Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-11-2011, 18:19   #191
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Gdy pijany człek burknął do Logana, jak do starego znajomka ten doznał szoku. Pierwszy raz odkąd sięgał pamięcią, coś takiego poczuł. Zrobiło mu się gorąco w brzuchu i zesztywniał cały.
-C... co powiedziałeś?- burknął, jednak po chwili jego uwagę przykuł łysy brodacz, który miał zamiar porachować kości spitemu mężczyźnie.
-Panie krasnoludzie! Piękny to wieczór! Szkoda marnować ludziskom humory i nastroje bijatyką niepotrzebną! Napijmy się za wasze zdrowie!- krzyknął uśmiechnięty -Szklanica najlepszej gorzały dla tego krasnoluda!- krzyknął w stronę lady, wskazując zarazem brodacza ręką.
Łysy Khazad zatrzymał się groźnym okiem mierząc Logana od stóp do głów.
- Szkoda to kiedy ork nasra w sztolni! - rzucił gromko. - Nie wystarczy, że się człowiek pcha, to jeszcze obrażą, a teraz jeszcze chce zatkać gębę gorzałą, jak dla jakiego przybłędy? Ha? �-- warknął a widać było, że sam ma już nieźle w czubie. - Piękne to traktowanie Khazadów! Piękne. - splunął na ziemię idąc rozjuszony.

- Nie wyolbrzymiaj mości krasnoludzie... - mruknął stojący obok mieszczanin z kuflem w ręku.
- Trzymajcie mnie! Do wzrostu teraz pijesz kutafonie? - łysy brodacz hakiem potężnej jak bochen chleba pięści poczęstował wtrącającego się człowieka i Logan zobaczył buty tego nieszczęsnika w powietrzu.
Zaczęła podnosić się wrzawa.
- Ten! - krzyknął Logan wskazując palcem przypadkowego osobnika stojacego za krasnoludem - Ten się smiał, kiedy ten tu - teraz wskazał palcem powalonego chwilę wcześniej pijaka - obrażał twój wzrost! O! - dodał po czym mając nadzieję, że krasnolud postanowi dojść do tego, który to raczył się z niego nabijać, złapał za ręce spitego człeka, który mógł go znać i prędko począł ciągnąć go z dala od ‘epicentrum krasnoludziej burzy’.
Łysy Khazad obrócił się i zdzielił gapia w brzuch aż się człowiek zgiął w pas.
W karczmie wywołała się bijatyka, bo okazało się, że były jeszcze dwa krasnoludy pośród gości.

Udało się Loganowi odciągnąć wiotkiego na nogach człeka z Rohanu pod ścianę, gdzie było względnie spokojnie, nie licząc garnca przed którym musiał się uchylić, aby nie dostać nim w głowę.
- Dernhelm... - wymamrotał długowłosy siedząc pod ścianą. - Czemu nie wróciłeś d-d-d-d do domu? Do-do-do rwałeś go?
- Dernhelm?- spytał jakby nie był pewien, czy dobrze usłyszał. Więc to tak się naprawdę nazywał. Dernhelm... - Wybacz... Dużo wypiłem... nie kojarzę twej gęby, kto żeś ty? - uśmiechnął się z zażenowaniem, jakby ta sytuacja była wstydliwa.
Mężczyzna odgarnął opadające mu na czoło gęste, kręcone, kruczoczarne włosy.
- N-n-n-o co ty? Nie pooooznajesz mnie? - zdziwił się. - Brego!
W karczmie rozgorzała bijatyka, mimo, że ochroniarze robili co mogli, aby zapanować nad porządkiem.
- Straże! - krzyknął ktoś.

- Zbieraj się! Musimy stąd wypierdalać! - warknął widząc, że sprawy w szynku zaczynają zachodzić za daleko. Logan miał zamiar podnieść spitego nowego - starego druha i opuścić karczmę, by porozmawiać gdzieś spokojnie na świeżym powietrzu, gdzie jegomość Brego mógłby przy okazji trochę otrzeźwieć. Logan pomógł wstać Bregowi. Dwójka mężczyzn z trudem opuściła karczmę tylnym wyjściem. Było gorąco, ale na szczęście udało im się uniknąć konfrontacji ze strażnikami miejskimi. Ostatnia rzecz, która była teraz wojakowi potrzebna to skojarzenie jego twarzy z pożarem w domu bibliotekarza.
- Chodźmy tam... - wskazał palcem kierunek drogi - Jest tam niewielki deptak. - dodał po czym prowadząc Brega skierowali się właśnie w tamtą stronę. Miejsce było dość zadbane i eleganckie, można by było nawet rzec, że miało pewien romantyczny klimat.
- Co słychać w naszych stronach... Co tu robisz stary druhu? - spytał w końcu rozmówcę.
- Wioskę nam spaaaaaaaliły dunlandzkie psy. W obozie w Isengardzie n-n-n-nie mogłem sobie znaleźć miejsca... Wy-w-w-wybrałem się do Gondoru, bo nie miałem co ze sobą zrobić... W Isengardzie na gęby jeńców z Duuuuu-u-nlandu patrzeć nie mogłem. I wiesz co? Widziałem te-te-te-go ba-ba-ndziora co twoją... �-zamilkł spuszczając głowę. - On tam jest. Myślałem, że go dawno za--za-biłes...

Słowa Brega sprawiły, że czas na chwilę się zatrzymał. Jego poważna mina świadczyła, że to nie żadne żarty.
- Mówisz o tym ze szramą na mordzie?... - spytał unosząc brew.
- A-a-aćk - zaczkał. - Ano tak.
- Gdzie żeś go widział?! Gdzie i kiedy? Mówże prędko! - ponaglił znajomka.
- Toć mówię przecie... W Isengardzie widziałem... Mie-e-e-e siąc temu. - zapewnił biorąc głęboki oddech.
-W Isengardzie...- zamyślił się na chwilę. Już wiedział, że musi coś wymyślić, by tylko się tam udać. Tylko jak to zrobić. W pierwszej chwili chciał bez zastanowienia zabrać swoje rzeczy i gdy tylko wzejdzie słońce wyruszyć do Isengardu. Po chwili jednak przypomniał sobie, że ma coś do zrobienia. Wszak poprzysiągł wierność i lojalność.

- Dobra... Spierdalaj spać. Jesteś spity jak wieprz. Bądź dokładnie tutaj jutro w samo południe. Musimy pogadać. - rzekł, po czym jak gdyby nigdy nic ruszył przed siebie. Musiał wkręcić tego gamonia do swej bandy. Przyda się jego pomoc... Chyba. Potem będą mogli wspólnie udać się do Isengardu. Porzucenie tej misji byłoby niebezpieczne, wszak Haradrimowie mogliby go szukać. Ba. Szukaliby go na pewno. Spacerowanie zajęło mu trochę czasu. W końcu jednak przed świtem powrócił do dziupli. Zbudził przełożonego.
- Spotkałem starego znajomka... Pomoże nam. Nie ma nic do stracenia. On wie coś o mej przeszłości i może mi pomóc. - wzruszył ramionami. Czekał na odpowiedź z niecierpliwością. Czekało go jeszcze spotkanie z Brego, a potem mógł udać się do lochów. I niech się dzieje wola niebios.
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 22-11-2011, 21:47   #192
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Elf jechał naburmuszony, na czele oddziału eskortującego Ranwene. Jak to zwykle miał w zwyczaju, złorzeczył na cały świat. Na miejscowych skrytobójców za rzeź w Umbarze. Na ich oficjalnego przedstawiciela w rodzinach Umbardzkich, za zdrade. Na Morwena za to że była Morweną, czyli arogancka suką w dodatku bezczelną. O tym że była dziwką i w dodatku zdradziecką również wspomniał, na swojej liście pretensji do całego świata. Na koniec bogowie pokarali go Ranweną. Widział z jednej strony jej dobre chęci, z drugiej ślepotę. A ślepy sojusznik to żadne sojusznik. Na szczęście pustynia z biegiem godzin zaczęła go relaksować. Ranwena będzie problemem starego. On bierze ślub i ciężko wypracowaną chwile wolnego. Przerwa od knucia,intryg i zamachów na jego życie.

Rechot bogów był niemal słyszalny...

Zza wydmy wyłonili się pierwsi jeźdźcy. Z początku pomyślał, że to może posłańcy jacyś. Większa grupa może wieści pilne... Wieści może to i były, jednak fatalne dla Andarasa. Po krótkiej chwili, jeźdźcy zaczęli wylewać się falami. Przerwał liczenie gdy przekroczyli setkę, a wciąż się wylewali. Dobyli też broni, jednoznacznie oznajmiając swoje zamiary.

Lepiej dla zwiadowców żeby już nie żyli.- pomyślał elf. Takiego braku kompetencji nie widział dawno... Zastanawiało go też jakim chędożonym cudem, ci tutaj przeniknęli nie zauważeni.. Pół dnia drogi od obozu powinno się roić od patroli. I to dość liczebnych... Elf wiedząc że walka jest pewnie nie uchronna, uśmiechnął się pod nosem. Kolejna idealna zdrada. A ktoś mu mówił kiedyś że ma za dużo obstawy. Jeśli dożyje jutra nawet za potrzebą weźmie przy najmniej trzystu.- pomyślał ironicznie. W tym wypadzie nie miał takiej możliwości. Pojechał ze standardową grupą która patrolowała granice. Wziął jedynie 10 ludzi ze swego Khas. Większej liczby gwardzistów również nie wypadało brać by nie przyciągać uwagi. Nawet ludzie z patrolu dowiedzieli się z kim jadą dopiero w trasie. Zatem jedynym wyjściem była zdrada po stronie Ranweny! Z drugiej strony oczy zaczęły mu błyszczeć. Wszystko to już nie miało znaczenia. Walka to nie polityka, walka to nie knucie, walka to coś czego najwyraźniej jego Haradzkiej duszy brakowało.

Wszystko to kłębiło się w głowie elfa jednocześnie z tym co robił. Wyciągnął rękę do dowódcy który mu towarzyszył wziął gwizdek. Służył do wydawania komend w czasie walki. Miał też unikatowy dźwięk by nie można go było pomylić z innym.

-Zasadzka...-zasyczał niemal. Po czym zwrócił się do Ranweny.
-Pani konie i pustynia to nasza domena. Trzymaj się blisko mnie i róbcie co mówię. Porozmawiamy potem. Tylko na bogów od razu za tę wydmę na zachodzie.- gwizdek nakazał zwrot w lewo galopem.

Ranwena nie skomentowała ani zaistniałej sytuacji, ani słów elfa. Wydała krótkie rozkazy swoim ludziom. Nie wychylać się, jechać za ludźmi Andarasa, wykonywać ich polecenia aż do odwołania. Sama zaś zrobiła, jak mówił elf.

Przewaga liczebna wroga była pewna. Elf oscylował że napastników będzie w przedziale od 150 do 300. Takie bowiem liczby, dawały niemal gwarancje uśmiercenie jego osoby. A to był zapewne cel ataku. Kto wie czy i nie Ranweny. Wszak śmierć jednego z tej dwójki, doprowadziłaby do wojny. Teren na jakim obecnie byli, dawał jeszcze napastnikom przewagę. Wszak zasadzki organizuje się z głową, byli idealnie między wydmami w dolinie.... Jednak młodość elfa była spędzona na pustyni. U boku swego brata Skały. I mimo że nie dorastał mu do pięt, to i owo podłapał. Pierwszą komendą, prócz galopu do skarpy, było kupienie sobie czasu. Jeśli wjadą na wydmę, będą mogli się tam bronić długo. A co najważniejsze skutecznie. Można zniwelować tam przewagę liczebną wroga. Udać przeżyć może tylko tam. Jednak według pierwszych szacunków elfa, wróg dogoni ich podczas podjazdu na wydmę. A nawet jeśli nie dogoni, zmniejszy dystans tak, że wystrzelają ich podczas wjazdu. Ktoś musi ich zatrzymać. Nakazał zostać tylnej straży. Jednym gestem skazał na śmierć dwudziestu ludzi. Szczęście polegało na żelaznej dyscyplinie, poczuciu honoru i dumy Haradczyków. Wiedział że nie zawiodą. Elf wydał rozkaz. Który z punktu widzenia strategi i zwycięstwa był słuszny. I wiedział, że wiedzą to również ci, których spotka chwalebna śmierć. Wojownicy położyli konie. Zapewniły im dogodną osłonę i punkt widokowy na szarżującą nawałnice. Reszta oddziału, co tchu pognała na wydmę. Elf dostrzegł przelotnie, że Korszarze widząc to posunięcie, byli najpierw zdziwieni. Później dostrzegł w nich zrozumienie może nawet podziw.

Straż tylna spełniła swoje zadanie. Ostrzał spowodował nie tylko straty u Haradzkich zdrajców. Ale i zamieszanie. Ludzie spadali koni, padały same konie... Należało wyminąć nie tylko zaporę, w postaci ludzi Andarasa. Ale i mijać inne przeszkody. Elf odwrócił na chwile głowę. Widział już że jeźdźcy, przestali się wylewać zza wydmy. I że jest około dwustu. Podzielili się na dwie grupy. Pierwsza minąwszy ludzi Andarasa, pognałą w pościg. Druga zajęła się eliminacją oddziału. Tak czy owak strzelano do uciekinierów nielicznie i z daleka. Skutecznie odwrócono uwagę napastników, udało się dopaść szczytu z nieliczni stratami. Na górze utworzyli zaporę kładąc konie na ziemi. Ostrzał prowadzili pod osłoną tarcz. Co zdziwiło Andarasa, korsarze nie mieli łuków. Rzeczy elementarnej dla wojsk Haradu. Mogli zatem pomóc Haradczykom, tylko przy walce wręcz. Zapewniali jednak osłonę z tarcz.

Pierwsza grupa Haradzkich buntowników osiągnęła połowę skarpy, gdy spadł na nich pierwszy grad strzał. Po czym nastąpił kolejny i kolejny. Szarża się załamała trup jeźdźców i koni słał się gęsto... Jednak mimo tego dyscyplina u napastników była tak duża że udało im się odstrzelić i powalić kilku obrońców. Elf jako świetny łucznik był pod wrażeniem, to były ciężkie strzały. Byli wyborni... Szkoda że każde zjednoczenie, ma swoją cenę w bratniej krwi. Napastnicy zostali uziemieni, sami ukrywali się za trupami koni. W dole pozostało około dwudziestu napastników. Wszyscy pieszo.

Tymczasem druga grupa rozprawiła się z tylną strażą. Tanio skóry nie sprzedali. Walczyli długo i drogo kosztowało ich wyeliminowanie. Osiemdziesięciu jeźdźców, oderwało się od pobojowiska. Pojechało by okrążyć wydmę, od drugiej strony. Chcieli zmusić obrońców, do walki na dwa fronty. Podjąć próbę szarży w dogodniejszych warunkach, niż podjazd usłany trupami. Będzie trzeba podzielić siły. Elfa na chwile rozkojarzyło zamieszanie wśród korsarzy i krzyk Ranweny. Została trafiona, na szczęście w nogę. Elf zabrał trzy czwarte ludzi, biegiem rzucił się w stronę od której mieli podjechać napastnicy. Dysponował jeszcze ponad czterdziestoma swoimi ludźmi. Korsarzy była jeszcze około połowy. To czy dobiegną na czas, było decydujące. Każdy starał się, jakby od tego biegu zależało jego życie. Po prawdzie tak właśnie było. Jeśli nie uziemią napastników podczas podjazdu, będzie po nich. Zajęli pozycję gdy wróg był ledwie 100 metrów od nich. Wydma zaś, posiadała łagodniejszy podjazd, niż chociażby ta zza której pierwotnie wyjechał wróg. Ponad to przeciwnicy widząc pierwszą próbę podjazdu, byli nastawieni na większą wymianę ognia. W normalnych warunkach starczyłoby czasu na jedną salwę. Spowodowała jednak ona tyle zamieszania, że nim jeźdźcy dosięgnęli szczyt, spadła na nich kolejna. Połowa napastników zginęła. Z tych co przeżyli dwudziestu jeszcze jechało konno, dwudziestu zaś biegło za nimi. Elf jednak poniósł już większe straty, niż za pierwszym razem. Mimo osłony z koni i tarcz stracił dwunastu ludzi. Cóż jeśli zginie, to przynajmniej od biegłych w swym fachu. Po heroicznej walce. Pierwsze uderzenie przyjęto na mur tarcz. Elf nie ustępował i drugą połową swoich ludzi, dalej prowadził ostrzał konnych. Którzy byli widoczni jak na dłoni. W gorączce walki i wielu zmianach pozycji, nie był to jednak strzał łatwy. Nastąpiła gwałtowna wymiana ciosów, mur został rozbity i pokonany w obliczu przewagi wroga. Strzały zaś uszczuplały szeregi napastników. Ewenementem było iż do końca walczyło dwóch Korsarzy wprawiając tym razem elfa w podziw. Do ostatniego starcia stanął Andaras sześciu ludzi z jego Khas i czterech żołnierzy. Przeciwników zaś było jeszcze piętnastu. Hasan żołnierz ojca którego Andaras dostał poniekąd w prezencie, powiedział do elfa w bitewnym zgiełku gdy resztki muru były eliminowane.

- Twój ojciec by mi tego nie wybaczył. Za nami są konie weź Salima i Khalima to najlepsi jeźdźcy i łucznicy. Uciekaj zatrzymamy ich.

- Prawdziwy Haradrim - elf powiedział napinając po raz kolejny łuk. Nigdy nie ucieka. Haradzki książę zaś w szczególności. Dobył miecza i rzucił się w kierunku biegnących już napastników. Gdyby teraz uciekł, straciłby do siebie szacunek. Walka szła również o więcej niż jego życie. Również o reputacje, jeśli zwyciężą będzie na ustach armii. Jeśli nie cóż nie będzie to już jego problemem.

Walka była brutalna i bez pardonu. Hasan zabił dwóch ludzi, nim przeszyto go włócznią. A nawet wtedy przesunął się na niej i ciął w gardło jej właściciela, nim skonał. Pozostali ludzie z Khas Andarasa nie byli gorsi, walczyli niczym demony. Duży gwardzista którego dostał dwa tygodnie temu od Raela... Zapamiętał go bo miał oczy różnej barwy. Stary skrytobójca mówił że żaden z niego zabójca bo głośny niczym Mumakil. Żaden agent bo tępy, niczym trzonek włóczni. Ale walczy świetnie i wierny, fanatyczny wręcz dodał. Pochodził ponoć z nizin społecznych... Elf zapamiętał go, był niczym pies którego przygarnięto z ulicy.

- Za Haaaarad zdradzieckie psy- krzyknął jak na ironię wielkolud. Po czym rzucił tarczą w jednego z napastników z taką siłą że roztrzaskał mu czaszkę. Nikt się tego manewru chyba również nie spodziewał. Kolejnych dwóch napastników ruszyło ku niemu widząc łatwy cel. A on skoczył na nich, z uśmiechem i szaleństwem w oczach. Zadźgali go to fakt. Nim się jednak podnieśli, kolejny gwardzista zabił ich dwoma szybkimi cięciami.

Stracił jeszcze jednego z gwardzistów choć nie wiedział kiedy i gdzie. Czwarty został ranny. Wzięto jednego z przeciwników żywcem. Elfowi również udało się, przelać krew wroga. Mieczem władał dobrze, jak przystało na syna Haradu. Popędzili wprost do Ranweny. Trudniejszą cześć walki elf brał na siebie. Wszak jego obowiązkiem było ją chronić, na Haradzkiej ziemi. Choćby i za cenę własnego życia. Którego niemal nie stracił w bitwie... Co prawda nie został nawet ranny, lecz wielokrotnie było blisko. A ostateczne zwycięstwo w walce wręcz, zawdzięczał poświęceniu swych gwardzistów. Na szczęście Ranwena przeżyła. Walka i tu musiała iść krytycznie, bowiem na nogach trzymało się raptem trzech jego ludzi. W tym dwóch gwardzistów, którym nakazał zostać by strzegli Ranweny dodatkowo. Patrząc po ilości krwi na ich zbrojach, wypełnili zadanie gorliwie. Z Korsarzy o własnych siłach, nie stał już nikt. Andaras wydał rozkazy by zebrać rannych i jeńców, nałapać niezbędną ilość koni do dalszej drogi. Rozmawiał z Ranweną podczas opatrywania rannych, których mu przynoszono. Asystował mu jeden z gwardzistów najbieglejszy w sztukach medycznych. Inny gwardzista wziął na spytki jeńca ze szczytu. Ponoć twierdził on że był to przypadek... Przypadkowo natrafili na zwiadowców. Tamci przypadkowo się wygadali że jedzie tu Andaras... I równie przypadkowo postanowili, że ich ostatnim zrywem i przejawem buntu wobec nowej Haradzkiej władzy, będzie bitwa rozpaczy. Tylko ostatnią rzecz uznał za prawdę. W sumie przy Haradzkiej mentalności, taki atak był najbardziej w ich stylu. Nie wierzył jednak w przypadki, nie na taką skalę. Ktoś ich tu pchnął. Ktoś pociąga za sznurki i dowie się kto...

