Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-12-2011, 02:30   #71
Noraku
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Nie sądził, że ten czas tak szybko nadejdzie ani że zostanie oddzielony od grupy. To sprawiło, że całe planowanie było na nic. Wątpił żeby Flamia kłopotała się tylko po to by go uratować. Za dużo miała do stracenia by ryzykować wobec zupełnie obcego. Jak zwykle został sam i musiał jakoś sobie z tym poradzić. Prowadzący go strażnicy nie pozwalali się rozglądać. Gdy tylko próbował unieść głowę, uderzali go pałkami w bok albo po plecach. Byli przygotowani, nawet przez moment nie opuszczali kusz. Może to nie byłoby tak wielkim problemem. Zawsze mógł zaryzykować. Gdyby tylko nie był taki głodny. Mark niewiele widział ale za to doskonale słyszał. Goście albo już się zjechali albo zjeżdżali. Tak czy siak cyrk już się rozpoczął. Poczuł powoli buzującą adrenalinę, w końcu miał być główną atrakcją.
Dwójka towarzyszy niedoli nie prezentowała się najlepiej. Mężczyzna, mimo że wyglądał na obytego z bronią, zdecydowanie nie był w najlepszej formie fizycznej. Kobieta zaś miała z pewnością lepszą wprawę we władaniu igłą niż walce. Ktoś miał tutaj raczej paskudne poczucie humoru.
- Przekażcie Lady albo temu jej obszczymordzie Edwinowi, że jeżeli chcą zobaczyć pokaz to przydało by się jakieś pożywienie. Cały dzień nic w ustach nie miałem. – rzucił za odchodzącym strażnikiem, ignorując drwiący uśmiech.

Tożsamość mężczyzny zszokowała mnicha. Na dźwięk jego imienia, kolejna część układanki trafiła na swoje miejsce. To był ten poszukiwany oficer gwardii, którego Harfiarze oskarżali o kradzież eliksiru albo znaczący w niej udział. Zniknął mniej więcej w tym samym czasie. Mnich myślał, że jest kochankiem lady, ale teraz to nie było już takie jasne. Tak samo jak to, dlaczego pozwolono mu dalej żyć.
- Mark. Wędrowiec. – chrząknął, gdyż dalszy brak odpowiedzi mógłby być podejrzliwy. – Wiele słyszałem o panu, panie Carter. Ponoć wyruszyliście z kupcami do Nesme jako część ochrony. Jestem zdziwiony waszą obecnością tutaj, tym bardziej z narzeczoną.
- Kupcami? Owszem, ruszyłem. Przynajmniej takie otrzymałem rozkazy. Dopiero potem ta przeklęta diGrizz dostała mnie, kiedy jechaliśmy przy karawanie.
- Dlaczego lady miała by to robić i dlaczego miała by też porywać pańską narzeczoną?
- Cóż… - Carter spojrzał na swoją towarzyszkę, która z przerażeniem spoglądała na spokojnie sobie rozmawiających mężczyzn. – Widzisz przed poznaniem Unatris byłem, prawdę mówiąc, lekkoduchem. Poza służbą życie mijało mi na popijawach w karczmach oraz innym uciechom cielesnym. Wiele ciekawych anegdot można by opowiedzieć o moim życiu. Poznałem też wielu ludzi od stron o jakich zwykły mieszkaniec Silvermoon nawet nie marzy. Jedną z nich była właśnie DiGrizz.
- Później spotkałem tę oto kapłankę – Carter kontynuował przemowę podchodząc do swojej wybranki i przytulając ją czule. Patrząc jej w oczy, mówił dalej. – Ona wywróciła moje życie do góry nogi, całkowicie zmieniając światopoglądy. Dała mi tak wiele, jednocześnie nic nie robiąc. To dzięki niej postanowiłem się ustatkować i porzucić dawne życie.
- Kochanie… - odparła cicho kapłanka, rumieniąc się.
- Nie wszystkim to było jednak w smak. Moi przyjaciele długo naśmiewali się ze mnie, że wchodzę z własnej woli pod pantofel, ale być na rozkazy kogoś takiego to sama przyjemność.
