Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-12-2011, 17:39   #49
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Cienie przemieszczające się przez korytarze. Cienie wystarczająco duże i złowrogie, by przezornie schodzić z drogi właścicielom owych cieni. Wyglądało, że choć na powierzchni miasto wymarło, to pod stopami kłębiło się życie. Pytanie tylko... jakie?
Ślady pazurów, które dostrzegały dziewczyny i eidolodon, śluz pokrywający czasem podłogę, podpowiadało, że złowieszcze istoty wędrują owymi korytarzami. Czy mieszkańcy o nich wiedzieli? Czy te istoty stoją za pełnym nieumarłych miastem?

Jak dotąd wędrówki dwóch dziewcząt dostarczały jedynie nowych pytań.
Klapa znajdująca się wylotu ciągnącego się w górę tunelu. Otwarcie klapy wymagało trochę siły i trochę finezji. Skobel puścił, klapa odpadła i wyjścia wylała się organiczna śmierdząca breja. Gnijące odpadki roślinne i zwierzęce rozchlapały się z impetem, zupełnie jakby piwniczka wymiotowała.
Bo do tego właśnie dotarli... do piwniczki czyjegoś domostwa.
Owa organiczna breja, była przegniły zapasami zgromadzonymi na jesienne i zimowe miesiące.
Dwójka dziewcząt i Viltis, przebrnęli przez gnijącą breję.
Dalej poszło łatwo. Lialda bez większego problemu otworzyła zamek piwniczki. I tak, cała trójka, nieco umorusana organiczną breją znalazła się na parterze piętrowego mieszczańskiego domostwa.


Sądząc po dużej ilości materiałów i kilku gotowych sukniach, oraz masie igieł i nici w pracowni na parterze, ów dom, należał do krawca.
Na piętrze było jedno dość wygodne łoże, kuszące by zapaść w objęcia snu.


Ogólnie jednak cały dom należał do dość biednego krawca i ni Lila i ni Viltis czy Evelyn nie zauważyli w żadnym z pokoi czegoś wartego szabrowania. Ale... Czy obecnie im się chciało szabrować?
A do świtu zostały ledwie dwie godziny.

Inni dzielni bohaterowie mieli zdecydowanie gorzej...

Robaki. Towarzyszyły Drogbarowi cały czas. Szły za nim, chrobocząc odnóżami od podłogę. Widział je zawsze tuż na granicy pola widzenia. Wiły się po ścianach, wędrowały... zbierały się w grupę, bądź rozpraszały. Czekały.
Cierpliwie wyczekiwały chwili słabości krasnoluda, chwili nieuwagi, chwili roztargnienia. By uderzyć. Tego Gurnes był pewien. Co gorsza nie mógł o tym nikomu powiedzieć, bo gdy tylko starał się zareagować na ich obecność, wskazać ich istnienie towarzyszom, ona gdzieś znikały. Nie mógł się więc nikomu poskarżyć, bowiem zapewne wzięto by go za wariata. Gdzieś głęboko w sercu Drogbara kiełkowała nieznośna myśl, że... być może rzeczywiście zwariował?
Deszcz lał się z nieba. Nie było co prawda takiej burzy, jak w nocy. Ale deszcz mżył przemaczając strój alchemika. Jego brodę trzeba było już wyżymać od nagromadzonej wilgoci. Krasnolud już zaczynał zapominać, jak wygląda pogodny słoneczny dzień.

Obiad. Po ciężkiej pracy w strugach zimnego deszczyku, ciepła polewka powinna być tym czego trzeba każdemu. A już najbardziej żołnierzowi. Drogbar z racji swej rasy lubił dobrze podjeść. I nie był wszak zbyt kapryśny. Byleby było dużo i tłusto i ciepłe.


Ale posiłek jakoś nie cieszył, mimo że była to polewka na jakimś mięsie. Czyli rarytas w porównaniu ze zwykłą żołnierską fasolą. Ale nastroje były minorowe. Nikt się nie odzywał, nikt nie kłócił. Nikt nie przechwalał. Tak wielu ludzi już ubyło. Reszta była zaś zmęczona. Nocna walka, poranne przygotowania do odparcia nocnego ataku. I pytanie o to co dalej. Utknęli w pułapce.
Nikt tego nie powiedział wprost, ale wszyscy wiedzieli że tak jest. Gdyby nie nieznany i ponury los zaginionych patroli, dowództwo musiałoby się borykać z dezercjami.
Wszyscy jedli powoli i bez apetytu.
-Oczy!- krzyk jednego z żołnierzy przerwał ciszę. To Baldrick krzyczał. Ten lekko korpulentny mężczyzna pokazywał palcem swoją polewką, bełkocząc pod nosem.- Patrzą na mnie... oczy Gostaga... pływają... patrzą...oskarżają... to nie ja... oczy...to nie ja.... ja tylko... raz... po pijaku...oczy.
Po jego twarzy płynęły łzy.-Nie patrz tak... to nie moja ...wina...kto je podrzucił... Nie patrz... nie miałeś się.... kto powiedział?! Kto śmiał!-
Sięgnął po sztylet krzycząc.- Kto powiedział ? Komu zdradziła... dziwka?! To był raz... byłem pijany...nikt nie miał się... Kto powiedział?! Zabiję sukinsyna!
Wymachiwał na oślep sztyletem, rozglądając się po sali z wściekłością w spojrzeniu.Sali zupełnie zaskoczonej tą sytuacją i jego zachowaniem. Sytuacji coraz poważniejszej , aż do czasu, gdy Baldrickiem nagle wstrząsnęły torsje i... upadłszy na kolana zaczął wymiotować zwracając zjedzoną polewkę. Drogbar nie reagował z początku energicznie, bowiem jego spojrzenie przykuwało coś innego.
Wije znów zebrały się w nieduży rój, po chwili formując słowa z własnych ciał.

NADCHODZI TWÓJ CZAS

A mogło być jeszcze gorzej...

Nieumarłą. Corella stała się nieumarłą wampirzycą spragnioną ludzkiej posoki. Jak? Czemu? Kiedy?
Przecież nie przegrała ni jednej walki, nie poddała się nigdy, nikogo nie zawiodła.
Nikogo?
Przyglądali się z cienia rzucanego przez szafę, oskarżycielsko wskazywali na nią palcami. Młodzi, acz bladzi, gnijący już...Ich twarze mimo dotknięte piętnem rozkładu, nadal były rozpoznawalne.
Młody kapłan i doświadczony paladyn. Ich twarze naznaczone zgnilizną nie wyrażały nienawiści. Ich twarze były puste i pozbawione wyrazu, ale palce wskazywały na nią.
Winna! Winna! Winna!
Winna... czego? Chwili słabości?
Postacie wskazujące na przemienioną w wampirzycę paladynkę, były bezlitosne. Ale też ich sylwetki były półprzeźroczyste. Byli tylko cieniami przeszłości. Byli omamem.

Niestety... głód był prawdziwy.
Czy ta przemiana była karą? Czemu aż tak okrutną i nieadekwatną do winy? Gdzie miejsce na litość?
Wrzaski i gniewne skrzeki zza oknem zwróciły uwagę Corelli. Pozwoliły na moment skupić się na czymś innym niż rozpaczy.
Podeszła do okna i zobaczyła, coś czego się nie spodziewała. Determinację.
Anagros który skrył się w domu na przeciwko, nie zamierzał czekać na zmianę sytuacji. Osłonięty kamiennymi ścianami domostwa, raz po raz strzelał w kierunku owada. Jego kusza wysuwała się za okiennej framugi, jego pociski wbijały się w szczeliny pancerza skarabeusza.
Półelf się nie poddał, półelf walczył, półelf pełen życia, półelf był pełen KRWI.
Odruchowo przesunęła językiem po wargach i po kłach. Była głodna, tak bardzo głodna.
Niemal słyszała jego serce bijące w szybkim rytmie, niemal czuła na języku smak najwspanialszego napoju... krwi humanoidów.

Niemniej... wkrótce co innego zwróciło uwagę paladynki. Na dachu domu, z którego okien Anagros atakował skarabeusza, ktoś stał. Mała sylwetka i dziwaczny strój.


Niziołek w cylindrze, opierający się o mokre dachówki, rzeźbioną laseczką zakończoną czaszką. Jego twarzy nie dało się rozpoznać, bowiem pomalowana była tak, by przypominać czaszkę. Za duża koszula i pstrokata kamizelka, połączona z kryzą dawała upiorny kolaż.
I on uśmiechał się. Ów niziołek uśmiechał się szyderczo patrząc w okno Corelli. On uśmiechał się wiedząc co się z paladynką stało. On musiał wiedzieć!
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 02-12-2011 o 11:22. Powód: poprawka byka
abishai jest offline