Rozmowa z Ranweną, miała rozwiać jego wątpliowści. Elf w osądzie był zawsze zdecydowany. I zmieniał zdanie tylko gdy fakty totalnie temu przeczyły. Jeśli były nie wystarczające tym gorzej dla faktów. Teraz na celownik jego podejrzeń zostali wzięci Salfay z Morweną.

Elf powiedział Ranwenie, że nawet jego ludzie, dowiedzieli się gdzie i po co jadą już w drodze. To że jedzie z nimi ich książe, również wiedzieli dopiero w trasie. A o całym spotkaniu z naszej strony wiedział tylko on i jego ojciec... Andaras zapytał:
-Kto w Umbarze. Wiedział że jedziesz zemną na spotkanie? Czy Morwena i Salfay wiedzieli o nim? I jak pewna ich jesteś pani. Odnośnie ich lojalności względem ciebie?

- Z mojej strony Andarasie wiedział tylko mój zastępca Gaerdil. Został sprawować władzę w mieście, pod moją nieobecność.

W międzyczasie Ranwena wskazała, na swoich ludzi. Jako pierwszych którym należy udzielić pomocy. Nim ktoś zajmie się jej raną. Elf tak właśnie zrobił, opatrywał ludzi w kolejności ciężaru przypadku. Gdy były równie ciężkie, opatrywał najpierw Korsarza. Tak nakazywał honor. Magią uleczył rany korsarza, który towarzyszył mu na wydmie. Tego który najdłużej walczył i przeżył.

Ranwena kontynuowała.
-Co do Morweny i Salfaya to nie wiedziali o spotkaniu. Z Salfayem nie mam kontaku. A Morwenę uważałam za przyjaciólkę i królową ale ostatnio już jej tak nie ufam.

-A czy istnieje szansa że byłaś obserwowana przez nich?-dopytuje elf.

-Nic na temat oczywiście nie wiem, ale Morwena i Salfay są przebiegli i mają swoje metody więc kto wie.

-Sprawa wyjaśni się w obozie. Opatrzymy rannych i przepytamy więźnia z użyciem serum prawdy. Zaprosimy cie żebyś mogła zapoznać się z tym co powie...

Elf widać że przez chwilę się wahał. Jednak zdecydował się zadać pytanie. -Czy jeśli okaże się, że trop prowadzi jednak do Umbaru... Czy masz wystarczająco siły i dobrej woli żeby zająć się tamtą dwójką?- nie wiedział jaki tam rzeczywiście panuje układ sił. Może Ranwena jest tylko pionkiem, od razu dowie się i więcej. W zasadzie już jej słowa dawały mu coraz szerzą wiedzę.

-Chętnie pojawię się na przesłuchaniu. Jeśli rzeczywiście była by to robota Morweny i Salfaya to tym bardziej będę chciała się tym zająć.

Dwie godziny później do obozu Haradrimów ruszył upiorna kolumna. Andaras garstka jego ludzi. Wielu rannych Haradrimów i Korsarzy z czego kilku zmarło po drodze. Również 25 jeńców w różnym stanie.

Przeżyłem i odniosę z tego wszystkiego jeszcze korzyści. Wszystko trzeba umieć przekuć w sukces, to kwestia podejścia.... -zakończył w myślach elf.
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 22-11-2011 o 21:51.
Icarius jest offline  
Stary 23-11-2011, 20:35   #193
 
Wroblowaty's Avatar
 
Reputacja: 1 Wroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znany
Zbyt dużo zbiegów okoliczności miało ostatnimi czasy miejsce. Przynajmniej na gust Salaha. Żylasty mężczyzna Gapił się w pierwszej chwili w elfa, który wybiegł z ruin wieży jak ciele w malowane wrota. Do tąd w życiu widział dwa elfy, w obu przypadkach ich widok napawał go dziwnym niepokojem i stawiał włosy na karku. Tak było i tym razam, choć opis fizjonomii dostarczony w rozkazach nie był zbyt ścisły ani szczegółowy, Salah miał pewność, że to ten… Wszak wielu ich już w Śródziemiu nie zostało, tak więc nawet statystyka przemawiała na jego korzyść. Strażnik również poznał długouchego, co tylko utwierdziło Umbardczyka w jego przeświadczeniu, że to o tego elfa chodziło jego pracodawcy. Endymion wraz z elfem szybko zniknęli we wnętrzu ruin wierzy, Salah został jeszcze chwilę na zewnątrz, nie pewny jak ma się zachować, mówili coś o ogromnym pająku, a po ostatnich przeżyciach z innym dużym zwierzątkiem miał dość wszelkiej maści aberracji.

- Co robić… co robić… - wysapał przez zaciśnięte zęby. W końcu doszedł do wniosku, że nie może pozwolić im iść samym, przeklinając w duchu swojego pecha ostrożnie przekroczył mroczny próg. W głębi cuchnącego stęchlizną i rozkładem pomieszczenia, dwie sylwetki majaczyły w migotliwym blasku roztaczanym przez trzymaną w ręce Strażnika pochodnię. Co jakiś czas obok jej płomienia rozbłyskiwały krótkie ogniki palących się strzępek pajęczej nici… Zbyt grubej jak na gust Salaha. Chrzęst kości pod stopami przyprawił go o mdłości, choć nie było jakoś specjalnie gorąco, pocił się jak mysz, serce mu waliło, a zmęczenie po całodniowym wiosłowaniu bynajmniej nie ustępowało…

Przyjął z ulgą, gdy towarzysze przytaknęli do jego pomysłu, żeby wypalić gadzinę ogniem, pomógł Strażnikowi nazbierać suchego chrustu i małych gałęzi, które ułożyli w stos w komnacie na parterze. Gdy już pajęczyny się zajęły, gęsty dym spowił całość posępnej budowli, wydobywając się siwymi kłębami z dawnych otworów okiennych i szczelin w murze.

- Żeby Cię na pieczyste zrobiło zarazo… - splunął w stronę wierzy, której wnętrze już chyba dogasało. Odczekali jeszcze chwilę zanim znowu weszli do środka. Parter przywitał ich czarnymi, osmolonymi ścianami i gryzącym oczy dymem, za to bez wszędobylskiej pajęczej przędzy. Salah mocniej ścisnął rękojeść miecza w spoconej dłoni, posuwał się powoli i ostrożnie za swoimi towarzyszami rozglądając się do okoła, co chwilę odwracając się za siebie. Pięli się powoli po kamiennych schodach, Endymion wypuścił z rąk pochodnię, wystawiając do przodu znalezioną na plaży włócznię, elf postępował tuż za nim ze strzałą na cięciwie swojego łuku.

- Duży czy nie, to chyba nadal zwierz… - pomyślał Salah. – powinien bać się ognia… - szybko odwrócił się i zbiegł parę schodków by podnieść jeszcze palącą się pochodnię, zostawioną przez Strażnika. Zanim dołączył do znajdujących się już na piętrze druhów, szambo zdążyło się rozlać…

Usłyszał przytłumione przez własne kroki i oddech głosy elfa i strażnika, potem krótkie, miękkie klaśnięcie prostujących się ramion elfiego łuku i pisk połączony z przyprawiającym o ciarki chrobotem. Stanął za plecami przygotowującego się do odparcia ataku strażnika na sekundę przed tym, gdy z ciemności nad nimi, oświetlony przez dogorywającą pochodnię, monstrualny pająk. Bestia miała odrażający owłosiony odwłok jak cztery beczki piwa, sześć długich patyczkowatych odnóży, oraz małą ale najgorszą z tego wszystkiego głowę… Kilka par złych paciorkowatych, oślizgłych ślepi, w których złośliwie odbijał się płomień pochodni i paskudnie wyglądające żuwaczki, które na dobrą sprawę mogły by na raz połknąć głowę człowieka… Salah widział w życiu wiele pająków, spora ich część po nim nawet łaziła, ale to?! Nie… coś takiego nie śniło mu się nawet w najgorszych koszmarach, bał się, i to jak cholera, nie był bohaterem, ani materiałem na bohatera a to co miał przed oczami nie jednemu herosowi zmroziło by krew w żyłach, a co dopiero jemu… sierocie po portowej dziwce. Rzucił trzymaną w lewym ręku palącą się jeszcze żagwią w stronę stwora, ale tak strach jak i słabsza ręka sprawiły że chybił o dobre pół metra. Ostatnie co zobaczył zanim zaczął w panice zbiegać po schodach to jak monstrum zakołysało się na sieci i runęło w stronę strażnika. Ten po zaliczeniu szybkiego zjazdu po schodach zbierał się na nogi z pomocą elfa, pająk był za nimi, błyskawicznie odzyskał równowagę i wyglądało na to, że nie chce dać za wygraną, rozpoczął pościg.