Kochanie.
- Pewnego jednak dnia sama lady chciała się ze mną spotkać na osobność. Ze względu na moją ukochaną odmówiłem. Lady zaczęła mi grozić, ale nie przejmowałem się tym. Było to raczej nie spotykane. Nie wiem dlaczego zaczęła się tak zachowywać i, szczerze, miałem to gdzieś. Dla mnie liczyła się tylko moja ukochana Unaatris. Ona pokazała mi magiczny świat, bez używania magii albo, że tak powiem, używając najsilniejszej ze sztuk magicznych czyli prawdziwej…
- Carter! – kapłanka nie podniosła głosu, ale jej stanowczość sprawiła, że mężczyzna momentalnie zamilkł. Mark był jej trochę wdzięczny za to, gdyż poziom patetyzmu zaczynał przekraczać limity jego wytrzymałości. Najwyraźniej dowódca straży był nie tylko biegły w mieczu co i w mowie. Wyjaśnia to plotki dotyczące jego sukcesów miłosnych. Kobieta uśmiechnęła się i pogładziła go po policzku – Kochany, jestem wdzięczny za te ciepłe słowa, ale on chyba nie musi znać całej historii naszej znajomości prawda?
Odwróciła się w stronę Marka i w prostych słowach wyjaśniła sytuację. Było to znacznie krótsze i treściwsze niż wypowiedź Cartera, chociaż z grubsza była tym samym. Ciężko było uwierzyć, że to romans był powodem tego całego zamieszania. Mark miał wrażenie, że kapitan może nie mówić wszystkiego, zwłaszcza przy swojej ukochanej.
- … porwano mnie prosto ze szpitala. Obudziłam się już tutaj. Nie wiemy czy chodziło o wywarcie presji na Cartera czy po prostu zrobienie mu na złość. Ciężko jest nam nawet ustalić ile minęło od tego czasu dni.
- Niewiele – wyrwało się Mark’owi czym wyraźnie zaintrygował swoich rozmówców. Pytające spojrzenia domagały się odpowiedzi.
- O zniknięciu kapitana gwardii było głośno w zaułkach miasta. Szeptano też o innych zniknięciach– nie zwlekał z odpowiedziami mnich. - Od tego czasu minęło kilka dni. Opiekowałaś się moim przyjacielem, elfem o imieniu Mablung. Gdy usłyszałem co się stało, samemu zacząłem szukać winnych jego stanu. Bez kłopotu wpadłem na trop bandy najemników działających na polecenie Lady. Razem z towarzyszem weszliśmy w ich szeregi chcąc ustalić ich prawdziwy cel. Niestety nie byliśmy jedynymi kretami w stadzie. Najwyraźniej DiGrizz lubi bawić się na kilka frontów. Stoczyliśmy walkę z drugą bandą najemników, podczas której zostaliśmy zdradzeni i pojmani. Wzmożona czujność lady oraz dodatkowe środki ostrożności pozwalają przypuszczać, że z jakiś powodów czuje się zagrożona.
- Jakby o tym pomyśleć… - wtrącił Carter. – to lady wydawała się być niezwykle poruszona gdy pewnego razu wyrwało jej się, że posiada niezwykły atut w ręku. Może chodzi właśnie o to.
- Nie czas teraz na takie rozważania. Co oni mają zamiar z nami zrobić?
Unaatris cały czas wydawała się spokojna, ale głos drgnął jej na moment. Mimo wszystko była przerażona tą sytuacją, chociaż starała się to ukryć. Mark westchnął i usiadł na krześle.
- Niestety nie mam dla was dobrych informacji. Lady zorganizowała wielki bar, słyszałem przygotowania. Zaś dla swoich zaufanych gości, organizuje walki gladiatorów, a my mamy być główną atrakcją.
Kapłanka momentalnie zbladła. Opadła bezsilnie na krzesło i schowała twarz w dłoniach. Carter przyjął to lepiej. Może spodziewał się takiego rozwiązania, kto wie.
