Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-12-2011, 02:30   #71
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Nie sądził, że ten czas tak szybko nadejdzie ani że zostanie oddzielony od grupy. To sprawiło, że całe planowanie było na nic. Wątpił żeby Flamia kłopotała się tylko po to by go uratować. Za dużo miała do stracenia by ryzykować wobec zupełnie obcego. Jak zwykle został sam i musiał jakoś sobie z tym poradzić. Prowadzący go strażnicy nie pozwalali się rozglądać. Gdy tylko próbował unieść głowę, uderzali go pałkami w bok albo po plecach. Byli przygotowani, nawet przez moment nie opuszczali kusz. Może to nie byłoby tak wielkim problemem. Zawsze mógł zaryzykować. Gdyby tylko nie był taki głodny. Mark niewiele widział ale za to doskonale słyszał. Goście albo już się zjechali albo zjeżdżali. Tak czy siak cyrk już się rozpoczął. Poczuł powoli buzującą adrenalinę, w końcu miał być główną atrakcją.
Dwójka towarzyszy niedoli nie prezentowała się najlepiej. Mężczyzna, mimo że wyglądał na obytego z bronią, zdecydowanie nie był w najlepszej formie fizycznej. Kobieta zaś miała z pewnością lepszą wprawę we władaniu igłą niż walce. Ktoś miał tutaj raczej paskudne poczucie humoru.
- Przekażcie Lady albo temu jej obszczymordzie Edwinowi, że jeżeli chcą zobaczyć pokaz to przydało by się jakieś pożywienie. Cały dzień nic w ustach nie miałem. – rzucił za odchodzącym strażnikiem, ignorując drwiący uśmiech.

Tożsamość mężczyzny zszokowała mnicha. Na dźwięk jego imienia, kolejna część układanki trafiła na swoje miejsce. To był ten poszukiwany oficer gwardii, którego Harfiarze oskarżali o kradzież eliksiru albo znaczący w niej udział. Zniknął mniej więcej w tym samym czasie. Mnich myślał, że jest kochankiem lady, ale teraz to nie było już takie jasne. Tak samo jak to, dlaczego pozwolono mu dalej żyć.
- Mark. Wędrowiec. – chrząknął, gdyż dalszy brak odpowiedzi mógłby być podejrzliwy. – Wiele słyszałem o panu, panie Carter. Ponoć wyruszyliście z kupcami do Nesme jako część ochrony. Jestem zdziwiony waszą obecnością tutaj, tym bardziej z narzeczoną.
- Kupcami? Owszem, ruszyłem. Przynajmniej takie otrzymałem rozkazy. Dopiero potem ta przeklęta diGrizz dostała mnie, kiedy jechaliśmy przy karawanie.
- Dlaczego lady miała by to robić i dlaczego miała by też porywać pańską narzeczoną?
- Cóż… - Carter spojrzał na swoją towarzyszkę, która z przerażeniem spoglądała na spokojnie sobie rozmawiających mężczyzn. – Widzisz przed poznaniem Unatris byłem, prawdę mówiąc, lekkoduchem. Poza służbą życie mijało mi na popijawach w karczmach oraz innym uciechom cielesnym. Wiele ciekawych anegdot można by opowiedzieć o moim życiu. Poznałem też wielu ludzi od stron o jakich zwykły mieszkaniec Silvermoon nawet nie marzy. Jedną z nich była właśnie DiGrizz.
- Później spotkałem tę oto kapłankę – Carter kontynuował przemowę podchodząc do swojej wybranki i przytulając ją czule. Patrząc jej w oczy, mówił dalej. – Ona wywróciła moje życie do góry nogi, całkowicie zmieniając światopoglądy. Dała mi tak wiele, jednocześnie nic nie robiąc. To dzięki niej postanowiłem się ustatkować i porzucić dawne życie.
- Kochanie… - odparła cicho kapłanka, rumieniąc się.
- Nie wszystkim to było jednak w smak. Moi przyjaciele długo naśmiewali się ze mnie, że wchodzę z własnej woli pod pantofel, ale być na rozkazy kogoś takiego to sama przyjemność.
Kochanie.
- Pewnego jednak dnia sama lady chciała się ze mną spotkać na osobność. Ze względu na moją ukochaną odmówiłem. Lady zaczęła mi grozić, ale nie przejmowałem się tym. Było to raczej nie spotykane. Nie wiem dlaczego zaczęła się tak zachowywać i, szczerze, miałem to gdzieś. Dla mnie liczyła się tylko moja ukochana Unaatris. Ona pokazała mi magiczny świat, bez używania magii albo, że tak powiem, używając najsilniejszej ze sztuk magicznych czyli prawdziwej…
- Carter! – kapłanka nie podniosła głosu, ale jej stanowczość sprawiła, że mężczyzna momentalnie zamilkł. Mark był jej trochę wdzięczny za to, gdyż poziom patetyzmu zaczynał przekraczać limity jego wytrzymałości. Najwyraźniej dowódca straży był nie tylko biegły w mieczu co i w mowie. Wyjaśnia to plotki dotyczące jego sukcesów miłosnych. Kobieta uśmiechnęła się i pogładziła go po policzku – Kochany, jestem wdzięczny za te ciepłe słowa, ale on chyba nie musi znać całej historii naszej znajomości prawda?
Odwróciła się w stronę Marka i w prostych słowach wyjaśniła sytuację. Było to znacznie krótsze i treściwsze niż wypowiedź Cartera, chociaż z grubsza była tym samym. Ciężko było uwierzyć, że to romans był powodem tego całego zamieszania. Mark miał wrażenie, że kapitan może nie mówić wszystkiego, zwłaszcza przy swojej ukochanej.
- … porwano mnie prosto ze szpitala. Obudziłam się już tutaj. Nie wiemy czy chodziło o wywarcie presji na Cartera czy po prostu zrobienie mu na złość. Ciężko jest nam nawet ustalić ile minęło od tego czasu dni.
- Niewiele – wyrwało się Mark’owi czym wyraźnie zaintrygował swoich rozmówców. Pytające spojrzenia domagały się odpowiedzi.
- O zniknięciu kapitana gwardii było głośno w zaułkach miasta. Szeptano też o innych zniknięciach– nie zwlekał z odpowiedziami mnich. - Od tego czasu minęło kilka dni. Opiekowałaś się moim przyjacielem, elfem o imieniu Mablung. Gdy usłyszałem co się stało, samemu zacząłem szukać winnych jego stanu. Bez kłopotu wpadłem na trop bandy najemników działających na polecenie Lady. Razem z towarzyszem weszliśmy w ich szeregi chcąc ustalić ich prawdziwy cel. Niestety nie byliśmy jedynymi kretami w stadzie. Najwyraźniej DiGrizz lubi bawić się na kilka frontów. Stoczyliśmy walkę z drugą bandą najemników, podczas której zostaliśmy zdradzeni i pojmani. Wzmożona czujność lady oraz dodatkowe środki ostrożności pozwalają przypuszczać, że z jakiś powodów czuje się zagrożona.
- Jakby o tym pomyśleć… - wtrącił Carter. – to lady wydawała się być niezwykle poruszona gdy pewnego razu wyrwało jej się, że posiada niezwykły atut w ręku. Może chodzi właśnie o to.
- Nie czas teraz na takie rozważania. Co oni mają zamiar z nami zrobić?
Unaatris cały czas wydawała się spokojna, ale głos drgnął jej na moment. Mimo wszystko była przerażona tą sytuacją, chociaż starała się to ukryć. Mark westchnął i usiadł na krześle.
- Niestety nie mam dla was dobrych informacji. Lady zorganizowała wielki bar, słyszałem przygotowania. Zaś dla swoich zaufanych gości, organizuje walki gladiatorów, a my mamy być główną atrakcją.
Kapłanka momentalnie zbladła. Opadła bezsilnie na krzesło i schowała twarz w dłoniach. Carter przyjął to lepiej. Może spodziewał się takiego rozwiązania, kto wie.
- Jak się czujesz? Dasz radę walczyć? – spytał bez ogródek kapitana. Ten uśmiechnął się krzywo.
- To aż tak widać?
Kapłanka podniosła głowę i spojrzała na obu mężczyzn, nie rozumiejąc o co im chodzi. Dopiero przepraszająca mina jej ukochanego rozjaśniła jej w głowie.
- O mnie nie musisz się martwić – zapewnił Carter, wypinając dumnie pierś. – Trzeba czegoś więcej by mnie pokonać. Możesz liczyć na moje ramię
- To ty… przez ten cały czas?
- Tak… Wybacz, że Ci nie mówiłem, ale nie chciałem Cię martwić.
- Nie chciał martwić, patrzcie go państwo. No czuje się spokojna jak nie wiem co!
- Ale… Unaatris
- Żadnych ale! Gdzie jesteś rany!?
- Ale…
- MÓWIŁAM ŻADNYCH ALE!! Rozbieraj się! Muszę to zobaczyć.

Mnich nie słuchał tej dyskusji. Nie przejmował się wybuchem kapłanki. Cały czas spokoju nie dawało mu to co zobaczył w obozie. Mizzrym. Nie potrafił znaleźć logicznego wytłumaczenia, ale był już pewny, że to nie było przewidzenie. Liczył, że podczas ucieczki będzie miał okazje wszystko sprawdzić. Teraz nie liczył już na nic. Nie poinformował nawet Cartera i Unaatris o możliwości ucieczki. Flamia i reszta nie zaryzykują szukania ich. Uciekną sami, licząc że ich nowy towarzysz wytrzyma na tyle by dać im wystarczającą ilość czasu. Walka wydawała się być nieuchronna, ale skoro Lady jej chciała, to zapewni im rozrywkę jakiej do tej pory nie widzieli. Będą aż umierać z zachwytu. Pozostało tylko oczyścić umysł z niepotrzebnych myśli. Tak jak przed każdą ważniejszą akcją, usiadł przy ścianie po turecku i oczyszczał swój umysł. Mentalnie przygotowywał się do potyczki. Trzech gladiatorów. To oznaczało, że albo będą walczyć z inną drużyną albo z jakimiś stworami. Osobiście wolał drugą opcję. To pozwoliło by mu na łatwiejszą realizację taktyki, która powoli kształtowała się w jego głowie. Był tylko jeden kłopot. Robił się głodny.

Przynajmniej pod jednym względem spełniono jego prośby. DiGrizz najwyraźniej poszanowała tradycję o ostatnim posiłku dla skazańca. Placki mączne, chleb, lekko czerstwy ser oraz dzbanek piwa na głowę. Wszystko dostarczone przez otwór w drzwiach. Zabrakło jednak szacunku gdy służący skwitował jego prośbę o odrobinę mięsiwa i dzbanek wody, śmiechem. Mark długo wyklinał w myślach „więzienny wikt” z trudem przełykając suchy chleb. Swoją porcję piwa oddał bowiem Carterowi. Posiłek spożywali w ciszy. Miny mieli raczej grobowe. Nic dziwnego, wkrótce mieli wyjść na pewną śmierć. Chyba tylko mnich myślał inaczej. Postanowił, że to najlepszy moment by podzielić się swoją strategią z towarzyszami.
- Słuchajcie. Niezależnie od tego co tam spotkamy musimy działać razem. Ja zajmę się atakiem i eliminacją najgroźniejszych przeciwników. Carter, ty będziesz bronił Unaatris. Jestem zdolnym wojownikiem, możecie mi wierzyć.
Unaatris uśmiechnęła się do niego ciepło i mnich poczuł dziwne ukłucie w okolicy podbrzusza. Rozumiał teraz dlaczego kapitan postanowił zmienić swoje życie dla tej kobiety. To tylko utwierdziło go w przekonaniu, że musi im pomóc. To był jego obowiązek jako członka Klasztoru i Harfiarzy.
 
__________________
you will never walk alone
Noraku jest offline  
Stary 05-12-2011, 17:54   #72
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Lady Yllatris i Igan Mardock
Piękne panie, bogaci panowie, lub, jak kto woli nieco szczerzej: bogate panie i bogaci panowie, zajmowali zamek. Suknie, za które można kupić całe wioski, kosztowności warte majątek, konie mające rzędy wysadzane drogocennymi klejnotami. Cudowny obraz elity władzy. Lady diGrizz zaprosiła wiele znaczących osobistości. Yllatris poznawała niektórych wizytujących jej przybytek, ale nie wszystkich. Wydawało się, że na balu pojawiło się sporo obcych, mówiących południowym akcentem. Może Cormyr, albo Sembia? Byli także przybysze znad morza, od Wybrzeża Mieczy aż do dalekiego Amn. Ci wyróżniali się smagła skórą oraz strojami, w których dominował zloty kolor, tak ukochany przez tamtejszych magnatów.