Salach cofając się do wyjścia, podnosił z ziemi co się dało, byle cisnąć tym w potwora, ot logika spanikowanego umysłu, miał żelazo w ręce, ale ono wymagało podejścia bliżej… W stronę pająka leciały po koleii większe kawałki kości, kamienie, nadpalone szczapy drewna, wszystko to odbijało się od niego jak groch od ściany…
-Szybko ! – krzyknął zachrypiałym głosem na towarzyszy widząc, że pająk skraca dystans. Wszystko to na nic, bestia najpierw zje ich, potem jego… To była sześcionoga, włochata i wściekłą śmierć… Salah w końcu zaprzestał głupiego i bezowocnego miotania w pająka byle czym, równie wielką krzywdę, wyrządził by mu obrzucając go wyzwiskami. Ścisnął mocniej kawałek żelaza, który trzymał w ręce i ruszył w stronę Strażnika i podtrzymującego go elfa. Może i był tchórzliwym bękartem… Ale to nie znaczyło, że ma tanio sprzedać swoją nic niewartą skórę…
 
__________________
"Lotnik skrzydlaty władca świata bez granic..."
Wroblowaty jest offline  
Stary 27-11-2011, 20:37   #194
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację






[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=dQq2Cn3hCT8&feature=related[/MEDIA]



Harad, czerwiec 251 roku



Słońce stało w zenicie kiedy kilkadziesiąt koni wjeżdżało do oazy, w której stał obóz Haradrimów.

Tysiące ludzi wyszło im na spotkanie, bo patrolujący okolicę zbrojni donieśli o tym co się wydarzyło na wydmach. Z tych co wyjechali w Andarasem w stronę Umbaru wróciło niewielu żywych. Ranni, którzy nie mogli utrzymać się w siodle ciągnięci byli za końmi na noszach z włóczni i płaszczy. Za nimi spora kawalkada ledwo trzymających się na nogach jeńców. Związanych linami w przegubach rąk i połączonych ze sobą powrozem. Wszyscy byli ranni i nosili na sobie ślady walki, słaniali się w wyczerpania, a ilu nie przeżyło wędrówki zostawmy pustyni.

Mimo triumfu witano zwycięzców różnie. Jedni cieszyli się otwarcie ze szczerą radością i podziwem. Jeszcze inni w milczeniu i zgrozą, bo w szeregach jeńców rozpoznawali znajomych.

Ranwena została podczas walki na wydmie strzałę w nogę, więc w przygotowanym jej namiocie czekał już medyk, który się nią zajął. Z oddziału Królowej Korsarzy zostało tylko dwóch ludzi. Nie odstępowali swojej pani na krok, a kiedy odpoczywała strzegli wejścia do kwatery z groźnymi minami zaciętej wściekłości.

Andaras po przybyciu odbył kilka ważnych rozmów, a potem pomógł lekarzom przy rannych. Buntownicy spotkali się w przeważającej mierze z agresją ze strony klanu Muthanna. Nawet plemię Nizara, które w przeszłości utrzymywało całkiem dobre stosunki z tym z ludźmi, jeszcze zanim Sulfyan siłą zjednoczył północ, teraz odwracało się plecami do rebeliantów. Kilka setek pobratymców, którzy odłączyli się od dezerterów stając po stronie Skały w ciszy rozeszło unikając kontaktu z Haradrimami zawleczonymi do prowizorycznego więzienia.










Wyspa, lipiec 251 roku



- Szybciej! - ponaglał elf, choć w zasadzie nie wiedział czy ponagla strażnika czy siebie. Miał nadzieję, że towarzysz Endymiona coś wymyśli, bo nie mogli uciekać przez wieczność.

Biegli na złamanie karku po schodach. Poturbowany Endymion nie miał za wiele możliwości ruchu jak tylko uciekać. Dzięki pomocy elfa. Sądził, iż w tym momencie czas zaczyna działać na ich korzyść. Pająk powinien opadać z sił. Jednocześnie był zły na siebie. Na swoją głupotę. Gdyby pomyślał wcześniej, teraz miałby przygotowaną dzidę z jakiegoś młodego drzewa. Jak pokazało starcie pająka z włócznią, tylko taka broń dawała szansę na ukatrupienie włochatej szkarady. I ujście z życiem. Za głupotę trzeba płacić. Przełknął ślinę, miał nadzieję, że jego towarzyszom przypadnie do gustu pomysł.

- Rozdzielmy się! – krzyknął strażnik - Ja i Salach skupimy jego uwagę, niech nas goni, a ty zrób użytek z łuku!

Pająk był tuż za nimi i w zajadłości, z którą ich gonił, ciężko było rozeznać czy jest zmęczony czy nie. Z pewnością był rozjuszony i zdeterminowany, aby pokonać intruzów tak dotkliwie go raniących. Dym musiał go oczadziać, bo jego ruchy nie były już tak zwinnie koordynowane jak wcześniej. Z grzbietu odwłoka sterczał połamany drzewiec jak również kilka strzał.

W korytarzyku prowadzącym do wyjścia minęli się z Salahem, który biegł do ataku z mieczem. Pająk widząc atakującego człowieka zwolnił przystając. Endymion z Finluinem mogli uciec korzystając z sekund, które dał im łysy człowiek.

Salah stanął twarzą w twarz z potworem. Z otworu paszczowego sączyła się zielonoczarna wydzielina. Człowiek zamachując się mieczem wywijał nim przed pająkiem, który unikał cięć przeskakując z nogi na nogę, czasem cofając się, czasem przemieszczając na boki. Nie trwało to jednak długo. Kiedy jednak ruszył wprost na Salaha we frontalnym ataku dwie strzały Finluina, który zatrzymał się w wejściu osłaniając łysego, osadziły zapędy pająka w miejscu. Tym razem potwór został trafiony jedną ze strzał w otwór gębowy. Drzewo trzasnęło łamane pod naciskiem ruchliwych szczęk potwora, lecz ból jaki zadał grot penetrując paszczę musiał być dotkliwy. Salah cofnął się do wyjścia a pająk za nim. Kiedy wybiegli chyba tylko słońce, które poraziło przyzwyczajonego do mroku potwora, kolejny raz zwolniło napastnika. Pająk zatrzymał się przed wejściem przenosząc swój obrzydliwy łeb od lewo na prawo, odwłokiem cofając się do muru.

Endymion, w czasie gdy Finluin strzelał, na próżno rozglądał się za drzewem, z którego konaru mógłby zrobił prowizoryczną włócznię. W okolicy ruin latarni jednym było te, które puściło korzenie z osuniętym blokach budowli. Wyrastało nad przepaścią ku morzu w połowie wysokości szczątków wieży. Poza zasięgiem i czasem człowieka.

Salah wybiegając na zieloną trawę zobaczył niebo a potem wszystko zawirowało. Słońce zatańczyło na niebie a spotkanie z miękką ziemią, która zbliżyła się do niego, nastąpiło zaraz potem.

Pająk zrobił kilka kroków w kierunku leżącego w konwulsjach łysego człowieka. Wiła się na ziemi z wytrzeszczonymi oczami a z ust toczyła się piana. Endymion machał nad leżącym na trawie człowiekiem znalezionym badylem aby odpędzić stwora. Jednocześnie okrywał się tarczą. Kolejne strzały Finluina trafiały cielsko, a po każdym ugodzeniu pająk przysiadał po czym jakby rozpaczliwie rzucał się na boki i do przodu. W końcu chwycił za nogi dygocącego Salaha i zagarniając ku sobie zaczął się cofać.

Przyćmione słońce przykryło walczących cieniem, i nagle z nieba spadł na pająka olbrzymi ptak. Pikującego orła dostrzegł tylko elf. Potwór nie spodziewał się tego zupełnie. Potężne szpony uczepiły się odwłoka a szerokie na kilkadziesiąt stóp, rozpostarte skrzydeł biły powietrze kiedy gigantyczny ptak podrywał się do lotu. Pająk próbował walczyć, lecz żelazny chwyt orła uniemożliwiał mu sięgnięcie kończynami ku górze. To zwisał nad ziemią, to był przyciskany do niej, kiedy orzeł przemieszczał się ze zdobyczą w stronę skarpy. Urwiska, gdzie rozbjały się o kamienie spienione fale.










Harad, czerwiec 251 roku



Przesłuchiwani jeńcy nie byli rozmowni i dopiero po wmuszeniu w nich mikstury rozwiązały się im języki.

Haradrim buntownik, który jako jedyny przeżył walkę na szczycie skarpy mówił prawdę. Potwierdziło ja kilku rannych. Reszta nie znała szczegółów dokładnie poza tym, że zwiadowcy eskorty Andarasa zostali zabici.

Grupa ponad dwustu Haradrimów wymykała się z obozu po zapadnięciu zmroku. Na swej drodze na wschód napotkali czujki wysłane przez oddział Andarasa, które zwiadowcy wzięli za patrolujące okolicę oddziały Sulfyana i Muthanna. Ich trupy dostarczono do oazy wraz z zebranymi w okolicy końmi.

Jeniec, któremu na prośbę ostatniego buntownika na skarpie na znak półelfa nie odebrano życia przesłuchano oddzielnie. Był przy tym obecny również Andaras oraz Ranwena. Haradrim wyznał, że informacja o planowanym spotkaniu wyszła z Umbaru.










Minas Tirith, czerwiec 251 roku



Mężczyzna zmierzył Logana wzrokiem.

- Przyprowadź go do mnie. A zobaczymy na ile się przyda i jakie ma możliwości. – powiedział.

Widać wspomnienie o jąkale wziął za dobrą monetę myśląc, że znajomy Logana ma dojścia wśród straży królewskich lochów. Z drugiej strony mógł bardziej zainteresować się tym, że monopol Raela na wiedzę o przeszłości tego człowieka z utraconą pamięcią, został złamany.

Następny dzień lata był gorący i słoneczny. Na błękitnym niebie nie było ani jednej chmurki. Brego czekał cierpliwie w umówionym miejscu w południe. Był na kolosalnym kacu i chętnie przystał na propozycję znajomego z przed lat, aby się z nim udał. Wchodząc w uliczkę, wiodącą do kryjówki Haradrimów przewodnik przystanął zaalarmowany. Czerwona tkanina przewieszona na sznurze pod oknem znajomego budynku niczym nie różniła się od innych suszących się rzeczy. Poza kolorem. Był to umówiony sygnał, że kryjówka jest spalona. Logan udając, że przygląda się wystawionym na straganie świecidełkom brał je do ręki podnosząc ku światłu, przykładając do oka, obracając się pod słońce. W tym czasie bacznie obserwował okolicę. Na dachu dostrzegł jednego. Dwóch, trzech kolejnych niedaleko wejścia do kryjówki. Jeden udawał żebraka, którego Logan nigdy wcześniej nie widział. Wręcz przeciwnie zajmował miejsce ślepca, który od zawsze tam przesiadywał.

Na spotkanie z przełożonym mieli ustalić plan dotarcia do więzionego w lochach Argara. Przygotowana zasadzka oznaczała tylko jedno. Ostatnie znane Loganowi bezpieczne miejsce w Minas Tirith przestało być takowym. Uścisk ludzi Eldariona zacieśniał się na siatce Haradrimów, której kryjówka według wiedzy agenta Andarasa była najlepiej zakonspirowaną placówką.

- Da-da-leko jeszcze? – zapytał Brego poruszając spierzchniętymi wargami.










Misty Mountains, lipiec 251 roku



Cadarn trafił do lochu wraz z Wulfem. Nie dzielili jednak tej samej celi. Nie wiedział co się stało z oddziałem. Miał nadzieję, że Dunlandczyk, któremu dyskretnie przekazał plecak posłusznie zaniósł go do jego namiotu opierając się pokusie sprawdzenia lub przywłaszczenia sobie jego zawartości. Miał też nadzieję, że Gondorczycy nie przetrząsną jego kwatery do góry nogami. Do podziemi Orthanku dał się poprowadzić niechętnie, lecz zdawał sobie sprawę, że opór siłowy był bezcelowy i zwyczajnie głupi. Oficer odprowadzający go do samych drzwi kamiennej celi oświadczył, że wypełnia rozkaz i nie wdawał się w żadną dyskusję.

Podziemia Isengardu były straszne. To w tym miejscu Saruman trzymał więźniów, prowadził eksperymenty. Przed nim Dunlandczycy okupując wieżę osadzali w niej porwanych Rohirimów i jeńców. Po przejęciu twierdzy przez Eldariona, nowe władze nie zmieniały wystroju ani remontowały pomieszczeń, które nadal służyły w tym samym celu. Były więzieniem, w którym osadzano bandytów. A w tej okolicy najwięcej było koniokradów oraz band dunlandzkich, więc to oni i wszyscy inni zasługujący na takie surowe warunki oraz katorżniczą pracę w pobliskim kamieniołomie oraz przy odbudowie wielkiej tamy zburzonej lata temu przez Enty z Fangornu. Cala Cardana była pogrążona w mroku, śmierdziało w niej zatęchłym powietrzem, którego jedyną wentylacją była szpara pod drzwiami i wbudowane w wejście małe okno na korytarz.

Po kilku godzinach dało się słyszeć kroki i znajomy głos Aldrica. Odprawił klucznika.

Przy zakratowanym oknie do dębowych drzwi celi stanął Gondorczyk.

- Przesłuchują Wulfa. – powiedział. – I resztę Dunlandczyków. Zaraz wezmą ciebie. Podobno wydałeś rozkaz pozbycia się sierżanta. Po tym wszystkim co przeszliśmy razem w Fangornie? – rzucił smutno. - Trudno w to uwierzyć... Wiem, że zaprzeczysz temu. Musisz. Twój zwiadowca doniósł zupełnie co innego. I tego się trzymaj. Wierzę, że to prawda. - dodał z naciskiem. - Mam dla ciebie propozycję.










Harad, czerwiec 251 roku



Wieczorem wzdłuż drogi między namiotami na wbitych w ziemię palach zatkniętych w mękach zawisło kilkunastu buntowników. Niektórzy znosili cierpienie w milczeniu, inni złorzeczyli, jeszcze inni konali tracąc przytomność. Ich rany odniesione w walce zostały opatrzone, aby możliwie jak najdłużej zasmakowali kary. Słupów pilnowała straż, która pobiła jednego z Haradrimów, który próbował podać wodę cierpiącym. Wychłostano tez innego łucznika, co skrócił mękę, jak się później okazało przyjacielowi, przeszywając jego serce strzałą. Za Andarasem ludzie wodzili wzrokiem tak podziwu jak i grozy. Jego imię szeptano ze strachem.

Po zapadnięciu zmroku w namiocie Muthanna przyrządzono kolację na cześć Królowej Korsarzy, która przybyła z Umbaru.

- Witaj Ranweno. - powiedział uroczyście Muthann wkazując przygotowane dla kobiety honorowe miejsce. - Przykro mi, że spotakanie nasze poprzedzone zostało tak tragicznymi okolicznościami. Ty i twoi żołnierze walczyli dzielnie u boku Haradrimów. Syna mego Andarsa. On to wyprowadził was z zasadzki, obracjąc obronę w zdruzgotanie wroga. - powiedziął z dumą. - Chrzest krwi przelanej we wspólnej sprawie mamy już za sobą. Cóż lepiej łączy w sojuszu jak nie zemsta, sprawiedliwość i ci sami wrogowie?





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill

Ostatnio edytowane przez Campo Viejo : 27-11-2011 o 22:05. Powód: niektóre literówki
Campo Viejo jest offline  
Stary 02-12-2011, 14:06   #195
 
Komtur's Avatar
 
Reputacja: 1 Komtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputacjęKomtur ma wspaniałą reputację
Walka była skończona niespodziewany pomocnik wybawił ich z opresji. Endymion śledził wzrokiem bezradne poczynania pająka próbującego wydostać się ze szponów wielkiego ptaka. Następnie podbiegł do Salaha, odrzucając konar, który przed chwilą był jego orężem.Po chwili pająk został zrzucony z urwiska przez orła w morskie odmęty.

- Żyjesz, co ci jest?- strażnik szukał przyczyny dziwnego zachowania towarzysza – użądliła cię?

Finluin spojrzał na towarzysza strażnika, miał drgawki, a z jego ust toczyła się piana. Elf niewiele myśląc sięgnął po jedną ze strzał, owinął czym prędzej kawałkiem szmaty i włożył Salahowi w usta, następnie objął go, jednocześnie starając się lekko podtrzymać głowę.

Atak trwał mniej niż trzy minuty. Potem człowiek stracił przytmoność na kolejnych kilka minut. Kiedy otworzył oczy zobaczył na sobą pochyloną twarz szarowłosego elfa.

- Co się stało? Wybiegłem z wieży, a potem jakby mi ktoś podciął nogi... To pająk mnie dorwał tak? - Salah odzyskiwał śwadomość. Był obolały, mięśnie całego ciała były dziwnie napięte, ale wydawało mu się, że wszystko wracało do normy. Odpowiedzią Finluina był uśmiech i wzruszenie ramion, słowa były zbędne, gdyż jego myśli skierowane już były w innym kierunku.

Endymion widząc jak sprawnie elf radzi sobie z Salahem stwierdził, że jego obecność jest tutaj zbędna. Jako że medyk z niego marny, jedyne co mógł zrobić dla Salaha to zaoferowanie ziół, które miał przy sobie, a które jakimś cudem ocalały w całej tej zawierusze. Całą resztę roboty odwalił już elf. Postanowił więc ich zostawić i ruszyć do Dorina. Wbiegł do środka zrujnowanej wierzy, następnie schodami na których rozpoczął się bój z pająkiem na piętro.

Na drugim piętrze ruiny wciąż dymiło się, lecz nie było ognia. Dorin leżał w kącie, w którym jeszcze niedawno siedział pająk ostrzelany przez Finluina. Zawinięty był w biały kokon i widać było tylko jego trupiobladą twarz.

Strażnik wyciągnął nóż i zdecydowanymi cięciami rozciął pajęczynowy kokon. Następnie szybko zaczął sprawdzać stan przyjaciela. Był osłabiony i nieprzytomny. Całe jego ciało było blade a temperatura jego obniżona. Endymion wiedział,że musi podnieść ciepłotę jego ciała. Dorin był również ranny w nogę. Jednak prowizoryczny opatrunek był już na miejscu a rana nie krwawiła mocno, być może również przez zwolnione krążenie. Puls był ledwo wyczuwalny.

Finluin widząc, że towarzysz Endymiona oprzytomniał na tyle by można go było zostawić samego, wstał i udał się do wieży za strażnikiem. Stan w jakim znaleźli Dorina nie napawał optymistycznie.
- Rozbierz się i obejmij go - powiedział do Endymiona, mając nadzieję że jego wiedza na temat udzielania pierwszej pomocy będzie wystarczająca - Ja postaram się rozpalić ogień.

Po chwili pojawił się Salah, który podążył za elfem pomóc mu przygotować palenisko.

Ciepło ciała strażnika i ciepło płynące ze świeżo rozpalonego ogniska pozwoliło ustabilizować stan Dorina. Przez chwilę siedzieli w milczeniu delektując się ciepłem i rozmyślając o tym co się zdarzyło.

- Uważam że jest dobre miejsce na przenocowanie - zaczął strażnik gdy ognisko płonęło już w najlepsze - Wykorzystajmy resztę dnia na zdobycie czegoś do zjedzenia, i odpocznijmy trochę. Ta walka nadwyrężyła siły nas wszystkich, i włóczenie się po tej wyspie po zapadnięciu zmroku to zły pomysł. A tutaj nikt nas nie powinien niepokoić.

-Rozejrzę się trochę w okół wieży - zaproponował Finluin, przeglądając równocześnie stan pocisków - może zdołam coś upolować.

Elf przed wyjściem z ruin zdołał jeszcze odnaleźć dwie strzały, które nie trafiły w pająka, a potem zachowując szczególną ostrożność udał się na rekonesans.

Finluin przetrząsając okolicę kolejny raz wkroczył w kamienny krąg. Powalony głaz na środku tajemniczej budowli przykuł jego uwagę. Pochylił się nad kamieniem przyglądając się temu odkryciu zamyślony. Otwór rozmiarem wydrążenia jakby pasował i pokrywał się z rozmiarami kryształowej kuli, którą widział w ruinie.

Salah, który po opatrzeniu Dorina czuł już się całkiem dobrze doszedłszy do siebie, wyszedł za Finluinem. Elf kucał przy kamiennym kręgu badając kamień. Mimo przezorności i ostrożności z postanowieniem której opuścił ruinę, nie zwrócił uwagi na cień, który padł obok. Tępy ból był ostatnim odczuciem nim wszystko znikło.
 
Komtur jest offline  
Stary 04-12-2011, 17:13   #196
 
Nefarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Nefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputacjęNefarius ma wspaniałą reputację
Kureskie życie... - syknął pod nosem widząc czekające w różnych miejscach, wokół kryjówki osoby. Rozpoznawał je doskonale. Nigdy wcześniej ich nie widział, a co dzień bywały tam ci sami osobnicy. Już wiedział, że kryjówka jest spalona i nic z tego nie wyjdzie. Był strasznie poirytowany tym faktem. Teraz będzie musiał sam, wszystko obmyślać i planować a potem wprowadzać swój plan w życie. Nie był głupcem, jednak wolał działać niż kombinować.
- Idziemy stąd, nic tu po nas. - warknął do znajomka. Ten obrzucił Logana zdziwionym spojrzeniem, ale nie protestował. Maszerując uliczkami miasta człek zastanawiał się co dalej powinien poczynić. Nikt nie wymagał od niego cudów. Wszak mógł wrócić i oznajmić, co się wydarzyło. Lub zwyczajnie skłamać. Wiedział jednak, że jego zwierzchnicy nie byli głupcami. Za przyniesienie złych wieści mogli go zwyczajnie zabić. Wcale też by się nie zdziwił, gdyby ktoś cały czas potajemnie obserwował ich poczynania.

-Dernhelm...- zastanawiał się na głos. Przez chwilę zawahał się. Do głowy przyszło mu zabranie tego, co miał ze sobą i w towarzystwie jąkały zwyczajnie udać się do Isengardu w poszukiwaniu prywatnej wendetty. Z drugiej jednak strony... Dał słowo. Obiecał. Nie byle komu. Nawet jeśli odnalazłby człeka z blizną i zabił by go. Co dalej? Co z Raelem? Co z Andarasem i całą grupą wyżej postawionych, którzy na nim polegali wysyłając go na trudną misję. Już nie sam fakt zawiedzenia ich, martwił Logana. Miał świadomość, że oni zechcą go odnaleźć i „podziękować mu” za niedokończenie misji. Za nieprofesjonalne zachowanie. Wiedział, że jego śmierć była by chyba najmniejszym i najlżejszym wyrazem kary. Usiadł na kamiennej ławce przy niewielkim skwerze.
- Nie pamiętam Cię. Ciebie, ani nikogo znajomego. Nie pamiętam nic poza tamtym mężczyzną z blizną na twarzy... - w końcu się otwarł wiedząc, że jego ziomek powinien o tym wiedzieć.

Opowiedział mu wszystko. O tym, co się z nim działo po odzyskaniu życia. O tym jak wykonywał różnego rodzaju misje dla Raela i innych Haradrimów. Jąkała wydawał się być mocno zaskoczony. Dopiero teraz zrozumiał, dlaczego Logan go nie poznał poprzedniej nocy podczas burdy w karczmie.
- Mówiłeś, że nie masz co robić... Postanowiłem, że postaram się dokończyć moją misję na tyle ile będę w stanie. To śmiertelnie niebezpieczna fucha. Możesz się wycofać, albo pójść ze mną. Jeśli nam się to uda, to pewnie będziemy na długi czas ustawieni. Potem tylko znajdziemy tego skurwiela z ładniutką mordą... - zamyślił się na chwilę – To jak? - spytał znajomka.
- Je... Je... Jestem zyyy tobą. - odrzekł. Wojownik uśmiechnął się nieznacznie – I jeszcze jedno. Mów mi Logan. Nie Dernhelm. - tamten tylko skinął głową.
- Ja... ja... jakiś plan?-
- Jest ktoś kto mógłby nam pomóc, ale raczej trudno będzie nam tę osobę odnaleźć... - pomyślał o tajemniczej kobiecie, która mogła go niedawno pozbawić męskości...

Logan wzdrygnął się na myśl o niej. Harda suka znała się na swoim fachu. Mogła im pomóc w wejściu do lochów, a potem wystarczyło ją zabić po osiągnięciu celu. Wystarczyło... Bardzo prosto się mówiło. Dwójka mężczyzn udała się do spalonego domu młodego bibliotekarza.
- Argar Argar... Co Ty tam ukrywasz, że jeszcze Cię nie zabili... - sprawa, w którą był zamieszany Logan była grubszą aferą. Księga Tequlliana czy jak ten cap się zwał, mogła być sporo warta ale wątpił, by ktoś zapłacił mu więcej niż Rael i cały Andaras.
Mężczyźni dotarli do spalonego domu. Logan od razu wziął się za przeszukiwanie. Oglądał dokładnie schody na klatce, spalone poddasze, oraz same mieszkanie. Szukał czegokolwiek, co młody bibliotekarz mógł ukryć. Odznaczające się cegły, klepki w podłodze. Nic nie znalazł. Do rana czekali na tajemniczą kobietę. Siedzieli po ciemku, by przypadkiem nie spłoszyć kobieciny.

Nie przybyła. Logan był zmęczony i rozzłoszczony. Wysilał się na marne. Czuł, że to wszystko na marne. Cały wysiłek, który wkłada w wykonanie zadania pójdzie się jebać, bo albo nie dostanie się do lochów, albo Argar już nie żyje, albo tamta kurwa zwyczajnie uprzedzi Logana i pierwsza dostanie się do lochów. Podczas nocowania w spalonym mieszkaniu wojownik miał sporo czasu by zastanowić się nad tym wszystkim. Planował uśmiercić jakiegoś strażnika miejskiego i zwyczajnie ukryć się pod zbroją i mundurem aby tylko dostać się do lochów. Wiedział, jednak że i tak nie zostanie tak po prostu wpuszczony. Mimo wszystko musiał spróbować. Nie miał w zwyczaju się poddawać. Gdyby tak było, już dawno musiałby wisieć gdzieś na drzewie na szlaku. Udali się w okolice wejścia do lochów.
- C... c... co teeeraz? - spytał kompan. Logan wejrzał na niego zmrużonymi oczami.
- Będziemy obserwować. Tak długo aż w końcu coś nam się uda wykombinować... - odrzekł.

Obserwacje trwały po kilka godzin na zmianę. Logan widział, jak jego kamrat solidnie przykłada się do swego zadania. Może nie był zbyt wyróżniającym się bystrzakiem ale starał się i to Loganowi wystarczało. Cztery dni. Cztery dni siedzieli jak głąby przyglądając się... Zmieniającym się strażnikom. Dopiero rankiem czwartego dnia coś miało się zmienić.
 
__________________
A na sektorach, śląski koran, spora sfora fanów śląskiej dumy, znów wszyscy na Ruch katować głosowe struny!
Nefarius jest offline  
Stary 04-12-2011, 20:52   #197
 
ThRIAU's Avatar
 
Reputacja: 1 ThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znanyThRIAU nie jest za bardzo znany
Endymion śledził wzrokiem bezradne poczynania pająka próbującego wydostać się ze szponów wielkiego ptaka. Następnie podbiegł do Salaha, odrzucając konar, który przed chwilą był jego orężem.

- Żyjesz, co ci jest?- strażnik szukał przyczyny dziwnego zachowania towarzysza – użądliła cię?

Salah miał wybauszone oczy. Telepał się. Piana toczyła się z ust. Endymionowi wyglądało to na atak epilepsji. Elf sięgnął po jedną ze strzał, owinął czym prędzej kawałkiem szmaty i włożył Salahowi w usta, następnie objął go, jednocześnie starając się lekko podtrzymać głowę. Atak trwał mniej niż trzy minuty. Potem Salah stracił przytomność na kolejnych kilka minut.

Endymion widząc jak sprawnie elf radzi sobie z Salahem stwierdził, że jego obecność jest tutaj zbędna. Jako że medyk z niego marny jedyne co mógł zrobić dla Salaha to zaoferowanie ziół, które miał przy sobie, a które jakimś cudem ocalały w całej tej zawierusze. Całą resztę roboty odwalił już elf. Postanowił więc ich zostawić i ruszyć do Dorina. Wbiegł do środka zrujnowanej wierzy, następnie schodami na których rozpoczął się bój z pająkiem na piętro.
Na drugim piętrze ruiny wciąż dymiło się, lecz nie było ognia. Dorin leżał w kącie, w którym jeszcze niedawno siedział pająk ostrzelany przez Finluina. Zawinięty był w biały kokon i widać było tylko jego trupiobladą twarz. Strażnik wyciągnął nóż i zdecydowanymi cięciami rozciął pajęczynowy kokon. Następnie szybko zaczął sprawdzać stan przyjaciela. Dorin był osłabiony i nieprzytomny. Całe jego ciało było blade a temperatura jego obniżona. Endymion wiedział, że musi podnieść ciepłotę jego ciała. Dorin był również ranny w nogę. Jednak prowizoryczny opatrunek był już na miejscu a rana nie krwawiła mocno, być może również przez zwolnione krążenie. Puls był ledwo wyczuwalny. Zjawił się Finluin, który także przyjrzał się stanowi Dorina

- Rozbierz się i obejmij go - powiedział do Endymiona, mając nadzieję że jego wiedza na temat udzielania pierwszej pomocy będzie wystarczająca - Ja postaram się rozpalić ogień.

Endymion posłuchał słów elfa. Ogrzewał Dorina ciepłem własnego ciała do czasu gdy tylko ogień się rozpalił. Ranni i osłabieni odpoczywali. Słońce opadało powoli. Było już popołudnie.

- Uważam że jest dobre miejsce na przenocowanie - zaczął strażnik gdy ognisko płonęło już w najlepsze - Wykorzystajmy resztę dnia na zdobycie czegoś do zjedzenia, i odpocznijmy trochę. Ta walka nadwyrężyła siły nas wszystkich, i włóczenie się po tej wyspie po zapadnięciu zmroku to zły pomysł. A tutaj nikt nas nie powinien niepokoić.

Nieco później Endymion jak i Finluin udali się nazbierać drwa na ogień i zbadać najbliższą okolicę. Strażnik trzymał się w pobliżu ruin wierzy, badał najbliższą okolicę, zbierając drwa na ognisko oraz zioła na ranną nogę Dorina. Lecz w pobliżu zwalonej wierzy nie było wiele drzewa. Kilka uschłych badyli, które ułamał od drzewa wyrastającego z ruin. Po chrust i drewno należało iść do lasu, a na to nie miał ochoty. Postanowił więc zbadać dokładnie wnętrze ruiny. Przeszukując wieżę nie znalazł w niej prócz malowideł na ścianach niewiele. Szczątki mebli były wysuszone na wiór i zgniłe wystawione na czas i warunki pogody. Rozpadały się pod ich dotknięciem. Na pierwszym poziomie, na środku komnaty leżała okrągła kryształowa kula, która wcześniej była zawieszona w pajęczynach pod sklepieniem. Wpadające przez otwory w popękanym murze słońce nie rozpraszało się już tak jak wcześniej po komnacie. Teraz prostymi kolumnami światła pod ukosem przecinały ruinę.

