Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-11-2011, 10:32   #21
merill
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
O’Sullivan przypatrywał się przez niedomytą szybę, głównej uliczce Hot Springs. Miasteczko wyglądało na umarłe, choć gdy do niego przybył kilka dni temu, tętniło życiem. Wszyscy mężczyźni zdolni do noszenia broni pojechali z posse za bandą O’Hulligana. Z taktycznego punktu widzenia, było to kretyńskie zachowanie, zostawić miasto pod ochroną młodzieńców i chromego starca. Bedfellow wydawał mu się sympatycznym człowiekiem, z odważną duszą za którą jednak nie nadążało jego ciało.

Wymienił z golibrodą kilka zdań na najaktualniejsze tematy, generalnie cała osada żyła pościgiem. To jednak nie interesowało Johna. Miał porachunki do wyrównania z kilkoma innymi skurwielami, nie chciał marnować czasu na pionki. Tym bardziej, że Hopkins, który prowadził pościg, mógł kojarzyć jego fizjonomię i nazwisko. Tego by nie chciał, nie po to ukrywał się przez sądownictwem armijnym, by teraz leźć w paszczę lwa.

Pete przerwał golenie, zostawiając dobre pół twarzy niedogolone, podszedł do nieznajomego, który stanął w drzwiach do fryzjerskiego przybytku. Delikatnie, tak by nie wykonywać gwałtownych ruchów dezerter wyciągnął Colta z kabury. Na wszelki wypadek. Czuł, że nieogolona jeszcze część twarzy zaczyna go nieprzyjemnie swędzić - mydło wysychało na kilkudniowym zaroście. Właśnie miał zamiar zachrząkać dyskretnie, żeby przywołać do porządku golibrodę, kiedy usłyszał tętent kilku koni puszczonych w galop. Fryzjer rzucił się szczupakiem za fotel na którym siedział John.

Z ulicy rozległy się krzyki i poganianie koni, mężczyzna który do tej pory rozmawiał z fryzjerem wystrzelił z Winchestera dokładnie w tej chwili, kiedy John tłukł Coltem szybę, by móc wspomóc go ogniem. Cztery konie wzbijały tumany kurzu, ponad łomot kopyt i krzyki popędzających je zamaskowanych mężczyzn, wybijały się krzyki dwóch kobiet, które nie podróżowały chyba z własnej woli. O’Sullivan chciał strzelić do jednego z porywaczy, kiedy będą ich mijać.

Wtem chusta jednego z mężczyzn opadła z twarzy, a John mocniej zacisnął zęby, tłumiąc przekleństwo... to był jeden ze skurwieli na których polował... los się do niego uśmiechnął, a zarazem okrutnie zadrwił. Bez konia nie miał szans ich zatrzymać. Wycelował Colta i czekał na dogodny moment do strzału.

Nieznajomy również odpowiedział ogniem. Brzęk tłuczonego szkła za jego plecami sygnalizował mu, że bandyta spudłował. Nie było to żadną pociechą, on też nawalił. Za szybko ściągnął spust, a trafić do szybko poruszającego się jeźdźca nie było łatwo i z karabinu. Przycelował i wystrzelił jeszcze raz, w jadącego na końcu kawalkady Indiańca, nie chcąc ryzykować, że strzelając do tych z przodu zrani porwane kobiety…

Jadący na końcu kawalkady Indianiec zakołysał się w siodle i przytrzymał się końskiej grzywy, przez usta Johan przemknął grymas mściwości. Jednak odpowiedź bandziorów była natychmiastowa. John poczuł podmuch gorąca a w głowie mu się załomotało. „O mały włos..” pomyślał, czując jak stróżka ciepłej cieczy spływa mu po szyi. Wybiegł z zakładu, ale widzieli już tylko plecy jeźdźców… oddał tylko jeszcze jedne strzał, potwornie niecelny i przystanął zasapany.

- Kurwy ich mać!!! – zaklął wściekły. Z drugiej strony cieszył się, przypadkowo wpadł na trop sukinsyna z długiej listy, na której zbyt mało nazwisk było jeszcze skreślonych. Edward Ovens, znany także jako „Podpalacz”. Do śmierci nie zapomni grymasu radości na jego parszywej twarzy, gdy na rozkaz swojego zwierzchnika podkładał ogień pod stodołę w której uprzednio zamknął rodzinę Johna. Będzie cierpiał… długo…

*****

Kiedy chował Colta do kabury ręce jeszcze mu się trzęsły ze zdenerwowania. Nagle pojawił się deputowany Carl Bedfellow.
- Nic ci nie jest synku? - zapytał przejęty.
- Jasny gwint... Jak chcesz się zemścić za ucho to zapraszam, każda lufa się przyda - zwrócił się do rannego mężczyzny. Był nieco rozjuszony tym, że zabrano mu konia. Gwizdnął głośno na psa.
John wrócił do zakładu fryzjerskiego bez słowa, golibroda już szykował czyste bandaże i butelkę spirytusu do odkażenia rany. Dezerter musiał przyznać, że poczciwy Pete szybko uporał się z uchem. Potem odezwał sie do nieznajomego, z którym wspólnie strzelali do bandytów:

- Pieprzyć ucho, mam zamiar jednemu z tych skurwieli wpakować kulkę. - wycedził zirytowany piekącym bólem ucha. - Jestem John O’Sullivan, a jak twoja godność, nie raczyłeś się bowiem przedstawić.

Potem odwrócił się do kuśtykającego stróża prawa: - Nic mi nie jest panie Bedfellow. To drobnostka, jeden z tych bydlaków ma pamiątkę po mnie. Co to za kobiety porwali?

- Will McClyde, jedna z kobiet podróżowała razem ze mną i paroma innymi, drugiej nie znam - uprzedził staruszka traper.

- Córka Richardsona. Ta druga. - odpowiedział zasapany. - A to się Hopkins zdziwi. - mruknął pod nosem.

Podał mu rękę na powitanie i ruszył w kierunku “Livery”, miał nadzieję, że jego koń już był gotowy do drogi. MacClydowi rzucił: - Spotkamy się pod “Soup and Sleep”, jeśli twoja ekipa nie będzie miała nic przeciw, to pojadę z Wami. Pojadę nawet jeśli będą mieli coś przeciw... - dodał dla jasności.

Will podniósł rękę na znak zrozumienia i pognał do saloonu.

*****

Konno wrócił pod saloon. Towarzystwo czekało już przy wozie, na którego koźle siedział największy negr, jakiego kiedykolwiek widział John. Były oficer wbiegł do hotelu po swoje rzeczy i równie szybko wrócił.

Kiedy objuczył konia przedstawił się pozostałym: - Jestem John O’Sullivan, jadę z Wami, mam sprawę do jednego z tych parszywych sukinsynów którzy uciekli z waszym dobytkiem jak słyszałem i kobietami.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline