Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-12-2011, 12:43   #46
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Kurt Sesser i Erich Reimann

Sobota i niedziela zapowiadały się nudno. Spraw załatwiać nie dało się, bo bez tłumaczki ani rusz. Można było na upartego ją zaczepić, ale po co?? Każdemu się chyba wolne należało. Wychodząc z restauracji obaj magowie natknęli się na wycieczkę. Niemiecką wycieczkę. A dokładniej wycieczkę niemieckich emerytów.
W holu hotelowym panowało niemałe zamieszanie. Większość starszych ludzi stłoczona była w jednym miejscu. Ze środka tego kręgu dochodziło wołanie o pomoc na przemian z pomstowaniem na sprawcę całego zamieszania i gorącymi modłami zanoszonymi do Boga o uzdrowienie. Obsługa hotelowa, mimo, że biegle władała angielskim nie mogła się porozumieć ze staruszkami, którzy mówili tylko po niemiecku.
Z całego tego zgiełku Erich zdołał wyłowić dwa istotne słowa, a mianowicie “zawał serca”.
- Przepraszam, jestem lekarzem. - Reimann zaczął się przepychać przez to całe zbiorowisko. W zasadzie to przepychał się tylko chwilę, gdyż emeryci rozstąpili się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, na dźwięk jego słów. Słów wypowiedzianych w ich ojczystym języku.
Leżący na podłodze starszy mężczyzna trzymał rękę na klatce piersiowej. Był cały blady, a lepki pot powodował, że cały się lśnił w nocnych lampach hotelowych. Łapczywie łapał każdy oddech, a druga ręką usiłował sobie rozpiąć kołnierzyk, zapięty na ostatni guzik, tuż pod szyją.
Młody lekarz pomógł mu. Ale i tak mimo to duszności nie ustąpiły.
Pochylona tuż nad uchem lekarza starsza kobieta lamentowała.
- Nie zabiło go gestapo. Nie zabił obóz. A teraz tu umiera. Przeżył nawet marsz śmierci. - Kobieta wybuchnęła płaczem. W zasadzie to zaczęła histeryzować.
Na szczęście ktoś zajął się, chyba żoną leżącego na podłodze mężczyzny i Erich mógł dalej badać pacjenta i udzielać mu pierwszej pomocy.

Zajęty resuscytacją krążeniowo-oddechową Reichman nie dostrzegł tego, ale Sesser, który stał z boku już tak. Było już trochę za późno by dokładnie się temu przyjrzeć, gdyż niczym smugi kondensacyjne, ślady użycia magyi zacierały się.



Kultysta był jednak pewien, że prowadzą one do restauracji. Był również pewien, że zasłabnięcie starszego mężczyzny, to nie czysty przypadek. Ktoś wyssał z niego resztki życia. Zabił. I nie był to bezmyślny mord obliczony na dostarczenie niezwykłych wrażeń. Nie było tu nic mistycyzmu jakim niektórzy popaprańcu próbowali karmić umysły sędziów by uniknąć odpowiedzialności za swoje czyny.
Ktoś zwyczajnie przeciął nić życia mężczyzny, niczym antyczne Mojry. Kurt nie był do końca pewien co tak naprawdę było przyczyną śmierci. I w zasadzie nie zaprzątał sobie tym głowy. Ważniejszym pytaniem było dlaczego ktoś zadał sobie tyle trudu?? W tle dochodził go kobiecy szloch i z jej wypowiedzi wyłapał, gdzieś tak na krawędzi “Gross Rozen”. A może mu się tak tylko wydawało??

Erich nie od razu wyczuł, że życie już wyciekło z ciała i starał się przywrócić akcję serca. Może to przypadłość lekarzy, że nie dają za wygraną nawet gdy ponieśli już porażkę?? A może nie chciał wierzyć??
Dopiero czyjaś dłoń spoczywająca na jego barku przywróciła mu jasność myślenia. To był Sesser. Z rezygnacją kręcący głową.
Erich nie musiał sprawdzać czy może jednak serce podjęło pracę. On już wiedział. Szlochająca kobieta wdową została. Jej przeraźliwe “NIE” wypełniło hol hotelowy.

