Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-11-2011, 07:28   #26
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





Black Hills, South Dakota, kwiecień 1876



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Ff-kQ-UmflA[/MEDIA]



Koń cwałował na złamanie karku. Billy, kiedy przebrzmiał ostatni wystrzał, przyciskając kapelusz do głowy, krzyknął jak diabeł wcielony:

- Yi-pi-ka-yee kurwie syny!!!

Wyjeżdżając z miasteczka strzelił w powietrze kilka razy, aż nieliczni mieszkańcy, których gonitwa środkiem głównej ulicy zastała na dworze, kulili się jeszcze bardziej za beczkami, wozami. Za czymkolwiek tam się kryli.

Lulu wytrzęsło za wszystkie czasy na pędzącym rumaku Jareda. O’Hulligan trzymywał ją pewnym uściskiem i od czasu do czasu klepiąc po szyi zmęczonego konia i jej okazywał swoje zainteresowanie dając klapsa.

- Zabawimy się, że hej! – śmiał się ni to do siebie, do kobiet, czy reszty kamratów.

Missy łkała. Oglądając się na bandytów Louisa wiedziała, że chyba nigdy nie zapomni obleśnego niskiego, łysego typka z krogulczym nosem, który jechał z boku. Kamiennej twarzy czerwonoskórego. O'Hulligan z kolei miał młodzieńczy i zawadiacki uśmiech. I dosyć przyjemną barwę głosu. Przed zachodem słońca, kiedy dojeżdżali do gór, Billy zarzucił Lulu worek na głowę i nic już nie widziała.










Traper nie miał najmniejszego problemu z podjęciem świeżego tropu. Tak jak mówił gruby bandzior wiódł prosto do Black Hills.




Razem z nim jechał jeszcze Balor i O’Sullivan. W tyle toczył się daleko, lecz w zasięgu wzroku i huku wystrzału, wóz. Traper jechał na koniu, którego wypożyczył mu Richardson uiszczając $15 dla hazardzisty. Pan Crisp na wspomnienie Molly o wzięciu czynnego udziału w pościgu puścił mimo uszu wyraźną kpinę i zaczepkę.

- Dwa razy więcej ugram przez noc. Bez nastawiania karku na niepotrzebne ryzyko. – wzruszył ramionami. – Jak gwiazdy są w porządku. – dodał po wypuszczeniu kłębu cygarowego dymu.

Wóz jechał na tak szybko jak tylko to było możliwe. Nie był to rozpędzony dyliżans lecz przemieszczali się stabilnie do przodu. Chybotał się wszystkie strony, trząsł i trzeszczał a Hugo mimo wszystko popędzał Molasę i Melepetę. One może i nie były zbyt szybkie, ale bardzo wytrzymałe. Godzinny odpoczynek w stajni Richardsona był lepszy niż nic. Koń Carla Bedfellowa jechał przy wozie. Jego wierzchowiec już dawno miał za sobą lata dojrzałe. Siwa grzywa i ogon oraz jakby zblakłe oczy zwierzęcia zaradzały podeszły wiek rumaka. „Old Man” jechał w rękach z flintą o długiej lufie. W Saloonie pieczołowicie nabitą prochem.

Bandyta był coraz bledszy. Gorące poty wystąpiły mu na czoło a jego koszulę można było wyciskać. Krwawienie nie było juz tak obfite po zaciśnięciu pasa powyżej postrzału. Noga Jacoba Krogera była sina. Już na początku drogi stracił przytomność a wszystko co usłyszeli od niego na wozie to zmielone z nienawiścią przekleństwa. „Fattie” widząc, że nie tylko nie dostanie się pod opiekę lekarską, a jeszcze zmuszony będzie z wykrwawiać się na wozie w pościgu, wściekłości nie mógł dać upustu przez słabość jaka go ogarnęła. Zostały mu niewyraźne, jękliwe przekleństwa, które wypowiadał pod nosem wpadając w malignę. Krwawił z obu ran. Z ramienia w które wbił się nóż oraz z pachwiny. I ta druga rana była krytyczną. W połowie drogi puls grubasa był ledwie wyczuwalny. Został tylko trop, który zostawił uciekający gang oraz słowa Krogera ze stajni:

- Skąd mam wiedzieć lachociągi do której kryjówki pojadą? Mielimy przeczekać noc na cmentarzysku czerwonych... Bill... może... zmienić... zdanie... bo się do...my... śleć może... że... mnie macie... – mówił z przerwami, a słowa przychodziły mu z trudem. Miał wtedy jeszcze nadzieję na opiekę w miasteczku, bo wedle prawa należał mu się proces. Nawet jeśli miał skończyć na końcu sznura, to wiedział, że to może potrwać i kilka tygodni podczas których wydarzyć się może wiele.

Po godzinie jazdy Bedfellow, choć pojęcia nie miał, że „Fattie” stracił przytomność, zdecydował się przesiąść na wóz, aby z bliska pilnować bandytę.

Molly, która wzrokiem wyrywała sie do przodu wskoczyła bez pytania na luzaka, którego dziadek wiązał do zatrzymanego wozu i pognała przed siebie."Old Man" machnął ręką.

