Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-11-2011, 22:40   #182
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

JUDITH DONOVAN


Jak niewiele trzeba, aby człowiek odkrył w sobie pokłady niezbadanej, zrodzonej ze strachu odwagi. Judith właśnie przekroczyła jakąś granicę. Drzwi do kuchni, w której skryła się z żoną właściciela domu i jej synkiem, wyginały się i trzeszczały we framugach. Judith widziała już kilka razy, co ciemność robi sobie z takimi przeszkodami i nie miała złudzeń, co stanie się, gdy żądny ludzkich ciał demon wedrze się do środka.

Jednak tym razem miała broń. Światło i ogień. Oraz najważniejszy oręż – odwagę zrodzoną z wyrzutów sumienia i determinacji.

W końcu stało się to, co nieuniknione. Drzwi puściły z trzaskiem pękającego drewna i ciemność zaczęła wlewać się do środka. Jak żywy, wygłodzony dym, który pochłaniał wszystko na swojej drodze.

Chłopiec i jego matka zaczęli wrzeszczeć w panice, kiedy macki ciemności wyciągnęły się w ich stronę. Judith chwyciła latarnię i stanęła na przeciw demonicznej ciemności. Objaw męstwa, albo głupoty. A może i jednego i drugiego ...



NORMAN DUFRIS, JAMES WALKER


Złamane Wiosło zawodził swoje indiańskie mantry, grzechotał swoją grzechotką, a adumbrali wypełniał sobą przestrzeń przed nimi, na drodze. Pieśń starego Indianina zmieniła rytm. Stała się bardziej energiczna, bardziej rytmiczna, bardziej pierwotna.

Towarzyszący mu mężczyźni widzieli, jak demon zwija się w rytm muzyki, niczym egzotyczny wąż zwodzony dźwiękiem piszczałki. Widzieli, jak skręca, niczym sprężyna, jak zwija się wokół swej osi, niczym dym wirujący na wietrze, aż w końcu maleje, znika zmieniając w jeden, dobrze im znany kamień. Taki sam, jak ten, który Judith podniosła w domu Reda. Taki sam, jakie James widział w domku wynajmowanym przez profesora Willburyego.

Stary Indianin szybko przykucnął przy kamyczku i z wprawą, jakby wybierał kasztany z ognia, uniósł go z ziemi i wrzucił do czaszy niesionej latarni.

Nie mieli jednak czasu na ulgę. Złamane Wiosło nie zatrzymywał się. Z zadziwiającą jak na jego wiek szybkością pomknął w stronę domu, z którego doszedł do ich uszu krzyk kobiety. Obaj mężczyźni nie mieli zamiaru zostawać sami w mroku i popędzili za Indianinem.’

Po sforsowaniu furtki Złamane Wiosło znów chwycił za grzechotkę i rozpoczął swoje szamańskie hokus – pokus i przekraczając wyłamane drzwi zniknął we wnętrzu domu.

I wtedy ujrzeli jakiegoś mężczyznę, który szedł w ich kierunku od strony drogi, z której przed chwilą przybiegli.

Mężczyzna nie zatrzymywał się, ale jego chód był dziwnie sztywny. Norman poczuł dreszcz na ten widok. Widział już, jak Bruce Wright szedł w podobny sposób. Bez wątpienia nieszczęśnik nie był już człowiekiem. Lecz czymś, co udawało człowieka. Łowcą. I nie był sam. Tuż za nim podążało jeszcze dwóch podobnie kroczących ludzi. Ruda czupryna na głowie jednego z nich wyraźnie zdradzała tożsamość. Red, którego znali już nie istniał. Drugim był zapewne jego stary znajomy.

Nie mieli wątpliwości. Ich ucieczka z Bass Harbor sprowadziła do drugiego miasteczka pradawne zagrożenie.

Stary szaman zajęty był egzorcyzmami nad demonem, który zaatakował mieszkańców domu. Zatem powstrzymanie dwójki łowców adumbrali przez jakiś czas została w rękach Jamesa i Normana.

Obaj mężczyźni spojrzeli na siebie w ułamku sekundy rozumiejąc, jaka jest ich sytuacja. Podobnież w takich sytuacjach rodziły się największe przyjaźnie. Cóż. Jeśli była to prawda, to James i Norman byli na drodze, by stać się prawdziwymi braćmi broni w boju, którego niewielu ludzi na świecie miało okazję doświadczyć. I bali się, że ciemności nie da się powstrzymać. Wszak, jak nauczali księża, to z niej zrodziło się wszystko.