Wkrótce też zjawili się i sanitariusze. Kurt rozpoznał ich od razu, to ci sami ludzie, którzy i jemu mieli nieść pomoc. Dziwny zbieg okoliczności. Chyba, że tak duże miasto miało jedną karetkę??
Mężczyźni w białych kitlach z początku nie chcieli uwierzyć Reichamnnowi. Nawet przy pomocy tłumacza, zjawił się w końcu przewodnik wycieczki, nie bardzo dawali wiary jego słowom. Dopiero gdy Euthanatos zasypał ich fachowym słownictwem przestali się wykłócać i zgodzili z opinią lekarza.

Gapie powoli zaczęli się rozchodzić. Zbolałą wdową zajęli się sanitariusze. Musieli jej chyba podać środki uspokajające, gdyż nagle przestało być ją słychać. Obaj magowie stali jeszcze przez chwilę w holu obserwując jak przykryty białym prześcieradłem starszy człowiek znika w ambulansie.

A ślady magyi rozmyły się już na dobre i jedyne co Sesser mógł pokazać Reichannowie, to swoja reakcja.

Niezbyt udany początek dwudniowego lenistwa. Obaj wiedeńczycy mogli albo oddać się błogiemu lenistwu i przerzucaniu kolejnych kanałów na kablówce, albo poczytać na ten przykład coś odnośnie historii miasta. Mogli też robić i tysiąc innych rzeczy.

Czas dłużył się im niemiłosiernie, a poniedziałek powitali z nieskrywaną radością. W recepcji czekała już informacja od Dietlinde Schulz-Strasznicki. Według danych Czerwonego Krzyża w Auschwitznie było nikogo o takim nazwisku wśród więźniów, ani wśród personelu. Będą szukać nadal.

W między czasie zjawiła się panna Żółkiewicz. Oczywiście przyszła z hotelu, a nie z ulicy jak to bywało wcześniej. To taka mała drobnostka, która nikomu przeszkadzać nie powinna. Przejrzawszy wiadomości od mecenasa, mogła zasugerować tylko jedno. Aby się do niego udać.

W kancelarii panowała jakaś dziwnie napięta atmosfera. Sam szef też był poddenerwowany. Ale starał się to ukrywać pod maską uśmieszków. Nie szczególnie dobrze mu to wychodziło. Zaproponowawszy coś do picia przeszedł do sedna sprawy. Niestety, wniosek utkwił w sądzie. Nie wiadomo w sumie dlaczego. Toteż pozostaje czekać aż sąd łaskawie zajmie się ich sprawą, co może potrwać niewiadomo ile, albo... Mecenas Bartel miał w zanadrzu inne rozwiązanie. Wedle jego słów niechciani lokatorowie sami się wyprowadzą, jeżeli jego klient, Austriackie Towarzystwo Biznesowe, da mu wolną rękę. Łypał przy tym porozumiewawczo okiem i uśmiechał się, też porozumiewawczo. Przynajmniej w jego mniemaniu.
Obaj wiedeńczycy mieli być oczyszczeni ze wszystkich podejrzeń. Ale owa usługa nie należałaby do najtańszych.
Bartel kluczył i kręcił, nie chciał wprost powiedzieć o co chodzi. być może bał się, że Alicja Żółkiewicz może coś komuś chlapnąć??
W tej chwili prawnik miał związane ręce. To były jego własne słowa. I o lie wcześnie był gotów głowę dać, że ma wystarczające znajomości by sprawę szybko przepchnąć w sądzie, o tyle teraz bezradnie rozkładał ręce.

Koniec końców, odbywszy jakąś rozmowę telefoniczną, musiał przeprosić swoich klientów. Ważne sprawy go wzywały. A ich sprawa nie była ważna?? Cała trójka sierdziła chwilę w gabinecie mecenasa. Przyglądała się sobie ze zdziwieniem. W końcu, gdy konsternacja ustąpiła, podnieśli się ze skórzanych foteli i wyszli z kancelarii. Była już pora obiadowa.
Reichmanna ogarnęło jakieś dziwne uczucie, że są obserwowani. Co jakiś czas oglądał się za siebie. Za pierwszym razem jej nie zauważył. Dopiero za drugim obejrzeniem się przez ramię skojarzył jej twarz. Widziała ją w tym klubu, który odwiedzili parę dni temu. Tej burzy loków i tej ślicznej buźki nie tak łatwo zapomnieć.
Dziewczyna to znikała to znów pojawiała się. Ale zawsze była za nimi. Nawet weszła do tej samej restauracji co oni. Przysiadła się do jakiegoś mężczyzny.
Reichmann czuł, że co jakiś kobieta spogląda w ich stronę.

Cyprian Dębowski

Gdyby mógł zamknąłby się w swoim pokoju na wieczność. Ale mógł to zrobić tylko w niedzielę. W swoim gabinecie postanowił dokończyć broń dla Komorowskiej. Miał nadzieję, że zajęcie się czymś konstruktywnym, czymś co wymaga skupienia się i precyzji pomoże mu nie myśleć o nocy. O jakże się mylił. Z najgłębszych zakamarków jego umysłu na światło dzienne przebijały się obrazy. Przypominając mu co i z kim robił. Niczym chłopcu w okresie dojrzewania, nawet ruch tłoków parowozu się kojarzy, tak jemu teraz nawet gładkie i srebrzyste powierzchnie broni przywodziły na myśl...
Cyprian się otrząsnął. Odgonił natrętne myśli. Zganił siebie za nie i zabrał się do pracy. Pracował zawzięcie. Z pasją. Przez jakieś pół godziny. Później znowu jego myśli zaczęły krążyć wokół jednego. I tak cały dzień. Trochę pracy, ale większość jego czasu pochłaniało rozpamiętywanie tego co się wydarzyło. Robota mu nie szał, ale musiał się czymś zająć. A kiedy odechciało mu się już grzebania przy zamówieniu dla Komorwskiej zaczął porządkować swoje notatki. Co sprowadzało się do ich ponownego przeczytania. Ale przynajmniej wtedy natrętne myśli nie kłębiły się w jego głowie.
Siostra prawie siłą zaciągała go na posiłek i wpatrywała się w nim tym swoim pytającym się wzrokiem. Niedzielny obiad spożyli zatem w ciszy. Pomijając uwagi typu:
podasz mi proszę ziemniaki?
chcesz jeszcze dokładkę?
Iście rodzinna atmosfera.
Cyprian zjadł czym prędzej i uciekł do swojego pokoju. Co też kochana siostrunia szybko wykorzystała oznajmiając, że wychodzi spotkać się z dziewczynami.
A Cyprian został sam na sam ze swoja pracą i wspomnieniami. A raczej ze wspomnieniami, bo praca stanowiła jakieś dziesięć procent tego o czym myślał. Zignorował telefon. Raz, drugi, trzeci. Ktoś się naprawdę starał z nim z kontaktować. Udawał więc dalej, ze pracuje.
W końcu znużony udał się na spoczynek.Sen też nie przyniósł ukojenia, ucieczki. Wręcz przeciwnie. Sny są projekcjami naszych obaw i pragnień.

Niby wypoczęty, niby rześki, ale jakiś taki nie swój Cyprian obudził się. Wyłączył alarm w budziku i poczłapał pod prysznic. Potem szybkie śniadanie i praca. Nie chciał iść na uczelnię. Bał się spotkania z Hartmann. Tego, że wszyscy się zorientują.
Ale pomimo swoich obiekcji wyszedł do pracy. W końcu nie miał wyjścia. Udając wielce zajętego unikał wszelakich rozmów.
Po pierwszych dwóch godzinach wykładów wypadało mu okienko. Cyprian żałował trochę, że nie ma ciurkiem wykładów. Przynajmniej nie miałby czasu na wolne myślenie. Mógłby się poświęcić nauce. Wdzięczny był jednak losowi za to, ze jego kolega z pokoju wyjechał na jakąś konferencję, więc nie musiał się obawiać jego towarzystwa. Dębowski zamknął się wiec w swoim gabinecie. Nie dane mu jednak było długo cieszyć się spokojem. Ktoś zapukał do drzwi.

Dawid Żółkiewicz

Profesor Dębowski nie odbierał. Dawid próbował kilkakrotnie, ale widocznie nikogo nie było w domu. Może w poniedziałek złapie go na uczelni. Żeby nie mieć do siebie pretensji, ze nic nie zrobił, Dawid obdzwonił jeszcze kilka koleżanek Alicji. Bez rezultatu. Siostrunia nieźle nawywijała. Mama pewnie umierała z niepokoju, a jego młodsza siostra zniknęła gdzieś bez śladu i do tego jeszcze wmówiła rodzicielce, że będzie u niego. Starał się nie dopuszczać do siebie myśli, że coś się Alicji mogło stać.
Zajęty sprawami osobistymi poszukiwania odstawił na boczny tor. Zresztą teraz wszyscy zajęli się tym czymś co mieszkało w willi Gauleiter Śląska, a co dziwnym zbiegiem okoliczności przebudziło się w momencie, gdy zaczęto szukać artefaktu. Równie dobrze mógł być to zbieg okoliczności, tylko czy nie był to wymuszony przez kogoś zbieg okoliczności. Nephendii we Wrocławiu byli. może nie teraz, ale wcześniej tak. Wszyscy dobrze wiedzieli, ze koło Karla Hankego kręcił się co najmniej jeden. Ale to rozważania Żółkiewicz zostawił na później, teraz całą jego energia skupiła się na siostrze. Swoją drogą, to też był ciekawe, ze akurat ją zatrudniono, a jej szefami, przynajmniej jednym, był Przebudzony. I to Niemcem. Za dużo tych niemieckich tropów się pojawiło ostatnimi czasu. I znowu wszystko wracał do samego artefaktu.
Idąc Wybrzeżem Wyspańskiego Żółkiewicz mimowolnie podziwiał brunatnozielone wody Odry. Znał ten kolor doskonale. Tak jak znał doskonale okolicę. W pamięci mógłby odtworzyć każdy szczegół. Te pozbawione elewacji przedwojenne kamienice. Dziury w bruku jezdni i chodnikach. Nawet statki płynące rzeką.
Na ławeczce, a właściwie czymś co miało nią być, a zostało zdewastowane i zredukowane do jednej belki, obściskiwała się jakaś para. Nieco dalej ktoś ryby łowił. A właściwie było dwóch amatorów łowienia. Siedzieli i wpatrywali się nieruchome końcówki żyłki, niczym zahipnotyzowani.
Im bliżej gmachów politechniki, tym więcej studentów. Jedni się spieszyli na wykłady, inni właśnie z nich wychodzili. Jeszcze inni wyskoczyli na dymka. Jak to zwykle bywa przy wielkich skupiskach studentów, hałas, hałas i jeszcze raz hałas. Po prostu coś wspaniałego.
Dawid wszedł do budynku. Jak zwykle trochę czasu mu zajęło odnalezienie gabinetu profesora, ale w końcu się udało. Miał nawet to szczęście, ze z daleka widział jak Dębowski wchodzi do swojego pokoju. Żółkiewicz przyspieszył więc kroku lawirując między osobami siedzącymi pod ścianami. Znalazłszy się pod drzwiami, Dawid prawą ręką wygładził zmierzwione włosy i zapukał. Brak reakcji. Zapukał po raz wtóry, mocniej. Po chwili, dłuższej chwili w trakcie której myślał, że będzie musiał zapukać po raz trzeci, drzwi się otworzyły. Dębowski westchnął z ulga i zaprosił gościa do środka.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline