Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-11-2011, 10:32   #21
 
merill's Avatar
 
Reputacja: 1 merill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputacjęmerill ma wspaniałą reputację
O’Sullivan przypatrywał się przez niedomytą szybę, głównej uliczce Hot Springs. Miasteczko wyglądało na umarłe, choć gdy do niego przybył kilka dni temu, tętniło życiem. Wszyscy mężczyźni zdolni do noszenia broni pojechali z posse za bandą O’Hulligana. Z taktycznego punktu widzenia, było to kretyńskie zachowanie, zostawić miasto pod ochroną młodzieńców i chromego starca. Bedfellow wydawał mu się sympatycznym człowiekiem, z odważną duszą za którą jednak nie nadążało jego ciało.

Wymienił z golibrodą kilka zdań na najaktualniejsze tematy, generalnie cała osada żyła pościgiem. To jednak nie interesowało Johna. Miał porachunki do wyrównania z kilkoma innymi skurwielami, nie chciał marnować czasu na pionki. Tym bardziej, że Hopkins, który prowadził pościg, mógł kojarzyć jego fizjonomię i nazwisko. Tego by nie chciał, nie po to ukrywał się przez sądownictwem armijnym, by teraz leźć w paszczę lwa.

Pete przerwał golenie, zostawiając dobre pół twarzy niedogolone, podszedł do nieznajomego, który stanął w drzwiach do fryzjerskiego przybytku. Delikatnie, tak by nie wykonywać gwałtownych ruchów dezerter wyciągnął Colta z kabury. Na wszelki wypadek. Czuł, że nieogolona jeszcze część twarzy zaczyna go nieprzyjemnie swędzić - mydło wysychało na kilkudniowym zaroście. Właśnie miał zamiar zachrząkać dyskretnie, żeby przywołać do porządku golibrodę, kiedy usłyszał tętent kilku koni puszczonych w galop. Fryzjer rzucił się szczupakiem za fotel na którym siedział John.

Z ulicy rozległy się krzyki i poganianie koni, mężczyzna który do tej pory rozmawiał z fryzjerem wystrzelił z Winchestera dokładnie w tej chwili, kiedy John tłukł Coltem szybę, by móc wspomóc go ogniem. Cztery konie wzbijały tumany kurzu, ponad łomot kopyt i krzyki popędzających je zamaskowanych mężczyzn, wybijały się krzyki dwóch kobiet, które nie podróżowały chyba z własnej woli. O’Sullivan chciał strzelić do jednego z porywaczy, kiedy będą ich mijać.

Wtem chusta jednego z mężczyzn opadła z twarzy, a John mocniej zacisnął zęby, tłumiąc przekleństwo... to był jeden ze skurwieli na których polował... los się do niego uśmiechnął, a zarazem okrutnie zadrwił. Bez konia nie miał szans ich zatrzymać. Wycelował Colta i czekał na dogodny moment do strzału.

Nieznajomy również odpowiedział ogniem. Brzęk tłuczonego szkła za jego plecami sygnalizował mu, że bandyta spudłował. Nie było to żadną pociechą, on też nawalił. Za szybko ściągnął spust, a trafić do szybko poruszającego się jeźdźca nie było łatwo i z karabinu. Przycelował i wystrzelił jeszcze raz, w jadącego na końcu kawalkady Indiańca, nie chcąc ryzykować, że strzelając do tych z przodu zrani porwane kobiety…

Jadący na końcu kawalkady Indianiec zakołysał się w siodle i przytrzymał się końskiej grzywy, przez usta Johan przemknął grymas mściwości. Jednak odpowiedź bandziorów była natychmiastowa. John poczuł podmuch gorąca a w głowie mu się załomotało. „O mały włos..” pomyślał, czując jak stróżka ciepłej cieczy spływa mu po szyi. Wybiegł z zakładu, ale widzieli już tylko plecy jeźdźców… oddał tylko jeszcze jedne strzał, potwornie niecelny i przystanął zasapany.

- Kurwy ich mać!!! – zaklął wściekły. Z drugiej strony cieszył się, przypadkowo wpadł na trop sukinsyna z długiej listy, na której zbyt mało nazwisk było jeszcze skreślonych. Edward Ovens, znany także jako „Podpalacz”. Do śmierci nie zapomni grymasu radości na jego parszywej twarzy, gdy na rozkaz swojego zwierzchnika podkładał ogień pod stodołę w której uprzednio zamknął rodzinę Johna. Będzie cierpiał… długo…

*****

Kiedy chował Colta do kabury ręce jeszcze mu się trzęsły ze zdenerwowania. Nagle pojawił się deputowany Carl Bedfellow.
- Nic ci nie jest synku? - zapytał przejęty.
- Jasny gwint... Jak chcesz się zemścić za ucho to zapraszam, każda lufa się przyda - zwrócił się do rannego mężczyzny. Był nieco rozjuszony tym, że zabrano mu konia. Gwizdnął głośno na psa.
John wrócił do zakładu fryzjerskiego bez słowa, golibroda już szykował czyste bandaże i butelkę spirytusu do odkażenia rany. Dezerter musiał przyznać, że poczciwy Pete szybko uporał się z uchem. Potem odezwał sie do nieznajomego, z którym wspólnie strzelali do bandytów:

- Pieprzyć ucho, mam zamiar jednemu z tych skurwieli wpakować kulkę. - wycedził zirytowany piekącym bólem ucha. - Jestem John O’Sullivan, a jak twoja godność, nie raczyłeś się bowiem przedstawić.

Potem odwrócił się do kuśtykającego stróża prawa: - Nic mi nie jest panie Bedfellow. To drobnostka, jeden z tych bydlaków ma pamiątkę po mnie. Co to za kobiety porwali?

- Will McClyde, jedna z kobiet podróżowała razem ze mną i paroma innymi, drugiej nie znam - uprzedził staruszka traper.

- Córka Richardsona. Ta druga. - odpowiedział zasapany. - A to się Hopkins zdziwi. - mruknął pod nosem.

Podał mu rękę na powitanie i ruszył w kierunku “Livery”, miał nadzieję, że jego koń już był gotowy do drogi. MacClydowi rzucił: - Spotkamy się pod “Soup and Sleep”, jeśli twoja ekipa nie będzie miała nic przeciw, to pojadę z Wami. Pojadę nawet jeśli będą mieli coś przeciw... - dodał dla jasności.

Will podniósł rękę na znak zrozumienia i pognał do saloonu.

*****

Konno wrócił pod saloon. Towarzystwo czekało już przy wozie, na którego koźle siedział największy negr, jakiego kiedykolwiek widział John. Były oficer wbiegł do hotelu po swoje rzeczy i równie szybko wrócił.

Kiedy objuczył konia przedstawił się pozostałym: - Jestem John O’Sullivan, jadę z Wami, mam sprawę do jednego z tych parszywych sukinsynów którzy uciekli z waszym dobytkiem jak słyszałem i kobietami.
 
__________________
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, Czekamy ciebie, nie żeby zapłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu. Żebyś ty wiedział nienawistny zbawco, jakiej ci śmierci życzymy w podzięce i jak bezsilnie zaciskamy ręce pomocy prosząc, podstępny oprawco. GG:11844451
merill jest offline  
Stary 24-11-2011, 17:34   #22
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Molly zerknęła na Krisa, który błyskawicznie wyskoczył z wanny.
- Raban jakiś - mruknęła otwierając już drzwi pokoju.
Na moment jeszcze zawiesiła oko na golutkim Balorze ociekającym pianą. Skoro już się pojawiła taka sytuacja to żal było nie zerknąć.
Zbiegła zaraz schodami na parter dopinając pasek z kaburami. Zderzyła się niemal z gamblerem w kalesonach. Skinęła na jego uprzejmość zastanawiając się czy część garderoby ma na sobie bo szybko skończyli czy raczej jeszcze nie zaczęli. Nie wyglądał w każdym razie na takiego co by baba go właśnie w wyrze skończyła ujeźdźać.
Deputowany Dziadziuś zaczął gadać o bandytach i pościgu i to O’Malley zdecydowanie zainteresowało.
- Bandidos? - poprawiła wilgotne jeszcze włosy chowając je pod kapeluszem. - Ci co za ich głowy kasa jest wyznaczona?
Staruszek nie był jej do szczęścia potrzebny. Najpewniej by tylko opóźniał chociaż w zasadzie było jej wszystko jedno. Molly włożyła do ust dwa palce i gwizdnęła głośno.
- Kris! Zbieraj dupę! Jedziemy coś zarobić!

Wybiegli przed saloon i dalej prosto do stajni.
Molly zdążyła zakląć siarczyście gdy wpadła za przepierzenie i spostrzegła, że zarówno jej tchórzliwa kobyła jak i bagaż podróżny zwyczajnie zniknęły.
- W dupę jebana mać... - słowa zabrzmiały dziwacznie wypowiadane słodkim dziewczęcym głosikiem. - Przestrzelę skurwielom oczy i nasikam do środka...

Spojrzała spode łba na grubasa i miała nawet ochotę przyłączyć się do zadawania mu pytań kiedy rozległy się strzały.
Panna O’Malley zweryfikowała zamiary i dobywając obu rewolwerów pobiegła z miejsca na tyły saloonu skąd niósł się huk. Miała nadzieję zdążyć na strzelaninę.

Ale nie zdążyła. Gapiła się chwilę na tabun kurzu, wzbity przez oddalające się konie. Pozwoliła sobie na jeszcze jedną litanię przekleństw i mając niewielki wybór po prostu wróciła przed saloon.

Hazardzista, nadal w kalesonach, przyglądał się zamieszaniu. Molly zagaiła czy nie pożyczyłby konia ale kiedy padła kwota, trzeba przyznać niebotyczna, za dobowy najem czterech kopyt O'Malley wybuchnęła szczerym śmiechem.
- Chyba sobie kalesony obsrałeś...
Co by nie gadać niewiele więcej musiała wyłożyć żeby swoją kobyłę zakupić na własność.
- Poza tym widzę, że na Lulu bardzo ci zależy... Poruchać to można ale jechać odbić z rąk patałachów to już za duży wysiłek, he? Dżentelmen, kurwa mać...

Wróciła do mężczyzn kiedy wóz był niemal gotowy do drogi. Konie zajechane ale nie mieli w czym przebierać. Pozostawało mieć nadzieję, że bandidos zagrzeją gdzieś dupska na nockę. A wtedy... myk myk myk... bam bam bam... Po cichu powinni ich powystrzelać. Chociaż Kris miał rację. Wpierw trzeba panienki stamtąd wywlec. W końcu za tą Missy dają dwieście baksów.

Rozmyślania przerwało jej przybycie ryżego jegomościa z przesączonym krwią opatrunkiem w miejscu gdzie zazwyczaj ma się ucho. Facet oświadczył, że rusza z nimi. Molly wzruszyła tylko ramionami. A niech jedzie. Jedna spluwa więcej, na wypadek gdyby zrobiło się gorąco.


 
liliel jest offline  
Stary 24-11-2011, 18:54   #23
 
Baczy's Avatar
 
Reputacja: 1 Baczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumnyBaczy ma z czego być dumny
Kto mógłby się tego spodziewać? Wielu. Aż dziw brał, że Jared nie był zaniepokojony bezbronnością mieszkańców miasta- w końcu podstarzały zastępca szeryfa, spędzający w barze pewnie cały dzień, nie mógł być w stanie powstrzymać ewentualnego ataku. Może wtedy wziąłby ze sobą strzelbę, od tak, dla towarzystwa i spokoju ducha. A tak...

Odgłos galopujących koni i przebijający się przez niego kobiecy krzyk zmusiły Jareda i Jeramiaha do porzucenia posiłku. Stanęli przed saloonem w samą porę, by pomachać odjeżdżającym porywaczom, byli za daleko, żeby choćby próbować strzału z rewolweru. Pozostawali jednak w zasięgu wzroku, więc obaj mężczyźni ruszyli w kierunku stajni, licząc na to, że będą w stanie dogonić napastników. Niestety, to co tam zastali mocno ich rozczarowało- zostały tylko koń Krisa, wierzgający w przestrachu, oraz para pociągowych koni Hugo i Lulu. Reszta wierzchowców, razem z sprzętem, którego stajenni nie zdążyli rozładować, zniknęła.

W stajni byli też podnoszący się z ziemi Hugo, stajenni, oraz nieznajomy mężczyzna, którego można było bez wahania wskazać jako pechowego porywacza, który oddzielił się od bandy i trafił na czarnoskórego ochroniarza.

Pogoń powozem nie dawała szans na dogonienie porywaczy, pozwalała jednak na ich śledzenie. Tamci będą zmuszeni niedługo rozbić obóz, o zmierzchu pogoń powinna ich dogonić. A wtedy... Niech Bóg ma ich w swojej opiece.

Tiggs pobiegł do saloonu, zwołać Molly i Krisa- w końcu przewaga liczebna mogła być ich jedynym atutem, sprzęt większości z nich został skradziony. Spotkał parę wychodzącą z budynku. Już maił zacząć streszczać im sytuację, gdy zagłuszył go huk wystrzału. To Will stojący przy zakładzie golibrody oddał strzał w kierunku jeźdźców. Ci nie pozostawali dłużni, nic jednak z tego nie wynikło- ani porywacze, ani Will nie zdawali się być ranni.

Cała gromada zebrała się przy wozie, wliczając w to starego Bedfellowa, roztrzęsionego barmana i Johna O'Sullivana, mężczyznę, który był u fryzjera podczas strzelaniny i oberwał w ucho. Wszyscy byli zdeterminowani dorwać bandytów- jedni dla pieniędzy wyznaczonych za ich głowy, inni w trosce o porwane kobiety, jeszcze inni z bardziej osobistych pobudek.

Jared wymienił uprzejmości z Johnem, wszedł na wóz i przejechał palcami po nabojach przy pasie. Osiemnaście sztuk, plus sześć załadowanych. Przynajmniej o amunicję nie musiał się martwić.
 
__________________
– ...jestem prawie całkowicie przekonany, że Bóg umarł.
– Nie wiedziałem, że chorował.
Baczy jest offline  
Stary 24-11-2011, 22:26   #24
 
Eleanor's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputacjęEleanor ma wspaniałą reputację
Balia rzeczywiście była imponująca, a gorąca woda kusiła jej zmęczone podróżą ciało. Jednak Lulu była profesjonalistką. Klient zapłacił sowicie i należało mu się za to odpowiednie przedstawienie.
Każda część ubrania została zdjęta wolno i prowokacyjnie.
Hazardzista kopcąc cygaro rozpiął spinki przy mankietach białej koszuli. Potem wydostał się z krzykliwej kamizelki nie spuszczając z oczu Luisy. Kiedy stanął przed balią był nagi tylko kapelusz został mu na głowie.
- Wyglądasz jak zwykle... Oszałamiająco Lulu. Dziki zachód ci służy. - zaśmiał się wchodząc do balii i podając jej rękę.
Dziewczyna uśmiechnęła się i podążyła za nim.
Wspólna kąpiel wśród śmiechu i przekomarzania upłynęła im wyjątkowo przyjemnie, a zakończyła się jeszcze lepiej, choć szybki finisz, po kilku zaledwie ruchach świadczył niezbicie, iż jej dzisiejszy klient od dawna nie miał kobiety. Lulu pamiętała zdecydowanie lepsze popisy w jego wykonaniu z poprzednich spotkań.
- Mrrr... - zamruczała wtulając się w niego. Niezależnie od tego czym popisywał się klient, zawsze należało okazywać entuzjazm i zadowolenie. To doskonale sprzyjało interesom, a udawanie orgazmu było jedną z pierwszych i podstawowych sztuczek, których uczyła się każda luksusowa dziwka.
- Masz jeszcze ten czarny, skórzany gorset Lulu? - Freddy dmuchnął w jej ucho – Lubiłem cię w tym stroju...
Zaśmiała się zmysłowo:
- Mam, i jeszcze kilka ciekawych fatałaszków, które mogą Ci się spodobać. - Otarła się zmysłowo o jego ciało – Tylko samych bagaży nie ma. Myślałam że tutejszy gospodarz jest bardziej kompetentny i domyśli się gdzie je przenieść. Chyba będę musiała sprawdzić co się z nimi stało.
Mężczyzna pogłaskał jej zgrabne udo, a potem podjechał dłonią w górę dotykając foremnej piersi i uszczypnął sutek:
- W takim razie wypuszczę cię na chwilę moja piękna.

Lulu pospiesznie zarzuciła na siebie suknie nie zawracając sobie głowy bielizną i gorsetem. Przecież miała ją za chwilę z powrotem zdejmować. Zresztą nie miała ochoty ubierać znoszonych części garderoby na czyste ciało.
Wyszła z pokoju na poszukiwania swojego bagażu i praktycznie od razu natknęła się na młodą dziewczynę, która bez sprzeciwów podjęła się sprawdzić co stało się z jej bagażem.
Kurtyzana wróciła do środka i wraz z klientem zasiadła do posiłku, który wcześniej przyniesiono im do pokoju.
Choć minął jakiś czas nadal nie było ani dziewczyny ani rzeczy Lulu. To ją nieco zaniepokoiło.
- Wybacz Freddy, ale pójdę na dół i powiem Hugo by przyniósł moje bagaże. Służba w tym saloonie jest wyjątkowo opieszała – powiedziała wyraźnie niezadowolona. Pochyliła się obdarzając kochanka głębokim pocałunkiem i ponownie opuściła pokój. Tym razem na swojej drodze nie napotkała nikogo. Co dziwne przy wozie nie było tez Hugo. Raczej nigdy nie zostawiał ich rzeczy bez dozoru. To ją nieco zaniepokoiło i postanowiła poszukać swojego ochroniarza.
Gdy tylko przekroczyła prób stajni ktoś złapał ją od tyłu zakrywając usta wielką jak bochen chleba łapą. Czuła na plecach zwaliste, tłuste ciało, śmierdzące kilkudniowym potem i koniem. Oprócz tego, który ją trzymał naliczyła w środku jeszcze czterech mężczyzn. Sądząc po zmaltretowanych pomocnikach barmana nie mieli przyjaznych zamiarów, a ich groźba przyprawiła ją o ciarki na plecach.
Przypomniała sobie widziane kątem oka listy gończe zawieszone na drzwiach saloonu. Nie poświęciła im wtedy wiele uwagi, bo nigdy nie zajmowała się ściganiem kogokolwiek. Teraz żałowała, bo po dokonaniach bandytów mogłaby ocenić czego może się spodziewać.
Nie dano jej wiele czasu na myślenie, ani żadnego wyboru. Zanim się zorientowała wisiała przewieszona przez konia i galopowała w siną dal podskakując na koniu i obijając się o niego niemiłosiernie. Cały czas dręczyła ją jedna absurdalna myśl. Dlaczego została porwana akurat w momencie gdy nie miała na sobie majtek?
 
