Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-11-2011, 13:22   #26
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Julia Darlington

Świat się zapadał. Zmniejszał swoją objętość, aż w końcu stał się małym, świetlistym punkcikiem w nieskończoności wszechogarniającej Julię czerni.
Trwało to może jedno uderzenie serca, a może i całą wieczność. Tu czas nie działał. Tu go adeptka sztuk magycznych nie czuła. Bo tu nie czuła nic. Ani zimna, ani gorąca. Nic tylko czerń, punkcik i jej jaźń.
Mała, świetlista kropka zamrugała kilka razy a później z oszałamiającą prędkością świat powrócił. Ale był jakiś inny. Jakiś obcy.
Julia leżała na czymś miękkim, ale mokrym. Coś dotknęło jej twarzy.
Gdy otworzyła oczy powykrzywiane, powykręcane palce cofnęły się. Panna Darlington zamrugała oczami i podniosła się. To nie były palce, tylko konary drzew. Julia Darlington był w lesie. Jej łożem był zimny, mokry mech. Nie było z nią już Aoife, nie było nikogo. Było jej za to zimno i chciało jej się pić, zupełnie jak przy kacu. I jeszcze ten paskudny posmak w ustach. To z pewnością musiał być kac. Dziedziczka fortuny Darlingtonów pokręciła głową, chcąc jakby pozbyć się tych wszystkich dolegliwość, ale to nie pomogło. W końcu Kultystka dała za wygraną. Jeżeli się pije, to trzeba się liczyć z tym, że cię twój własny organizm w zadek kopnąć może.
Pokonując zawroty głowy kobieta rozejrzała się po okolicy.



Nie przyjemne miejsce. I to nie tylko dlatego, że pousychane, karłowate drzewa były w jakiś taki nienaturalny sposób powykrzywiane. Nie dlatego, że ani jedne promień słońca nie przedostawała się przez leśne poszycie. Nie dlatego, że wszystko w okół spowijała mgła. to było coś innego. Wewnętrzny głos Julii mówił jej, o tym by jak najszybciej opuścić to miejsce. Ale panna Darlington chciała poznać prawdę. To dlatego się tu znalazła. Przynajmniej tak powinno być w teorii.
Tętent końskich kopyt. Strzał z bata. Odgłos toczącego się po wybojach wozu. Gdzieś tu, niedaleko. Julia rozejrzała się po okolicy starając się zorientować z której strony dobiegają te odgłosy. Rżenie koni, bliżej. Jeszcze jeden strzał z bata. Kultystka nadstawiła ucha i po chwili już wiedziała, w którą stronę ma biec.
Kamienie raniły jej bose stopy, a łyse kikuty gałęzi wczepiały się i szarpały w jedwabną koszulę nocną, w którą przyodziana była panna Darlington. Nie zważając na kaleczenia, siniaki i zadrapania dziewczyna bi3egła co sił w nogach. By zdążyć. By zobaczyć. A siły wyciekały z niej i to szybko. Za szybko. Płuca nie nadążały z dostarczaniem tlenu. Mimo, że pracowały niczym miechy, to i tak brakowało jej tego cennego składnika. Dusiła się. Mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Ale się udało. Zdyszana dopadła drogi nim pojawił się na niej zaprzęg. Widziała jak ciągnięty przez dwa czarne konie powóz wyłania się zza zakrętu. Para buchała im z pyska. Mięśnie przepięknie grały pod skórą.
Woźnica strzelił z bata. Jak w zwolnionym tempie Julia widziała całą scenę.
Potężne kopyta uderzały o ziemię wzbijając tumany kurzu. Woźnica coś pokrzykiwał. Katem oka Julia dostrzegła jakiś cień sunący nad martwymi drzewami. Ale gdy odwróciła głowę nie było tam nic. Wróciła więc do obserwacji powozu. Widziała każdy detal, tak jakby stała bardzo blisko.
Nagle konie zarżały z przerażenia. Jeden wybił się z rytmu i powozem zatrzęsło. Panna Darlington nie miała wątpliwości co do słów, które padły z ust woźnicy, mimo że ich nie słyszała.
Jakiś ciemny kształt wyłonił się nagle zza drzew. Runą prosto na pojazd. Zbrojną w pazury łapą chwycił się dachu. Teraz czas przyspieszył, ba nawet zaczął szaleńczo gonić.
Zahaczony przez bestię wóz podniósł się do góry. Wystraszone konie szarpnęły uprzężą i ją zerwały. Koła wozu zahaczyły o krawędź drogi i pojazd zaczął koziołkować. Siedzący z przodu dwaj mężczyźni wypadli. Julia dostrzegła jeszcze jak stwór nawraca, gdy całą jej uwagę rozproszył płacz małego dziecka.
Miał może z dziesięć lat. Blond włosy. Siedział pod jednym z martwych drzew i płakał. Kultystka mogłaby przysiąc, że go tam jeszcze przed chwila nie było. Chciała podejść do dziecka, ale nie mogła. Zaczęła się siłować z własnym ciałem.
- Pomóż mi. - Usłyszała.
Przepełniony smutkiem głos należał do chłopca.
- Pomóż, proszę cię. - Załkał błagalnie. - On..., on..., on zabija, znów zabija. To tak boli. Tak boli. - Dziecko rozpłakało się ponownie, a panna Darlington tkwiła wciąż w tym samym miejscu nie mogąc się ruszyć.
Błondwłosy chłopiec o smutnym spojrzeniu znikł. Podobnie ja i upiorny las. Jak wszystko dookoła. Świat znów skurczył się i zapadł w sobie. Znów była w czarnej pustce.


Aoife O'Brian


Panna Darlington odpłynęła. Tego Irlandka była pewna. Odpłynęła po jednym kieliszku. Gałki oczne Julii były nieruchome. Aiofe puściła przytrzymywaną powiekę, a ta szybko zakryła białko oka przed światem zewnętrznym. Przez chwile Verbena sądziła, że śliczna Angielka po prostu przeliczyła się ze swoimi możliwościami.
Irlandka poczęła rozglądać się po pokoju. Był rzeczywiście ponury, podobnie jak i jej. Ciemne ściany. Ciemne meble. Pokryte patyną dodatki. Chyba właściciele Oakspark mieli coś z głową, skoro urządzili sobie tak domostwo. Zresztą dla Verbeny od lat było jasne, że arystokracja, zawłaszcza ta angielska, ma coś nie tak z głową.
Aiofe krytycznie przyjrzała się otoczeniu przez pryzmat szmaragdowego płynu w kieliszku. W tej tonacji otoczenie zdawało się o wiele bardziej przyjemne.
Angielka nadal się nie ruszała i Aiofe powoli zaczynała żałować, że dała się wciągnąć w tę zabawę. Dopiła zawartość kieliszka. Odstawiła obok drugiego, takiego samego, z którego wcześniej piła panna Darlington.
Wprawdzie nie lubiła brytoli, ale nie mogła zostawić tak tej dziewczyny. Sprawdziła puls. Był ledwo wyczuwalny. A sama Julia zrobiła się jakaś taka blada. Irlandka zaklęła szpetnie pod nosem. Jeszcze jej tu brakowała, aby na rękach zaszła jej jakaś arystokrata. Sprawdziła puls raz jeszcze i odetchnęła z ulgą. Teraz był mocniejszy. Po chwili serce zaczęło przyspieszać, a straszące do tej pory bladością lico zaczerwieniło się. Pot wystąpił na czoło Angielki. Oddech też przyspieszył. Jak przy jakimś wielki wysiłku. Aiofe nie wchodziła w szczegóły co tez mogło być przyczyną tego wysiłku. Ale kilka rzeczy kłębiło się jej w umyśle. Szybko jednak je przegoniła.
Spocona i zdyszana Julia podniosła powieki. Źrenice jej oczu były nienaturalnie rozszerzone, także praktycznie tęczówek widać nie było. Panna Darlington podniosła się. Tym swoim pustym spojrzeniem zaczęła lustrować otoczenie. Serce i oddech, tego Irlandka mogła być pewna, zaczęły zwalniać.
Gdy Julia skończyła przyglądać się swojej sypialni przeniosła swoje puste i zimne spojrzenie na Aiofe.
- Pomóż mi. - Wydobyło się z gardła Kultyski. - Pomóż, proszę cię. - Załkała błagalnym głosem, ale nie należał on do niej. - On..., on..., on zabija. To tak boli. Tak boli.
Ciało Julii bezwładnie opadło. Aiofe w ostatniej chwili zdołała je złapać.
Angielka gwałtownie wciągnęła powietrze i odkaszlnęła.
Jeszcze jeden wdech i jeszcze jeden.
Julia otworzyła oczy. Była w objęciach Aiofe. Była cała mokra. Mięśnie bolały ją od wysiłku, a organizmowi brakowało tlenu.


Charlotte Diana Abercrombie


Panna Abercrombie i doktor Bennett dobra godzinę ciągnęli szopkę pod wdzięcznym tytułem “operacja rannego woźnicy”. Oboje dobrze wiedzieli, że są obserwowani przez ciekawskich służących. Dlatego najlepiej jak potrafili wczuwali się w swoje role. Nawet dla większej dramaturgii Christopher zaaranżował groźny krwotok u pacjenta. Dobrze, że oboje stali tyłem do drzwi, gdyż niezbyt im wyszło powstrzymywanie się od śmiechu kiedy na podłogę bryznęła woda zabarwiona zaschniętą krwią. Mogliby przysiąc, że słyszeli westchnienie strachu. Ot taka niewinna zabawa.
Już prawie kończyli gdy sir Attenborough odniósł przybory Bennetta, o które wcześniej prosiła pani Twisleton.
Umyli się. Wydali polecenia co do opieki nad pacjentem i udali się na spoczynek.
Niestety Charlottcie nie dane było dotrzeć do pokoju.
- Panno Abercrombie. - Znała ten głos, to constabl Simpson z policji w Bath. - Przepraszam, ze przeszkadzam. - Jak zawsze uprzejmy i usłużny w stosunku do osób lepiej od niego urodzonych.
- Tak?? - Euthanatos chyba domyśliła się o co chodzi. Jeżeli w środku nocy nawiedzają ją stróże prawa, musi chodzić o trupa.
Swoją drogą, ciekawe było to, że zawsze nawiedzał ją ten sam stróż prawa, constabl Smipson. A to oznaczało coś jeszcze. A mianowicie , że zaraz spotka się z samym inspektorem Hallem. Cóż za uroczy wieczór.
Nie żeby miała cos przeciwko inspektorowi. Czasami jednak miała dość jego opowieści o tym jak to pojmał jakiegoś złodzieja czy też innego mordercę. Miała głębokie przekonanie, graniczące z pewnością, że grubawy jegomość kreujący się na Sherlocka Holmesa usiłuje ją na swoje przygody zwyczajnie poderwać.
Charlotta Abercrombie wzruszyła wyimaginowanymi ramionami i poszła za umundurowanym mężczyzną. Znowu musiała udać się do części domu przeznaczonego dla służby.
Na kamiennej posadzce, przykryte jakimś białym płótnem leżało ciało. Nad zwłokami stało dwóch mundurowych i inspektor. Na dźwięk kroków wszyscy trzej odwrócili się.
- Panno Abercrombie. - Malcolm Hall podszedł do kobiety i ujął jej dłoń. Złożył pocałunek należny kobiecie jej pozycji. Pozostali policjanci ukłonili się uprzejmie.
- Wybaczy pani że jej przeszkadzamy, ale mamy tu sprawę nieciepiącą zwłoki. - Hall zadowolony z gry słów jaka mu wyszła, uśmiechnął się podkręcając wąs. Jego towarzysze byli mniej skorzy do śmiechu. Inspektor chyba się zorientował, że żart bawi tylko jego odchrząknął. Strzepnął niewidoczny pyłek z mankietu i kontynuował.
- Niestety niedaleko Czarciego Jaru znaleźliśmy ciało Sariana Telleya. Jego ojciec potwierdził tożsamość. - W międzyczasie inspektor odsłonił twarz denata. Przerażenie. Tylko tyle i aż tyle wyrażała twarz zmarłego. Charlotta znała tę pośmiertną maskę. Poprzednie dwie ofiary też taką przybrały w chwili śmierci. Ale je znaleziono kilka dni po śmierci, a tu miała kogoś kto rozstał się z życiem zaledwie kilka godzin temu. Euthanatos odsłoniła resztę ciała. Tak jak przypuszczała, ofiarę pozbawiono wnętrzności.
Charlotta Abercrombie znała śmierć. Czciła ją. Potrafiła docenić. Ale towarzyszący jej meżczyźni nie. Mogła to wyczytać po odrazie jaką odnotowała na ich obliczach, w chwili gdy zsunęła płótno z trupa. Przerażenie?? Być może, ale raczej niedowierzanie. Tylko Hall i Simpson zdawali się być odporni na tego typu widowiska.


Sir Roger Attenborough


Sir Attenborough udał się do biblioteki. Jak pamiętał znajdował się tam pokaźny księgozbiór. Roger miał więc nadzieję, że trafi na coś co go interesowało.
Filozofia. Religioznawstwo. Medycyna. Geografia. Dzieła pisarzy i poetów współczesnych i starożytnych. I dużo więcej. Wszystko to starannie poukładane. Chociaż kurzu nie uświadczył tam, to Roger miał dziwne wrażenie, że księgozbiór ów od dawien dawna stanowi tylko swego rodzaju ozdobę. Że nikt z niego tak naprawdę nie korzysta. A szkoda. Było co czytać. Ten księgozbiór musiał stworzyć naprawdę wszechstronny umysł.
Historia. W końcu. Historia starożytna spisana ręką takich twórców jak Józef Flawiusz czy Tukidydes. Były tam oryginalne teksty jak i tłumaczenia.
Historia nowożytna. Historia świata i imperium. Znane i mniej znane fakty z dziejów Wielkiej Brytanii, kraju w którym nigdy nie zachodziło słońce.
Ale nie było nic o Oakspark. Nic szczególnego. Attenborough trafił wprawdzie na wywód rodowy rodziny Kempe. Począwszy od założyciela ginącego gdzieś w dziejów odmęcie a skończywszy na ślubie lady Sylvii Kempe z panem Etheringtonem i przepisaniu przez teściów majątku na tego ostatniego. Nic o morderstwach, rzeziach czy innych przelewach krwi.
- Szuka pan czegoś?? - Głos, kobiecy głos, który wyrwał sir Attenborougha z lektury należał do lady Sylvii. Kobieta powoli wyłoniła się z cienia. Szła powoli, delikatnie kołysząc biodrami. Jedwabna koszula nocna ściśle przylegała do piersi i talii, a poniżej, przywodząc na myśl nieco tradycyjny chiński strój, chociaż tam gdzie rozcięcie być powinna krawiec wstawił koronkę.
- Czy może spać pan nie może?? - Pani domu usiadła koło sir Rogera. Wpatrywała się w niego niczym kocica gotowa do ataku. A on mógł poczuć delikatną woń jej perfum. Lady Etherington od niechcenia przejrzała książki, które wyją sobie Kultysta.
- Historia?? - Zupełnie jakby zdziwiona była doborem lektur. - Historia okolicy?? - Otarła się o jego ramię, tak zupełnie przez przypadek. I zupełnie przez przypadek to biustem się o niego otarła.
