(przekopiowana część z google doca, w której brała udział moja postać)
Grant podniósł wzrok. Nie ugodziły go słowa tej kobiety, słyszał o wiele gorsze opinie na swój temat. Ale, nie wiedzieć czemu, postanowił złamać jedna ze swoich zasad wdać się w niepotrzebną dyskusję, dzięki której tworzyły się relacje międzyludzkie.
Ludzie mówią, że oczy są zwierciadłem duszy. Jeżeli tak, to dusza Nathana musiała być zmęczoną zagadką. W tych piwnych tęczówkach kryło się wiele mrocznych sekretów z życia Granta, o których nikomu nie dane było nigdy usłyszeć. Budziło to niezwykłą ciekawość.
- Aż takim dupkiem? - spytał z rozbawieniem w głosie, obdarzając łowczynię tym swoim charakterystycznym, nieco zawadiackim uśmieszkiem. - Skarbie, kiedy wy tutaj zaraz przejdziecie do rozkoszowania się miejscowym menu - tutaj spojrzał krótko na blondwłosego łowcę. - W tym samym czasie, właśnie teraz, jakiś gówniarz jest rozszarpywany przez naszych milusińskich w okolicach Jeruzalem. I kto tu wychodzi na dupka, Smerfetko? - dokończył, znów patrząc na dziewczynę.
Była całkiem ładna, jak na kobietę trudniącą się takim zawodem. Miała smukłe rysy twarzy i jasną cerę oraz lekko zaróżowione usta. Jej orzechowe oczy przypominały mu kogoś, ale Nathan szybko wyrzucił to skojarzenie z głowy.
Uniosła nieco zdziwiona brwi, że w ogóle raczył zaszczycić ją spojrzeniem. Po chwili odzyskała rezonans i znów patrzyła na niego tym z tym swoim spokojnym, lekkim uśmiechem. Nie liczyła na uprzejmą wymianę zdań, na pewno nie z nim. Nie słynął raczej z miłych pogawędek przy piwie, dlatego też nie zaskoczyły ją jego słowa.
- To miło, że robota pali Ci się w rękach. Nasza współpraca na pewno będzie przebiegać bez problemu - obdarzyła go słodkim uśmiechem na koniec. Wiedziała, że nie przepadał za współpracą z innymi łowcami. Dał już im to do zrozumienia na samym początku. - I mam na imię Lisa, nie Smerfetka. Łatwiej zapamiętasz...
- Czy wolisz, żebym Ci zapisała? - wzięła do ręki serwetkę ze szczerym zamiarem napisania mu swojego imienia. Odgarnęła znowu niesforne włosy, które opadły jej na oczy i spojrzała na resztę, mając zamiar już ruszyć w drogę. Chcąc, nie chcąc podzielała zdanie Granta, że nie powinni marnować czasu.
- Zapisz lepiej na czole, będzie jeszcze łatwiej - powiedział, puszczając do niej oko, po czym skinął tylko Singerowi na pożegnanie i odwrócił się, by udać się ku wyjściu.
Miał dosyć tego czczego gadania. Choć nie dbał ani trochę o losy jakichś dzieciaków bawiących się w podróże ‘na stopa’, to nie chciał, aby po tej ziemi pałętały się jakieś ścierwa. A przynajmniej takie stwarzał pozory, bo tak naprawdę, pod tą grubą powłoką twardziela skrywały się uczucia. W głębi siebie nie chciał, by kolejny, bogu ducha winny gnojek został bestialsko zamordowany przez jakieś wynaturzenia. Sam przecież kiedyś takim gnojkiem był...
- Widzimy się na miejscu - rzucił jeszcze na pożegnanie, kiedy stanął przy wyjściu, po czym wyszedł na zewnątrz i skierował się do swojego samochodu.
Fort Pierre było jego pierwszym celem, zgodnie ze wskazaniem Bobby'ego. Bądź co bądź facet miał głowę na karku i raczej wiedział, co mówił. Prawdopodobnie...
__________________ Jaka, sądzisz, jest biblia cygańska?
Niepisana, wędrowna, wróżebna.
Naszeptała ją babom noc srebrna,
Naświetliła luna świętojańska. |