Wielka sala balowa należała naprawdę do komnat, które wypadało zobaczyć. Była naprawdę takich rozmiarów, że zaproszeni goście doskonale mogli się w niej pomieścić oraz tańczyć w takt muzyki. Co ciekawe, wbrew obowiązującej modzie, lady diGrizz wybrała żwawą muzykę taneczną, nieco trudniejszą do tańczenia, ale weselszą. Widocznie goście radośnie akceptowali tą niespodziewaną atrakcję, gdyż Igan oraz Yllatris słyszeli ogólny śmiech oraz radość.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Ybs0x1EaAPQ[/MEDIA]


Właściwie nie działo się nic wielkiego. Yllatris od czasu do czasu pozwalała sobie skinąć niektórym znajomym, wszakże pod warunkiem, ze akurat przebywali sami. Kapłanka znana była ze swojej działalności, stąd nie chciała psuć sobie klienteli. Każdym ruchem, gestem podkreślała swoja władzę nad nową zabawką pod postacią Igana. Nie musiała zresztą tego aż tak zaznaczać, powszechnie zdawano sobie sprawę, ze właścicielka domu publicznego może przyprowadzać swojego kochasia. Profesja oraz wyznawane bóstwo czyniły jej pozycję nieco dziwną: nie była wprawdzie traktowana, jak prawdziwa dama, ale jednocześnie mogła sobie pozwolić na rzeczy, które dla prawdziwej damy były całkowicie niedopuszczalne. Mijały kolejne tańce, lady diGrizz zaś nie pojawiała się.

Igan rzucił dyskretnym znakiem Yllatris, po czym wycofał się robiąc zbolało – sprytną minę. Klasycznie skinął po drowkę, która rzeczywiście, nie opędzała się od klienteli. Inne dziewczyny Yllatris rzeczywiście uczciwie pracowały obsługując gości. Piękne profesjonalistki: pełen uśmiech, full service oraz całkowita dyskrecja. Co chwilę jakiś rozbawiony pan brał pod rękę pracownicę Yllatris po to, by zniknąć na chwilę za ukrytą ścianką niewielkiego pokoju.



W okolicznych pokoikach
Całą noc robota dzika,
Seksualny kontredansik:
Na momencik, na kwadransik,
Na portiera tajniak mruga:
Portier - owszem, portier - sługa,
Ta w woalu, tamta w szalu,
Na kwadransik, prosto z balu,
Na momencik, ot przelotem,
Szybko - i na bal z powrotem …



Następnie obydwoje wracali na bal. Tym razem całkowicie oddzielnie. Panowie często pogardliwie spoglądając na oddające się im przed chwilą panienki. Takie właśnie spojrzenia wchodziły do zakresu obowiązków wszystkich prostytutek. Zgadzały się znosić pseudomoralną wyższość klientów, przyjmując ich słodkie pieniądze. Ogólnie obydwie strony uzyskiwały to, co chciały

Niemniej drowka nie miała powodzenia. Rzecz jasna, każdy niemal spośród wielbicieli pięknych dziewcząt lekkich obyczajów chętnie spróbowałby posmakować ciemnoskórą dziewczynę, jednak reputacja tej rasy zniechęcała. Pomimo wyczynów Drizzta do'Urdena oraz wyznawców Elistrae. Drowka nie przejmowała się tym. Tym bardziej, że uwiarygadniając przemianę miała na sobie nadzwyczaj skąpy strój. Przyciągał męskie spojrzenia, lecz jednocześnie rodził obawę.


Korytarz pełen był służby. Zwracali oczywiście uwagę na Igana ze względu na jego towarzyszkę, ale właściwie ich zerknięcia kryły wyłącznie zazdrość, albo zdziwienie, lub obrzydzenie. Wszystko najczęściej jednocześnie. Nikt się nie przejmował, gdy zerkali do pokoi, bowiem cóż, przy takim zamieszaniu każdy myślał, że szukają jakiegoś przybytku, gdzie mogliby chwilę się pobawić. Spośród osób znajomych, Igan dostrzegł jedynie Altona Wisdbroma, który miał swój udział wrabiając go swego czasu. Urzędnik półleżał na fotelu, gdzieś za ścianką niewielkiego pokoju. Wydawał się spać, usta miał otwarte, obok zaś brudziło wspaniały dywan rozlane wino oraz przewrócony kielich, który wypadł widocznie Wisdbromowi, kiedy przysnął.

Tymczasem kapłankę nawiedził kompletnie niespodziewany gość.


Szambelan dworski Lady Alustriel. Ten sam, którego kochankę Yllatris tak długo udawała. Niespecjalnie się oglądając, niedaleko dostrzegła przystojnego młodzieńca. Niewątpliwie Dantos Mantoji.
- Witaj pani – skłonił się lekko szambelan mówiąc cicho, lecz naprawdę twardo – spytam wprost, dlaczego stoisz na drodze mojego szczęścia? Słyszałem niedawno od osób godnych zaufania, że nie tylko podburzasz moją głupią córę, ale jeszcze rozpuszczasz złośliwe plotki na mój temat. Uważaj, jestem całkiem gruba rybą, nie złapiesz mnie na wędkę. Najpierw jednak powiedz, dlaczego działasz przeciwko mnie. Chcesz pieniędzy pewnie. Wara, powiadam.

Marcus von Klatz

Właściwie nie wyglądało to dobrze. Jednak Carter skinął.
- Nie wiem, jaka broń nam wydadzą. Nie wiem, jakich będziemy mieli przeciwników – mruknął.
- Mam jeszcze nieco czarów leczniczych – przyznała Unatris, patrząc niepewnie na mężczyzn - acz niewiele – dodała.

Kolejne chwile spędzili już na korytarzy, pędzeni przez strażników, którzy przerwali prowadzone przez nich ustalenia.
- Zapraszamy na główne danie – zarechotali. - Hehe, nie wy. Takich traktujemy na deser.

Okrągła arena przypominała właściwie basen mający kształt koła. Wewnątrz bili się gladiatorzy, dookoła zaś stała elita cywilizacji, krzycząc, obstawiając zakłady oraz śmiejąc się całkiem wesoło. Akurat trafili na koniec walki. Nieznajoma kobieta stała na arenie spoglądając dziko, niczym prawdziwy drapieżnik. Marcus właściwie odnosił wrażenie, że czymś ją podkarmiono, jakąś zakazaną substancja, która odbierała wolę, za to pobudzała agresję, bowiem kobieta swoim zachowaniem przypominała panterę.


Przyodziano gladiatorkę tak, by męska część widowni miała sporo uciechy oglądając kształtne, umięśnione ciało. Jednak Marcusa zdziwiło, ze wśród widzów jest sporo pań. Nieopodal wojowniczki leżał pokonany wielgaśny wilk. Kobieta, jakby nic nie widziała, nie słyszała. Biegała wewnątrz areny od krańca do krańca warcząc, próbując doskoczyć do widzów, krzycząc coś, czego Marcus nie zrozumiał. Zwierzę, zaszczute zwierzę, tym była.
- Lady diGrizz potrafi wytresować każdego – mruknął strażnik – Marcja – wskazał na gladiatorkę – dawniej zajmowała się ochrona kopalni w Nesme. Na polecenie tych kupców głupków sembijskich, próbowała odebrać lady coś, co do niej nie należy. Tymczasem widzicie, jest nikim. Próbowała wkurzyć lady diGrizz hardością. Tfu – splunął na bok – po co jej to było. Teraz, kiedy się ją spuści do walki niczym psa, nie może przestać.

Strażnik miał rację. Marcja biegała chwilę, lecz potem zrzucono na nią sieć. Rzucała się, zrywała, próbowała dźgać, lecz kilku silnych mężczyzn spętało ją niczym kokon. Wyła, warczała, chciała dźgać, jednak sieć skutecznie blokowała kobiecie ruchy. Wynieśli ją wreszcie pozostawiając Marcusowi scenę, która ciagle nie chciała opuścić jego obolałych myśli.

Strażnik obrócił się.
- Teraz wasza kolej.
- Z kim walczymy?
- To jeden wojownik – prychnął strażnik. - Zwą go Mizzrym.


Marcus pobladł.
- Kochanie – szepnęła Unatris do swojego wybranka, młodszego od niej Cartera – musimy, musimy przetrwać. Dla ciebie, dla mnie oraz … nie chciałam ci mówić, żeby cię nie martwić, ale sądzę, że urodzę dziecko. Nasze dziecko. To znaczy nie jestem pewna, ale dwa tygodnie temu powinnam mieć … wiesz, co każda kobieta. Tymczasem nic. Może to porwanie, nerwy, ale może, no wiesz …
- Kochana moja – porucznik wydawał się zszokowany. Podniósł głos – moja Unatris, moja, nasze dziecko – powtarzał.
 
Kelly jest offline  
Stary 07-12-2011, 13:51   #73
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
- Słucham?? - Yllaatris nawet nie musiał udawać zdziwionej. Była bardzo zaskoczona słowami i postawą szambelana. - Czy ja się przesłyszałam?? - Po chwili jednak wyraz zdziwienia zniknął z jej twarzy, ba, nawet uśmiechnęła się do swojego rozmówcy. - Mój drogi, gdyby chciał twoich pieniędzy to dawno bym już większej sumy zażądała. Ja nie odwracam się od swoich przyjaciół. - Mocno zaakcentowała ostatnie słowa.
- Kapłanko, sprawa prosta. Wcześniej nasze relacje były nacechowane obustronną korzyścią. Teraz wycofałem się z układu i nie widzę, dlaczego miałabyś robić mi takie świństwa, jak rozpowiadanie plotek o mnie. Właściwie przeszkadzam ci, czy co? Zachowujesz się jak stara sekutnica - prychnął cicho.
- Spodnia deska twego łoża szepnęła ci coś do ucha i ty w to uwierzyłeś?? - Odparła z drwiną. - Ot miłość w całej swej kracie. Zaślepia. Ogłupia. - Spojrzała z politowaniem na szambelana a potem na stojącego nieopodal jego kochanka. - Tylko nie myl miłości z dziurą dającą ci przyjemność. Choćby nie wiem jak atrakcyjna ta dziura była. A twa córka, kocha cię ponad wszystko. Tylko ciekawe, ze ty miłość opacznie rozumiesz.
- Córeczka sprytna, taaaak – wysyczał – wygadałaś się. Razem więc kombinujecie, ale nie ze mną te numery, kapłanko. Jestem szczęśliwy przy osobie, której na mnie zależy, nie radzę ci psuć tego, bo nie popuszczę. Rozumiesz? Radzę także zostaw moja córeczkę, bowiem tak czy siak będzie tak samo, jak przy jej bracie. Potem jakiś klasztor. Nienawidzę dzieci spiskujących przeciwko rodzicowi, tacy nie są prawdziwymi dziećmi.
- Piękny pałac odziedziczyła nasza gospodyni po małżonku, nieprawdaż?? - Odparła kapłanka z pewnym rozmarzeniem . - Ciekawam, czy umierał szczęśliwy ostatni z diGrizz?? Myślisz, że dała mu szczęście?? Przyjemność??
- Nie odwracaj kota ogonem, ale rzeczywiście piękny - przyznał. - Ponoć diGrizz miał wypadek na polowaniu. Łowy na niedźwiedzia czasem bywają takie ryzykowne - stwierdził obojętnie. - Jego relacji z zoną nie znam, ale pewnie ją bardzo kochał,
- Jak już mówiłam, nie myl miłości z wiesz czym. - Uśmiechnęła się sztucznie. - I na wszelki wypadek zrezygnuj z polowań, gdy już córeczkę wydziedziczysz.
- Myślisz, ze się zemści - nagle spoważniał - cóż, dziękuję za radę. Masz chwile przyzwoitości, będę musiał tą sprawę załatwić - odwrócił się zamyślony mocno. Widocznie chciał sugestię Yllatris omówić szczegółowo ze swoim kochasiem.
- Kto?? Niedźwiedź do którego strzelać będziesz?? Na pewno. - Odparła próbując się nie śmiać. - Naszą rozmowę uważam za zakończoną. I radze jeszcze poszukać innego kapłana Sune, skoro tak stawiasz sprawę. - Odeszła nie odwracając się do szambelana.
Tyle, ze te słowa tak czy siak mówiła już do jego pleców. Ewidentnie nie słuchał jej analizując możliwość, iż córka mogłaby próbować czegokolwiek przeciwko niemu, zanim spróbuje ja wydziedziczyć.
Chwilę później Dotes poprosiła ja do tańca i od niego dowiedziała się, ze Igan i drowka zniknęli. czyli zaczęli realizować ich plan. Szkoda że tak szybko gdyż chciała się z nimi podzielić swoimi nowymi spostrzeżeniami. Ale pewnie będzie na to jeszcze czas.
Bale mają to do siebie, ze ludzie się na nich bawią. Toteż gdy kolejni młodzikowie prosili kapłankę do tańca, ta chętnie korzystała z okazji. Wszak dawno na żadnym balu się nie bawiła.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 12-01-2012, 20:36   #74
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Wprawne oko Igana prześlizgiwało się po osobach i kosztownościach; właściwie to kosztownościach i kosztownościach. Nie krępował się specjalnie z tym gapieniem się, w końcu miał udawać biedaczynę na salonach. W tej lekko niedopasowanej tunice i spodniach wyglądał na okaz nędzy i rozpaczy stanowiący jednakże miłą, choć chwilową zabawkę... Przedstawienie odgrywane przez Yllaatris i Igana trwało wśród tańców, muzyki i delikatnych oznak znajomości czy sympatii. Czas biegł, natomiast lady diGrizz nie pojawiała się. Oczywiście - dla podkreślenia swej pozycji mogła się spóźnić pół godziny; no, nawet godzinę... Jednak... coś było nie tak...

Igan usunął się w cień znikając z pola widzenia lady Yllaatris i po chwili szedł już korytarzem razem, a jednak osobno z ciemnoskórą elfką - cały cza grając swoje role - niby rozchodząc się przed spotykanymi osobami, niby przerywając chichoty i szepty...



Kilkanaście pokoi nie niosło z sobą niczego ciekawego, jednak w kolejnym - słabo oświetlonym wnętrzu Igan dostrzegł zmorzonego snem radcę Wisdbroma. Mężczyzna zdawał się odpoczywać wpółleżąc w fotelu i Igan prawie zamknął drzwi, kiedy jego myśli skierowały się w zupełnie innym kierunku.

- Tsss - syknął i prawie z marszu musiał zagrać jakąś miłosną scenkę ponieważ w korytarzu pojawiła sie para służących niosących jakieś napoje. Wyszeptał Drowce do ucha:
- Spójrz na niego. Co ci nie pasuje? - odczekał chwilę widząc, że elfka spogląda przez ciągle uchylone drzwi wgłąb pokoju - Musiałby być nieźle pijany, aby przysnąć w takiej pozie i upuścić kielich... Tylko, że wtedy powinien pochrapywać zwłaszcza mając otwarte usta... Obstawiam truciznę. Daj mi chwilę, aby to spra...

W miłosnym uścisku zniknęli w drzwiach pokoju. Igan ostatnim rzutem oka na korytarz zauważył jeszcze jakąś służącą niosącą ręczniki.

Byli w środku. Sprawdzenie czy Anton oddycha było krótką piłką...
 
Aschaar jest offline  
Stary 23-01-2012, 04:42   #75
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Sprawiał wrażenie nieobecnego. Strażnicy rechotali komentując jego zachowanie. „Wie co go czeka” powtarzali. Mieli rację, chociaż to nie strach owładnął jego myśli, a całkowita jedność ze swoim ciałem. Z pod opuszczonej głowy dokładnie obserwował korytarze po których ich prowadzili oraz swoich towarzyszy. Carterowi to jednak służyło znacznie lepiej niż kapłance, która trzęsła się jak osika.
W końcu doprowadzono ich do tajemnej areny. Architekci tego rodzaju rozrywek nie należeli chyba do zbyt twórczych. Wszystkie jakie do tej pory widział, wyglądały podobnie, jakby zbudowane na tym samym planie i wzbogacone o chore wyobrażenia właścicieli. Po arenie szalało dzikie zwierzę. Markowi ciężko było początkowo uwierzyć, że była to kiedyś piękna kobieta. Co prawda nie utraciła nic ze swojego piękna, dodatkowo podkreślanego teraz przez niezwykle urodzajny strój, ale w zachowaniu nie przypominała człowieka. Zaszczuta bestia, pełna najniższych instynktów. Indoktrynacja Lady należała do najwyższej klasy, trzeba było przyznać. Niewielu ludziom udaje się tak skutecznie złamać ludzką wolę. Jakoś sytuacja w której teraz się znaleźli nagle się pogorszyła, a miało być jeszcze gorzej.
Chociaż nie spuszczał wzroku z trybun, szukając znajomej twarzy oraz lady, dość wyraźnie usłyszał słowa strażnika. Zaintrygowały go. Czyżby jednak instynkt nie zawiódł go i od początku to lady stała za kradzieżą? Wiele na to wskazywało, ale brakowało konkretów a teraz nie czas był na knucie. Czekał go pojedynek z kimś kogo kiedyś uważał za swojego towarzysza.
Gdy usłyszał z kim będą walczyć, poczuł ciarki na plecach, ale jednocześnie wezbrał w nim gniew. Okazja do wyjaśnienia wszystkich niejasności nadarzała się wcześniej niż się spodziewał. Nie rozwścieczyło go to jednak tak bardzo, jak słowa kapłanki.
„Nie mogła sobie, cholera, lepszego momentu wybrać”
Pomyślał i odwrócił się do Cartera. Spojrzał mu prosto w oczy:
- To teraz nie jest najważniejsza sprawa – warknął. – Nie myśl o tym. Musisz się skupić na czekającej Cię walce, rozumiesz?
Zszokowany mężczyzna kiwnął tylko głową. Mark spojrzał gniewnie na kapłankę, która aż skuliła się ze strachu, ale nic nie powiedział.
„Czemu wszystko musi się komplikować w najgorszym momencie”

Wśród mnogości broni jakie leżały na stole, momentalnie wypatrzył swój zasłużony kij, jego ulubiony rodzaj broni. Pozostałego uzbrojenia próżno było wyglądać, wziął więc jeszcze prostą szablę, prosto z wybrzeża mieczy oraz sztylet, który schował w bucie. Ostrze miecza było lekkie ale wytrzymałe. Bronie były w dobrej jakości. Pokręcił nią kilka młynków, by wyczuć wyważenie i schował ją za pas. Kapłanka rozdygotaną dłonią podniosła lekki miecz o prostym ostrzu, a Carter, po chwili wahania, sięgnął po potężnego półtoraka. Tak uzbrojeni, wkroczyli na arenę, wśród wiwatu publiczności. Elita społeczeństwa, dobre sobie. Zwykłe prostackie świnie, które dorobiły się fortuny, ale jak to się mówi człowiek może wyjść z burdelu ale burdel z człowieka nie. Wszyscy co do jednego byli pasożytami, wykorzystującymi swoje wpływy by zadowolić pierwotne instynkty. By poczuć uderzenie adrenaliny, imitacji prawdziwych przeżyć. Inni chcieli się trochę wzbogacić na zakładach a walki szczurów już im nie wystarczyły, bo tam gdzie może zginąć człowiek zawsze są największe pieniądze. A wszystko kosztem ludzkich istnień. Mark poczuł się nie dobrze na widok tych wiwatujących tłumów. Gestem dłoni kazał swoim towarzyszom się zatrzymać, a sam podszedł na środek areny. Kij trzymał za ręką, w tej samej pozycji co Mizzrym. Mimo hałasu na trybunie i przekrzykiwania hazardzistów, mieli okazję porozmawiać.
- Zdradziłeś mnie – zaczął powoli, mrużąc oczy. – Dlaczego? Jaki masz w tym cel?
- Pieniądze oraz bezpieczeństwo - powiedział tamten przygotowując powoli broń. - podwędziłem kiedyś coś komuś i teraz musiałem się ratować służąc lady. Nic do was nie mam, ale sam rozumiesz, dawny druhu, mając do wyboru narazić was, lub siebie, wybrałem was - dopowiadając te słowa zaatakował.
W dwóch krokach doskoczył do mnicha. Dziwna broń zawirowała w powietrzu, nie zdradzając kierunku ataku do ostatniej chwili. W przypadku gorszego wojownika już byłoby po walce. Mark posiadał jednak nie tylko umiejętności ale również doświadczenie. Kiedy wyczuł odpowiedni moment, wystawił broń do bloku i zrobił jeden krok do przodu. Nie mógł blokować metalu drewnem. Bronie starły się u nasady ostrza. Mnich aż sapnął z wysiłku, a tłum zaryczał z zachwytu.
- Dlatego zdradziłeś Harfiarzy? Jedną z najpotężniejszych i największych organizacji jaka istnieje? Jesteś głupcem Mizzrymie. Nie masz prawa nazywać mnie druhem – syknął Mark, patrząc z bliska w oczy elfa. Ten tylko się uśmiechnął. Wyskoczył z obu nóg w górę, i kopnął wojownika w pierś. Wykonując obrót, próbował trafić przeciwnika drugim ostrzem. Ten to przewidział. Zaraz po otrzymaniu uderzenia sam wyskoczył w górę i oddalił się od zagrożenia wykonując makaka. Tłum ponownie wyraził swoją aprobatę dla pokazu. Stanęli na ziemi niemal w tym samym momencie. Obaj byli skupieni na tym, by pokonać drugiego. Zaczęli krążyć wokół siebie.
Nagle ruszyli na siebie. Bez żadnego sygnału czy ostrzeżenia. Drzewce zafurkotały w powietrzu, a zebrani widzowie wypluwali z siebie płuca, chłonąc pokaz z rosnącym podnieceniem. Zdawało się, że zwykły kij nie ma najmniejszych szans w zetknięciu z ostrzem, ale tutaj ukazywał się właśnie kunszt sztuki walki. Mark bronił się na tyle umiejętnie by nie dopuścić do sytuacji w której atak elfa mógłby przeciąć drzewiec. Jego dotychczasową taktyką zawsze było dopuszczenie przeciwnika blisko i unikanie jego ataków w ostatniej chwili by nie zostawić mu czasu na obronę kontrataku. Mizzrym był jednak na tyle sprawny i szybki, że taki sposób walki był niezwykle męczący i nie efektywny. Każdy kolejny atak był coraz bliżej ciała mężczyzny.
Pchnięcie. Później poziome cięcie.
Odchylenie głowy najpierw w bok, potem w przód i przepuszczenie ostrza po karku. Krok do przodu i zamach w udo
Zwód ciałem i uniesienie nogi nad kijem. Obrót ostrza i silne cięcie od góry.
Dokręcenie obrotu i blok nad barkiem. Odbicie broni do góry. Kolejne płaskie uderzenie.
Motylek w powietrzu. Tym razem cięcie od dołu, zanim jeszcze stopy dotknął ziemi.
Mark zauważył zagrożenie za późno. Odchylił się do tyłu, ale końcówka broni i tak zostawiła na jego klatce piersiowej paskudną szramę. Mnich odskoczył do tyłu, ale przeciwnik nie pozwoli na odpoczynek. Kolejne starcie. Błyskawiczne wymiany ciosów. Niknąca w kurzu broń. Pot spływający na ziemię. Wrzaski tłumu. Mizzrym czerpał przyjemność z tej walki, było to widać w jego oczach. Mnich po prostu się męczył. Brakło mu sił by walczyć z pełnią mocy. Surowe nakazy klasztoru zostały złamane przez to pojmanie.
„ Nie myśl! Walcz!” przypomniał sobie słowa swojego mentora. Nabrał nowych sił. Jego ruchy nabrały nowej świeżości i dodatkowo przyspieszyły. Ciało powoli budziło się z marazmu i odzyskiwało dawną gibkość. Na twarzy drow’a pojawił się uśmiech i ekscytacja. Mark nie chciał mu dać się długo nacieszyć tą walką. Przybrał ryzykowniejszą taktykę dopuszczenia przeciwnika naprawdę blisko. Wkrótce jego ciało znaczyło mnóstwo małych szram. W pewnym momencie ostrze rozcięło mu skórę na policzku. Nie przejmując się w tym w ogóle, mnich wykonał dwa szybkie kroki do przodu, skracając dystans. Tym razem broń działała na niekorzyść elfa. Była zbyt ciężka by nadążyć za atakami mnicha, który utrzymywał odległość. Uśmiech szybko został zastąpiony przez rosnącą panikę. Coraz więcej ataków dochodziło swojego celu, a nagi tors wkrótce przyozdobił się w mnóstwo siniaków.
Mark zbił pionową kontrę. Szybko wyprowadził uderzenie łokciem w splot, następnie pięścią w twarz, a na koniec kolanem w brzuch. Mizzrym cofnął się o kilka kroków, z trudem łapiąc oddech. Zamachnął się swoją bronią, ale mnich już szybował w powietrzu robiąc obrót, który zakończył się kopnięciem w skroń skołowanego przeciwnika. Elf odleciał kilka metrów dalej i poszorował brzuchem po piasku, przy oklaskach widowni. Wojownik powoli podniósł się na kolana i splunął krwią. Znowu powrócili do statusu quo. Stali naprzeciwko siebie, obmyślając plany na następny ruch i zbierając siły na drugą rundę

„ Przebywałem z nim tyle czasu, a właściwie nic o nim nie wiem – zastanawiał się mnich.– Jaki jest jego styl? Jakie silne a jakie słabe strony? Widziałem właściwie tylko dwie walki. Siłą na pewno go nie pobije, skoro dał sobie bez problemu radę z Trenchem. Przy oprychach wykazał się szybkością i sprytem. Dobrze sobie radzi na dalekim oraz na średnim dystansie. Oby tylko on również miał o mnie tylko skrawki informacji”
Mina drow’a nie zdradzała niczego. Dlatego kiedy nagle się odwrócił i ruszył biegiem w przeciwnym kierunku, Mark potrzebował chwili zanim zorientował się o co mu chodzi. Ruszył w kierunku Cartera i Unaatris! Ta dwójka, zgodnie z jego poleceniem, trzymała się na razie z dala od walki. Mizz najwyraźniej postanowił się rozprawić najpierw z nimi. Dowódca straży może da radę wytrzymać krótką wymianę ciosów, ale kapłana padnie przy pierwszym ataku. Mnich nie mógł na to pozwolić. Ruszył za dawnym druhem. W oddali widział już Cartera przygotowanego do przyjęcia ataku i kryjącą się za jego plecami narzeczoną. Mnich był na szczęście szybszym biegaczem. Dystans do przeciwnika powoli się zmniejszał. Miał szansę go dogonić. Drow tylko na to czekał. Zatrzymał się nagle i wystawił broń na sztorc. Zaskoczony mnich w ostatniej chwili obrócił się na nodze postawnej, unikając ostrza, jednak siła rozpędu wytrąciła go z równowagi. Drugi atak, płaskie cięcie na wysokości jego klatki piersiowej, uniknął rozpaczliwym przewrotem przez ramię. Czuł jak kości barkowa lekko się kruszy, pod naporem jego ciężaru i źle wykonanego przejścia. Wylądował na plecach. Mizzrym już atakował, nie chcąc dać mu chwili wytchnienia. Tym razem mnich nie mógł skutecznie się obronić. Udało mu się jednak zbić ostrze, tak że nie przebiło jego klatki piersiowej a jedynie zanurzyło się w bok, przyszpilając go do ziemi. Zacisnął zęby z bólu. W ustach poczuł metaliczny posmak krwi. Ziemia pod nim przyjęła kolor szkarłatu.
- To Ty jesteś głupcem, stary druhu – powiedział spokojnym tonem drow, chociaż jego oczy wyrażały demoniczną satysfakcję. – Twoja troska o innych Cię zgubiła. Szkoda myślałem, że będziesz większym wyzwaniem.
Mężczyzna musiał się z nim zgodzić. W tej sytuacji nie wiele mógł już zrobić. Nie był jednak głupcem bo towarzysze to siła większa niż najlepsza broń i zbroja. Tego się miał dzisiaj nauczyć Mizzrym. Widząc sytuację, Carter nie myślał wiele. Zaatakował przeciwnika z okrzykiem na ustach, co było tak typową cechą ludzkich strażników, że aż głupią. Zwrócił jednak na siebie uwagę drow’a, który musiał odłożyć dokończenie spraw z dawnych druhem na bok. Pierwszy atak żołnierza został z łatwością odbity. Ponownie drugi i trzeci. Mizzrym bawił się z nim. Nie kontrował, chociaż wiele razy mógł. Czekał na okazję do ośmieszenia dowódcy strażników. Ten jednak był rozsądnym człekiem. Nie dał się ponieść emocjom. Każde cięcie było rozważne. Nie wystawiał się niepotrzebnie na ryzyko. Grał na czas, zgodnie z poleceniem swojej ukochanej.

- Nic ci nie jest? – spytała głupio Unaatris, pomagając Markowi wstać. Mężczyzna przyciskał z całych sił rękę do rany by nie wykrwawić się jak świnia. Na szczęście żaden z poważniejszych organów nie został zraniony. Bolało jednak jak jasna cholera. Spróbował się wyprostować, ale ból szybko ugiął jego kark.
- Nie ruszaj się! Muszę się tym zająć – fuknęła na niego kapłanka, ale on nie zwracał na niego uwagę. Nie spuszczał walczących z oczu. Carter bronił się coraz rozpaczliwiej. Został zepchnięty pod ścianę z której wystawały ostre kolce. Odtrącił dziewczynę na bok.
- Nie ma czasu na te twoje czary mary – warknął, bez intencji obrazy jej umiejętności. – Warto je zachować na ważniejszą chwilę.
Zdarł z siebie koszulę i owinął się nią w pasie, tamując chwilowo krwotok. Ból nie był największym zmartwieniem. Lata nauk nauczyły go odcinania się od fizycznych doznań, poza tym ostatnie spotkanie z czarodziejem było znacznie gorszym doświadczeniem.
„ Na jakiś czas powinno wystarczyć”
- Przyjmij więc chociaż me błogosławieństwo – powiedziała cichym głosem Unaatris. Było w nim coś tajemniczego i potężnego. Mnich odwrócił się, a wtedy kobieta ujęła jego twarz w dłonie i przyciągnęła do siebie by pocałować go w czoło. Poczuł jak wszystkie problemy odpływają. Głód i zwątpienie zniknęło. Odzyskał dawne siły. Nie wiedział jak długo utrzyma się ten stan, dlatego trzeba było działać szybko.

Mizzrym’a nudziła już ta zabawa. Drugi z przeciwników nie był wystarczającym daniem nawet jak na deser. Dowódca straży stał kilka metrów. Lewa ręka zwisała mu smętnie, a po dłoni ciekła szeroka struga krwi. Dosłownie chwilę wcześniej ostrze elfa zatopiło się w barku człowieka, unieruchamiając jego rękę. Ten mimo to nie poddawał się. Patrzył hardym wzrokiem, łapiąc oddech przed kolejnym atakiem. Dorw jakby od niechcenia zamachnął się swoją bronią. Pierwsze dwa ataki zostały odbite, trzeci przeciął wierzch dłoni powodując upuszczenie broni, a czwarty trafił pod kolano, zmuszając Carter’a do uklęknięcia.
- Żałosne – skomentował starania człowieka Mizz i zamachnął się do odcięcia mu głowy.
Mnich pojawił się znikąd. Odbił cios po czym wyprowadził dwa szybkie ataki na tors. Grymas bólu po raz pierwszy pojawił się na beznamiętnym obliczu wojownika. Trzymając się za bolący bok, przyglądał się mnichowi, jakby chcąc się upewnić że to na pewno ta sama osobą, która tak mocno zranił.
- Możesz już odpocząć – powiedział Mark do strażnika, gdy ten stanął obok niego.
- Sam nie dasz sobie z nim rady. Tym razem musimy współpracować – odparł Carter lekko kulejąc.
Klatz nie zamierzał się z nim kłócić:
- Pozwól więc, że zacznę!
Ruszył biegiem, chcąc wykorzystać nowo odzyskane siły. Elf zastosował tę samą taktykę co wcześniej, najpierw nadstawiając ostrzę niczym pikę, następnie tnąc płasko drugą stroną.
„ Nie tym razem”
Mark odchylił się do tyłu, ślizgając się po piachu. Poczuł zimny powiew metalu na skórze. Jeszcze zanim się wyprostował, wyprowadził sztych wzdłuż ramienia, trafiając prosto w grdykę. Mizzrym zakręcił drzewcem, ale atak został skutecznie odparty. Kolejne płaskie cięcie. Mark przeskoczył nad nim wykonując obrót, ale drow także nie dawał się nabrać na tę samą sztuczkę dwa razy. Zaraz po pierwszym cięciu poszło drugie, znacznie wyżej. Nie docenił zdolności przeciwnika. Gdy tylko jego stopy dotknęły ziemi, odbił się ponownie, tym razem wprowadzając swoje ciało w korkociąg i ponownie unikając ataku. Będąc w powietrzu, wyprowadził cios kijem, który został zatrzymany tuż nad fioletowymi włosami wojownika. Drzewiec jęknął nieprzyjemnie.
Wtedy zaatakował Carter.
Elf z trudem odepchnął mnicha i odbił atak mężczyzny. Został zmuszony do walki na dwa fronty. Atakowali na zmianę, ale to nie uchroniło dowódcy przed otrzymaniem poważnego cięcia w udo. Drow balansem ciała wymusił na nim atak, po którym stracił równowagę. Mizzrym z łatwością uniknął niepewnego cięcia, samemu raniąc głęboko jego udo. To wykluczało jego dalszy udział w walce, ale nie uniemożliwiało mu pomocy. Mark wykorzystał korzystny układ. Odbił się od pleców skulonego towarzysza i wystrzelił w kierunku zdrajcy. Ten odruchowo uniósł broń do obrony, czyniąc największy błąd w tej potyczce. Mnich nie celował w niego, a przestrzeń pomiędzy drzewcem a ciałem. Wbił kij w ziemię i wykorzystał siłę wyskoku by obrócić się na nim jak na tyczce. Kolano zgruchotało kość policzkową elfa, a drugie kopnięcie w klatkę odrzuciło go na kilka metrów. Jego broń spoczywała w rękach Marcusa.
- Przypilnuj tego – powiedział do Cartera, rzucając mu obie bronie. Mężczyzna kurczowo trzymał się za ranę na udzie, z której obficie broczyła krew. W jego kierunku już biegła kapłanka. Mnich natomiast postanowił rozegrać ten pojedynek w tradycyjny sposób, przy użyciu pięści.

Tak jak przy pojedynku z Trenchem, Mizzrym był niezwykle skocznym i gibkim przeciwnikiem. Dawno tyle ciosów Mark’a nie skończyło się na pustym machnięciu w powietrzu. Mnich spodziewał się dużo łatwiejszego końca walki. Tym razem to on nie docenił przeciwnika, co skończyło się niezwykle boleśnie. Drow nie starał się przeciwstawiać panoszącym się stereotypom. Nie walczył czysto i wcale się tego nie wstydził. Po kilku dodatkowych ciosach, bok krwawił jeszcze bardziej. Koszula już mocno nasiąkła krwią. Dodatkowo lewy bark zdobiła kolejna, głęboka rana po ataku ukrytym sztyletem. Przynajmniej drugi raz tego już nie użyje. Ostrze złamało się podczas szamotaniny, a jego pozostałości zostawiły paskudną szramę przez połowę twarzy elfa. Oprócz tego krew nie przestawała ciec ze złamanego nosa, a protekcyjne traktowanie lewego boku utwierdziło mnicha w przekonaniu, że przynajmniej kilka żeber jest złamanych. Były towarzysz kilka razy próbował przedrzeć się w kierunku swojej broni, ale ostatecznie mu się to nie udało. Tłum zaczynał się niecierpliwić przeciągającą się przerwą. W ich stronę poleciały losowe przedmioty. Jednym z nich był gliniany kubek. Mark bez ostrzeżenia złapał go i cisnął w przeciwnika. Ten uchylił się na bok. Człowiek momentalnie pojawił się przy nim. Wyprowadził flintę prostym i zaraz poprawił prawym hakiem. Cios przeszedł przez zasłonę, trafiając idealnie w żebra. Mizzrym splunął krwią. Druga pięść wylądowała na jego podbródku. Mnich w myślach dziękował swojemu przeciwnikowi za nieczystą grę. To otwierało przed nim podobne możliwości. Serię zakończył trzeci atak po ukosie od góry. Uderzony w ucho przeciwnik powinien został na moment ogłuszony, ale jemu najwyraźniej to nie przeszkadzało. Wykorzystał siłę uderzenia by stanąć na ręce. Wyprowadził dwa kopnięcia. To w głowę udało się zblokować ale drugi w nerki doszedł celu. Elf obrócił się i kopnął człowieka pod kolano. Wbrew woli Mark klęknął. Drow momentalnie wykorzystał tę sytuację. Chwycił go za głowę, chcąc kolanem zmiażdżyć mu nos. Mnich zatrzymał nogę o cal od swojej twarzy. Złapał byłego Harfiarza w pół i zaszarżował chcąc nabić go na wystające ze ściany kolce. Ciemnoskóry próbował wyswobodzić się z kleszczowego uścisku, ale brakło mu sił. Uderzył więc otwartymi dłońmi w uszy, dezorientując siłacza. Kiedy chwyt zelżał, użył jego barków do przejścia na ręce i wylądował za jego plecami. Mark odwrócił się na pięcie, atakując zwykłym prostym. Drow oplótł jego przedramię, stosując dźwignię.
Mnich mimowolnie uśmiechnął się. Właśnie na ten manewr czekał przez cały ten pojedynek. Kiedy wylądował na plecach po rzucie, nie puścił dłoni elfa. Pociągnął go za sobą, nogami chwytając za kark i również przerzucając go na ziemię. Ściskał jego głowę pomiędzy udami, cały czas trzymając za rękę. Z jednej strony odcinał mu dostęp do powietrza, a z drugiej siłował się w celu trwałego uszkodzenia kończyny. Wszystkie atuty były teraz po jego stronie. Wkrótce usłyszał znajomy chrupot kości. Mizzrym nerwowo kopał ziemię nogami i uderzał go wolną ręką. Z czasem jednak jego ruchy były coraz słabsze, aż w końcu ustały. Mark przetrzymał go jeszcze trochę, chcąc być pewnym że nie rzuci się zaraz na niego. Nie chciał go zabić, w przeciwnym wypadku skręciłby mu kark. Chciał go tylko pozbawić przytomność. Tłumu to nie obchodziło. Wrzeszczał w uciesze, wiwatując na cześć zwycięzcy. Miał to gdzieś. Opadł na ziemię bezruchu, oddychając ciężko. Pot lał mu się z czoła a każda z ran piekła niemiłosiernie. W głowie kołatała mu się myśl, jakie jeszcze atrakcje mu przeznaczono na ten wieczór.
 
__________________
you will never walk alone
Noraku jest offline  
Stary 05-02-2012, 13:40   #76
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Marcus von Klatz

Tłumu nie obchodziły szczegóły. Była krew tryskająca strumieniami. Były przebite, lub uduszone żelaznym chwytem mnicha, zwłoki, przynajmniej tak właśnie sądzili. Była radość. Piękne, powiewające wachlarzami panie oraz stateczni panowie przyglądali się temu bez najmniejszego obrzydzenia. Widać pod bogatymi strojami mieli serca iście barbarzyńskie.
- Proszę państwa, oto nowi czempioniiiiiii! - wrzeszczał herold na cały głos. - Dwaj wojownicy oraz kapłanka, to ich pierwsza walka, ale któż wie, może kolejny raz posmakują jakiejś bestii?

Mimo że widzów było sporo Marcus domyślał się jednak, że to tak naprawdę niewielka część gości Lady diGrizz. Czy byli to co bardziej wtajemniczeni w jej sprawki? Pewnie tak. Zielono ubrany herold, przystrojony cudacznym pękiem piór wskazał na nich i sprawni strażnicy lady zaprowadzili ich do bocznej sali. Był to zamknięty pokój, a raczej cela. Miał kształt kwadratu, zaś jedna jego ściana składała się wyłącznice z krat. Właśnie tam, wśród krat, zrobiono także niewielkie drzwi zamknięte na kłódkę. Wewnątrz zaś była ława, jakieś krzesła, trochę wody stojącej w miedzianym dzbanku oraz trochę chleba.
- To wasze miejsce odpoczynku – wyjaśnił herold – ale nie łudźcie się, będziecie ponownie walczyć, chyba, że jaśnie pani zadecyduje inaczej.

Usiedli więc na ławie. Do ich uszu docierał krzyk kilkudziesięciu widzów oraz ryk jakiegoś zwierzęcia. Widocznie ich następcy na arenie musieli walczyć przeciwko jakiejś bestii. Prawdopodobnie minotaurowi, bo tak wydawało się mnichowi ze strzępek zapowiedzi herolda, które wychwycił wychodząc. Wzdrygnął się, przeciwko takiemu potworowi walka byłaby cięższa niż przy Mizzrymie, silnym, ale mimo to zwyczajnym przeciwniku. Domyślał się, że pechowcy toczą obecnie zażartą bitwę. Trudno powiedzieć, jak im szło, lecz sądząc po odgłosach obydwie strony odnosiły okaleczenia.


Jednak bystry słuch mnicha wśród owych okrzyków oraz ich rozmów wychwyciły szmer jakichś zbliżających się kroków oraz nagłe ciche jęknięcie pilnującego ich po drugiej stronie krat wartownika. Potem zaś jakby szmer ubrań oraz zbroi, jakby kto ułożył jego bezwładne ciało na podłodze. Nie widział wprawdzie tego, ale ileż razy słyszał ów charakterystyczny dźwięk … Jeszcze moment, przed kratami błysnął mu radośnie znajomy blask czerwonych włosów tajemniczej kobiety, która od niedawna była jego dowódcą. Strażnik spełnił swoją obietnicę oraz wypuścił jego towarzyszy ...

Igan Mardock


Rzeczywiście najprawdopodobniej miał do czynienia z trucizną. Ale jaką? Igan nie był specem od tej formy usuwania przeciwników, jednak siłą rzeczy liznął trochę tego czy owego.


Podniósł kielich, lekko powąchał. Nic. Lekko dotknął językiem. Podobnie. Doskonale znał pewien związek, bezwonny, bezzapachowy, bezsmakowy, wykorzystywany niekiedy przez trucicieli. Oran również przez co głupszych mędrków, którzy stosowali go na kobietach, jako środek do spędzania niechcianego płodu. Rzecz wiadoma, jak to się kończyło dla znacznej części, bowiem silna porcja arszeniku działała niezwykle skutecznie. Oczywiście mogła również to być inna trucizna, ale radca niewątpliwie nie wyglądał na kogoś, kto opuścił ten padół naturalnie.

Oglądając kielich Igan nie zauważył postaci, która czaiła się za wpółotwartym oknem. Przynajmniej na początku. Kresssha pochodząca z dalekiego ludu wschodu wypełniła swe zadanie. Teraz czekała jedynie, żeby się upewnić, iż wszystko poszło zgodnie z planem. Dokładnie zgodnie z poleceniem lady diGrizz miała wyeliminować radcę, który zbytnio zaczynał się kręcić przy sieci Zhentarim, którą kierowała na terenie Silverymoon lady. Przy tym zbytnio wypytywał o pewien eliksir.


Kresssha właściwie chciała odejść, ale profesjonalnie zachowujący się młody człowiek zaciekawił ją. Badał kielich, niczym nie służący, ale profesjonalista. Nie zaczął też od razu wrzeszczeć. To było interesujące. Kresssha nie kochała lady, służyła lordowi Manshoonowi i praktycznie miała w kieszeni jego wyrok na panoszącą się zbytnio arystokratkę. Lord bowiem był przekonany, że diGrizz ma poszukiwany eliksir wykradziony samej Alustriel oraz, że mu go nie przekazała. Kresssha udawała więc lojalną sługę, jednocześnie zaś jedynie czekała, aż sama odnajdzie ową tajemniczą miksturkę. Jednak sprawa zaczynała się zbytnio zagęszczać. Radcę mogła ubić, ale byli też inni, których nie była w stanie chwycić tak szybko oraz pewnie. Wcześniej musiała się zająć pewnym Harfiarzem w karczmie w Silverymoon, wydanym lady przez niejakiego Mizzryma. Narobiła zamieszania, aż uśmiechnęła się do siebie. Radca także właściwie poszedł gładko. Jednak sprężyste ruchy młodego mężczyzny, którego obserwowała oraz jego nadzwyczaj czujny wzrok sprawiał lepsze wrażenie. Ponadto stała przy nim drowka! Przypominała wprawdzie dziwkę, ale Kresssha nie słyszała o żadnej drowiej ladacznicy.

Tymczasem przeszukujący błyskawicznie radcę Igan oprócz standardowej sakiewki znalazł list. Jeszcze nie wysłany, ale już zakończony. Widocznie osoba, której miał go przekazać, czekała tu, na balu.

Lordzie Purpurowy

diGrizz ma to, co Pan przypuszczał. Przekupiony służący widział, jak wnosiła coś do swoich prywatnych gabinetów dzień po zniknięciu eliksiru. Wprawdzie nie widział samej mikstury, ale zapewnia, ze lady była niezwykle uradowana oraz podniecona. Zabroniła także wszystkim odwiedzać swoje komnaty, włącznie ze służbą, która stale jej tam towarzyszyła. Niewątpliwie mamy więc rozwiązanie tej zagadki, zaś ofiarowane mi przez Pana kamienie szlachetne posłużą spokojnie do przekupienia odpowiednich ludzi. Planuję tego dokonać właśnie podczas wielkiego przyjęcia

pokorny sługa


Podpis pod listem był kompletnie nieczytelny.

Lady Yllaatris

Bal wydawał się przepiękny. Yllatris wprawdzie oceniając liczebność gości, stwierdziła, że nieco jej się przerzedziło. Widocznie wiele osób korzystało z dodatkowych atrakcji oferowanych przez dom Salivy diGrizz, ale pomimo to mnóstwo osób dalej wirowało na parkiecie oraz objadało się przy suto zastawianych srebrnymi półmiskami stołach.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=UOqUG4aVLqU&feature=player_detailpage[/MEDIA]

Właściwie poza błahymi gadkami nie za bardzo wiedziała, co robić, by realizować swoją misję. Jedynym ciekawym elementem była jedynie dziwna gadka stojącego niedaleko nieznanego jej czarodzieja oraz służącej.


Jakaś służąca lady diGrizz zwracała się do czarodzieja.
- Och! Cukiereczku
- Er..aaa...musiałaś mnie z kimś pomylić, dziewko, ja...
- Pomyliłam się? Och głuptasku, mnie nie nabierzesz! Zawsze poznam tę twoją śliczną, małą bródkę, Eddie! Zresztą od wczoraj?
- Ach.. nazywam się Edwin, wierz mi. I...
- Nie bądź głupi, Eddie
! - chichotała - Och, jesteś z przyjaciółmi? Wszyscy mówią, że jesteś brutalem, a ja znam cię z tej delikatniejszej, słodszej strony. Każdemu to powiem! Pomimo tego, co mówiłeś przez sen na temat tamtych najemników.
- Jakich najemników
? - przerwał jej brutalnie mężczyzna. - Dość. Odejdź, dziewko. Odejdź! Spędziłem jedną noc w twoich apartamentach, to wszystko ... Wspomnij o tym jeszcze raz, a oddzielę ci ogniem ciało od kości!! Grrrrr!! Nie było najemników - dodał.
- Cóż. Skoro chcesz to tak rozegrać, to proszę bardzo – służąca nie przejmowała gniewem czarodzieja. Widocznie nie spotykała się jeszcze z wystarczająco groźnymi osobami, lub nie potrafiła ich rozpoznać. Yllaatris czuła jednak ukrytą bezwzględność.
- Wiesz jednak co – usłyszała nagle łagodniejszy ton czarodzieja – myślę, ze podobało mi się jednak to.
- Haha, wiedziałam Eddie.
- Nie nazywaj mnie tak, głupia
– znowu wybuchnął, ale przepraszająco się uśmiechnął. - Nerwy, chodź ze mną.
- Gdzie? Teraz? Lady się zdenerwuje ...
- Właśnie dokładnie tak, nie obawiaj się, porozmawiam z nią. Znacznie bardziej zdenerwowałaby się, gdybyś obraziła jej ważnego gościa, prawda
?
- Pewnie tak … - służąca nie była pewna.
- Wobec tego, idziemy.
- Ale gdzie? Pokoje obok są zajęte.
- Czy będzie ci przeszkadzać altana parku. Jest wszak ciepło?
- Ależ nie, bardzo miło, Eddie
– czarodziej zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział – żeś zaproponował altanę.

Obydwoje skierowali się na korytarz zewnętrzny.
 

Ostatnio edytowane przez Kelly : 05-02-2012 o 13:43.
Kelly jest offline  
Stary 22-02-2012, 13:53   #77
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Ylllaatris przysłuchiwała się wymianie zdań miedzy czarodziejem a służką z zainteresowaniem. A na słowo “najemnik” stała się jeszcze bardziej czujna. Wprawdzie szansa na to, że mogli to być najemnicy, których szukali była marana, ale grzechem byłoby niesprawdzenie tego. Kapłanka wyszukała w tłumie Dotesa. Ruchem głowy przywołała go do siebie.
- Widzisz tą dwójkę tam?? - Oczami wskazała na opuszczającą salę dwójkę. Ochroniarz przytaknął. - To jakaś służka di Grizz. - Służka Sune pociągnęła w miedzy czasie mężczyznę w kierunku wyjścia. Dzięki temu mogli spokojnie porozmawiać i śledzić owego maga.
- A ten z nią to jakiś mag. Najemnik. - Dalej szeptała do swojego ochroniarza. - Podsłuchałam przypadkiem ich rozmowę. Może to są szukani przez nas najemnicy?? - Wraz twarzy Dotesa powiedział jej, ze on nie tak do końca orientuje się o czym ona mówi. Więc Yllaatris musiała mu opowiedzieć o ich wcześniejszym spotkaniu z najemnikami koło świątyni Ilmatera i o podejrzeniach jakie mieli w stosunków do owych zbirów. Nie omieszkała również wspomnieć o związku najemników i di Grizzy. Nie wspominała oczywiście, ze nie za bardzo mają dowody na takową współpracę. Ale tym już ochroniarza, w mniemaniu Yllaatris, głowy sobie zaprzątać nie powinien.
Ich wyjście z balu, czy nawet udanie się do ogrodu nie wzbudziło jakiejś większej sensacji. Wszak większość gości gdzieś się rozpłynąć już zdążyła. Nie mniej jednak ogród nie był taki popularny, co było trochę im nie na rękę. Wśród większej ilości par mogliby się łatwiej ukryć. Ale niestety. W zasadzie byli tylko oni i śledzeni przez nich mag i służka.
Pewnie w innych okolicznościach kapłana Sune podziwiałaby ogród i pewnie zastanawiałby się co możnaby byłoby ewentualnie przenieść do swojego ogrodu. Albo jakby to było gdyby zakupić sobie taką podmiejską posiadłość, zamiast gnieździć się w kamienicy w mieście.
nie mniej jednak w tych jakże przepięknych okolicznościach przyrody Yllaatris nie miała na to czasu, więc nie podziwiała ogrodu lady di Grizz. Co było tylko stratą dla niej samej, gdyż ogród był naprawdę piękny i zadbany. Widać właścicielka posiadłości lub jej poprzednicy włożyli dużo wysiłku w to aby tak ukształtować przyrodę.

Jakoś udało się dotrzeć niezauważonym przez śledzonych do altany o której wspominał mag. Yllaatris i Dotes ukryci za jakimś krzewem obserwowali jak najemnik uprzednio jakoś skłoniwszy służkę do zamknięcia oczu najordynarniej w świecie ogłusza ją uderzeniem w głowę. To jednak był dopiero przedsmak tego co czarodziej chciał biednej, głupiutkiej dziewce zgotować. Gdy tylko dziewoja padła nieprzytomna na ziemię Edwin rozpoczął pokaz swojego kunsztu, chociaż zapewne nie zdawał sobie sprawy, że ma widownię.



Yllaatris aż cichutko jęknęła gdy stwór zmaterializował się tuz obok maga. Dontes natomiast zaklął cicho pod nosem. Co nie wróżyło nic dobrego.
Kapłanka wpadła na jakże genialny pomysł. Najprościej było uśpić maga. Przy niewielkiej pomocy swojej patronki, a właściwie wielkiej. Czymże byłby kapłan pozbawiony patronatu swego bóstwa?? Yllaatris mogła liczyć na przychylność Sune, o czym kobieta przekonała się już niejednokrotnie.
Modlitwa z prośba o wsparcie i błogosławieństwo. Chwila skupienia i … najemnik powinien był paś uśpiony.
Niestety tym razem nie podziałało.
Yllaatris zaklęła pod nosem. Nie było czasu się zastawiać co dalej z tym fantem zrobić. Czar kapłanki musiał wytrącić maga z równowagi i odwrócić jego uwagę od nieszczęsnej, głupiutkiej służki. To była szansa dla bożej służki. Ale tym razem trzeba było ręcznie wyeliminować przeciwnika.
Yllaatris chwyciła więc dość grubą gałąź, która szczęśliwie leżała nieopodal i z całej siły uderzyła maga w głowę. Potem drugi raz. Za trzecim razem nie trafiła już na nic, gdyż najemnik osunął się na ziemię. Czasami zwykły cios czymś ciężkim w głowę jest w stanie lepiej wyeliminować czarnoksiężnika z gry niż jakikolwiek, nawet najzmyślniejszy czar.

Radość kapłanki nie trwałą długo. Do pokonania pozostałą jeszcze zjawa przyzwana przez Edwina. Z tym mogło być gorzej. Wprawdzie Dotesowie jakoś udawało się związać walką wroga, ale bez wsparcia mógłby jednak tego starcia nie wygrać. I to wsparcie przydałoby się dość szybko, gdyż ochroniarz przechodził właśnie do defensywy.

Yllaatris upewniła się tylko, że Edwin nie ocknie się szybko, dziewczyną później mogła się zająć.
Skupienie się w takiej sytuacji do łatwych nie należało. Ba, okazała się nawet niezwykle trudne. Główną przeszkoda była oczywiście walka jak toczyła się nieopodal, a w której kapłanka miał wspomóc swojego towarzysza. A nie mogła tego zrobić, gdyż nie mogła się skupić. A skupić się nie mogła, bo widziała jak jej towarzysz przegrywa. I tak błędne koło się zamykało.
Dotes kilkakrotnie ponaglił Yllaatris, żeby ta jakoś mu pomogła, co wcale nie sprzyjało temu.
Jednak walka z demonami czy innymi upiorami nie była tym czym Yllaatris się na co dzień zajmowała.
W końcu jednak, po dłuższej chwili kapłanka była zdolna do zaczerpnięcia odrobiny mocy od swojej bogini. Dzięki czemu mogła wspomóc walczącego wojownika. Ich wspólny atak zdołał przerwać dobrą passe monstrum zawezwanego przez nieprzytomnego Edwiana.
Zraniony stwór wpadł w furię i zacieklej atakował. Jednak błogosławieństwa najpiękniejszej z bogiń Faerûnu, które spłynęły na Dotesa przy pomocy wiernej służki Pani Miłości, sprawiły że tym razem to demon przeszedł do defensywy. A wkrótce został pokonany.
Z tego szczęścia Yllaatris aż uściskała i wycałowała wymęczonego walką ochroniarza.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 17-03-2012, 19:21   #78
Banned
 
Reputacja: 1 Aschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znanyAschaar wkrótce będzie znany
Szybkie oględziny ciała radcy Wilsbourna doprowadziły do potwierdzenia - oczywistego w zasadzie - wniosku, że biedny człowiek nie zmarł śmiercią naturalną... W zasadzie było też oczywiste, że sprawą zajmował się profesjonalista.
Igan wyprostował się, choć to miało tylko zamaskować napięcie mięśni. Ciało radcy było jeszcze ciepłe, wiotkie, w kielichu było jeszcze trochę wilgoci... Mężczyzna zmarł niedawno, a to znaczyło, że zabójca może być jeszcze w pobliżu - za kotarami w drugiej części pokoju, może na gzymsie za oknem... Mógł obserwować jeszcze całą sytuację, on pewnie by obserwował...

Cholera jasna...

Igan uznał, że najlepszym wyjściem z sytuacji będzie udawanie, że nic się nie dzieje, że się nie zorientował. Wprawne dłonie złodzieja przebiegły po ciele nieżyjącego radcy i wyłowiły kilka ciekawostek. Sakiewka jak zawsze była ciekawa, ale list był niespodzianką.

List wyglądał na taki, który należało przekazać osobiście i czytając go Igan zastanawiała się co powinien z nim zrobić. Nie mógł oczywiście udawać Radcy Winsborna, ale jakiegoś posłańca owszem. Pytanie, kim był Lord Purpurowy??? List przynosił kilka odpowiedzi, których Igan i spółka poszukiwali. Mężczyzna gestem przywołał towarzyszącą mu Drowkę i pokazał jej list, sam zaś zajrzał do sakiewki sprawdzając czy kamienie jeszcze tam są czy może Radca już je gdzieś upłynnił...

- Myślę, że trzeba ppoinformować lady Yllaattris. - wyszeptał prawie do ucha towarzyszki, aby uniemożliwić ewentualny podsłuch. - Może oona wie o kim mowa? Ja przeszukam jeszcze okoliczne ppokoje... - Igan postanowił nie dzielić się informacją o możliwym ukrytym zabójcy. Wolał się tym zająć sam; zresztą - prawdę powiedziawszy - nie ufał tutaj nikomu...

Raz, że był to ktoś w jakiś sposób powiązany z nim zawodowo, dwa - ważniejsze - wszystko po raz kolejny przestało pasować. Z listu wynikało jasno, że Radca i diGrizz nie mieli z sobą nic wspólnego (chyba, że Radca grał na dwa fronty i Milady się zorientowała). To znaczyło, że w grze są trzy strony. DiGrizz, która stoi za kradzieżą eliksiru, Purpurowy, który chce nie wiadomo czego (może również eliksiru), oraz Lady Silvana... która również chce eliksiru. Igan uśmiechnął się - wszyscy ganiają za jakimś flakonem, aby przynajmniej ładny był...

Odprowadził wychodzącą Drowkę wzrokiem, co dało mu możliwość przyjrzenia się części pomieszczenia. Nic. Schował list i sakiewkę, po czym nachylił się nad ciałem Radcy poprawiając położenie noża. Szarpnął ciężki mebel i po chwili skierował go w stronę okna, co powodowało, że od wejścia Radca był praktycznie niewidoczny. Jednak głównym celem tej całej szarpaniny było swobodne spojrzenie w kierunku okna...

Po sprawdzeniu pokoju planował standardowe do bólu przedstawienie z pijakiem w roli głównej. Wystarczyło tylko znaleźć gdzieś jakąś butelkę alkoholu... a potem wyprawę na prywatne komnaty lady diGrizz, znalezienie flakonu i... wyjazd z tego pierniczonego miasta.

Plan był, teraz realizacja...
 
Aschaar jest offline  
Stary 22-04-2012, 19:38   #79
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Post cz.1

Tłum dookoła wiwatował. Mężczyźni i kobiety zdzierali sobie gardła w ekscytacji z powodu barbarzyńskiej rozrywki. Czuł do nich wyłącznie pogardę. Niestety częściowo to dzięki niemu mieli powody do radości. Mimo że nie robił tego z własnej woli to nadal żałował, że uczestniczy w tym żałosnym widowisku. Otworzył oczy. Zawroty głowy powoli mijały. Kapłanka była niezwykle biegła w swojej dziedzinie. Jej magia szybko przywróciła mu część sił utraconych podczas walki z drowem.
- Lepiej go podnieś. Znowu otwierają bramę – powiedział Carter, obserwujący widzów z kamienną twarzą. Ona również czuł się już znacznie lepiej.
Mark delikatnie odsunął dłoń kapłanki i sam wstał. Z trudem utrzymując równowagę. Zawroty głowy mijały jednak szybko. W ich stronę zmierzało co najmniej sześciu strażników z naszykowaną siatką i uzbrojonych po zęby oraz herold. Mnich rzucił tylko na nich okiem i z powrotem zaczął przyglądać się kibicom. Szukał czegoś w postaci loży honorowej albo kogoś kto swoim majestatem wskazywał by na osobę Lady. Niestety nikogo takiego nie zauważył, ale była jeszcze nadzieja.
- Milady! – krzyknął z całych sił, ignorując pulsujący ból żeber. – Uczyń ten honor swojemu wiernemu gladiatorowi i zaszczyć mnie swoim głosem, bowiem oddaje moje ramię i serce dla twojej areny!
Ciężko powiedzieć czy tak próba w ogóle przeszła zauważona. Jego głos nie przebił się do dalszych rzędów, a ci zasiadający w niższych uśmiechali się tylko pogardliwie. Jednak jeżeli de Grizz była tak pyszna jak opowiadano, to zwróciła by raczej uwagę na jego wystąpienie, chcąc pastwić się nad uwięzionym przeciwnikiem. To mogło świadczyć, że nie znajdowała się wśród widowni. Jego towarzysze patrzyli się na niego dziwnie. On tylko wzruszył ramionami. Herold miał znacznie donośniejszy głos. Znał się na swojej robocie albo również korzystał ze wspomagania magicznego. Fantazyjnie ubrany mężczyzna, zadbał o to by publiczność z niecierpliwością wyczekiwała kolejnej ich walki. Oddali broń strażnikom. Nawet jeżeli pojawił się pomysł na ucieczkę, to szybko został zagłuszany zdrowym rozsądkiem. Jeżeli chcą się stąd wydostać, muszą to zrobić po cichu.
Strażnicy odprowadzili i zamknęli ich w celi przy arenie, bez specjalnej brutalności czy wyższości. Przypominała ona młodzieńcze lata mnicha, chociaż w jego pokoju raczej nie instalowano krat. Mark ciężko opadł na ławę. Zaczerpnął ręką wody by schłodzić sobie głowę, a drugą odłamał sobie kawałek chleba. Carter w międzyczasie zdjął zbroje oraz koszulę, by ocenić szkody zadane mu przez elfa. Rozdarł zniszczone ubranie na długie pasy. Jednym z nich obwiązał szeroką bliznę na dłoni. Zgiął i rozprostował kilka razy palce. Nie wydawał się być zadowolonym z ich sprawności. Jeszcze gorzej wyglądało drugie ramię. Strażnik jęknął, gdy kapłanka go dotknęła. Spróbowała swoich modlitw by złagodzić ból, ale pełnej sprawności nie udało się odzyskać. Do tego potrzeba czasu.
Zsiniałe ramię także zostało opatrzone, by zmniejszyć ryzyko jego dalszego uszkodzenia. Po tych wszystkich zabiegach Carter był blady ale z czułością spojrzał na swoją wybrankę. Unaatris była wyraźnie przerażona. Zwłaszcza, że dochodziły do nich odgłosy z areny. Kapłanka drgnęła zauważalnie, gdy usłyszeli potężny ryk oraz towarzyszące mu wiwaty. Jeżeli mnich dobrze interpretował strzępki informacji jakie usłyszał w trakcie przemowy herolda oraz rozpoznawał ten głos, to ktokolwiek teraz mierzył się na arenie walczył z prawdziwym potworem. Minotaur, humanoidalna postać z głową byka, przynajmniej półtora razy większy od człowieka, ponad dwa razy silniejszy oraz myślący jedynie o krwi i niszczeniu. Ktoś taki byłby prawdziwym zagrożeniem dla przypadkowo zebranej grupy ludzi. Mark kiedyś mierzył się z jednym z przedstawicieli tego gatunku. Wtedy potrzebowali tuzina doświadczonych żołnierzy, by powalić tego potwora a nie obyło się bez strat. Kolejny entuzjastyczny wybuch tłumu. Chyba przeciwnicy potwora nie radzili sobie za dobrze. Mnich zawiesił wzrok w przestrzeni i rozmyślał.
- Dobra. To jaki jest teraz plan? – przerwał nerwową ciszę Carter. – Mieliśmy się stąd wydostać.
Mark wiedział to aż za dobrze. Ciężko było mu jednak coś przedsięwziąć. Strażnik i kapłanka nie wiedzieli o miłych istotach, która patrolowały obóz. One mogą być nawet trudniejsze od Minotaura. Mark odpowiadał za tę dwójkę. Nie mógł lekkomyślnie posłać ich na śmierć. Poza tym ich zeznania przysłużyły by się sprawie.
Wojownik wstał i oparł ręce o kraty.
- Nie masz na to szans. – skomentował strażnik, próbując wyprzedzić próby swojego towarzysza. – To wzmocniona stal, wmurowana w gruby beton. Potrzeba by krasnoludzkiego młota i wiedzy by to zniszczyć.
Źle zrozumiał intencje mnicha. Bynajmniej nie miał on zamiaru tracić sił na mocowanie się z metalowymi kratami. Jego czujny słuch, wyłowił jednak dźwięk inny od tych, które dochodziły z areny. Złudzenie? Serce podpowiadało mu, że jednak nie. Kroki, ciche jęknięcie, odgłos szurającej zbroi. Wszystkie te dźwięki słyszał już nie raz. Strażnik i kapłanka nie mieli na tyle wyczulonych zmysłów. Zajmowali się rozmową, planowaniem jakiejś ucieczki. Dlatego byli znacznie bardziej zaskoczeni, gdy nagle w obrębie światła pojawiła się ruda czupryna. Oboje podnieśli się ostrożnie, ale szeroki uśmiech na twarzy mnicha ostatecznie przekonał ich, żeby podeszli bliżej.
Mark uścisnął prawicę Flamii, wystawiając rękę przez klaty:
- Nawet nie wiesz jaką radością napełnia moje serce Twój widok. – powiedział cicho. Nie wiedział czy dziewczyna przekradła się tutaj, czy obezwładniła wszystkich po drodze. – Myślałem, że uciekniecie sami, skazując mnie na śmierć.
- Jesteś częścią oddziału - wyjaśniła mu dziwnie poważnie - jestem dowódcą i każdy spośród moich jest naprawdę kimś dla mnie ważnym. Ale temu gnojkowi - powiedziała zawzięta, zaś wydało ci się, że jej włosy błysnęły jakby prawdziwym płomieniem - nie wybaczę. Walczymy wspólnie, ale zdrajców nie tolerujemy. Cóż, uwalniamy was, potem zaś pora zrobić rozpierduchę. Ten dwór nie doświadczył jeszcze porządnego ognia – oświadczyła.
Jej słowa zdziwiły mnicha, jednocześnie wywołując w nim poczucie winy. Traktowała go jak jednego z nich, a on nie był z nimi do końca szczery. Plan także nie był tym czego się spodziewał. Spojrzał na Cartera i Unaatris.
- Jakiś konkretny plan czy podpalamy co się da?
- Ty się zajmij stajniami. Najpierw podpal, potem otwórz bramy, żeby konie mogły uciec. Ewentualnie sprawdź boksy. Biorąc pod uwagę, ilu jest gości oraz ich służby nikt nie zapyta cię, co się szwendasz. Jakbyś miał kogoś, kto poprzeszkadzałby, wiesz co robić. Notabene herold, który prowadził twoja walkę też jest w stajni. Wziął jakąś pokojówkę. Widzieliśmy z ukrycia twoje stracie. dobra robota, ale nie mogliśmy atakować przy takiej chmarze osób. Reszta kompanii ma również podzielone zadania. Spotkamy się potem albo na miejscu starego obozu, albo idź do karczmy "Blady Barbaba". to na wschodnich wybrzeżach Silverymoon. Tam będziemy mieli rezerwowe miejsce spotkania.
- A co z nimi? – Mark wskazał na swoich towarzyszy. – Oni nie muszą być w to zamieszani, a nie zostawię ich na pastwę losu. Muszą dostać się do Silvermoon cali i zdrowi. Da nam to przewagę nad Lady oraz pozwoli dorwać czarodzieja. Poza tym myślę, że stare obozowisko może być już spalonym gruntem. Znam jednak karczmę, która zapewni nam niemal całkowite bezpieczeństwo. Prowadzi je mój znajomy. To karczma „ U Jana”. Kapłanka z pewnością o niej słyszała, może was zaprowadzić. Wystarczy tylko wspomnieć właścicielowi, że mnie znacie i że proszę o azyl dla was.
Poczekał chwilę, żeby Flamia wszystko sobie zanotowała w głowie oraz przemyślała i kontynuował dalej:
- Ja po podpaleniu mam tutaj jeszcze coś do zrobienia. Podejrzewam, że Lady jest w posiadaniu przedmiotu, którego znalezienie prosił mnie kiedyś przyjaciel. To może być jedyna okazja by to zdobyć. Przy okazji mam szansę nacisnąć na odcisk jej jak i odnaleźć tą szuje, która się z nią zbratała.
- Nie będziemy nikogo odprowadzać, ani nikomu towarzyszyć - Flamia pokręciła odmownie - nie dlatego, że nam na nikim nie zależy. Ale lepiej, żeby twoi towarzysze jak najszybciej stąd uciekli po prostu. Wszyscy będziemy się wszak zajmować podpaleniem, co nam może trochę zająć. Pewnie pojawi się niejedno starcie. Nie wiadomo, jak wtedy byłoby z nimi. Co do karczmy "U Jana" jakby co, tam wiadomość pozostawimy również - ewidentnie dowódca nie miała ochoty na pogaduszki. Śpieszyła się szybko wydając polecenia. Mark nie zatrzymywał jej dłużej. Podziękował za ratunek, obiecując jednocześnie odnaleźć ich jak tylko będzie mógł.

Flamia zniknęła równie cicho, jak się pojawiła. Trójka niedoszłych gladiatorów miała inne zmartwienia. Mark nie bez problemu przyniósł ciało strażnika do celi, dokładnie sprawdzając zawartość kieszeni. Kładł na ławę znalezione przedmioty. Poza bronią i kajdanami większość z nich to były zwykłe śmieci. Dla siebie zgarnął metalowe "obrączki", chcąc pozostawić miecz Carterowi. Wtedy wpadł na pewien pomysł. Zmierzył kapitana oraz kapłankę wzrokiem i powiedział:
- Rozbieraj się.
- Co? – zdziwili się jednocześnie, nie rozumiejąc o co chodzi mnichowi.
- Ten mężczyzna jest mniej więcej podobnego wzrostu. Pozwoli nam to łatwiej poruszać się po terenie.
Unaatris odetchnęła z ulgą. Początkowo myślała, że mówił do niej, co było by zdecydowanie nie na miejscu. Jej wybranek podobnie zrozumiał polecenie Marka.
- Unaatris, wyjdźmy. Nie chcemy niepotrzebnie stresować kapitana – dodał po chwili wojownik, wychodząc z celi. Wyobraźnia zrobiła swoje, Kapłanka zaczerwieniła się jak podlotka.
- Ekhem, tak to by było… nieodpowiednie – chrząknęła i czym prędzej czmychnęła za mnichem.
Chwilę później dołączył do nich Carter, ubrany jak jeden z wielu wynajętych przez Lady ludzi do ochrony jej posiadłości. Z daleka nie dało by rady go odróżnić. Dopiero w pełnym świetle można by nabrać podejrzeń z powodu niechlujnego wyglądu oraz widocznych oznak walki. Mark obejrzał dokładnie czy wszystkie elementy się zgadzają, ale nie miał żadnych zastrzeżeń.
- Dobra plan jest taki – zaczął mówić szeptem, zbliżając ich głowy do siebie. – Odstawiam was jak najbliżej krawędzi lasu jak mogę. Wy natomiast podążacie czym prędzej do Silvermoon do karczmy „U Jana”, w razie kłopotów udajecie parę zmierzającą na schadzkę. Nie powinniście mieć raczej z tym kłopotów.
- Nie zgadzam się – pokręcił głową Carter. – Tylko Unaatris wyruszy do miasta i poinformuje władze co się dzieje. Ja natomiast pomogę Ci…
- Nie – wszedł mu w słowo mnich, gniewnie mrużąc oczy. – Do miasta udajecie się razem. W lesie mogą być większe zagrożenia niż ludzie Lady. Poza tym to jest moje i wyłącznie moje zadanie. Wy jesteście potrzebni żywi. Nie zrozumiecie tego, ja sam gubię się w tym wszystkim, ale czuje że wy musicie przeżyć.
- To w takim wypadku wróć z nami. W trójkę mamy większe szanse – poprosiła kapłanka, kładąc dłoń na jego ręce. – To nie jest twoja walka. Zemsta na Lady nie jest najważniejsza.
- Tutaj nie chodzi o zemstę. Wreszcie mam okazje na jaką czekałem. Poza tym obawiam się, że po dzisiejszym wieczorze może być już za późno. Muszę odnaleźć pewną rzecz albo chociaż jakiś ślad. A obawiam się, że dzisiejszy bal nie został zwołany bez celu. Musicie to zrozumieć…
Nie rozumieli, ale nie mieli zamiaru negować jego postanowienia. Bądź co bądź mogli zawdzięczać mu życie i wolność.
- Dobrze, niech będzie na Twoim. – odpowiedział Carter – powiedzmy, że dotrzemy do tej karczmy. Co dalej? Uwierzą nam na słowo?
- Miejmy nadzieje. Nikt poza moimi towarzyszami nie wiedział, że jestem w mieście i gdzie należy się skryć. Gdyby jednak Jan wam nie zaufał, to nadzieja jest jeszcze w pewnej kapłance. Prowadzi przybytek Sune. Nazywa się…
Mark zafrasował się. Tak naprawdę spotkał ją tylko raz, kiedy dowiedzieli się jaki jest cel ich misji. Wtedy też słyszał jej imię po raz pierwszy i ostatni, gdy się przedstawiała. Naturalnym było, że nie mógł go sobie teraz przypomnieć. Z pomocą przyszła Unaatris.
- Lady Yllaatris – dokończyła.
- Tak. Ona powinna znać szczegóły mojego zadania. Zapewni wam też ochronę oraz bezpieczeństwo.
O ile jeszcze mnie pamięta” – dodał w duchu.
W międzyczasie dotarli już do pierwsze rozwidlenia. Mark gestem nakazał ciszę i wychylił głowę za róg, sprawdzając czy nikt nie idzie.
- Jakieś pytania? Jeżeli nie to lepiej się pośpieszmy. Na początku powinniśmy znaleźć wyjście z tych…
Przerwał swoją wypowiedź, kiedy tylko ruszył, spotykał się twarzą w twarz z rosłym strażnikiem, który najwyraźniej zmierzał zmienić swojego towarzysza. Zdziwienie było obopólne, ale to mnich opamiętał się pierwszy. Kiedy tamten otwierał usta do krzyku, jego dłoń była już gotowa do ataku. Złapał żołnierza Lady za głowę i grzmotnął z całej siły o ścianę, aż zagruchotał kapalin. Następnie kopnął kolanem w splot słoneczny, a przytomności pozbawił uderzeniem kantem dłoni w kark. Patrzył na leżącego mężczyznę, uspokajając oddech i nasłuchując czy ktoś jeszcze się nie zbliżał.
- Wiesz, lepiej będzie jak Ty będziesz szedł pierwszy