SAMANTHA HALLIWELL


Troje mężczyzn odeszło w mrok, kierując się w stronę szpitala z poparzoną Lucy, a Sam i Wilcox zostali przy zamkniętym komisariacie. Kiedy światła ich dotychczasowych towarzyszy rozpłynęły się w mroku, Samantha poczuła dziwny niepokój. Przez chwilę pomyślała, że może nie najlepszym pomysłem było rozdzielanie się na grupki, ale szybko przegoniła te niespokojne myśli.

Wilcox wziął się raźno do pracy. Najpierw obejrzał teren wokół wejścia – najwyraźniej miejscowi policjanci ... chowali klucz za jedną z cegieł, lub za doniczką z jakaś ozdobną rośliną przy wejściu. Albo w skrzynce na listy.

W pewnym momencie uśmiechnął się promiennie i pokazał z miną psiaka żądnego pochwały coś, co wyciągnął z jednej z takich zaimprowizowanych skrytek. Klucz. Uśmiech Samanthy dodał młodemu posterunkowemu skrzydeł.

Nie zwlekając już więcej policjant podszedł do drzwi i przekręcił klucz w zamku. Na to, co zdarzyło się później, ani Sam ani nieszczęśnik Wilcox nie byli przygotowani.

Najpierw poczuła odór, niczym zgniłych ryb i rozkładającego się mięsa. A potem ... potem jakiś odrażający, cuchnący kształt odepchnął Wilcoxa i wyskoczył na zewnątrz. Przez chwilę Sam widziała jakąś pokraczną, bladoskórą hybrydę, - niczym oślizgły jak ryba humanoid – która to hybryda wskoczyła w ciemność nocy.

Sam o krzyknęła z przestrachu i o mało nie zemdlała, ale na szczęście kreatura, czymkolwiek była, nie miała wrogich zamiarów. Znikła w mrokach nocy, pozostawiając w progu oszołomioną Samanthę i zwiniętego w kłębek, bełkoczącego coś niezrozumiale Wilcoxa. Ze wstrętem, ale i litością dziewczyna ujrzała ciemniejszą plamę z przodu spodni chłopaka. Najwyraźniej młody policjant zobaczył tej nocy o jedno okropieństwo za dużo.



SOLOMON COLTHRUST


Solomon usłyszał jakieś hałasy pod komisariatem, które szybko jednak ucichły. Potem jednak wyraźnie usłyszał dźwięk otwieranych drzwi i krzyk. Ten krzyk rozpoznał by już na końcu świata. To krzyczała Samantha. Był tego pewien.

Cokolwiek robiła pod komisariatem, właśnie chyba wypuściła przemienionego Malcolma w mroki nocy.



JUDITH DONOVAN


Potwór z ciemności nie tracił czasu po sforsowaniu drzwi. Macki w jedną chwilę oplotły kobietę zasłaniającą ciałem własnego synka. Judith skierowała na demona światło latarni, ale nie dało to zbyt wielkich efektów. Dwie z wielu macek oplotły nogę dziennikarki, zbyt szybkie, by zdążyła przed nimi odskoczyć.
Znajome, lodowate zimno przeszyło łydkę Judith paraliżującym skurczem. Zachwiała się, a demon szarpnął z siłą, którą już miała okazję widzieć u stwora w domu Reda. Judith upadła w tył, tłukąc boleśnie tyłem głowy o ścianę.
Przez chwilę aż zaszumiało jej w uszach, a wszystko zdawało się zwolnić – jakby czas został zamrożony przez nieznane siły.

Demon ciągnął ją w stronę drzwi – tam, gdzie znajdowało się jego centrum.

I nagle macki puściły ją i, jak Judith zauważyła kątem oka, także kobietę.

Szum w uszach spowodowany uderzeniem głową o ścianę znikł i wtedy dziewczyna to usłyszała. Grzechotanie i jękliwe, indiańskie śpiewy. A potem ujrzała, jak żywa ciemność skręciła się, zwinęła w kłąb smolistego niby-dymu i w końcu zmieniła w znany dziewczynie mały, owalny, czarny jak smoła kamyczek, który stuknął o deski.

A kiedy jej wzrok powrócił do dawnej formy Judith ujrzała ich wybawcę. Był nim stary Indianin trzymający w jednej ręce grzechotkę, a w drugiej dziwną, wręcz prymitywnie wyglądającą lampę oliwną.
 
Armiel jest offline