Bogowie, jak ona nienawidziła tej bezsilności. Miejsce przy ołtarzu stało się nagle nie schronieniem, a klatką. Otoczona przez ożywione rzeźby mogła się jedynie przysłuchiwać próbom przedarcia się do świątyni zombiaków. Nie była głupia. Zdawała sobie sprawę z tego, że to tylko kwestia czasu.
A Evelyn i ten kapłan gdzieś zniknęli. Rozejrzała się uważnie poszukując ewentualnej drogi ucieczki. Nie wrzeszczała już. Najwyraźniej nikt nie miał zamiaru przyjść jej z pomocą.
Bystre oczy i umysł Lili szybko oceniły sytuację. Bieg pomiędzy rzeźbami nie miał sensu. Nie była na tyle szybka, żeby umknąć wyciągniętym w jej stronę łapskom. Nie byłaby jednak sobą, gdyby nie dostrzegła innego sposobu. Wnęki w ścianach i oknach oraz pokrywające sufit płaskorzeźby dawały dość miejsca aby wykorzystać jej akrobatyczne zdolności. Lialda pokręciła noszonym na palcu pierścieniem i uśmiechnęła się. O tak, to był najlepszy prezent jaki mógł jej sprawić Amar.
Właśnie sięgała do torby po linę, kiedy w pobliżu ołtarza usłyszała szuranie i człapanie dwóch łap. Nadchodził Viltis. A jednak nie zostawili jej samej! Szybko, po raz kolejny ostrzegła go przed niebezpieczeństwem. Chowaniec Evelyn przez chwilę przyglądał się całej sytuacji, a potem sam obwieścił kilka interesujących, ale bardzo niepokojących wieści.
Przeczuwała, że z tym klechą coś jest nie tak. Tak samo jak ze świątynią. Zdrajca we własnych szeregach – tego mieszkańcy nie mogli się spodziewać. Płacili teraz za zbytnie zaufanie. Ale czy i ona przez chwilę nie dała się zwieść jego „dobroci”?
Nie miała jednak czasu na dłuższe zastanawianie się. W świątyni nie było bezpiecznie. Ożywieńcy, robale, fałszywi kapłani. To wszystko było jakimś koszmarem, od którego trzeba było uciec jak najdalej.
- Powinniśmy przedostać się do Evelyn, to tajne przejście wydaje się jedynym rozwiązaniem w tej chwili. – powiedział Viltis. I miał rację. Z oddali słychać już było kroki, a Lila nie miała ochoty na spotkanie z kapłanem sam na sam.
Viltis tak nagle jak się pojawił, tak nagle został odwołany. Musiała sobie poradzić sama.
Półelfka spakowała pośpiesznie cały dobytek zgromadzony przez kapłana przy ołtarzu, łącznie z żywnością, do sakwy i wyjąwszy linę po kilku próbach zarzuciła ją na dłoń jednej z płaskorzeźb na suficie. Następnie stanąwszy na ołtarzu, za co w skrytości przeprosiła Lathandera, wspięła się szybko ku wnęce w ścianie.
Stamtąd rozglądając się dokładnie i znajdując oparcie w załomkach dla rąk i stóp pięła się ostrożnie w kierunku, w którym oddalił się Viltis. Kilka razy jej stopa ześlizgnęła się z wąskich szczelin i Lialda musiała się porządnie nasapać żeby nie spaść. Ale udało się. Ominęła ożywione potwory i zanim kapłan dotarł do celu zeskoczyła zgrabnie i zdążyła przemknąć do części, w której Evelyn odkryła wejście do podziemi. Ostrożnie, szukając śladów na posadzce obejrzała ściany.
Nie trwało długo kiedy odnalazła zejście do tuneli w otwartej rzeźbie. To tutaj musiała się schronić ta dwójka. Lialda zastanowiła się przez chwilę. Skoro ona natknęła się na wejście może to zrobić i kapłan ze swoją martwą świtą.
Trzeba było pozacierać ślady i jakoś zamknąć wejście. Ze śladami nie było kłopotów. Na tym znała się dość dobrze. Natomiast mechanizm zamykania wejścia stanowił niezłą zagadkę. Wykorzystała swoje umiejętności otwierania zamków i rozbrajania pułapek i w końcu odkryła jego funkcję.
Teraz pozostało już podążyć za Evelyn i jej Chowańcem.
Lialda zanurzyła się w czerń korytarzy zamknąwszy za sobą wejście. Nasłuchiwała kroków towarzyszy i kierując się instynktem posuwała się powoli do przodu ściskając w dłoni krótki miecz.