Kapitan straży Silvermoon szedł jako pierwszy, tuż za nim jego wybranka, a na końcu mnich, upewniając się, czy nikt ich nie śledzi. Droga dłużyła się im niemiłosiernie albo to czas uciekał przez palce. Początkowo zmierzali w kierunku krzyków tłumu, pamiętając, że wprowadzono ich od kierunku areny, a przy okazji łatwiej było się tamtędy skradać. Ryki potwora wzrastały, a oni nadal nie potrafili zlokalizować wyjścia. Kilka razy musieli kryć się za zaułkiem, przed maszerującymi żołnierzami, modląc się by nie zmierzano właśnie po nich. W końcu postanowili odbić w boczny korytarz. Nie mieli zamiaru ryzykować zbliżenia się do areny, zwłaszcza że jeżeli ich słuch nie mylił to Minotaur właśnie masakrował swoich przeciwników.
Labirynt korytarzy różnił się od siebie drobnymi szczegółami. Już po kilkunastu zakrętach stracili orientacje i zaczęli podążać za instynktem. Czuli na sobie presje czasu. Nie wiadomo kiedy najemnicy Flamii rozpoczną rozniecanie ognia, ale wtedy najlepiej było by być już daleko od tego miejsca. Poruszali się więc coraz szybciej, nie zawracając sobie głowy ostrożnością. Ryzyko opłaciło się. Wkrótce wydostali się na świeże powietrze. Ciemna noc iskrzyła milionem gwiazd na niebie. Jedynie światła pochodni rozdzielały mrok, co oznaczało że mieli jeszcze czas. Obozowisko było spokojne. Tu i ówdzie przechadzało się kilku strażników, śmiejąc się głośno i komentując. Większość chowała się przed wilgotnością oraz chłodem w namiotach, gdzie było chociaż odrobinę cieplej. Kilku młodych chłopaków, najwyraźniej ze służby, zaganiało dziewczyny w krzaki, chcąc oddać się młodzieńczym rozkoszą. Innymi słowy mało kto zwracał uwagę na bezpieczeństwo setek namiotów oraz drewnianych domków porozkładanych na rozległej posiadłości Lady. Tym bardziej nikt nie zauważył trzech postaci przemykających od cienia do cienia. Mark i jego towarzysze śpieszyli się jak mogli. Kilka razy musieli zaryzykować odstawienie „teatrzyku” gdy nie dało się przejść, unikając spojrzeń rozweselonych strażników. Raz mnich był prowadzony niczym pijany, innym razem tylko Carter i Unaatris skupiali na sobie uwagę strażników dość obscenicznym oraz jednoznacznym zachowaniem. Kapłanka początkowo sprzeciwiała się takim praktykom, ale interwencja jej kochanka przekonała upór. W takich momentach, mnich wybierał zwykle cięższa oraz ryzykowniejszą trasę, licząc na rozkojarzenie mijanych zbrojnych.
Carter wyśmienicie grał swoją rolę. Odpowiadał na okrzyki, uśmiechał się do mijanych „towarzyszy” pokazując zdobycz. Zachowywał się na tyle naturalnie, że nie wzbudzał żadnych podejrzeń. Kilku mijanych wymienił nawet z imienia, modulując głos. W odpowiedzi na zdziwione spojrzenia towarzyszy, wzruszył ramionami.
- Często bywał tutaj jako gość Lady, wchodząc poprzez koszary. Poza tym wiem dokładnie jak myślą strażnicy, gdy otrzymają odrobinę luzu.
Ogólnie rzecz biorąc było nieźle. Nie stracili dużo czasu. Wysokie żywopłoty ogrodu Lady były już znacznie lepiej widoczne. To w tamtym kierunku prowadził ich Mark. Pamiętał, że tuż za ogrodami czekała na nich połać lasu, w której powinny być już jako tako bezpieczni. Jednocześnie wydawało mu się, że w tamtej części obozowiska są mniejsze szanse na spotkanie monstrów Edwina. Możliwe, że czarodziej tylko się przechwalał, chcąc ich zastraszyć siła swoich pupilków ale nie było sensu sprawdzać jego słów.
Metalowej bramy prowadzącej do ogrodów strzegło dwóch strażników. Ci raczej nie w głowie mieli odpoczynek. Z wysoko podniesionymi głowami lustrowali okolice, uzbrojeni w długie halabardy. Nie było wyjścia, trzeba było ich pokonać. Oddzielało ich od bramy jest jakieś pięćset metrów odsłoniętego, rozświetlonego pochodniami wbitymi przy wejściach do namiotów, odcinka. Zdumiewające jak mało potrzeba, żeby cały misterny plan upadł. Kilka sekund, uncja wagi, kilkaset metrów. To właśnie na tym odcinku, zostali zaskoczeni przez trójkę strażników patrolujących teren. Zauważyli ich dopiero kiedy jeden beknął głośno, co spotkało się ze śmiechem jego towarzyszy. Uciekinierzy byli wtedy już na środku małego placu pomiędzy namiotami. Mark zadziałał instynktownie. Naparł na kapłankę, kładąc sobie jej rękę na ramieniu. Pchnął ją na Cartera, by ten uczynił podobnie z drugiej strony.
- Jesteś pijana. Głowa w dół i daj się ciągnąć – syknął jej do ucha mnich.
Unaatris posłusznie opuściła głowę, rozluźniając ciało. Z daleka nikt nie zorientowałby się, czy rzeczywiście jest nieprzytomna czy nie. Tylko, że patrol zbliżył się niebezpiecznie blisko. Mark zapobiegawczo patrzył w ziemię, poprawiając sobie ciążącą kobietę na ramieniu.
- Ciekawa noc, co nie chłopaki – wyszczerzył zęby Carter, jednoznacznie wskazując głową na ciągniętą. – Taka romantyczna…
Strażnicy parsknęli, ale szybko przybrali poważne pozy.
- Ta. Aż żal było by nie skorzystać.
- Słyszałem że niektóre służki otrzymały już wolne, są łase na wdzięki mężnych strażników. W głębi obozu…
Mark nie słuchał przekonywującej tyrady swojego towarzysza. Cała rozmowa odbyła się w trakcie mijania się obu grup. W tym czasie czuł na sobie wyraźnie czyjeś spojrzenie. Podniósł wzrok. Wiedział doskonale, że nie powinien tego robić, ale zadziałał instynkt. Napotkał jasne tęczówki jednego ze strażników oraz zmarszczone czoło wskazujące na głębokie zamyślenie. Kiedy tylko ich oczy się spotkały, czoło momentalnie się wygładziło, a usta otwierały do krzyku. Mnich także go poznał. W końcu wcześniej, tego samego dnia, przyparł go do muru i groził, gdy był eskortowany do czarodzieja.
Mark zareagował błyskawicznie. Cisnął Unaatris w objęcia zaskoczonego Cartera i ruszył do ataku z uniesionymi pięściami. Zanim z krtani wydobył się głos, jego ręce zaciskały się już na gardle strażnika. Wyskoczył nad nim, robiąc śrubę w powietrzu. Opadając na ziemię, rozkrzyżował ramiona, posyłając bezwładne ciało w powietrze. Kark pękł jak zapałka. Mężczyzna zginął z szeroko rozwartymi oczami i ustami. Pozostała dwójka była jeszcze w szoku, kiedy Mark odwrócił się na pięcie w ich stronę. W jego oczach widać było mordercze intencje. Znowu skoczył, tym razem nisko, jakby śmigał tuż przy ziemi. Przeciwny sięgnęli po zawieszone u pasa miecze. Ten stojący bliżej nie zdążył. Żelazny uścisk dłoni olbrzyma zatrzymał do połowy wyciągniętą klingę, a grzmotnięcie w podbródek ogłuszyło patrolującego. Mark zakleszczył otumanionego przeciwnika i powalił go na ziemię. Chwycił za rękojeść miecza od góry i jednym płynnym ruchem wyszarpnął go z pochwy, od razu atakując ostatniego mężczyznę. Końcówka ostrza gładko przeszła przez ciało, nie naruszając kręgów szyjnych. Mnich obrócił ostrze w dłoni i zagłębił je po rękojeść w klatce piersiowej właściciela, zabijając ostatniego członka patr
 

Ostatnio edytowane przez Noraku : 23-04-2012 o 12:00.
Noraku jest offline  
Stary 22-04-2012, 19:40   #80
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
post cz.2

Chociaż walka trwała niewiele ponad minutę, narobili niezłego hałasu. Schowali się więc w jednym z namiotów. Z ukrycia obserwowali jak kolejnych dwóch żołnierzy Lady, uzbrojonych w halabardy podbiega do ciał sprawdzając ich stan, oraz wszczynając alarm gwizdkami.
- Co teraz robimy? – wyszeptał Carter. Musieli działać szybko dopóki nie zbiegną się tutaj inni. Mark obracał w dłoni rękojeść miecza, gryząc wargę i myśląc intensywnie. W sieni namiotu, który był jakimś składowiskiem, usłyszeli chrobot. Wojownik obrócił się momentalnie unosząc miecz do uderzenia. Ktoś jeszcze był w namiocie. Mark zrobił krok w stronę z której dobiegł hałas. Wyciągnął rękę i szarpnął coś co w ciemności wydawało się kilkoma szmatami leżącymi na podłodze. Jednak w dłoni olbrzyma, szmaty nagle ożyły i zaczęły wierzgać.
- P-p-panie, proszę nie zabijajcie mnie. Ja nic nie słyszałem. Jestem tylko prostym ogrodnikiem. P-pr-proszę, panie! – zakwilił żałośnie staruszek, cały blady z przerażenia. Mnich uśmiechnął się w duszy. Kolejny „znajomy”, którego można wykorzystać.
- Cicho! – zgromił go. – Bo nas wszystkich zabijesz. Nie poznajesz mnie? Jestem najemnikiem wynajętym przez Lady. Spotkaliśmy się w ogrodzie razem z moim towarzyszem drow’em.
Staruszek uspokoił się pod władczym głosem olbrzyma albo przed strachem o własne życie. Pokiwał jednak głową, na znak że pamięta.
- Doszło do zdrady. Ktoś przekupił strażników, żeby zaatakowali Lady i podpalili dwór. Większość moich towarzyszy została pochwycona. Od samej Pani, dostałem rozkaz by bezpiecznie wyprowadzić tę kobietę poza teren posiadłości. – wskazał ruchem głowy na Unaatris, która wyraźnie czuła się zagubiona w tej całej sytuacji, ale próbowała trzymać fason.
- Jak jednak widzisz, zostaliśmy przyparci. Zobowiązałem się oddać za nią życie i zrobię to, ale ktoś musi im pomóc w przebyciu labiryntu ogrodów oraz naprowadzić w kierunku Silvermoon. Możesz to zrobić?
- Ja-a….
- Posłuchaj, przyjacielu – Mark chwycił go za ramiona jak druha, co jeszcze bardziej przeraziło staruszka. – Tylko ty znasz te ogrody jak własną kieszeń. Tylko tobie może się to udać. To sprawa życia i śmierci. Także twojej.
Starzec nie wiedział co powiedzieć. Z jednej strony ta sytuacja go przerażała. Najchętniej zaszył by się w jakąś dziurę i nie wychodził z niej dopóki się to wszystko nie uspokoi. Z drugiej, słowa olbrzyma sprawiły, że pokraśniał z dumy. Towarzyszące mu pani także wyglądała na szlachetną damą, a serce starego dżentelmena aż rwało się do pomocy. Mark podszedł do Unaatris i klęknął przed nią, mówiąc na tyle głośno by słyszał go też Carter:
- Pani, tutaj nasze drogi rozchodzą się. Podążaj proszę zgodnie z wcześnie ustalonym planem. Ten mężczyzna zaprowadzi was na skraj posiadłości Lady i wskaże kierunek. Niech bogowie Ci sprzyjają.
- Tobie też, mój drogi. Wróć do nas cały i zdrowy – pobłogosławiła go kapłanka, uśmiechając się smutno.


Udało mu się ich zaskoczyć, kiedy jeszcze pochylali się nad zwłokami. Wybiegł z cienia i szybkim cięciem pozbawił jednego z nich głowy. Drugi miał zdecydowanie lepszy refleks. Zdążył zasłonić się drzewcem halabardy, ratując się przed podobnym losem. Mark wykonał kilka młynków w powietrzu, zataczając koło. Strażnik nie spuszczał z niego wzroku. Kiedy odwrócił się plecami do namiotu, wybiegła z niego trójka postaci i czym prędzej udali się w stronę ogrodów.
„ Teraz zostało już tylko jedno” – pomyślał mnich, napierając na przeciwnika. Ten był niezwykle silny oraz miał niesamowity refleks. Obracał ciężką halabardą z gracją i swobodą, trzymając olbrzyma na dystans. Jego oczy były całe czarne, z powodu szeroko rozwartych źrenic.
„ Nafaszerowali go jakimiś narkotykami” – zdumiał się Mark, próbując bezskutecznie zmniejszyć kontakt i z trudem odpierając kolejne ataki. Zmęczenie oraz rany odniesione w czasie walki z drow’em powoli zaczynały mu doskwierać. Nie mógł dopuścić do przedłużania tej walki. Hałas w obozie nabierał na sile, a w oddali dawało się dostrzec już pierwsze łuny ognisk. Najemnicy Flamii ruszyli. On także musiał już kończyć ten pojedynek. Zaatakował jako pierwszy, ale znowu został odparty i zepchnięty do defensywy. Ataki jak zwykle były sekwencyjne. Zblokował pierwsze dwa. Trzeci, najsilniejszy, wytrącił mu miecz z dłoni. Był to zaplanowany manewr. Ostrze halabardy, nie napotkawszy wielkiego oporu, wbiło się w ziemię. Mark wykorzystał ten moment. Zrobił trójskok i wyskoczył do góry, kopiąc żołnierza w głowę. Rękę cały czas trzymał na drzewcu, chcąc uniemożliwić mu wyrwanie broni z gruntu. Strażnik dostrzegł zagrożenie. Wyszarpnął nóż. Mnich uniknął kilku sztychów i cięć, czekając na odpowiedni moment. Przy kolejny wyprowadzonym ciosie, złapał przeciwnika za przegub, założył zawias na łokciu, by po chwili siłowania się wepchnąć mu jego własne ostrze pod brodę. Drgające konwulsyjnie ciało upadło na ziemię, plując krwią. Wojownik wytarł twarz z osoki i ruszył pędem w stronę stodoły, po drodze zbierając swój miecz z ziemi.

W obozie powoli narastał chaos. Obudzeni albo wyrwani z innych przyjemnych spraw strażnicy wypadali z namiotów naprędce nakładając spodnie. Uzbrojeni ludzie pędzili w stronę ognisk, przeciskając się przez nieuzbrojony motłoch zmierzający w zupełnie innym kierunku. W całym tym zamieszaniu mało kto zwracał uwagę na biegnącego mnicha w poplamionym krwią stroju. Tych co próbowali go zatrzymać omijał lub unieszkodliwiał jak najprędzej. Nie miał wiele czasu. W nikłym świetle migotał w oddali budynek stajni. Mark wyrwał pochodnię wbitą w ziemię.
Kiedy dotarł do wejścia, drzwi otworzyły się z hukiem. Stanął w nich niechlujnie ubrany herold, dopinając troki swoich spodni. Mnich uśmiechnął się do swojej szczęśliwej gwiazdy. Jednak udało mu się zdążyć. Kopnął z rozpędu zaskoczonego mężczyznę prosto w pierś, posyłając go na słup podtrzymujący dach całej konstrukcji. Herold osunął się na ziemię. Olbrzym wszedł powoli do środka, rozglądając się czy ktoś jeszcze mu nie towarzyszył albo czy nie został zauważony.
- Wypierdalaj – warknął do stojącej obok przerażonej dziewczyny, kurczowo trzymającej strzępki swojego stroju. Jego słowa zadziałały jak bicz, po którym dziewczę wybiegło z budynku jeszcze bledsze. Herold jęknął boleśnie po czym zamilkł ogłuszony przez niedawnego gladiatora.


Konie gnały po obozie, wprowadzając dodatkowe zamieszanie wśród służby. Gęste obłoki dymu wydobywały się z wrót stodoły. To właśnie ten gryzący dym obudził Herolda. Gdy otrzeźwiał, siedział przywiązany do belki podtrzymującej dach. Kilka metrów od niego, ogień powoli trawił kupę siana. Wysoka, umięśniona postać nachyliła się nad nim.
- No, panie Herold, teraz porozmawiamy trochę po mojemu.
 
__________________
you will never walk alone

Ostatnio edytowane przez Noraku : 23-04-2012 o 12:06.
Noraku jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:47.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172