Jared i Smith siedzieli po obu stronach związanego Jacoba. Kiedy naprzeciw nich usadowił się Bedfellow opowiedział historię Billa.

- Kilka lat temu przygnało tego zabijakę w okolicę naszą. Billy zawsze był pierwszy do bijatyki, a wszystkie pieniądze puszczał w naszym burdelu. Tak – kiwnął głową. – Całkiem niezły przybytek w Hot Springs przez wiele lat operował na nie byle jakim poziomie. – patrzył po nieogolonych twarzach mężczyzn z poważną miną. – Właściciel wyniósł się kilka miesięcy temu do Westwood. Od kiedy w górach znaleźli złoto tam jak pielgrzymi do grobu Chrystusowego ciągną chłopy z całego świata. Sam bym się tam wybrał, alem juz za stary na takie przygody. No bo gdzie jak nie na cipki, gorzałę i karty będą przepuszczać poszukiwacze? Zanim pójdą po rozum do głowy? Dochodzą do nas cały czas słuchy, że tego zabili, ten zaginął, tamten zapił się na śmierć... A tysiące tych co szukają całymi dniami, z pyłu to ledwie starcza im na ciepły posiłek kiedy juz przepiją i przeruchają wszystko... Ale o czym to ja mówiłem? Billy. No tak, to z nim to tak było, że kiedy w końcu złapali go i udowodnili morderstwo, to miał zawisnąć. Szafot już mieliśmy gotowy. I tego dnia, jak dziś pamiętam, dwaj jego bracia rodzeni O’Hulliganowie z gangiem Billa go odbili. Wtedy to syn Toma, szeryfa naszego – wyjaśnił – Buckhaltera w strzelaninie oberwał na amen. Tak. Dobry chłopak był. Szeryf się rozpił a Billy grał na nosie Hot Springs już kilka miesięcy, gdy dwóch jego braci zginęło z ręki kowboji farmera z okolicy. Odtąd O’Hulligan uprzykrzał nam życie już chyba duszę sprzedając diabłu, bo tyle razy wychodził cało z opałów, że szkoda gadać... Teraz znowu. Wykaraskał się psi syn wieziony na pewny stryczek...










Tuż przed zapadnięciem zmroku zwiadowcy w osobach McClyda, O’Sullivana i Balora, zwolnili bo wjechali z góry. Bez McClyda raczej nie poradziliby sobie z rozeznaniem tropu w górskim lesie. Dołączyła do nich O’Malley. Koń staruszka radził sobie całkiem nieźle. Był wypoczęty a może nawet zastały i cwał, do którego dziewczyna go poderwała, przywitał ochoczo. Po kilku minutach ostrożnego jechania wśród skał McClyde zatrzymał się z kwaśną miną.

- To jest święta ziemia Lakotów. – powiedział poważnie z przestachem pokazując ręką na powiewające na zboczach pióra i wstęgi na pojedynczym kurhanie, który teraz zobaczyła i reszta – Dalej nie jadę. – zawrócił konia. – Uprzedzę resztę.

W miejscu w którym byli, przejezdna droga w wąwozie prowadziła tylko w jednym kierunku. W zasadzie nie był już im potrzebny. O’Sullivan wzruszył ramionami i stępa pojechał przed siebie. Balor wymienił spojrzenia z Molly i niemal równocześnie uczynili to samo.

Trójka konnych wolno jechała do przodu. Było już ciemno i tylko światło wzeszłego księżyca i gwiazd, które wychynęło na czarne niebo, po przegnanych bokiem chmurach burzowych, dawały skąpe światło. Po jakimś czasie dostrzegli w oddali na szczycie wzniesienia otoczonego skałami to, czego McClyde nie chciał. Zarysy kurhanów, ustawionych rusztowań, na których zapewne ułożone były pośród skór, paciorków i cokolwiek zabierali ze sobą do grobu Indianie, ich szczątki. Na skalnym wzniesieniu, sąsiadującym z miejscem pochówku pogan, dostrzeli w świetle księżyca sylwetkę człowieka. Sto metrów po prawej stronie. Ktoś tam siedział. Nieruchomo. Jakby pogrążony w medytacji.

Dwie postacie przy blasku pochodni, grzebały w jednym z takich grobów rozmawiając ze sobą, lecz do uszu obserwujących dolatywał tylko niezrozumiały, niesiony echem pomruk. Nie byli w stanie wyłowić nawet poszczególnych słów.










Wóz zatrzymał się u podnóża zalesionych gór w momencie, gdy ze zbocza zjeżdżał traper.

- Dalej nie przejedziecie. – powiedział to co już wszyscy zdążyli zobaczyć. – Trop jak mówił ranny prowadzi do cmentarzyska. To miejsce święte. Omijają je nawet Indianie. Tylko zmarli i duchy tam mieszkają. Proponuję zawracać.

Chyba nigdy do tej pory nie słyszeli, takiego potoku słów z ust tego odludka z dziczy.

Kroger nie żył. Wyzionął ducha. Już nie oddychał.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline