Cała dolina skąpana była w morzu czerwieni. Szkarłatne bicze zachodzącego Słońca, czule pieściły szumiące wesoło drzewa. Cichy strumyczek przycupnął sobie na polance i niczym nie skrępowany, przelewał litry cierpkiego, świeżego wina. Obraz sielanki dopełnił wkrótce świergot jakiegoś ptaka, który swą delikatną barwą głosu nadał wszechobecnej symfonii bólu i rozpaczy iście królewski posmak. Powietrze wypełniał słodki aromat krwi...
-Panie! Politujcie! My biedne ludzie! Ostawcie nas w spokoju, dajcie mojej córuni wydać dziecko na świat! - błagała klęcząca babinka
-Milcz suko. Na ciebie również przyjdzie kolej - zbrojny zdzielił staruchę zamaszystym kopniakiem prosto w jej siwą głowę. - Spiesz waćpanna z porodem, bo my czekać dłużej nie będziemy
-Da...rujcie. Nie mam siły... - jęknęła młoda kobieta, leżąca w kałuży czerwieni.
-Ty się streszczasz, albo my pomożemy twojemu bachorowi znaleźć wyjście! S... - dalsze słowa zagłuszył przejmujący krzyk ciężarnej dziewczyny. Dziecko najwyraźniej stwierdziło, iż własnie ten moment jest najdogodniejszy ażeby "ulotnić" się z łona matki. Odwieczny rytuał narodzin zataczał ponowny krąg.
-Pomóżcie jej... - wyła półprzytomna baba.
Wokół całego "spektaklu" zebrała się całkiem pokaźna grupka żołnierzy, którzy z sadystycznym wręcz zaciekawieniem spoglądali miedzy nogi chłopki. Jednak żaden ze stojących żołdaków nie kwapił się z pomocą. Wszyscy jak jeden mąż woleli podziwiać ten niecodzienny widok.
***
-Zostawcie moje dziecko! Zostawcie je! - darła się świeża matka.
Nikt jednak jej nie słuchał. Stojący obok oficer, brutalnie szarpnął za rękę noworodka, podnosząc go tym samym do góry. Przyjrzał mu się uważnie.
-Chłopiec... Śmierdzi tak samo jak wasze zawszone dupy - stwierdził ponuro, po czym bez chwili zastanowienia rzucił krzyczące niemowlę prosto pomiędzy watahę dzikich psów kręcących się przy ciałach wymordowanych chłopów.
-NIE! Na miłosierdzie Melitele! - wrzeszczały obie kobiety.
-Ty - wskazał na zrozpaczoną babcię - obejrzysz sobie krótki dramat o przemijaniu w wykonaniu krwawych komediantów - warknął rozbawiony wiarus.
Wkrótce potem przy młodej dziewczynie pojawił się zbrojny, który jednym płynnym ruchem ostrza zrobił z jej szyi jeden wielki wulkan z którego rytmicznie chlustała posoka.
-I jak wrażenia? Musimy jeszcze coś poćwiczyć? Nie? To dobrze. -najwyższy rangą obrócił się do swych podwładnych - Kto chce niech sobie ulży na tym truchle zanim spalimy je z całym tym Zadupiem.
Devlin! - ryknął na odchodne -Zajmij się tą starą wywłoką.
-Moja córunia.... Moja...- nie dokończyła.
***
Zerwał się z łóżka cały zlany potem. Do świtu jak ocenił zostało jeszcze dużo czasu... Cholernie dużo... Wiedział, że już nie uśnie. Rzar wspomnień trawił go niczym gorączka, nie pozwalając zapomnieć. I tak cały czas... każdej nocy... bez końca...
Spojrzał w kąt izby. Na krześle tuż obok kilku pustych flaszek po winie, wisiało zawiniątko, które znalazł w chacie Osipa.
-I co Ci po tym? - wybełkotał w ojczystym.
Otworzył ciężkie dębowe drzwi. Chwiejnym krokiem wyszedł na zewnątrz. Chciał poczuć choć odrobinę nieskrępowanej swobody i przestrzeni. Rozejrzał się po placyku. Samotny stos powoli wygasał, wesoło skwiercząc podczas spalania tłuszczu. Smród stawał się nie do wytrzymania. Odwrócił się więc plecami do ognia i ruszył w kierunku nieprzebranej ciemności. Chciał zebrać myśli, ale nie potrafił się skupić. Nie wytrzymał. W końcu ogarnął go szał.
- PIERDOLE Cię! Słyszysz?! PIERDOLE! - wybuchnął zataczając się na trawę z gorzkim śmiechem na ustach, który wkrótce potem przerodził się w cichy szloch. Nagle poczuł nudności i momentalnie chlusnął całą zawartością żołądka. Długą chwilkę trwało nim skończył... Nie miał już sił. Zrezygnowany poddał się prawom grawitacji i runął twarzą prosto w swoje rzygowiny. Leżał trawiony przeszłością.
-Ja... Tylko chciałem miłości...
Myślami cofnął się o 11 lat.
***
Wrócił do siebie tuż przed świtem.
Cały ufajdany był własnymi wymiocinami. Wstał z lepkiej trawy i poczłapał w stronę chaty w której zostawił cały "dobytek". Musiał się umyć. Otworzył więc nowe butelki z winem, łyknął nieco na pusty żołądek po czym wziął się za mycie twarzy i wełnianego ubrania (skórzany niby pancerz spoczywał wszak w kącie).
Po brzasku zjawiły się elfy i chcąc nie chcąc posłusznie ruszył ze swoimi dwoma (chyba, że Fabier zakrztusił się kiełbasą) towarzyszami w dalszą drogę.
Odchodząc zostawiał za sobą zgliszcza psychiki. Pytanie tylko, co przed nim?