To naprawdę bolało. Krasnolud z trudem wygramolił się z wyrwy, którą stworzył swoim rozległym ciałem w teatralnej scenie. Świat wirował mu przed oczami, a członki pulsowały ogłuszającym, tępym bólem. Starał się iść ku okrzykom Josta, ale nie za bardzo potrafił zlokalizować, z której strony dochodziły, szczególnie, że przez moment wydawało mu się nawet, że człeczyna krzyczy gdzieś z góry nad nim, wysoko z przestworzy. Gdy chciał unieść głowę by uchwycić go oczyskami zakręciło mu się w głowie i o mało co nie zemdlał. Mrugnął z wysiłkiem, doszukując się znajomych twarzy niczym człek błądzący we mgle. Na Przodków! Czyżby znowu przegrali?! Na to wyglądało. Ludziska wrzeszczeli, uciekali i lamentowali. Pechowa passa najwyraźniej nie miała zamiaru się skończyć, z czym krasnolud nie potrafił się pogodzić. Łzy bezsilności i gniewu napłynęły mu do oczu, tak, że przez moment zapomniał nawet o bólu.
Ten jednak wrócił już po chwili ze zdwojoną siłą, omal nie powalając go na deski. Ostatkiem sił dźwignął się na posiniaczone nogi, warcząc z gniewu i rozżalenia. Paru zdezorientowanych widzów i aktorów potrąciło go, gdy parł ku oddalającym się w pośpiechu towarzyszom. Gdzieś za sobą słyszał gniewne krzyki i szczęk broni. Czy udało mu się w ogóle dotrzeć do wampira? Nie pamiętał. Ale sądząc po reakcji tłumu nie dokonał dzisiaj bohaterskiego czynu, który tak sprytnie i z narażeniem własnego żywota przygotował. Cóż, potwierdzała się znów stara khazadzka prawda, iż krasnoludy były zdecydowanie mocniej związane z ziemią, niż powietrzem i to właśnie do twardego żywiołu ich bardziej ciągnęło. Zanotował sobie w myślach, by w przyszłości, jak już zbierze mu się na niecodzienne rozwiązania, wypróbować czegoś bardziej swojskiego - jak na przykład podkopu!
W końcu dopadł do swoich człeczych towarzyszy i razem zniknęli gdzieś w tłumie, zostawiając pobojowisko za sobą. Następna porażka na długiej liście nadal nie złamała w nim woli działania, choć nieźle dała mu w kość! |