- Nie znajdzie pan tu nic o Czarcim Jarze.- Dodała bawiąc się jednocześnie wisiorkiem. - Mogę panu opowiedzieć tę mrożącą krew w żyłach historię, jeżeli pan chce. - Bawiła ją widać ta historyjka gdyż z lekceważeniem się o tym wypowiadała. Nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź rozpoczęła swą opowieść. Opowieść o strasznej rzezi jakiej mieli dopuścić się katolicy wierni Marii Krwawej na bogu-ducha-winnych wyznawców nowej wiary. Nie oszczędzono ni kobiet ni dzieci. wszystkich w pień wyrżnięto z imieniem Boga, Filipa Habsurga i papieża na ustach.
Gdy tak Roger słuchał opowieści nabierał coraz to mocniejszych przypuszczeń co do intencji pani Ehterington. Zresztą sygnały przez nią wysyłane były aż nadto czytelne. I byłaby się z pewnością na niego rzuciła, gdyby nie wtargniecie do biblioteki porucznika Rao.
- Przepraszam państwa. - Hindus zaczął się tłumaczyć. - Szukam swojej towarzyszki.
- Nic nie szkodzi. - Sir Roger skorzystał z okazji, że Sylvia stężała cała na wzmiance o dość ekscentrycznym gościu i podniósł się z kanapy. - Nie było jej tutaj. Dobrej nocy lady Etherington. Dziękuję za opowieść. - Roger czym przecedzaj umknął z biblioteki do swojego pokoju.
Jego awatar nie szczędził mu złośliwych uwag odnoście napastowania go w bibliotece przez panią domu. Sir Roger puścił je jednak mimo uszu. Nie miał ochoty na kolejną wymianę zdań. Położył się wiec do łóżka zupełnie ignorując wywody Ravana na temat stosunków damsko-męskich. I nim wieki kot skończył dyplomata śnił już w słodko w objęciach Morfeusza.
Może powinien był się cieszyć, ze nie dane mu było przeżyć koszmaru sprzed lat na nowo?? A może i nie??
Obudził go szczęk żelaza. Krzyki, wręcz nienaturalny wrzask zabijanych. Znalazł się w samym środku krwawej jatki. Widziała jak krótki miecz opada prosto na niego. A gdy się odwrócił zobaczył rozpłataną czaszkę. Chwile później ręka, która zadała cios została odrąbana przez topór. Po chwili rozpoznał rzymskie legiony i Celtów. Ironia losu polegała na tym, że to Rzymianie przegrywali. Ich lśniące zbroje nie dały im ochrony przed przeważającymi siłami barbarzyńców. Nim słońce zaszło polana zasłana była trupami legionistów. Rannych dobijano. Ziemia łapczywie piła krew zabitych. Roger dostrzegł znajomy zarys muru. Pewien był, że to ten sam przy którym odnalazł zwłoki. Nie widział jednak konturów budowli. Nieopodal dwóch Celtów bawiło się w berka z kobieta i dzieckiem. Rzymską kobieta i rzymskim dzieckiem.
Kobieta, chcą najwyraźniej dać czas chłopcu dała się załapać, a dziecko wbiegło do budowli. Krew bryznęła z rozciętego gardła niewiasty.
Roger mógłby przysiąc, ze w czeluściach wrót do których wbiegło dziecko, dostrzegł przerażone oczy chłopca. Smutne i rządne zemsty. Wojownicy wbiegli za chłopakiem. Po chwili dał się słyszeć przeraźliwy jazgot i z wrót wybiegły pozbawione który istoty odziane w celtyckie stroje. Długo tak biegały prosząco o litość, by skrócono ich cierpienie. Dopiero dowódca skrócił ich o głowę dając im tym samym ukojenie.
Do budowli posłano oddział zbrojnych, który tak samo skończył. Żywcem darty ze skóry. Nie było kolejnego, tylko drwa i oliwa. Celtowie puścili wszystko z dymem.
Wśród rozszalałego żywiołu ognia sir Roger dostrzegł smutne oczy chłopca.
- Proszę, pomóż mi. - Wyszeptało dziecko, a jego głos był przepełniony bólem i strachem.

Margaret Twisleton

Margaret spać nie mogła. Przewracała się z boku na bok, ale i tak nie mogła zasnąć. Może to William za głośno chrapał?? Ale do tego,z drugiej strony, była już przyzwyczajona. W końcu kilka ładnych lat byli już małżeństwem i kilka nocy spędzili we wspólnym łożu. Toteż dźwięki wydawane przez pana Twisletona nie mogły być przyczyną problemów ze snem.
Może materac był za miękki?? W końcu każdy jest przyzwyczajony do innych standardów. Ale też nie. Pokój gościnny, jaki im został przydzielony, pomimo przygnębiającej kolorystyki, był najwyższej jakości. Może to właśnie ta kolorystyka?? Prawie jak w jakiejś krypcie. Męczyła oczy. Źle wpływała na samopoczucie. Zdecydowanie tonacja farb w jakim utrzymane było pomieszczenie nie bała najlepiej dobrana. Niemniej jednak Margaret mogła śmiało stwierdzić, że nie to było powodem jej dziwnego niepokoju, który przekładał się na problemy z jakże potrzebnym jej organizmowi snem.
Kobieta przekręciła się raz jeszcze na łóżku. Sprężyny zatrzeszczały. Verbena uśmiechnęła się do swoich myśli. Wszak ktoś mógłby sobie coś niestosownego pomyśleć słysząc odgłosy jakie wydawało łóżko gdy ona usiłowała sobie znaleźć wygodna pozycję do spania.
To jednak też nie tłumaczyło powodów jej niepokoju.
William przecież nie pojechał na nocne poszukiwania, więc i o niego martwić się nie mogła.
W domu dzieci zostały pod troskliwą opieką niani. Zwykle gdy dzieci były chore, lub co s im dokuczało Margaret odczuwała podobny niepokój i problemy ze snem. Ale to był chyba problem każdej matki. Uroki macierzyństwa.
Nawet nie mogła zrzucić swoich problemów na wiatr wiejący za oknem, gdyż ten dawno ustała, gdy tylko przegonił chmury. Deszcz też nie bębnił w okna.
Ten jej nienaturalny niepokój miła inne podłoże. Do takich wniosków doszła Verbena przewracając się kolejny raz z boku na bok. William coś zamruczał pod nosem. Coś o świętym spokoju i odpoczynku. Albo coś o interesach. Margaret w sumie nie była pewna. Pewna natomiast była tego, ze jej mąż również mienił pozycję snu. Dodatkowo obejmując ją ramieniem. Wyszeptał jeszcze słowa miłości do jej ucha i zachrapał ponownie. Teraz to pani Twistelon na pewno zasnąć nie mogła. Denerwujące dźwięki wydobywające się z jego krtani nie pozwalały jej na to. Bo gdy już prawie przysypiała głośniejsze chrapnięcie natychmiast przywracało ją do rzeczywistości.
Po dłuższej chwili, Margaret jak zwykle eto czyniła w takiej sytuacji, wyswobodziła się z objęć męża i nakazała mu się odwrócić. Co też uczynił chociaż, jak zwykle niechętnie i jak zwykle marudząc coś o jej nieczułości. I jak zwykle to poskutkowało.
Po tych długich minutach walki z własnym ciałem, które pomimo zmęczenia nie chciało odpocząć. Po walce z chrapaniem męża. Margater Twistelon zapadła w niespokojny sen. Nie śniła o niczym. Przynajmniej nie pamiętała tego. Wiedziała natomiast, że budziła się niezliczoną ilość razy. Zresztą nawet gdyby i tego nie pamiętała, to zmęczenie dało jej wyraźnie do zrozumienia, że mało spała tej nocy.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 01-12-2011 o 21:34.
Efcia jest offline