Eleanor jest offline  
Stary 25-11-2011, 20:47   #25
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
- Czy wyglądam tak dziko, że ludzie mylą mnie z niedźwiedziem? - spytał cicho swojego psa. Towarzysz tylko szczeknął.
Wszedł do golibrody. Pracujący tu mężczyzna dosyć miło rozmawiał z Willem. Dowiedział się sporo rzeczy o zwierzętach i dalszej drodze. Klient nawet do połowy ogolony przyprawiał o dreszcze. Pod fartuchem fryzjerskim zauważył jakieś ruchy, czyżby był aż tak wyczulony na obcych?
W pewnym momencie usłyszał tętent kopyt. Odwrócił się i od razu poznał swojego konia.
- Ożesz... - nie dokończył przekleństwa. Mężczyzna siedzący na fotelu zerwał się i zaczął strzelać, Will do niego dołączył, a fryzjer telepał się za siedziskiem. Jedna kula trafiła framugę kilkanaście centymetrów od głowy McClyda. Zawsze tak się działo. Niedogolony facet nie miał szczęścia, trafiono go w ucho. Koniokrady nie odjechały bez pamiątki, Will osobiście wyłączył ramię jednego z nich z dalszej akcji. Podbiegł do rannego, fryzjer zebrał to co przyda się do opatrywania i przystąpił do działania. W międzyczasie doszedł jeszcze jakiś staruszek, z którym wymienili kilka zdań. Półtorauchy człek przedstawił się, will nie pozostał dłużny. Umówili się, że razem wystartują w pościgu. Traper podniecony do granic możliwości zawołał swojego psa i razem pobiegli pod saloon.

Byli już prawie wszyscy i prawie wszyscy bez koni. Will zaproponował, żeby on jechał przodem. Poprosił tylko o konia. W dodatku zbliżała się noc i deszcz. Will lubił wyzwania.
 
__________________
"W moim pokoju nie ma bałaganu. Po prostu urządziłem go w wystroju post-nuklearnym."
Ziutek jest offline  
Stary 29-11-2011, 07:28   #26
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Black Hills, South Dakota, kwiecień 1876



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Ff-kQ-UmflA[/MEDIA]



Koń cwałował na złamanie karku. Billy, kiedy przebrzmiał ostatni wystrzał, przyciskając kapelusz do głowy, krzyknął jak diabeł wcielony:

- Yi-pi-ka-yee kurwie syny!!!

Wyjeżdżając z miasteczka strzelił w powietrze kilka razy, aż nieliczni mieszkańcy, których gonitwa środkiem głównej ulicy zastała na dworze, kulili się jeszcze bardziej za beczkami, wozami. Za czymkolwiek tam się kryli.

Lulu wytrzęsło za wszystkie czasy na pędzącym rumaku Jareda. O’Hulligan trzymywał ją pewnym uściskiem i od czasu do czasu klepiąc po szyi zmęczonego konia i jej okazywał swoje zainteresowanie dając klapsa.

- Zabawimy się, że hej! – śmiał się ni to do siebie, do kobiet, czy reszty kamratów.

Missy łkała. Oglądając się na bandytów Louisa wiedziała, że chyba nigdy nie zapomni obleśnego niskiego, łysego typka z krogulczym nosem, który jechał z boku. Kamiennej twarzy czerwonoskórego. O'Hulligan z kolei miał młodzieńczy i zawadiacki uśmiech. I dosyć przyjemną barwę głosu. Przed zachodem słońca, kiedy dojeżdżali do gór, Billy zarzucił Lulu worek na głowę i nic już nie widziała.










Traper nie miał najmniejszego problemu z podjęciem świeżego tropu. Tak jak mówił gruby bandzior wiódł prosto do Black Hills.




Razem z nim jechał jeszcze Balor i O’Sullivan. W tyle toczył się daleko, lecz w zasięgu wzroku i huku wystrzału, wóz. Traper jechał na koniu, którego wypożyczył mu Richardson uiszczając $15 dla hazardzisty. Pan Crisp na wspomnienie Molly o wzięciu czynnego udziału w pościgu puścił mimo uszu wyraźną kpinę i zaczepkę.

- Dwa razy więcej ugram przez noc. Bez nastawiania karku na niepotrzebne ryzyko. – wzruszył ramionami. – Jak gwiazdy są w porządku. – dodał po wypuszczeniu kłębu cygarowego dymu.

Wóz jechał na tak szybko jak tylko to było możliwe. Nie był to rozpędzony dyliżans lecz przemieszczali się stabilnie do przodu. Chybotał się wszystkie strony, trząsł i trzeszczał a Hugo mimo wszystko popędzał Molasę i Melepetę. One może i nie były zbyt szybkie, ale bardzo wytrzymałe. Godzinny odpoczynek w stajni Richardsona był lepszy niż nic. Koń Carla Bedfellowa jechał przy wozie. Jego wierzchowiec już dawno miał za sobą lata dojrzałe. Siwa grzywa i ogon oraz jakby zblakłe oczy zwierzęcia zaradzały podeszły wiek rumaka. „Old Man” jechał w rękach z flintą o długiej lufie. W Saloonie pieczołowicie nabitą prochem.