Endymion kucając obok kryształu zastanawiał się czy to możliwe aby miał tyle szczęścia i właśnie znalazł jeden z palantirów. To by znacznie ułatwiło zadanie, a właściwie zadanie było by już wykonane. Skąd palantir mógł by się tu znaleźć? Pytań było wiele, odpowiedzi jak zawsze.... W końcu postanowił uciąć wszystkie swoje wątpliwości, nie bez obaw nieśmiało dotknął kamienia. Jedyny sposób by mieć pewność. Kryształ był idealnie gładki, chłodny ale nie odczuł poza tym nic innego. Czuł rozczarowanie nie na to miał nadzieję.

Do wieży przyszedł Salah niosąc na barana elfa. Zaczął wiązać nieprzytomnego Finluina kiedy Endymion stał z kryształem w rękach.

Na twarzy Endymiona malowało się rozczarowanie wywołane brakiem reakcji kryształu na dotyk, które szybko ustąpiło zdziwieniu na widok elfa i człowieka.
- Co tu się dzieje, co to ma znaczyć?- dziwił się Endymion.
 
ThRIAU jest offline  
Stary 04-12-2011, 23:30   #198
 
Wroblowaty's Avatar
 
Reputacja: 1 Wroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znanyWroblowaty nie jest za bardzo znany
Salah wybiegł z wieży, pająk był tuż za nim. Wyjście z mrocznego zatęchłego wnętrza na jaskrawe słońce uderzyło Salaha niczym obuch. Naszły go dziwne duszności, w ułamku sekundy poczuł gorąco i nieprzyjemne mrowienie. Jego ciałem wstrząsnęły niekontrolowane skurcze mięśni, stracił równowagę i upadł tracąc przytomność. Ostatnią myślą przebiegającą przez gasnący umysł było krótkie

- Dorwał mnie…

Gdy zmysły wróciły zobaczył na sobą pochyloną twarz szarowłosego elfa. Był dziwnie zmęczony, mięśnie trochę bolały, miał obślinioną całą brodę, ale czuł, że wszystko wraca do normy.

- Co się stało? Wybiegłem z wierzy a potem jakby mi ktoś podciał nogi... To pająk mnie dorwał tak? - Salah chciał się dowiedzieć co się stało. Czy to bestia go ugodziła zatrutym żądłem? Ani elf ani strażnik nie odpowiedzieli, pomogli mu wstać, Endymion poszedł zająć się nieprzytomnym towarzyszem, elf podążył za nim.

Salah usiadł jeszcze na chwilę, odpoczął perzez pięć minut, po czym również udał się do wnętrza ruin. Gdy wszedł, elf akurat zajmował się sporządzeniem prowizorycznego paleniska, Salah postanowił mu pomóc układając okrąg z kamieni i drobniejsze szczapy drewna. Jednocześnie zastanawiał się, czy nadarzy się jeszcze sprzyjająca okazja… Jeśli szybko nie załatwi problemu elfa, ten w końcu wypomni Endymionowi jego zdradę… A jeśli zrobi to w mroku nocy, obaj ludzie nie będą mieli najmniejszych szans. Musiał go uprzedzić. Dyskretnie i nie nachalnie obserwował elfa. Gdy ten wyszedł na zewnątrz, Salah odczekał chwilę, podniósł jeden z kamieni, które układał pod palenisko i stanął w progu wypatrując gdzie zmierza elf. Długouchy kierował swe kroki w stronę kamiennego kręgu, który i oni mijali idąc ze Strażnikiem w tę stronę. Niespiesznie, bez krycia się ani skradania, poszedł w tamtą stronę. Elf był mocno zafrasowany kamiennym ołtarzem, czy co to miało być, na szczęście Salaha był na tyle zajęty by nie widzieć jak ten zza pleców wyciąga rękę z kamieniem. Salah wstrzymał oddech na chwilę, już miał się zebrać do uderzenia, gdy spostrzegł swój cień. Padał obok elfa, jeśli podniesie teraz tą rękę, elf to doskonale zobaczy.

- Kretyn! – napomniał się w myślach. Przełożył powoli kamień do drugiej ręki, i bez teatralnych zamachów wyrżnął elfa w potylicę. Teraz uniósł ramię do drugiego uderzenia, jeśli to było by potrzebne… Na szczęście nie było. Elf padł bez czucia. Salah szybko zajął się przeszukaniem elfa, wszystko co miało według niego jakąś wartość, upchał za pazuchę, resztę zostawił. Przeszukał dokładnie ubiór elfa, czy nie ma zaszytych ukrytych kieszeni pod podszewkami, gdy już skończył, przerzucił sobie bezwładne ciało długouchego przez ramię i ruszył w stronę wieży.

Gdy wszedł do środka, podniósł zostawioną przez Endymiona linę i zaczął wiązać elfowi ręce za plecami, jak również stopy. W tej chwili zszedł strażnik…

- Co tu się dzieje, co to ma znaczyć?- dziwił się Endymion.

Salah doszedł do wniosku, że dość już maskarady. Spokojnym, choć nieco zasapanym głosem odrzekł Strażnikowi, równocześnie dociągając porządnie węzły za plecami leżącego elfa.
- Nie rozumiem co Cię tak dziwi... Mieliśmy rozkaz przechwycić gondorski statek i pojmać, lub w razie potrzeby zabić elfa na pokładzie, potem znaleźć kamień. A to przecież ten elf...

Salach zacisnął kolejne zwoje liny, teraz dostrzegł trzymany przez Endymiona okrągły przedmiot.
- Znalazłeś go... Czyli możemy wracać do Umbaru.

Endymion milczał przez chwilę, za pewne układając sobie skąd Salah posiada tą wiedzę. Jednak gdy znowu się odezwał, wyglądało na to, że doszedł do poprawnych wniosków.

- Jego wiedza na temat kamieni była by nam bardzo pomocna. Trochę się pospieszyłeś, teraz nic nam nie powie, staje się bezużytecznym balastem – powiedział strażnik podchodząc do Salaha i podrzucając lekko do góry kamień

Salah zrobił się czujny, głupio by było dać się załatwić tak samo jak on załatwił elfa… Jeszcze nie wiedział jak bardzo może liczyć na Endymiona.

– Kamień powinien zareagować na mój dotyk, a nie robi tego co rzuca cień wątpliwości na jego autentyczność. Wybitnym znawcą przedmiotów magicznych nie jestem. Miałem nadzieję, że on pomoże w wyjaśnieniu tego. Poza tym nie wiemy gdzie jesteśmy, jak się z stąd wydostaniemy.

- Kamień ma być magiczny i działać na tych co mają moc. A pomóc pomoże, może nie do końca dobrowolnie. Człowiek, czy elf, żadna różnica, każdy prędzej czy później mówi, to tylko kwestia czasu. A skoro elf wiedział o tym, że sprzeniewierzyłeś się rozkazom króla, to sam by nas załatwił przy pierwszej okazji. Zrobił by to w nocy gdy my bylibyśmy ślepi. Powiedzmy, że tylko go uprzedziłem. Się ocknie to pogadamy z nim na naszych zasadach…
 
__________________
"Lotnik skrzydlaty władca świata bez granic..."
Wroblowaty jest offline  
Stary 05-12-2011, 08:30   #199
 
Fenris's Avatar
 
Reputacja: 1 Fenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skałFenris jest jak klejnot wśród skał
Cadarn Urs był w podłym nastroju. Od czasu pamiętnej bitwy pod Tharbadem, nie przypominał sobie, żeby był tak wkurwiony. Sytuacja w której się znalazł urągała jego poczuciu godności i choć sam, w dużej mierze, był za nią odpowiedzialny, nie mógł znieść myśli, że oto siedzi teraz w lochu, skuty jak zwierzę, a smród, zatęchłe powietrze i brak światła, tylko potęgowały jego gniew. Wracając z górskiego patrolu, zastanawiał się oczywiście co wyniknie z głupoty Wulfa, ale miał nadzieję, że gondorczycy okażą się rozumni na tyle, żeby wiedzieć, że gdyby to faktycznie on wydał rozkaz, to pewnie wraz z całym oddziałem "zgubiłby" się w górach. Kiedy pod celą pojawił się Aldric ze swoją propozycją, to właśnie na nim góral zogniskował nagromadzone emocje.

- Nie muszę ci nic udowadniać, i nic od ciebie nie chcę - Cadarn warknął w stronę młodego oficera, a w głosie wyraźnie dało się odczuć ledwo skrywaną pogardę, mimo, że Aldric był temu wszystkiemu najmniej winien.

Młody oficer stał przez dłuższą chwilę w milczeniu. Potem odwrócił się i słychać było oddalające się kroki, barbarzyńca został sam na sam ze swoimi myślami.

Po około godzinie, zamek w drzwiach zazgrzytał, pojawił się w nich ten sam oficer, który przyprowadził Cadarna do lochów.

- Idziemy na górę. - powiedział ręką skazując na otwarte drzwi w geście zaproszenia.

Cadarn podniósł się i skierował w stronę drzwi, po drodzę obrzucając strażnika wzrokiem, który z powodzeniem mógłby przyprawić o zawał serca.

Wraz z kilkoma gondorskimi rycerzami, zaprowadził Cardana krętymi schodami, pnącymi się spiralami do góry, do obszernej sali wieży Isengard.

Komnata oświetlona była słońcem, które wpadało tu przez otwarte, wysokie drzwi prowadzące na taras. Zerkając przez nie, Dunlandczyk widział w oddali morze zielonych wierzchołków drzew okolicznych ogrodów. Ściany sali ozdobione były pnącymi się niemal pod sklepienie lustrami. Pod ścianą, która takowych ozdób nie miała, stało niewielkie podwyższenie z trzech stopni, a na nim, na czerwonym dywanie, stało misternie zdobione krzesło przypominające tron i stojące przy nim dędbowe biurko. Dookoła stało kilku oficerów, w tym Aldric. Za stołem siedział młody dostojnik, w zbroi, której zdobienia i kunszt płatnerza zdradzały wysokie pochodzenie jej właściciela. Długie czarne włosy opadały na ramiona młodego oficera, a jego gondorski hełm leżał na biurku. Twarz przeoraną miał gojącymi się zadrapaniami. Napierśnik był wgnieciony, lecz wypolerowany. Kiedy Cadarn zatrzymał wzrok na jego twarzy dostrzegł wysmukłe i delikatne rysy, niemal kobiece, na gładko ogolonym obliczu młodzieńca. Lekko spiczaste uszy, wystające spomiędzy kosmyków włosów, zdradzały elfa. Istotę, której Cadarn nigdy jeszcze w życiu nie widział.

- Cardanie z Dunlandu. - odezwał się mężczyzna melodyjnym głosem. - Czy możesz mi wyjaśnić, jak to się stało, że mój żołnierz zginął pod twoją opieką? - w jego głosie nie słychać było oskarżenia. Patrzył prosto w oczy Dunlandczyka cierpliwie się mu przyglądając.

- To proste, złamano mój rozkaz. - Odpowiedział Cadarn siląc się, aby jego w jego głosie nie dało się usłyszeć trawiącego go gniewu. Głupi ludzie i ich głupie procedury...
Zastanawiał się, czy to, że przesłuchiwał go jakiś pół-mężczyzna nie było celowym policzkiem wymierzonym w niego. Postanowił, że nie da się sprowokować.

- Zapoznałem się z raportem zeznań. Naszego zwiadowcy, oraz twojego oddziału. Nie ma czasu na sąd wojskowy. Twoje zasługi w wojnie z siłami niszczącymi dobro w Śródziemiu są mi znane. - mówił elf. - Twój oddział nie jest ci lojalny. Przynajmniej nie dopóki masz rywala. Wulf stwierdził, że wydałeś rozkaz pozbycia się sierżanta. - westchnął. - Na szczęscie nie zdążył ustalić tej wersji z resztą... Grupa kilkunastu twoich rodaków wciąż twierdzi, że Gondorczyk się potknął... Są lojalni Wulfowi. Zatem przechodząc do sedna. Po rozmowie z doradcami i chwili namysłu, masz wybór. Kieruj się dobrem swojego narodu. - powiedział to tak jakby Gondor rzeczywiście rozpoznawał roszczenia terytorialne górali. - Albo powieszę Wulfa, knąbrnych Dunlandczyków wyslę z powrotem do kamieniołomów, a ty zostaniesz z resztą oddziłału jak dotychczas... Albo staniesz do walki z Wulfem. Pokonując go w uczciwej walce zdejmiesz ze mnie wizerunek ciemiężyciela. Wierni Wulfowi skierują się pod twoją komendę, bo takie jest wasze góralskie prawo. - zamilkł przyglądając się barbarzyńcy.

- Coś nie tak? - zapytał po chwili, bo najwyraźniej zdziwienie na twarzy Cadarna było aż nazbyt widoczne. Spodziewał się idiotycznych oskarżeń ze strony tych ludzi, a w zamian otrzymał uczciwą i sensowną propozycję. Nie chciał tego przyznawać, ale ci Gondorczycy potrafili go pozytywnie zaskoczyć.

- Będe walczył. - Odpowiedział krótko.

- Dobrze. Wulf i reszta zostanie uwolniona. Uznamy to za wypadek w górach. Obyś wymierzył karę mordercy. - rzekł elf skupiając swoją uwagę na stojących przed nim oficerach.

Cadarn powoli zaczął odwracać się do wyjścia, przez chwilę która trwała może ułamek sekundy, jego wzrok spotkał się ze wzrokiem Aldricka. Potężny Dunlandczyk ledwo zauważalnie skinął głową do młodego oficera, po czym odwrócił wzrok i wyszedł z pomieszczenia.

Skierował się prosto do swojego namiotu, na uboczu twierdzy, nadal zdziwiony, że nie został wsadzony z powrotem do celi. Po sprawdzeniu, czy wszystko jest na miejscu, rozpalił ognisko, wrzucił do kociołka trochę mięsa i powiesił go nad płomieniem. Po chwili położył się na plecach z rękami założonymi pod głowę, spojrzał w gwiazdy, które świeciły dziwnym blaskiem i zaczął rozmyślać.

Życie które znał wydawało się przeciekać mu przez palce. Owszem, starał się zachować z niego jak najwięcej, ale im dalej docierał w swojej podróży, tym bardziej wydawało się, że idee, które wyznaczały mu ścieżkę przez życie, to tylko puste frazesy. Przez większość czasu, honor i wolność były dla niego wszystkim. Walczył z wrogami Dunlandu, polował, żył dokładnie tak jak od niego oczekiwano. Jednak w imię zemsty zrezygnował z honoru, nie było łatwo, ale poradził sobie z tym, wiedział, że była to konieczność. Teraz wyglądało na to, że jedynymi ludźmi którym zależało na Dunlandczykach i ich kraju, mimo tego, że sami nie dali ku temu powodów, byli ich najwięksi wrogowie. Nic z tego nie rozumiał, doszukiwał się podstępu, ale jak do tej pory, nic na to nie wskazywało. To wszystko dawało do myślenia...świat się zmieniał i Cadarn bał się tych zmian, gdzie w nowym porządku będzie miejsce dla takiego jak on? Rozmyślając w ten sposób, doszedł do wniosku, że wolność, którą tak kochał to tylko kłamstwo. Honor, tradycja czy wartości które znał, teraz wydawały mu się kratami, które zamknęły jego umysł. To była niewolna, którą sam sobie narzucił, całe życie trzymając się utartych szlaków, nawet nie podejrzewał istnienia innych dróg, innych możliwości. Czy będzie miał odwagę nimi podążyć?
 
Fenris jest offline  
Stary 05-12-2011, 16:01   #200
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Dotarli do obozu. Po za rozkazem o przesłuchaniach, opatrywaniu rannych... Elf wydał kolejny odnośnie kary. Gdyby to byli zwykli buntownicy, wystarczyłaby egzekucja. Jednak to byli dezerterzy, buntownicy którzy podnieśli rękę na syna samego króla. Kara tu musiała być przykładna. I mimo, że sam elf nie był zbyt skory do przemocy, zrobił to co musiał. W koło więźniów zebrał się spory tłum. Każdy chciał choćby przelotnie spojrzeć na zdrajców...

-Będzie to wasza trzy dniowa pokuty. Pierwszy dzień, za próbę rozłamu. Nasz naród jest jak te strzały. -elf chwycił strzały z kołczana swego gwardzisty. Razem stanowimy siłę. I choćby silni wrogowie nas naciskali- próbował złamać strzały w obu rękach. Choćby było ich więcej- spróbował jeszcze o kolano. Strzały mimo iż zatrzeszczały wręcz, nie pękły. Damy im radę. Jesteśmy bowiem ludem Haradu! Zjednoczonym po raz pierwszy, od setek lat. Każda grupa, która opuści wspólnotę. Osłabia całość, co tolerowane nie będzie. Sama zaś jednak naraża się... -tu elf demonstracyjnie złamał pojedynczą strzałę. Drugi dzień za dezercję. Nie tylko opuściliście wspólnotę, swoich braci i siostry.... Którym wasze ramiona, przydałby się w walce o nasze jutro. Ale zrobiliście to niejawnie niczym tchórze. A żaden Haradczyk, nie będzie kalał naszego dobrego imienia takim czynem! My nigdy i przed nikim nie okażemy się tchórzami! Trzeci dzień, za atak na siły króla. Każdy kto podniesie rękę na siły Haradzkie poniesie dotkliwą karę. A teraz posłuchajcie, zwrócił się do wojska w okół. Zbliża się ślub mój, z gwiazdą mego życia. Z okazji tego święta dla nas wszystkich, kara była łagodna. Wszystkie podobne incydenty do tego, będą karane boleśniejszymi torturami. Jak również rodziny zhańbionych odczują rękę sprawiedliwości! Ten jeden jedyny raz od tego odstąpię, okazując łaskę.- a za trzy dni, osobiście dobije tych, którzy odbędą pokutę.

Odszedł do namiotu eskortowany przez Khas. Opadł tam na poduszki. To było dla niego wiele. Andaras nigdy nie lubił zadawania śmierci. Uważał to za ostateczność. Szczególnym uczuciem, darzył niewinnych. Ci jednak niewinni nie byli. Tym razem, musiał rozwiązać tę sprawę przykładnie. Jako przestrogę dla innych. Co nie tylko pomoże sprawie. Również zaoszczędzi kolejnych istnień. Wiedział też, że zbuduje to odpowiedni obraz, jego osoby. Jeśli ma rządzić tym narodem, gdy zabraknie jego ojca. Musi okazać się godny.

Osobną kwestię stanowiła sprawa Ranweny nad którą musiał pomyśleć. Czy wyda mu Salfaya i Morwenę? Liczył, że tak... Morwena i jej listy do May mogły być czymś więcej niż polityką. Elf osobiście widział spisek. Córka Nizara która zdaniem Perły stała za zamachem na własnego ojca. Pisząca z ambitną dziwką siedzącą po uszy w skrytobójczej grupie. To dawało do myślenia. W ocenie Andarasa, Umbardczycy szykowali zdradę. Ktoś z nich miał ukłąd z Gondorem. A może więcej niż tylko zabójcy? Czy Ranwena też w tym siedziała? Ciężko wyrokować. Sprawę musi rozstrzygnąć przesłuchanie. Jeśli będzie chciała pomóc wyda ich. Raczej nie będzie miała nic do ukrycia. A pewność zdobędzie zeznaniami. Jeśli zaś ukręci sprawie przysłowiowy łeb, w dowolną sztuczką.... Będzie się trzeba nią zająć. Trzeba było dać władzę Dorianowi. Jemu przynajmniej po tylu latach mogli zaufać. Nie Andarasowi zachciało układać się z czarną Numenoryjką. Byleby tylko uniknąć niepotrzebnych ofiar. Teraz zbierał tego pokłosie. A ta cholerna wyniosła duma królowej korsarzy, wcale niczego nie ułatwiała....
 
Icarius jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172