- Jak się czujesz? Dasz radę walczyć? – spytał bez ogródek kapitana. Ten uśmiechnął się krzywo.
- To aż tak widać?
Kapłanka podniosła głowę i spojrzała na obu mężczyzn, nie rozumiejąc o co im chodzi. Dopiero przepraszająca mina jej ukochanego rozjaśniła jej w głowie.
- O mnie nie musisz się martwić – zapewnił Carter, wypinając dumnie pierś. – Trzeba czegoś więcej by mnie pokonać. Możesz liczyć na moje ramię
- To ty… przez ten cały czas?
- Tak… Wybacz, że Ci nie mówiłem, ale nie chciałem Cię martwić.
- Nie chciał martwić, patrzcie go państwo. No czuje się spokojna jak nie wiem co!
- Ale… Unaatris
- Żadnych ale! Gdzie jesteś rany!?
- Ale…
- MÓWIŁAM ŻADNYCH ALE!! Rozbieraj się! Muszę to zobaczyć.

Mnich nie słuchał tej dyskusji. Nie przejmował się wybuchem kapłanki. Cały czas spokoju nie dawało mu to co zobaczył w obozie. Mizzrym. Nie potrafił znaleźć logicznego wytłumaczenia, ale był już pewny, że to nie było przewidzenie. Liczył, że podczas ucieczki będzie miał okazje wszystko sprawdzić. Teraz nie liczył już na nic. Nie poinformował nawet Cartera i Unaatris o możliwości ucieczki. Flamia i reszta nie zaryzykują szukania ich. Uciekną sami, licząc że ich nowy towarzysz wytrzyma na tyle by dać im wystarczającą ilość czasu. Walka wydawała się być nieuchronna, ale skoro Lady jej chciała, to zapewni im rozrywkę jakiej do tej pory nie widzieli. Będą aż umierać z zachwytu. Pozostało tylko oczyścić umysł z niepotrzebnych myśli. Tak jak przed każdą ważniejszą akcją, usiadł przy ścianie po turecku i oczyszczał swój umysł. Mentalnie przygotowywał się do potyczki. Trzech gladiatorów. To oznaczało, że albo będą walczyć z inną drużyną albo z jakimiś stworami. Osobiście wolał drugą opcję. To pozwoliło by mu na łatwiejszą realizację taktyki, która powoli kształtowała się w jego głowie. Był tylko jeden kłopot. Robił się głodny.

Przynajmniej pod jednym względem spełniono jego prośby. DiGrizz najwyraźniej poszanowała tradycję o ostatnim posiłku dla skazańca. Placki mączne, chleb, lekko czerstwy ser oraz dzbanek piwa na głowę. Wszystko dostarczone przez otwór w drzwiach. Zabrakło jednak szacunku gdy służący skwitował jego prośbę o odrobinę mięsiwa i dzbanek wody, śmiechem. Mark długo wyklinał w myślach „więzienny wikt” z trudem przełykając suchy chleb. Swoją porcję piwa oddał bowiem Carterowi. Posiłek spożywali w ciszy. Miny mieli raczej grobowe. Nic dziwnego, wkrótce mieli wyjść na pewną śmierć. Chyba tylko mnich myślał inaczej. Postanowił, że to najlepszy moment by podzielić się swoją strategią z towarzyszami.
- Słuchajcie. Niezależnie od tego co tam spotkamy musimy działać razem. Ja zajmę się atakiem i eliminacją najgroźniejszych przeciwników. Carter, ty będziesz bronił Unaatris. Jestem zdolnym wojownikiem, możecie mi wierzyć.
Unaatris uśmiechnęła się do niego ciepło i mnich poczuł dziwne ukłucie w okolicy podbrzusza. Rozumiał teraz dlaczego kapitan postanowił zmienić swoje życie dla tej kobiety. To tylko utwierdziło go w przekonaniu, że musi im pomóc. To był jego obowiązek jako członka Klasztoru i Harfiarzy.
 
__________________
you will never walk alone
Noraku jest offline