nakazał zwrot w lewo galopem.

Ranwena nie skomentowała ani zaistniałej sytuacji, ani słów elfa. Wydała krótkie rozkazy swoim ludziom. Nie wychylać się, jechać za ludźmi Andarasa, wykonywać ich polecenia aż do odwołania. Sama zaś zrobiła, jak mówił elf.

Przewaga liczebna wroga była pewna. Elf oscylował że napastników będzie w przedziale od 150 do 300. Takie bowiem liczby, dawały niemal gwarancje uśmiercenie jego osoby. A to był zapewne cel ataku. Kto wie czy i nie Ranweny. Wszak śmierć jednego z tej dwójki, doprowadziłaby do wojny. Teren na jakim obecnie byli, dawał jeszcze napastnikom przewagę. Wszak zasadzki organizuje się z głową, byli idealnie między wydmami w dolinie.... Jednak młodość elfa była spędzona na pustyni. U boku swego brata Skały. I mimo że nie dorastał mu do pięt, to i owo podłapał. Pierwszą komendą, prócz galopu do skarpy, było kupienie sobie czasu. Jeśli wjadą na wydmę, będą mogli się tam bronić długo. A co najważniejsze skutecznie. Można zniwelować tam przewagę liczebną wroga. Udać przeżyć może tylko tam. Jednak według pierwszych szacunków elfa, wróg dogoni ich podczas podjazdu na wydmę. A nawet jeśli nie dogoni, zmniejszy dystans tak, że wystrzelają ich podczas wjazdu. Ktoś musi ich zatrzymać. Nakazał zostać tylnej straży. Jednym gestem skazał na śmierć dwudziestu ludzi. Szczęście polegało na żelaznej dyscyplinie, poczuciu honoru i dumy Haradczyków. Wiedział że nie zawiodą. Elf wydał rozkaz. Który z punktu widzenia strategi i zwycięstwa był słuszny. I wiedział, że wiedzą to również ci, których spotka chwalebna śmierć. Wojownicy położyli konie. Zapewniły im dogodną osłonę i punkt widokowy na szarżującą nawałnice. Reszta oddziału, co tchu pognała na wydmę. Elf dostrzegł przelotnie, że Korszarze widząc to posunięcie, byli najpierw zdziwieni. Później dostrzegł w nich zrozumienie może nawet podziw.

Straż tylna spełniła swoje zadanie. Ostrzał spowodował nie tylko straty u Haradzkich zdrajców. Ale i zamieszanie. Ludzie spadali koni, padały same konie... Należało wyminąć nie tylko zaporę, w postaci ludzi Andarasa. Ale i mijać inne przeszkody. Elf odwrócił na chwile głowę. Widział już że jeźdźcy, przestali się wylewać zza wydmy. I że jest około dwustu. Podzielili się na dwie grupy. Pierwsza minąwszy ludzi Andarasa, pognałą w pościg. Druga zajęła się eliminacją oddziału. Tak czy owak strzelano do uciekinierów nielicznie i z daleka. Skutecznie odwrócono uwagę napastników, udało się dopaść szczytu z nieliczni stratami. Na górze utworzyli zaporę kładąc konie na ziemi. Ostrzał prowadzili pod osłoną tarcz. Co zdziwiło Andarasa, korsarze nie mieli łuków. Rzeczy elementarnej dla wojsk Haradu. Mogli zatem pomóc Haradczykom, tylko przy walce wręcz. Zapewniali jednak osłonę z tarcz.

Pierwsza grupa Haradzkich buntowników osiągnęła połowę skarpy, gdy spadł na nich pierwszy grad strzał. Po czym nastąpił kolejny i kolejny. Szarża się załamała trup jeźdźców i koni słał się gęsto... Jednak mimo tego dyscyplina u napastników była tak duża że udało im się odstrzelić i powalić kilku obrońców. Elf jako świetny łucznik był pod wrażeniem, to były ciężkie strzały. Byli wyborni... Szkoda że każde zjednoczenie, ma swoją cenę w bratniej krwi. Napastnicy zostali uziemieni, sami ukrywali się za trupami koni. W dole pozostało około dwudziestu napastników. Wszyscy pieszo.

Tymczasem druga grupa rozprawiła się z tylną strażą. Tanio skóry nie sprzedali. Walczyli długo i drogo kosztowało ich wyeliminowanie. Osiemdziesięciu jeźdźców, oderwało się od pobojowiska. Pojechało by okrążyć wydmę, od drugiej strony. Chcieli zmusić obrońców, do walki na dwa fronty. Podjąć próbę szarży w dogodniejszych warunkach, niż podjazd usłany trupami. Będzie trzeba podzielić siły. Elfa na chwile rozkojarzyło zamieszanie wśród korsarzy i krzyk Ranweny. Została trafiona, na szczęście w nogę. Elf zabrał trzy czwarte ludzi, biegiem rzucił się w stronę od której mieli podjechać napastnicy. Dysponował jeszcze ponad czterdziestoma swoimi ludźmi. Korsarzy była jeszcze około połowy. To czy dobiegną na czas, było decydujące. Każdy starał się, jakby od tego biegu zależało jego życie. Po prawdzie tak właśnie było. Jeśli nie uziemią napastników podczas podjazdu, będzie po nich. Zajęli pozycję gdy wróg był ledwie 100 metrów od nich. Wydma zaś, posiadała łagodniejszy podjazd, niż chociażby ta zza której pierwotnie wyjechał wróg. Ponad to przeciwnicy widząc pierwszą próbę podjazdu, byli nastawieni na większą wymianę ognia. W normalnych warunkach starczyłoby czasu na jedną salwę. Spowodowała jednak ona tyle zamieszania, że nim jeźdźcy dosięgnęli szczyt, spadła na nich kolejna. Połowa napastników zginęła. Z tych co przeżyli dwudziestu jeszcze jechało konno, dwudziestu zaś biegło za nimi. Elf jednak poniósł już większe straty, niż za pierwszym razem. Mimo osłony z koni i tarcz stracił dwunastu ludzi. Cóż jeśli zginie, to przynajmniej od biegłych w swym fachu. Po heroicznej walce. Pierwsze uderzenie przyjęto na mur tarcz. Elf nie ustępował i drugą połową swoich ludzi, dalej prowadził ostrzał konnych. Którzy byli widoczni jak na dłoni. W gorączce walki i wielu zmianach pozycji, nie był to jednak strzał łatwy. Nastąpiła gwałtowna wymiana ciosów, mur został rozbity i pokonany w obliczu przewagi wroga. Strzały zaś uszczuplały szeregi napastników. Ewenementem było iż do końca walczyło dwóch Korsarzy wprawiając tym razem elfa w podziw. Do ostatniego starcia stanął Andaras sześciu ludzi z jego Khas i czterech żołnierzy. Przeciwników zaś było jeszcze piętnastu. Hasan żołnierz ojca którego Andaras dostał poniekąd w prezencie, powiedział do elfa w bitewnym zgiełku gdy resztki muru były eliminowane.

- Twój ojciec by mi tego nie wybaczył. Za nami są konie weź Salima i Khalima to najlepsi jeźdźcy i łucznicy. Uciekaj zatrzymamy ich.

- Prawdziwy Haradrim - elf powiedział napinając po raz kolejny łuk. Nigdy nie ucieka. Haradzki książę zaś w szczególności. Dobył miecza i rzucił się w kierunku biegnących już napastników. Gdyby teraz uciekł, straciłby do siebie szacunek. Walka szła również o więcej niż jego życie. Również o reputacje, jeśli zwyciężą będzie na ustach armii. Jeśli nie cóż nie będzie to już jego problemem.

Walka była brutalna i bez pardonu. Hasan zabił dwóch ludzi, nim przeszyto go włócznią. A nawet wtedy przesunął się na niej i ciął w gardło jej właściciela, nim skonał. Pozostali ludzie z Khas Andarasa nie byli gorsi, walczyli niczym demony. Duży gwardzista którego dostał dwa tygodnie temu od Raela... Zapamiętał go bo miał oczy różnej barwy. Stary skrytobójca mówił że żaden z niego zabójca bo głośny niczym Mumakil. Żaden agent bo tępy, niczym trzonek włóczni. Ale walczy świetnie i wierny, fanatyczny wręcz dodał. Pochodził ponoć z nizin społecznych... Elf zapamiętał go, był niczym pies którego przygarnięto z ulicy.

- Za Haaaarad zdradzieckie psy- krzyknął jak na ironię wielkolud. Po czym rzucił tarczą w jednego z napastników z taką siłą że roztrzaskał mu czaszkę. Nikt się tego manewru chyba również nie spodziewał. Kolejnych dwóch napastników ruszyło ku niemu widząc łatwy cel. A on skoczył na nich, z uśmiechem i szaleństwem w oczach. Zadźgali go to fakt. Nim się jednak podnieśli, kolejny gwardzista zabił ich dwoma szybkimi cięciami.

Stracił jeszcze jednego z gwardzistów choć nie wiedział kiedy i gdzie. Czwarty został ranny. Wzięto jednego z przeciwników żywcem. Elfowi również udało się, przelać krew wroga. Mieczem władał dobrze, jak przystało na syna Haradu. Popędzili wprost do Ranweny. Trudniejszą cześć walki elf brał na siebie. Wszak jego obowiązkiem było ją chronić, na Haradzkiej ziemi. Choćby i za cenę własnego życia. Którego niemal nie stracił w bitwie... Co prawda nie został nawet ranny, lecz wielokrotnie było blisko. A ostateczne zwycięstwo w walce wręcz, zawdzięczał poświęceniu swych gwardzistów. Na szczęście Ranwena przeżyła. Walka i tu musiała iść krytycznie, bowiem na nogach trzymało się raptem trzech jego ludzi. W tym dwóch gwardzistów, którym nakazał zostać by strzegli Ranweny dodatkowo. Patrząc po ilości krwi na ich zbrojach, wypełnili zadanie gorliwie. Z Korsarzy o własnych siłach, nie stał już nikt. Andaras wydał rozkazy by zebrać rannych i jeńców, nałapać niezbędną ilość koni do dalszej drogi. Rozmawiał z Ranweną podczas opatrywania rannych, których mu przynoszono. Asystował mu jeden z gwardzistów najbieglejszy w sztukach medycznych. Inny gwardzista wziął na spytki jeńca ze szczytu. Ponoć twierdził on że był to przypadek... Przypadkowo natrafili na zwiadowców. Tamci przypadkowo się wygadali że jedzie tu Andaras... I równie przypadkowo postanowili, że ich ostatnim zrywem i przejawem buntu wobec nowej Haradzkiej władzy, będzie bitwa rozpaczy. Tylko ostatnią rzecz uznał za prawdę. W sumie przy Haradzkiej mentalności, taki atak był najbardziej w ich stylu. Nie wierzył jednak w przypadki, nie na taką skalę. Ktoś ich tu pchnął. Ktoś pociąga za sznurki i dowie się kto...

Rozmowa z Ranweną, miała rozwiać jego wątpliowści. Elf w osądzie był zawsze zdecydowany. I zmieniał zdanie tylko gdy fakty totalnie temu przeczyły. Jeśli były nie wystarczające tym gorzej dla faktów. Teraz na celownik jego podejrzeń zostali wzięci Salfay z Morweną.

Elf powiedział Ranwenie, że nawet jego ludzie, dowiedzieli się gdzie i po co jadą już w drodze. To że jedzie z nimi ich książe, również wiedzieli dopiero w trasie. A o całym spotkaniu z naszej strony wiedział tylko on i jego ojciec... Andaras zapytał:
-Kto w Umbarze. Wiedział że jedziesz zemną na spotkanie? Czy Morwena i Salfay wiedzieli o nim? I jak pewna ich jesteś pani. Odnośnie ich lojalności względem ciebie?

- Z mojej strony Andarasie wiedział tylko mój zastępca Gaerdil. Został sprawować władzę w mieście, pod moją nieobecność.

W międzyczasie Ranwena wskazała, na swoich ludzi. Jako pierwszych którym należy udzielić pomocy. Nim ktoś zajmie się jej raną. Elf tak właśnie zrobił, opatrywał ludzi w kolejności ciężaru przypadku. Gdy były równie ciężkie, opatrywał najpierw Korsarza. Tak nakazywał honor. Magią uleczył rany korsarza, który towarzyszył mu na wydmie. Tego który najdłużej walczył i przeżył.

Ranwena kontynuowała.
-Co do Morweny i Salfaya to nie wiedziali o spotkaniu. Z Salfayem nie mam kontaku. A Morwenę uważałam za przyjaciólkę i królową ale ostatnio już jej tak nie ufam.

-A czy istnieje szansa że byłaś obserwowana przez nich?-dopytuje elf.

-Nic na temat oczywiście nie wiem, ale Morwena i Salfay są przebiegli i mają swoje metody więc kto wie.

-Sprawa wyjaśni się w obozie. Opatrzymy rannych i przepytamy więźnia z użyciem serum prawdy. Zaprosimy cie żebyś mogła zapoznać się z tym co powie...

Elf widać że przez chwilę się wahał. Jednak zdecydował się zadać pytanie. -Czy jeśli okaże się, że trop prowadzi jednak do Umbaru... Czy masz wystarczająco siły i dobrej woli żeby zająć się tamtą dwójką?- nie wiedział jaki tam rzeczywiście panuje układ sił. Może Ranwena jest tylko pionkiem, od razu dowie się i więcej. W zasadzie już jej słowa dawały mu coraz szerzą wiedzę.

-Chętnie pojawię się na przesłuchaniu. Jeśli rzeczywiście była by to robota Morweny i Salfaya to tym bardziej będę chciała się tym zająć.

Dwie godziny później do obozu Haradrimów ruszył upiorna kolumna. Andaras garstka jego ludzi. Wielu rannych Haradrimów i Korsarzy z czego kilku zmarło po drodze. Również 25 jeńców w różnym stanie.

Przeżyłem i odniosę z tego wszystkiego jeszcze korzyści. Wszystko trzeba umieć przekuć w sukces, to kwestia podejścia.... -zakończył w myślach elf.
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 22-11-2011 o 21:51.
Icarius jest offline