"
nieżyca... Ten skretyniały dziad wysłał nas w samo serce śnieżycy i nawet nie raczył dać niczego, co chroniłoby przed zimnem" - Zoth'illam zaczął marudzić w myślach parę chwil po tym, jak otumanienie teleportacją minęło. Owinął się szczelniej płaszczem, ale to wcale nie pomagało - jego ubiór nadawał się na dyplomatyczne salony, a nie na górską wspinaczkę. I oczywiście nie omieszkał dać upustu swojej frustracji.
-
Co za cholerny, zadufany debil. Co za pieprzeni, niedouczeni magowie, którzy nie potrafią nawet stworzyć precyzyjnego kręgu - a potem Zoth wypluwał z siebie jeszcze długi i jadowity potok różnorakich przekleństw i wulgaryzmów. I miał głęboko gdzies, czy ktoś go słyszał wśród wyjącego wiatru.
A na domiar złego ich och-jakże-świetnie-przygotowana przewodniczka była równie zaskoczona tym gdzie jest, co oni. No po prostu świetnie! Ponadto jakiś jednooki debil, którego imieniem Zoth nie miał zamiaru zaprzątać sobie pamięci, sugerował spanie w zasranym namiocie przy pieprzonym mrozie i kilogramach śniegu sypiących się z nieba.
-
To skoro masz zwój, to z niego korzystaj. Lodowy posąg nie ma wielkiego zysku z magii - zwrócił się do Tarina.