No już ogień przygasa. Spalonej padliny chyba nawet gravier nie tknie. Więc najwyższy czas pomyszkować. Jeśli dobrze zrozumiałem to tam powinna być jego chatka. Właściwie czemu nie? Bardzo w jego stylu. Udałem się więc spiesznie tam i przekroczyłem próg. Szkoda tylko, że nie było tam nic interesującego...
Jak na łowce skarbów przystało od razu poszedłem zakopać swoje zdobycze. W juki na moim koniu. Cóż jaki fachowiec takie sposoby. A teraz wreszcie mogę pójść się poobijać. Jak na razie ta zawszona wiocha przyniosła mi więcej kłopotów niż pożytku i nie będę za nią tęsknił. Mam nadzieje, że w tej chacie o którą zrobiło się tyle szumu będzie przynajmniej zacne wińsko. Bez tego ani rusz. Więc podążyłem swoim takim myśli najpierw do sołtyskiej piwniczki a potem prosto w świat białych myszek. Lubię białe myszki.
Rozwaliłem się na ziemi opierając się od ścianę i odkorkowałem dzisiejsza pierwszą butelkę. Ciekawe do ilu dojdę. Od razu pociągnąłem potężnego łyka. A za nim szybko pójdą następne.
Ciekawe co jutro. Zaatakuje nas smok, poda się za księżniczkę i każe nam świętować z dzikim gnomem któremu włada? No bo kuriozów nam nie brakuje. Mieliśmy wieśniaka, który podobno jest potężnym tajnym agentem, mieliśmy wiewiórki bez morderczych intencji względem nas! Ludzi! No z grubsza… A na dodatek idzie mi się na chwile obecną wpakować w kabałę polityczną z osobami, które się co najwyżej tolerują nawzajem. Znowu. Zaraz znowu będę wykonywał czarną robotę w jakimś punczu, rewolucji czy innej zabawie ambitnych okrutników. No cóż dzięki nim mam prace…
I tak z każdą kolejną bezwartościową myślą i każdym kolejnym cienkim trunkiem poszedłem spać. W adekwatnym do mojego nastroju miejscu. A towarzystwa dotrzymywała mi tylko paląca się pochodnia, którą zapaliłem wcześniej.
Ale mnie łeb napierdala… Otworzyłem oczy i ledwo spojrzałem wokół. Pięć butelek. Widać bardziej chciało mi się spać niż chlać. Ale teraz to trzeba się ogarnąć. Czy sołtysina ma tu łazienkę?... A chuj z tym. Wstałem chwiejnie. Jak każdego ranka. Zawsze rano ciężko mi pozbierać do kupy świadomość. Ale psia krew przecież jestem nocnym stworzeniem. Mniejsza. Otrzepałem się i udałem się do studni. Tam już otrzeźwiające równanie. Kubeł z wodą równa się mokra głowa i totalna pobudka. Drugie mi posłużyło by jako tako się ogarnąć. Umyć rączki jak mamusia kazała, obmyć ciuchy z kurzu i innego syfu, ale najważniejsze. Napić się, i to dużo. Bardzo dużo. Jak już się ogarnąłem poszedłem po konia by go oporządzić do podróży. To chociaż szczęście, że ja wredny nawet nie zdjąłem mu siodła z grzbietu. Po drodze zauważyłem rzygi. Przyrzekłbym, że ich wczoraj nie było. Ciekawe którego to robota.
W końcu odjechałem z dwoma kompanami do reszty dowiedzieć się wreszcie co i jak. Nic tak nie drażni osoby na kacu jak zmuszanie do myślenia i martwienia się o nieznane. Hm. To chyba Devlin. Co się niewyraźnie dziś wygląda. Zresztą ona zawsze tak wygląda.
Ostatnio edytowane przez SkyWei : 25-11-2011 o 23:34.
|