Bandyta był coraz bledszy. Gorące poty wystąpiły mu na czoło a jego koszulę można było wyciskać. Krwawienie nie było juz tak obfite po zaciśnięciu pasa powyżej postrzału. Noga Jacoba Krogera była sina. Już na początku drogi stracił przytomność a wszystko co usłyszeli od niego na wozie to zmielone z nienawiścią przekleństwa. „Fattie” widząc, że nie tylko nie dostanie się pod opiekę lekarską, a jeszcze zmuszony będzie z wykrwawiać się na wozie w pościgu, wściekłości nie mógł dać upustu przez słabość jaka go ogarnęła. Zostały mu niewyraźne, jękliwe przekleństwa, które wypowiadał pod nosem wpadając w malignę. Krwawił z obu ran. Z ramienia w które wbił się nóż oraz z pachwiny. I ta druga rana była krytyczną. W połowie drogi puls grubasa był ledwie wyczuwalny. Został tylko trop, który zostawił uciekający gang oraz słowa Krogera ze stajni:

- Skąd mam wiedzieć lachociągi do której kryjówki pojadą? Mielimy przeczekać noc na cmentarzysku czerwonych... Bill... może... zmienić... zdanie... bo się do...my... śleć może... że... mnie macie... – mówił z przerwami, a słowa przychodziły mu z trudem. Miał wtedy jeszcze nadzieję na opiekę w miasteczku, bo wedle prawa należał mu się proces. Nawet jeśli miał skończyć na końcu sznura, to wiedział, że to może potrwać i kilka tygodni podczas których wydarzyć się może wiele.

Po godzinie jazdy Bedfellow, choć pojęcia nie miał, że „Fattie” stracił przytomność, zdecydował się przesiąść na wóz, aby z bliska pilnować bandytę.

Molly, która wzrokiem wyrywała sie do przodu wskoczyła bez pytania na luzaka, którego dziadek wiązał do zatrzymanego wozu i pognała przed siebie."Old Man" machnął ręką.

Jared i Smith siedzieli po obu stronach związanego Jacoba. Kiedy naprzeciw nich usadowił się Bedfellow opowiedział historię Billa.

- Kilka lat temu przygnało tego zabijakę w okolicę naszą. Billy zawsze był pierwszy do bijatyki, a wszystkie pieniądze puszczał w naszym burdelu. Tak – kiwnął głową. – Całkiem niezły przybytek w Hot Springs przez wiele lat operował na nie byle jakim poziomie. – patrzył po nieogolonych twarzach mężczyzn z poważną miną. – Właściciel wyniósł się kilka miesięcy temu do Westwood. Od kiedy w górach znaleźli złoto tam jak pielgrzymi do grobu Chrystusowego ciągną chłopy z całego świata. Sam bym się tam wybrał, alem juz za stary na takie przygody. No bo gdzie jak nie na cipki, gorzałę i karty będą przepuszczać poszukiwacze? Zanim pójdą po rozum do głowy? Dochodzą do nas cały czas słuchy, że tego zabili, ten zaginął, tamten zapił się na śmierć... A tysiące tych co szukają całymi dniami, z pyłu to ledwie starcza im na ciepły posiłek kiedy juz przepiją i przeruchają wszystko... Ale o czym to ja mówiłem? Billy. No tak, to z nim to tak było, że kiedy w końcu złapali go i udowodnili morderstwo, to miał zawisnąć. Szafot już mieliśmy gotowy. I tego dnia, jak dziś pamiętam, dwaj jego bracia rodzeni O’Hulliganowie z gangiem Billa go odbili. Wtedy to syn Toma, szeryfa naszego – wyjaśnił – Buckhaltera w strzelaninie oberwał na amen. Tak. Dobry chłopak był. Szeryf się rozpił a Billy grał na nosie Hot Springs już kilka miesięcy, gdy dwóch jego braci zginęło z ręki kowboji farmera z okolicy. Odtąd O’Hulligan uprzykrzał nam życie już chyba duszę sprzedając diabłu, bo tyle razy wychodził cało z opałów, że szkoda gadać... Teraz znowu. Wykaraskał się psi syn wieziony na pewny stryczek...










Tuż przed zapadnięciem zmroku zwiadowcy w osobach McClyda, O’Sullivana i Balora, zwolnili bo wjechali z góry. Bez McClyda raczej nie poradziliby sobie z rozeznaniem tropu w górskim lesie. Dołączyła do nich O’Malley. Koń staruszka radził sobie całkiem nieźle. Był wypoczęty a może nawet zastały i cwał, do którego dziewczyna go poderwała, przywitał ochoczo. Po kilku minutach ostrożnego jechania wśród skał McClyde zatrzymał się z kwaśną miną.

- To jest święta ziemia Lakotów. – powiedział poważnie z przestachem pokazując ręką na powiewające na zboczach pióra i wstęgi na pojedynczym kurhanie, który teraz zobaczyła i reszta – Dalej nie jadę. – zawrócił konia. – Uprzedzę resztę.

W miejscu w którym byli, przejezdna droga w wąwozie prowadziła tylko w jednym kierunku. W zasadzie nie był już im potrzebny. O’Sullivan wzruszył ramionami i stępa pojechał przed siebie. Balor wymienił spojrzenia z Molly i niemal równocześnie uczynili to samo.

Trójka konnych wolno jechała do przodu. Było już ciemno i tylko światło wzeszłego księżyca i gwiazd, które wychynęło na czarne niebo, po przegnanych bokiem chmurach burzowych, dawały skąpe światło. Po jakimś czasie dostrzegli w oddali na szczycie wzniesienia otoczonego skałami to, czego McClyde nie chciał. Zarysy kurhanów, ustawionych rusztowań, na których zapewne ułożone były pośród skór, paciorków i cokolwiek zabierali ze sobą do grobu Indianie, ich szczątki. Na skalnym wzniesieniu, sąsiadującym z miejscem pochówku pogan, dostrzeli w świetle księżyca sylwetkę człowieka. Sto metrów po prawej stronie. Ktoś tam siedział. Nieruchomo. Jakby pogrążony w medytacji.

Dwie postacie przy blasku pochodni, grzebały w jednym z takich grobów rozmawiając ze sobą, lecz do uszu obserwujących dolatywał tylko niezrozumiały, niesiony echem pomruk. Nie byli w stanie wyłowić nawet poszczególnych słów.










Wóz zatrzymał się u podnóża zalesionych gór w momencie, gdy ze zbocza zjeżdżał traper.

- Dalej nie przejedziecie. – powiedział to co już wszyscy zdążyli zobaczyć. – Trop jak mówił ranny prowadzi do cmentarzyska. To miejsce święte. Omijają je nawet Indianie. Tylko zmarli i duchy tam mieszkają. Proponuję zawracać.

Chyba nigdy do tej pory nie słyszeli, takiego potoku słów z ust tego odludka z dziczy.

Kroger nie żył. Wyzionął ducha. Już nie oddychał.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 02-12-2011, 09:31   #27
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Biorąc pod uwagę, że byli zbieraniną dość przypadkowych osób, to zebrali się do pościgu dość szybko. Nawet Bedfellow okazał się być dość dziarski. Przy okazji przyłączył się do nich niejaki O’Sullivan, którego strzelby przyciągały łakomy wzrok Balora.
Kris ruszył z dwoma innymi na czele. Kierunek był w miarę oczywisty. Gdyby nie wóz mogliby się pokusić o dogonienie bandytów. Tylko co dalej? Bez większych przeszkód dotarli do Black Hills. Wtedy McClyde oświadczył, że to święta ziemia Lakotów i że dalej nie jedzie. Kto by pomyślał, że traper okaże się taki religijny.
Wtedy z nim była Molly i O’Sullivan. Ruszyli więc dalej bez McClyde’a. Nie ujechali daleko, jak dostrzegli na skalnym wzniesieniu strażnika, a potem dwóch ludzi przy pochodni grzebiących coś przy kurhanie.
Kris wraz z resztą zatrzymali się na naradę. Brak trapera był mocno odczuwalny. Ustalili jedynie, że poczekają na resztę. W międzyczasie nieopodal dostrzegli wejście do jaskini, a więc byli na miejscu. Dotarli do kryjówki bandy. Dla Teksańczyka było oczywistym, że jeśli chcą uratować dziewczyny muszą zaatakować z zaskoczenia pozostając niezauważonymi tak długo, jak tylko się da. Należało przede wszystkim załatwić stojącego na straży Indianina i to po cichu. Nikt się jednak nie kwapił, by to uczynić. Kris zostawił strzelbę przy siodle i odpiął od butów ostrogi. Przy pasie miał tylko colta i nóż.
- Idę. – oświadczył.
- Spróbuję załatwić Indianina. Ktoś idzie ze mną? – spytał mając nadzieję, że ktoś się ośmieli.
Po czym pochylony ruszył najciszej jak potrafił. Kryjąc się za skałkami zaczął zbliżać się do strażnika. Miał pięści, nóż i colta. To ostatnie na wypadek, gdyby coś poszło źle.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 02-12-2011, 11:16   #28
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Pościg. Skupiał się na pościgu, poganiając konie, które choć szybkie to nie były, to nadrabiały to siłą, której im zdecydowanie nie brakowało. Takie je dobrał i teraz dawało to zyski. Tylko godzinę odpoczywały, a wystarczyło to, by nie zamęczyć ich i utrzymać niezłe tempo, nawet jeśli trzymać się blisko jadących z przodu jeźdźców nie dało. Hugo całym sobą skupiał się właśnie na powożeniu, wgapiając się w teren przed wozem. Gdy zapadała ciemność, stawał się wielkim czarnym cieniem, błyskającym na wybojach białkami szeroko otwartych oczu. Nie dbał o to, co mówił ranny, co mówili inni. Nigdy za dobrze nie wychodziło mu planowanie i obmyślanie przyszłości, a gdyby tylko odwrócił swoją uwagę od koni, na pewno zacząłby o tym myśleć.
Lulu nie była martwa, nawet jeśli mieli ją zgwałcić, to się otrząśnie. Miał po co jechać do przodu. Miał!
Chociaż bandyci byli idiotami. Nocować na cmentarzu, pełnym duchów zmarłych Indian. Prawdziwymi idiotami i ignorantami na dodatek.

Słowa trapera, po których zatrzymał wóz, przyjął ze spokojem. Zwłaszcza tym zewnętrznym, bowiem w środku wcale nie był tak pewny siebie. Zeskoczył z kozła, poklepując konie po szyjach. One już zrobiły swoje, ale nie mógł im wiele pomóc, nie teraz. Musiały być zaprzęgnięte, w razie konieczności natychmiastowej ucieczki. Nawet jeśli były wolne... to była zawsze szansa, że goniący nie będzie miał koni.
O duchach zmarłych wolał nie myśleć. Doskonale rozumiał trapera, gdyby nie Lulu, Hugo nawet nie pomyślałby o pójściu tam. Gdyby nie Lulu. Splunął na ziemię, przeklinając paskudny los. Nie żeby się do niej przywiązał bardziej, niż to było konieczne i przydatne, ale stanowiła jego jedyną nadzieję na sensowne życie tu na północy, w tych małych miasteczkach pełnych biedaków chcących szybko zarobić.
Bez słowa sprawdził karabin i uwiązał konie na długim powrozie, zakładając im worki z paszą na pyski. I bez słowa poszedł z pozostałymi, nie zwracając uwagi na to, że ranny już stygł. Nie było zbyt wiele miejsca na litość w tym wielkim ciele.

Skradanie się nie było łatwe i murzyn dziękował wszystkim możliwym siłom rzeczywistym i nierzeczywistym, że nie musieli jeszcze zachowywać zbyt długiej ciszy. Co innego przerażało go znacznie bardziej. Przeciw ludziom miał karabin. Nie miał nic przeciwko duchom zmarłych.
Wcale więc nie odetchnął z ulgą, gdy dotarli do pozostałych, a on mógł wreszcie przyjrzeć się całej sytuacji. Było jeszcze gorzej niż myślał. Bandyci pozostawili wartownika, którego wygląd zdecydowanie za bardzo przypominał Indianina. Zdrajcę, jeśli już. Hugo niewiele wiedział o czerwonoskórych, ale to co wiedział o sobie wystarczało. Nikt, kto uważał się za prawdziwego człowieka, nie kryłby rozkopujących groby. Zadrżał na samą myśl co mogli uwolnić.
Zanim Kris oddalił się, położył ciężką łapę na jego ramieniu.
- Zobaczy cię. Jeśli to czerwony, zobaczy cię. A potem nic już nas nie uratuje.
Wypowiedział to tak, jakby wcale nie mówił o zagrożeniu ze strony ludzi. Jakby to był najmniejszy ich problem.
- Trzeba go przestraszyć, odwrócić uwagę. Nie trzeba cicho. Z drugiej strony i robić tak jak Indianie. Oni chyba krzyczą zasłaniając szybkimi ruchami usta. Ale musiałby słyszeć tylko on. Albo kamyki rzucać, po drugiej stronie. Spróbuję. Nie zabijajcie. To złe miejsce, za blisko duchów zmarłych. Śmierć tutaj zła.
Nie widział innego wyjścia. Strach przeżerał go głęboko. Nie bał się tego strażnika, ale tego, że inni zawiodą, że go nie posłuchają. Ruszył do miejsca przeciwnego do tego, którym skradał się Kris. Rzucanie kamyków i szelest w odpowiedniej chwili być może wystarczy. Zwłaszcza, jak tamten nagle stanie się podejrzliwy, gdyby zdolności kowboja były niewystarczające.
 
Sekal jest offline  
Stary 02-12-2011, 14:21   #29
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Kris spojrzał na Molly wskazując głową na dwóch pracujących przy pochodni mężczyzn.
- Nie wyglądają mi na Indian. Prędzej rabusie grobów. Co robimy? Podjedziemy bliżej? Strzały mogą zdradzić naszą pozycję.
Molly skinęła porozumiewawczo.
- Może to chłopcy O’Hulligana? McClyde twierdzi, że ich trop biegnie na cmentarzysko.
Zamyśliła się pocierając brodę.
- Mamy szansę się zakraść i ich ogłuszyć? Strzelanie nie wchodzi chyba w grę, nie? Zaskoczenie by się zesrało. Ja mogę się zakraść do jednego. Bierzesz drugiego?
Szeptała niby do obu towarzyszy ale tak naprawdę jej plan nie zakładał udziału ryżego. Nie była pewna czego można się po nim spodziewać.
- A co z tym co obserwuje? - Balor skinął głową w stronę nieruchomej postaci odcinającej się na tle nieba.
- Tamten? - Molly wskazała gestem siedzącą nieruchomo sylwetkę. - Wygląda mi na indiańca, który przesadził z pejotlem, co? - zaśmiała się cichutko pod nosem. - Wcale się nie rusza, no patrz. Nawet sukinsyn nie drgnie.
Na chwilę zamilkła.
- No nie wiem. Jeśli to zwykli rabusie grobów to w sumie nas nie obchodzą. Ja bym tak obstawiła. Indianiec przyprowadził hieny, sam nie wchodzi na przeklętą ziemię bo mu się na samą myśl jaja kurczą ze strachu. A dwóch białasów buszuje wśród kości. Hmmm... A może pójdę z nimi zagadać? Powiem, że się zgubiłam czy jak. Wybadam grunt. A wy się w tym czasie - pierwszy raz zwróciła się też do O’Sullivana - przyczaicie i ogłuszycie. A tym trzecim bym się narazie nie przejmowała. No chyba, że czekamy na pozostałych z wozu? Chociaż ja to bym szła na żywioł...
- Wiem. - Balor uśmiechnął się szeroko w ciemnościach błyskając zębami. - Ja proponuję, by Pan O’Sullivan wziął na muszkę tego Siedzącego Byka, a my podkradniemy się bliżej. Może nas nie zauważy. Póki co się nie rusza i niech tak zostanie.
Molly wzruszyła ramionami. Niech i tak będzie.
- Panie O’Sullivan? - spojrzała wyczekująco na rudzielca.

John przypatrywał się skrytym w ciemnościach postacią i wsłuchiwał się szepty towarzyszącej mu dwójki, na oko i ucho teksańczyków. Kiedy usłyszał propozycję Balora parsknął cicho: - Indiańca mam w dupie, jeśli skurwiel na którym mi zależy jest wśród kurhanów to też idę. Nie odmówię sobie przyjemności patrzeć jak ucieka z niego życie. Proponuję, żeby to panienka została na czatach. Mogę strzelbę ewentualnie pożyczyć. - skomentował krótko dezerter. Po chwili jednak dodał: - W zasadzie warto by było tego negra sprowadzić i księdza też, nie lekceważyłbym przewagi liczebnej.
- No to poczekajmy na nich - Molly była w sumie znużona dyskusją. - Ta trójka się chyba nigdzie nie wybiera. Reszta dojdzie to spróbujemy ich ogłuszyć czy coś, nie? Bo jak zaczniemy z luf grzać to się zlecą bandidos i dupa wyjdzie z zaskoczenia. A ta trójka cieciów może nawet do chłopców O’Hulligana nie należeć.
- Mogą nie należeć... ale nikt o zdrowych zmysłach, nie przebywa nocą w takim miejscu. Jedynie desperat, albo człowiek, który nie ma nic do stracenia. Proponuję zostawić negra w odwodzie, razem z panną Molly. - Odwrócił sie do Balora, ostentacyjnie ignorując kobietę - We trójkę podejść bliżej i wypytać, albo zastrzelić delikwentów w razie potrzeby. - zimno skończył wypowiedź O’Sullivan. Niespecjalnie przypadła mu do gustu wyrywność dziewczyny. Choć nie mógł nie docenić urody, to jednak śliczna buzia okraszała tylko krnąbrny i paskudny charakter. “Może gdybym był młodszy...” - nie dokończył myśli.
- Posłuchaj no, panie O’Sullivan - Molly złapała za rąbek kapelusza żeby nie było, że gada bez szacunku . - Dołączył się pan do naszej paczki dopiero dziś, i... że tak powiem, na krzywy ryj. Nie sądzę żeby miał pan nami dysponować jak szeryf swoimi przydupasami. Poza tym - odchyliła poły kurtki wskazując na spoczywające na biodrach rewolwery - tak się składa, że nie noszę tego dla szpanu. Nie będę stała z boku i się przyglądała tylko dlatego, że jakiś ryży jegomość nie lubi bab, nie? Albo jesteś z nami albo jesteś sam więc zgadzasz się na nasz plan albo podkul ogon i przebieraj łapami - wyszczerzyła się szczerze z siebie zadowolona - samotny wilku.
- Spokojnie dziewczyno - wskazał na jej rewolwery - nie mówię, że nie umiesz się nimi posługiwać, co nie zmienia faktu, że pomimo paskudnego charakteru, szkoda by było twojej ślicznej buzi. Pośpiechem nic nie załatwimy, a wież mi, że nikomu tak nie zależy na ich dorwaniu jak mi. Pierdolę nawet te pieniądze co to nagrodę za nich dali.
- Świetnie - uśmiechnęła się promiennie. - Chętnie wezmę twoją dolę. Ale nadal uważam, że jeśli zaczniemy strzelać do tej trójki zaalarmujemy resztę bandidos i nam to wyjdzie tak dobrze jak kołek wbity w dupę. Ale fakt, nie ma się co rozwodzić. Poobserwujmy i poczekajmy na resztę.

Poczekali. Po godzinie dołączyli do nich Smith, Tiggs i Hugo. I oczywiście Badfellow - swoją drogę zabawne nazwisko dla stróża prawa. Powinien je zmienić na Goodguy czy coś w ten deseń.
Do porozumienia nie szło łatwo dojść. Molly była w wojowniczym nastroju i zwyczajnie chciała już sobie postrzelać. W dupie miała, że starcie będzie odbywać się na przeklętej ziemi Indian. Nie wierzyła w duchy ani te ich pogańskie obrzędy. Pan moją tarczą, będzie mnie ochraniał. Szczególnie przed heretykami.

Coś jednak trzeba było przedsięwziąć. Kris zaczął się zakradać do Indiańca na czujce. Hugo zaproponował aby napędzić czerwonoskóremu stracha. Plan może i nie był głupi, i zdecydowanie nie spodziewała się takiej finezji działania po eks-bokserze. To nawet mogłoby być zabawne. Jakby się tak przebrała w samą zwiewną nocną koszulę, rozpuściła włosy co by się błyszczały na trupią biel w świetle księżyca... Wysmarować się ziemią i porobić za ducha. Na tym kawałku ziemi Indianiec może i by się wystraszył. Ale Molly nie zamierzała ryzykować, że w pierwszym odruchu strzeli do zjawy i sobie załatwi postrzał na własne życzenie.
- Dobra Hugo. Spróbuj go nastraszyć. W najgorszym razie odciągniesz jego uwagę. I Kris... Wstrzymaj się. Jeśli ktoś w tym towarzystwie umie się dobrze skradać to chyba tylko ja. Choć sprawa jest delikatnie mówiąc beznadziejna... Zajść go, siedzącego na tym skalnym grzybie górującym nad okolicą. No ale dobra. Mus to mus.

Faktycznie umiała się skradać. Choć warunki terenu były mało sprzyjające to jednak osłona nocy polepszała sytuację. Molly złapała po drodze solidny kawał kamienia i przemknęła trzymając się cieni. Chciała go ogłuszyć. Strzelać jedynie w ostateczności.
Zgadzała się jednak, że tą trójkę trzeba wyłączyć z rozgrywki. Żeby iść dalej do jaskini i przejść do konkretów musieli wpierw zadbać żeby nie zostawić sobie wrogów za plecami.

 
liliel jest offline  
Stary 04-12-2011, 00:17   #30
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
Smith pochylił się nad zmarłych i tylko przeżegnał się. Spojrzał na swoich towarzyszy i rzekł tylko:

- Widocznie Pan wezwał go, jego czas nadszedł. Nasz jeszcze nie. Pogańskie wierzenia, phi.. cmentarz. Dobra panowie to co proponujecie? Może warto by dołączyć do tamtej trójki, i razem zdecydować jak rozegrać tą partię ?

- Nie widzę innej możliwości, musimy kontynuować pościg. A skoro aura tego miejsca odstrasza tubylców, to będziemy mieli jeden kłopot z głowy. Hugo? Old Manie? – odpowiedział Jared

Gdy reszta zgodziła się Smith wraz z resztą grupy dołączył do Johna, Molly i Krisa. Tam zaczęli krótką rozmowę co i jak. Smith spoglądał z nieukrywanym podziwem i szacunkiem wobec kobiety. Tak, była ona stanowcza i pewna swoich umiejętności a w kaszę sobie dmuchać nie dawała. Smith jednak milczał, nie należał do ludzi umiejących się skradać, wbijać nóż w plecy. Wolał patrzeć jak w oczach jego wrogów gaśnie życie. Wolał jeden na jeden, uczciwy pojedynek choć w obecnych czasach.. Z tych przemyśleń wyrwał go Kris:

- Spróbuję załatwić Indianina. Ktoś idzie ze mną?

W końcu do całej rozmowy włączył się Hugo:

- Trzeba go przestraszyć, odwrócić uwagę. Nie trzeba cicho. Z drugiej strony i robić tak jak Indianie. Oni chyba krzyczą zasłaniając szybkimi ruchami usta. Ale musiałby słyszeć tylko on. Albo kamyki rzucać, po drugiej stronie. Spróbuję. Nie zabijajcie. To złe miejsce, za blisko duchów zmarłych. Śmierć tutaj zła..

Tutaj włączyła się Molly, która postanowiła że to ona zdejmie Indianina, więc Smith rzucił tylko:

- Dobra, Molly postaraj się go ogłuszyć, a jak nie … załatw mu szybką drogę do Pana. Stwórca go przyjmie.. lub nie – ale to ostatnie powiedział bardzo cicho.

- Jak się uda, dajcie znak. Warto by ktoś stanął w miejscu tamtego, tamci nie będą widzieć dokładnie kto to, ale jeżeli zauważą brak człowieka zaczną coś podejrzewać. Hugo może ty ? – rzucił do ciemnoskórego, choć wątpił by się zgodził. Pewnie będzie chciał udać się po lalunię.

Dłoń Smitha powędrowała mimowolnie ku broni. Jeszcze jej nie wyciągał. Nie widział potrzeby. Pośpiech nie był wskazany, a on nauczył się cierpliwości dawno temu. Miał coś powiedzieć nawet, coś co by pokrzepiło ale odpuścił sobie. Wszystko w ich rękach, i łaskawośći Pana.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:58.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172