Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 29-11-2011, 22:34   #71
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
To było pocieszające. Ten wysyp pomysłów, zarówno u Morvina, jak i u krasnoluda... jak mu było?... A tak, Dagor. Chyba. Samotnik jakoś nie przywiązał zbytnio uwagi do owego brodacza podczas narady, czując intelektualne pokrewieństwo z Morvinem. Więc nic dziwnego, że miał problemy z przypomnieniem sobie jego imienia. Obecnie jednak krasnolud zdobył uznanie Samotnika.

Raetar zaczął bić brawo, po czym rzekł.- Czyli mamy już jakieś plany. To dobrze. Lepsze to od stania w wodzie i narzekania na niesprawiedliwość świata.
Potarł czoło i spojrzał na kapłankę.-Zinn... ponoć nasi pracodawcy mają możliwość nadzorowania nas i kontaktu z nami. Zapewne poprzez ciebie. Więc poinformuj ich o naszej... niefortunnej wpadce z teleportacją.
Nie widział powodu, by cackać się z humorzastą kapłanką Mystry. To nieprofesjonalne podejście.
-Pomysł z talizmanem jest dobry, rzeczywiście ułatwi nam to wytyczenie kierunku. I być może ci z Gryfiego Gniazda poślą nam pomoc.-Spojrzał na krasnoluda dodając.- Jeśli jednak odległość do tego miasta jest spora... to taplanie się w błocku przez kilka dni jest jednak gorszym rozwiązaniem niż teleportacja, zwłaszcza że pan Morvin raczej proponował alternatywną do teleportacji metodę poruszania. A co do... przygotowań do dziczy. -uśmiechnął się kwaśno Raetar.- Rano był czas na przygotowanie się do walki z orkami. Nie przypominam sobie, by ktoś wtedy wspominał coś błotnych okładach. Cóż... życie jest pełne niespodzianek, nieprawdaż?
Wzruszył ramionami.- Zresztą, nieważne... Tak czy siak. Magicznego przemieszczania nie unikniemy, jeśli chcemy ukończyć tą misję. Musisz więc powściągnąć swoją wrodzoną niechęć do magii panie...Dagorze? Tak? Dobrze zapamiętałem?
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 02-12-2011 o 19:58. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 02-12-2011, 19:26   #72
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
"nieżyca... Ten skretyniały dziad wysłał nas w samo serce śnieżycy i nawet nie raczył dać niczego, co chroniłoby przed zimnem" - Zoth'illam zaczął marudzić w myślach parę chwil po tym, jak otumanienie teleportacją minęło. Owinął się szczelniej płaszczem, ale to wcale nie pomagało - jego ubiór nadawał się na dyplomatyczne salony, a nie na górską wspinaczkę. I oczywiście nie omieszkał dać upustu swojej frustracji.
-Co za cholerny, zadufany debil. Co za pieprzeni, niedouczeni magowie, którzy nie potrafią nawet stworzyć precyzyjnego kręgu - a potem Zoth wypluwał z siebie jeszcze długi i jadowity potok różnorakich przekleństw i wulgaryzmów. I miał głęboko gdzies, czy ktoś go słyszał wśród wyjącego wiatru.
A na domiar złego ich och-jakże-świetnie-przygotowana przewodniczka była równie zaskoczona tym gdzie jest, co oni. No po prostu świetnie! Ponadto jakiś jednooki debil, którego imieniem Zoth nie miał zamiaru zaprzątać sobie pamięci, sugerował spanie w zasranym namiocie przy pieprzonym mrozie i kilogramach śniegu sypiących się z nieba.
-To skoro masz zwój, to z niego korzystaj. Lodowy posąg nie ma wielkiego zysku z magii - zwrócił się do Tarina.
 
Zapatashura jest offline  
Stary 04-12-2011, 18:35   #73
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Góry Rauvin

1 Ches(Marzec)
po 3 w nocy, a następnie tuż po minięciu południa




"Grupa wschodnia"

Noc, zima, góry, zamieć śnieżna, i do tego lodowate temperatury.

Jednym słowem, wyjątkowo przesrane warunki, na które natrafiła grupka z przewodzącą jej Tropicielką. To był dopiero początek wyprawy, a już szanse na jej powodzenie wyjątkowo mocno zmalały. Wśród śmiałków, starających się przekrzyczeć wicher wywiązała się mała dyskusja, co należało dalej uczynić. Propozycje były różne, począwszy od schronienia się w magicznej chatce, okopania w namiotach, czy i w końcu drobnym insynuacjom dotyczącym szukania niemal po omacku wieży...

Wygrała jednak wizja chatki. Bądź co bądź, to było chyba w obecnej chwili najrozsądniejszym rozwiązaniem. Tarin powołał ją więc do istnienia, i w pierwszym momencie istnienia magicznego schronienia, na drobny moment zrobiło się jemu wyjątkowo gorąco pod sercem. Oto bowiem, niewielki budynek przechylił się nagle mocno w bok, materializując na najwyraźniej nieco niestabilnym podłożu. Koniec końców nic się jednak nie przewróciło ani nie zawaliło, a sama chatka, mimo iż minimalnie przechylona w bok, mogła teraz zapewnić im upragnione schronienie.

Piątka osób weszła więc czym prędzej do środka, z klnącym na czym świat stoi Zothem na czele. Wewnątrz zaś oczekiwał ich skromny, choć zdecydowanie spełniający podstawowe, konieczny w trudnych chwilach wystrój. Osiem prycz, stół i również osiem taboretów, biurko, do tego kominek. Przez dwa okna można było zaś oglądać nieprzyjazną pogodę na zewnątrz... o ile ktoś w obecnej chwili potrafił cokolwiek dojrzeć w mroku.


W kominku należało czymś napalić, nadliczbowe prycze zaś świetnie się do tego nadawały. Nie pozostało więc zebranym wewnątrz nic innego, jak przeczekanie zamieci w o wiele przyjemniejszych warunkach niż chociażby w namiotach. Był również i czas na pogawędkę, w końcu poznali się wszyscy ledwie godzinę temu. Alistine rozmawiała ze wszystkimi chętnie, uśmiechając się do nich często, i ogólnie wywołując dobry nastrój wśród mężczyzn.


~


Ranek przywitał zaś wszystkich najnormalniej na świecie świecącym słoneczkiem, mieli więc duże szczęście, zamieć śnieżna ustąpiła. Opuszczenie chatki przysporzyło mały problem w postaci zasypanych drzwi, jednak i z tym sobie poradzono... wieża z kolei znajdowała się w polu widzenia, choć gdyby ruszyli po omacku z całą pewnością ktoś z nich mógłby wpaść do sporego jaru znajdującego się ledwie jakieś dwadzieścia kroków przed nimi.

Do samej wieży - według Alistine - nie mieli po co zaglądać. Żyło tam bowiem kilku zwiadowców, którzy nie mieli nic wspólnego z ich zadaniem, jakie przed sobą mieli, wieża z kolei stanowiła jedynie punkt odniesienia w terenie. Ruszono więc w drogę, nie chcąc tracić czasu na jakiekolwiek pierdoły, mieli bowiem w końcu coraz mniej czasu.

- Tędy - Powiedziała Półelfka, wskazując kierunek palcem.


....


Kilka godzin górskiej wędrówki później, gdzieś koło południa, doszło do mocno kontrowersyjnej i dosyć frapliwej sytuacji.

Astegor brodził w śniegu jako ostatni w grupie. Okoliczna ziemia nagle zadrżała, coś zgrzytnęło, a wśród wystrzeliwanego w powietrze śniegu i ziemi, wyłonił się wielgachny, paskudny robal. Sycząc jak sto Diabłów, wyrastająca z podłoża bestyja, stojąca przez moment w pionie niczym jakaś kolumna, wystrzeliła swym pyskiem prosto w stronę szarpiącego rękojeść swego miecza mężczyznę.


Zanim ktokolwiek zdążył jakoś sensownie zareagować, Astegor zniknął w paszczy stwora, ponownie nurkującego w ziemię. I tyle. Robal zniknął im z pola widzenia, podobnie jak towarzysz. Paskudztwo wciąż jednak mogło być gdzieś tuż pod ich nogami.

- Na skały!! - Ryknęła Tropicielka, wiejąc co sił.

Przez następny kwadrans ani robal, ani Astegor nie pojawili się jednak już więcej. Z markotnymi minami ruszono więc w końcu dalej.


....


- Jesteśmy w Górach Rauvin - Obwieściła im w końcu ich przewodniczka, bezbłędnie odnajdując szlak pod śniegiem, omiatając dłonią okolicę - Wychowałam się tu. Na naszej drodze przyjdzie nam przedzierać się i przez tereny zajmowane przez Orki.

W pewnym momencie wędrówki Półelfka uniosła nagle dłoń w górę, wstrzymując przed dalszym marszem. Z pomiędzy znajdujących się zaś przed nimi drzew wyszło nagle jakieś humanoidalne dziwadło, porośnięte futrem, i dzierżące w łapach maczugę. Owa trzymetrowa istota, łypiąc podejrzanie na grupkę, i ściskając w obu łapach swój prymitywny oręż, odezwała się nagle dosyć zrozumiałą mową:

- Wy przyjaciel czy wróg?.










Plan Cieni

1 Ches(Marzec)
czas bliżej nieokreślony, zdecydowanie powinno już być za dnia



"Grupa zachodnia"

Pojawiło się kilka pomysłów na podróż poprzez bagno, jeden zaś lepszy od drugiego. I mimo, że ten z ptakiem również był dobry, w całej tej sprawie był mały kluczowy problem...

- Panie Dagorze - Zwróciła się do Krasnala Kapłanka - Myśl z talizmanem dosyć dobra, jednak mocno kontrowersyjna. Wątpię byśmy nadążyli za lecącym stworzeniem, zwłaszcza w nocy, i do tego na bagnach. Co do samej pomocy z Gryfiego Gniazda... - Tu zwróciła się do Raetara - Oni nie wiedzą że nadchodzimy, ba, a nawet jeśli, to nasz los ich nie obchodzi. Barbarzyńcy nie przepadają za cywilizacją i miastami Północy, jakakolwiek pomoc z ich strony nie wchodzi więc raczej w rachubę. Jesteśmy zdani tylko i wyłącznie na siebie, same zaś pertraktacje w Gryfim Gnieździe będą równie niezłym wyzwaniem co obecna sytuacja. Nie pozostaje nam więc chyba nic innego, niż skorzystanie z propozycji pana Morvina i podróż wymiarowa.

- Z Ostrorogiem się oczywiście skontaktuję - Dodała po chwili, wyciągając z torby... kamień, do którego zaczęła mówić.

Nie pozostało więc nic innego, jak ruszyć w dalszą drogę Planem Cieni. I to obojętnie w którą stronę, byleby wydostać się z lodowatego bagna, a poza nim, i przede wszystkim za dnia, można było już jakoś dokładniej ustalić swe położenie i dalszą drogę do miasta barbarzyńców.

A więc świat wokół nich ponownie zafalował, po czym przybrał całkiem inny wygląd.

Plan Cieni był... no cóż, "cienisty", jeśli może i nie mroczny. Było czarne niebo bez gwiazd, była szarawo-ciemna okolica, oni zaś nadal stali w wodach bagna. Dla odmiany nie było im jednak już aż tak bardzo zimno. Ten inny wymiar niewiele różnił się poza ich zwyczajowym światem, tu jednak wszystko było jedynie czarne i szarawe, bez jakichkolwiek barw, i jakby bez życia. Co prawda tu i tam były jakieś krzaczki i drzewka, coś gdzieś w oddali zahukało, jednak ogólnie Plan Cieni sprawiał wrażenie wyjątkowo ponurego.


Morvin pokrótce wyjaśnił kilka istotnych szczegółów tego miejsca: Plan Cieni odpowiadał niemal dokładnie Planowi Materialnemu, z jakiego przybyli, tu jednak wszystko wyglądało ponuro i miało swoją spaczoną wersję. Drzewa były brzydkie i poszarpane, gleba nijaka, a jakiekolwiek budynki na jakie mogli trafić po drodze były jedynie ruinami, choć w "prawdziwym świecie" mogły w tym miejscu stać całkiem zwyczajowe, i nadal wykorzystywane budowle. Jednym więc słowem, było to przeciwieństwo tego co znali wyjątkowo dobrze. A propo ruin, należało się wystrzegać dużych, złowieszczych zamków... dlaczego jednak, tego już Morvin nie powiedział.


Oprócz tych informacji, grupka dowiedziała się również, iż podróż poprzez ten świat zdecydowanie przyspiesza przemieszczanie się w realnym świecie. Należało więc po prostu maszerować (lub może i jechać konno) ledwie kwadrans, by w Faerunie ulec przemieszczeniu o dobre kilka godzin podróży.

Nie zwlekając więc już dłużej, ruszyli przed siebie, z zamiaru maszerując tak długo, aż nie opuszczą bagna... co przez najbliższą godzinę nie miało jednak miejsca. Wywnioskowali więc, że owe bagnisko musiało być naprawdę wielkie.


~


Wkrótce pojawiły się przed nimi dosyć niepokojące dźwięki. Dźwięki warczenia. Do nich zaś dołączyły kolejne i kolejne, zdające się dobiegać z każdej możliwej strony. A w panującym wszędzie półmroku pojawiły się liczne, błyszczące złowrogo ślepia. Ci, którzy potrafili dojrzeć źródło owego warczenia, i naczytali się wielu ksiąg, rozpoznali nadciągające kłopoty.


Mastiffy Mroku, dosyć paskudne stwory, przypominające przerośnięte psy...




















***
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 04-12-2011 o 19:11.
Buka jest offline  
Stary 07-12-2011, 17:42   #74
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Zwyciężył, można by rzec, rozsądek. Swój hart ducha i odporność na niesprzyjające warunki zewnętrzne można było demonstrować przy innej okazji. Ewentualnie w całkiem innym towarzystwie, ponieważ w misji dyplomatycznej raczej nie powinno być więcej okazji do zmagania się z żywiołami. Przynajmniej taką należało żywic nadzieję.

Chatka stanęła. Może troszkę krzywo w stosunku do otoczenia, ale najważniejszy był fakt, że stała, a jej ściany z pewnością dużo lepiej chroniły niż cienkie ścianki namiotu. A jeśli ktoś był niezadowolony, to miał proste wyjście - na zewnątrz było bardzo dużo miejsca na rozstawienie namiotu.Jednak okazało się, że nikt nie przedłożył dzikiej natury nad namiastkę cywilizacji.

Być może ktoś miał ochotę na długie nocne rozmowy, ale zanim jeszcze w kominku zapłonęły pierwsze kawałki drewna Tarin postanowił, że końcówkę nocy przeznaczy na sen. Nie chodziło nawet o sen jako taki, ale czary miały tę paskudną naturę, że wykorzystane musiały się zregenerować. Mag, bez czarów raczej nie jest magiem...

Po spokojnie przespanej nocy, dość szybko zjedzonym śniadaniu i pokonaniu niewielkiej przeszkody w postaci usypanej pod drzwiami góry śniegu ruszyli w drogę. Wieżę, wczorajszej nocy z utęsknieniem wypatrywany obiekt, teraz, w pełnym słońcu, minęli całkiem obojętnie. Czy słusznie? Może zwiadowcy by ich ostrzegli? Może nie doszłoby do tragedii? A tak... stracili Astegora. Czy miał jakieś szanse przeżycia w brzuchu tego potwora?
Wątpliwe...
Żeby to chociaż była jaskinia. Może by się udało dopaść potwora. Ale ziemia? Nie mogli, jak krety, wkopać się pod powierzchnię. Musieli ruszyć dalej.
 
Kerm jest offline  
Stary 15-12-2011, 21:07   #75
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Wyczuł ich umysły, wyczuł je czające się w mroku. Samotnik obecnie nie musiał widzieć wroga. I mógł się zorientować co one planują, choć to akurat nie wymagało ni wiedzy, ni potęgi. Stwory okrążały ich.
-Kapłanka i Morvin z tyłu. Dagor ja i wszelkie przyzwane wsparcie z przodu.- zdecydował krótko Raetar sięgając po miecz, po czym wykonał gest dłonią. Cienista materia planu zabulgotała formując kolejną mieszaninę tkanek organicznych, oczu kłów, mięśni i organów wewnętrznych, by po chwili utworzyć postać dużego niebiańskiego lwa. Prawdziwie złowieszczej bestii.


Cień który dotąd był wytłumiony, rozlał się pochłaniając Raetara mrokiem ciemniejszym od normalnej ciemności. Trzymając w ręku miecz, Samotnik żałował że w drużynie jest tylko jeden krasnolud. Wolałby bowiem trzymać się z dala i używać kuszy. Ale w obecnej sytuacji.. nie bardzo mógł zostawić Dagora samego, a Zinn... nie wydawała mu się kapłanką odpowiednią do walki na pierwszej linii.
Nagle Raetar zamarł i spojrzał za siebie krzycząc.-Okrążają nas! Jeszcze trzy bestie próbują nas zajść od tyłu!
- Bez obaw, nie zamierzam rzucać się na nie z kijkiem - uśmiechnął się kącikiem ust Morvin oceniając spojrzeniem dystans między mastiffami. Bestie były prawdziwie szkaradne, z paskudnymi, wykrzywionymi teraz w agresji pyskami. Dar widzenia w ciemnościach pozwalał mu dostrzec wszystko, łącznie ze skapującą im z kłów śliną, wyłączając jedynie kolory, co jednak w przypadku tych konkretnych maszkar nic, a nic mu nie przeszkadzało.
- Panowie i panie, czy to aby rozsądne atakować przypadkowych wędrowców ze Sfery Materialnej na drodze? - Zwrócił się do stworów. Jako rodzony Thunthallarczyk doskonale zdawał sobie sprawę, że te rodowite dla jego planu rzeczywistości stworzenia rozumiały ludzką mowę, choć same nie potrafiły nią władać. - Skoro ktoś potrafi przechodzić między sferami rzeczywistości, to spodziewać by się należało, że zna także i inne sztuczki... - Kontynuował arcymag, wznosząc łagodnie dłoń, która zajarzyła się niczym kute żelazo. - Na przykład takie - to rzekłszy, machnął rękę, z której wystrzelił snop wirującego ognia, długi i cienki niczym wściekle czerwona, jedwabna wstęga, zmierzając z sykiem ku mastiffowi czającemu się na prawej flance.

-I to mi się podoba! No chodźcie skurwiele, Bruna ma ochotę na małą odmianę po tych zapyziałych orkach!- krzyknął radośnie krasnolud. Podróżowanie po planie cienia sprawiało że czuł się nieprzyjemnie. Bo choć bez trudu widział w ciemnościach, to otaczający ich mrok był nienaturalny, a szybko zmieniający się krajobraz napawał go lekkimi mdłościami.
-Chyba już rozmawialiśmy o tym moim głodzie krwi?- gdyby topory miały brwi to ostrze tak wysoko się by uniosło, że spadłoby ze trzonka.
-To jak mam niby kurwa wołać? “Posiekam was moją siostrą, która co prawda nie jest fanką krwi ale z uwagi na swój zawód nie ma za bardzo wyboru i jakoś sobie z tym daje radę”?- krzyknął zirytowany.
- Eh... pomyślimy nad tym... - kłótnia skończona, Dagor z zadowoleniem aktywował moce Bruny. Topór zapalił się pomarańczowym ogniem, a powietrze stało się nieznośnie suche. Krasnolud przyjrzał się mastifom, cholery były szybkie, więc najpierw powinien zająć się ich mobilnością. Kiedy tylko nadarzyła się okazja ruszył w stronę najbliższego i zrobił potężny zamach toporem, siekając przy ziemi, po nogach.

Niebiański lew ryknął wyzywająco i skoczył w kierunku najbliższego przeciwnika. Dwa drapieżniki zwarły się w boju na śmierć i życie, ale to lew był w tym układzie zabójcą. Zaś Mastiff walczył o życie.
Magia arcymaga pokazała swą potęgę. Trzy ogniste promienie przeszywały raz po raz Mastiffa paląc jego futro i mięśnie, aż w końcu zmieniając jego ciało w mało apetyczne pieczyste.


Bruna zaś ukazała swoją siłę niemalże ubijając kolejnego stwora w agresywnym i zaciekłym ataku Dagora. Topór niszczył ciało Mastiffa, tak skutecznie, że bestia stała się w kilka chwil jedynie cieniem dawnej potęgi. Niemniej jej zaciekłość nie zmalała, wręcz wzrosła. W desperackim ataku Mastiff zacisnęła szczęki na nodze Dagora, wytrącając go z równowagi i przewracając na ziemię.
Kapłanka sięgnęła po jedną z najpotężniejszych modlitw jaką swym wyznawcom ofiarowali bogowie. I przywoławszy gniew Mystry uderzyła świętym porażeniem na próbujące zajść ich z tyłu Mastiffy. Dwa z nich zraniła, jednego pozbawiając nawet na pewien czas wzroku.
Bestie jednak nie przeraziły się zaciekłością swych niedoszłych ofiar. Jeden z Mastiffów skoczył na Morvina, a jego szczęki zacisnęły się na ręce którą arcymag próbował zasłonić swą krtań przed atakiem bestii. Kły wbiły się w ciało mężczyzny wywołując ból, a co gorsza, szarpnięcie silnego czworonoga powaliło Morvina na twarz przed Mastiffem.

Nie lepiej szło kapłance. Mastiff dopadł Zinnellę, a jego kły zaatakowały jej brzuch. Spanikowana kobieta, jakimś cudem zdołała strącić z siebie atakującą bestię, ale tylko po to by się o coś potknąć i wylądować zadkiem w wodzie.

-To nie zabawa w kto więcej ubije potworków, krasnoludzie. Dopóki jest nas mniej, skup się na obronie czaromiotów, zamiast na szukaniu okazji do bitki.”-przekazał telepatycznie Samotnik Dagorowi. Mrok otulający go szczelnie falował pod wpływem irytacji Raetara.
Z ust maga wydobył się szept i telekinetyczna energia którą skupił wokół swej dłoni uderzyła z impetem w węszącego mastiffa. Mag zamierzał pochwycić zagrażającą mu bestię i cisnąć owym mastiffem w stwora napastującego kapłankę, by odrzucić go jak najdalej od kobiety. Sam zaś Samotnik skierował się w stronę Morvina, by mieczem odpędzić nacierającą na niego bestię.- Skupić się razem ludzie. Nie dajmy się rozdzielić.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 16-12-2011, 21:18   #76
 
Qumi's Avatar
 
Reputacja: 1 Qumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetny
- Do bitki!? Może zamiast pouczać jak popierzony weźmiesz się do roboty! Nie mogę być w trzech miejscach na raz i nie mam zamiaru tłumaczyć się jakiemuś chłystkowi, który uważa się za taktyczny wolumin! - skomentował elokwentnie uwagę czarodzieja.

Krasnolud widział, że kapłanka jest w kiepskim stanie, ale wiedział też, że jeśli pobiegnie do niej teraz to mastiff, którego atakował będzie mógł swobodnie przemieszczać się po polu walki i dołączyć do tego, który gryzł kapłankę. A co gorsza - mógł uciec i zwołać kolejne potwory. Grupa była wystarczająco liczna aby ktoś pomógł kapłance, potem Bruna może pomóc jej uleczyć rany. Krasnolud wziął kolejny zamach i zaczął proces rąbania mastifa. Jeśli bestia zginie to ruszy do kapłanki, tak postanowił.

- A-ha! Poznaj prawdziwą moc wysokiego arkanisty! Wiedz, że z Morvinem rodu Lirish nie warto zaaaaaacholeraaa! - Urwał Morvin sprowadzony szybko do parteru siłą grawitacji kolaborującej z kilkudziesięcioma kilogramami rozwścieczonego mastiffa.

"Dziś naprawdę nie mam szczęścia" - pomyślał siłując się ze szczękami, które dokładały najwyższej staranności, by oddzielić jego ramię od reszty ciała. "Asaria miała rację, tegoroczna ofiara dla Tyche była zbyt mała."

Dalsze rozmyślania na temat małżonki krytykującej go za skąpstwo podczas ostatniej ceremonii religijnej ku czci Pani Losu rozwiał próbujący go zamordować Mastiff Mroku. W obliczu nieudanych prób rozdrapania mu łapą twarzy, potwór przekręcił łbem gwałtownie na bok, cały czas zaciskając kły na jego ręce. Głośny trzask był niewątpliwie agonalnym krzykiem jednej z ostatnich pozostałych w jednym kawałku kości arcymaga.

Morvin zaklął plugawie. Mastiff w zależności od interpretacji albo odpowiedział "kurzy dach" w starogoblińskim, albo znalazł się o włos od udławienia się jego rękawem.

- Niech to jego świńska stara zjejczała mać! Prolix tripudio! - Zawył czarodziej, momentalnie znikając sprzed oczu (i pyska) mastiffa, który najprawdopodobniej chwilę później zaorał nosem ziemię.

Raetar pochwycił mocą “Telekinezy” węszącego tuż przy nim Mastiffa, po czym cisnął nim przez całe pole walki, prosto w inną bestię, zagrażającą Kapłance. Oba stwory pisnęły krótko, jednak nie wyglądało na to, by uczyniono im wielką krzywdę, poza lekkim oszołomieniem na ledwie chwilę... lew przyzwany wcześniej przez “Samotnika” wykańczał zaś właśnie swojego wroga, przegryzając mrocznej bestii w końcu gardło.

Dagor, siedząc jeszcze dupskiem w dosyć zimnej wodzie zrobił ponowny użytek z “Bruny”, atakując naprzykrzającego się Krasnoludowi Mastiffa. Topór śmignął... a woda w jakiej był zanurzony trysnęła wojakowi prosto w twarz, niwecząc jego atak. Brodacz puścił naprawdę niezłą wiązankę, po czym wykonując półobrót (wciąż w parterze), ciął ponownie. Tym razem odrąbując przednią, prawą łapę bestii, która już wcześniej potraktowana ostrtzem topora, padła martwa w bagnistą wodę.

Morvin nagle gdzieś zniknął... a Kapłanka znalazła się nagle sam na sam z trzema Mastiffami.

Oślepiony wcześniej na moment, ruszył w jej kierunku powarkując i szczerząc kły, a dwa poturbowane szybko doszły do siebie, również biorąc za cel kobietę. Została więc ona przez nie otoczona, postanowiła zaś zająć się dwoma przed sobą, nieświadoma trzeciego za swoimi plecami. Tym razem po jej słowach buchnął słup ognia prosto z przenikliwie mrocznych niebios, dosłownie smażąc dwa Mastiffy. Ostatni z całej watachy jednak nie dawał za wygraną. Skoczył na nią, stając na moment nawet na tylnych łapach, starając się ucapić kobietę od tyłu za gardło. Tylko zaś dzięki chyba przychylności Tymory, zamiast zacisnąć kły właśnie w tym miejscu, wbił je jednak w jej lewy bark. Wśród krzyku Zinnaelli pojawiwszy się kawałek dalej, Morvin wyszarpnął z kieszeni płaszcza zalakowany zwój, drugą ręką zaś wymierzył wyszarpniętym zza pasa berłem w maszkarę próbującą zapoznać się bliżej z ich drużynową kapłanką.

- Poszedł! - Wrzasnął w kierunku potwora, strzelając do niego magicznymi pociskami niczym pijany krasnolud z kuszą samopowtarzalną w ręku. - Ona ma nas leczyć, przeświecony kundlu!

Mastiff padł martwy, przygniótł jednak swym cielskiem Kapłankę, efektem czego oboje padli w wodę, ona z kolei znalazła się twarzą pod nią, zaczynając się topić!.

Raetar podbiegł do kapłanki, przy okazji mocą pierścienia zdejmując z niej te truchło.

Zwierzęta chyba cię nie lubią. Ale musisz wyjątkowo smacznie pachnieć.”- telepatycznie poinformował Zinnaellę o swych wnioskach, pomagając jej wstać. Dziwne bowiem było, że bestie jakoś właśnie ją chciały przede wszystkim upolować.

- Ha-ha - Burknęła pod nosem Zinnaella, wstając z wody.
 
Qumi jest offline  
Stary 17-12-2011, 00:49   #77
 
Velo's Avatar
 
Reputacja: 1 Velo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znanyVelo wkrótce będzie znany
-Tia, dobra robota.- odparł krasnolud średnio wzruszony akcją ratowniczą. Sam nie mógł pomóc, bo miał na sobie zbyt ciężką zbroję żeby wskakiwać do wody.

Krasnolud podszedł do kapłanki i wyciągnął przed siebie topór, jakby miał ją zaraz uderzyć. Nagle obrócił ostrze do siebie i podał jej trzonek.

-Trzymaj, Bruna była... jest kapłanką. Może uleczyć część twoich ran- Daegor zostawił topór przy kapłance.

-Nie martw się pani, pomogę ci trochę, ale resztą swoich ran musisz sama się zająć, w tej postaci moja moc jest ograniczona.- Bruna otoczyła się słoneczną poświatą, która zaczęła spływać po kapłance i zasklepiać jej rany.

- To nie było konieczne - Odpowiedziała kobieta zarówno do topora, jak i do Krasnoluda, oddając brodaczowi oręż - Przecież w końcu potrafię się sama uleczyć. A skoro już jesteśmy w temacie, to czy ktoś potrzebuje leczenia?. No i chyba nic już tu po nas, czas w dalszą drogę?. Tylko jakoś nie mam ochoty już taplać się w wodzie.

- Rana nie była lekka, z taką raną mogłaś mieć problem z utrzymaniem koncentracji. - odpowiedziała Bruna. -[i]A teraz twoja kolej na małe leczenie, Daegor.

Kapłanka usiadła na jakimś pobliskim, przewróconym pniu, znajdującym się na naprawdę niewielkiej wysepce stałego lądu pośrodku bagnisk, po czym ściągnęła buty, wylewając z nich ostentacyjnie wodę.
- Cholerne bagno - Mruknęła.

Fakt faktem, wiele osób było przemoczonych, woda zaś była zimna... pojawiło się więc lekkie szczękanie zębami, oraz nieprzyjemne uczucie poruszania się w mokrym (i o czywiście zimnym) ubiorze.

-Im szybciej wyjdziemy z bagna... tym... cóż... lepiej.-wtrącił Samotnik redukując cienistą otoczkę do mimimum. Jakoś on sam ucierpiał najmniej, ale wcześniejsze obrażenia dawały się we znaki.-Dobra panowie. Ustawić się w rządek i niech magiczne paluszki Zinn zrobią swoje cuda.
Jako, że prawdopodbnie był w najlepszym stanie, postanowił jako ostatni skorzystać z propozycji kapłanki.

Morvin skrzywił się, przez chwilę bijąc się w myśli z perspektywą magicznego leczenia dokonanego mocą wrogiego jego ludowi bóstwa. Z jednej strony czaił się fundamentalizm, z drugiej zaś ceniony wśród jego pobratymców oportunizm - obie wartości wpajane każdemu Thunthallarczykowi od dziecka, obie cenione i głęboko poważane w jego społeczeństwie.
Koniec końców arcymag wytłumaczył sobie teologiczny problem w ten sposób, że poddając się opiece uzdrowicielki dokonuje swego rodzaju podstępu - nie korzysta z pomocy, ale wykorzystuje do pomocy, dla własnej, samolubnej korzyści. Tak. Na pewno za to nie oberwie w zaświatach. Chyba na pewno.
- Z pomocy medycznej chętnie skorzystam - rzekł w końcu Morvin, krocząc przez niepewny, bagnisty grunt z gracją kulawej cieniokaczki. - Ten cholerny szczeniak nie dość, że pogruchotał mnie dotkliwie, to jeszcze przypomniał o paru stłuczeniach jeszcze z bitwy w Silverymoon.

Kapłanka uleczyła więc najpierw Morvina, następnie Dagora, Raetara, a na końcu i samą siebie. Po poprawieniu nieco stanu zdrowotnego grupki nie pozostawało chyba nic innego, jak ruszyć w dalszą drogę i... nadal brnąć przez zimne bagna?. Nie nastawiało to zbyt optymistycznie, zwłaszcza, gdy Zinnaella zaczęła nagle wyjątkowo głośno dzwonić zębami. Pozostałym również nie było wyjątkowo ciepło. Może należało pomyśleć o innym środku transportu niż własne nogi?. Do tego wszystkiego przydałby się i w końcu odpoczynek, byli wszak na nogach już całą noc...

Na szczęście magiczna zbroja Daegora była przystosowana do ochrony przed niskimi temperaturami - jako, że walczył głównie na północy Faerunu decyzja o zakupie takiej zbroi wydawała mu się naturalna. Był wręcz zdziwiony, że reszta grupy nie zaopatrzyła się w odpowiedni sprzęt.

- Na rozwartą pytę Sune, nie pomyśliliście ludzie żeby zabrać ze sobą jakieś magiczne sprzęty przeciw zimnu skoro Silverymoon to prawie północ Faerunu?- odparł z irytacją gdy kolejne ząbki zagrały jak chór dzwonków po 2 dniach popijawy.

-Nikt z nas nie planował wycieczki po przemarzniętym bagnie, łącznie z naszą przewodniczką.-Raetar wskazał kciukiem na przemarzniętą Zinn, która znając wszak kierunek wyprawy powinna się sama do niej przygotować. Nie wspominając o doradzeniu co nieco swym “podwładnym”.

-Kończmy na dziś tą wędrówkę. Odpoczywać wolę w realnym świecie.-zarządził Raetar, choć po prawdzie wyrażał podobną chęć widoczną na twarzach większości z nich.

- Też wolę... realny świat, ruchy bladolica, przenoś nas do normalnego świata! - zaczął poganiać Morvina.

- Mięczaki - prychnął Morvin, unosząc dłoń.
Rozproszenie zaklęcia przywodziło na myśl odsłonięcie okiennic w zamkniętym na głucho pokoju. Ciemne, słabo widoczne otoczenie utonęło nagle w świetle, ukazując przestwór prawdziwego świata i chociaż gąszcz poskręcanych drzew przesłaniał większość promieni słońca, nawet ta licha iluminacja zdawała się oślepiająco jasna w porównania do atramentowej czerni Planu Cienia. Cofający się mrok zebrał się przez chwilę wokoło arcymaga, otaczając go niczym chmura czerni, po czym przepadł na dobre, umykając ku jego wyciągniętej dłoni.
- To było było na tyle.
Głowa Irq, już w oryginalnej postaci, wychyliła się zza najbliższego drzewa.
- Bitwa skończona? Łaaagh! - Jęknął imp, gdy przygrzmociło w niego eleganckie, spętane skórzanymi rzemieniami zawiniątko.
- Znajdź jakiś suchszy spłachetek ziemi i rozbijaj namiot - rozkazał chowańcowi Morvin, spoglądając krytycznie na swoje ubabrane szaty. Zmrużywszy oczy, wskazał na nie palcem, na co materiał zadrgał, zaś błocko zaczęło od niego odpadać niczym krusząca się glina. - Jak komuś brud nie miły, to do mnie. - Dla większości arkanistów na poziomie Lirisha, poddawanie towarzyszy podróży takiemu prozaicznemu czaroklestwu wydawałoby się uniżającym szczytem pedantyzmu, ale Morvin wolał poświęcić tych kilka chwil na pozbycie się błota, niż później znosić swąd gnijących ubrań.

Jako, że w przeciwieństwie do swych towarzyszy, Samotnik nie wylądował w błocie, to zajął się zbieraniem chrustu i rozpalaniem ogniska. Przy okazji mówiąc.-Nie potrzebuję wiele snu, by odpocząć, więc strużuję pierwszy i ostatni.
Przez chwilę zamarł szukając w okolicy wszelakich umysłów. Zwłaszcza tych o intelekcie większym niż zwierzęcy.
 
Velo jest offline  
Stary 28-12-2011, 18:52   #78
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Wy przyjaciel czy wróg? - zapytało wielkie, białe, porośnięte futrem, z braku lepszego określenia: coś.
A Zoth’illam z doświadczenia wiedział, że takie pytania są tendencyjne i mają tylko jedną poprawną odpowiedź. Dlatego też od razu pewnie stwierdził:
- Przyjaciel. Chcemy jedynie bezpiecznie przejść przez twoje ziemie. Powiedz nam, czego chc...
Wywód Zoth’illama gwałtownie przerwał Wulfram za pomocą celnie wymierzonego w ucho kułaka. Dość kontrowersyjne odebranie głosu lecz jednakże równie skuteczne. Nie miał zamiaru płacić jakiemuś prymitywowi myta za przejście w górach. Był wojownikiem i wiedział że sierściuch może mieć kilku znajomych ukrytych wśród śniegu. Tylko dlatego nadal zachowując przyjazny ton wypowiedzi spytał :
- My przyjaciele, ty też przyjaciel?
- Ja przyjaciel! - Niemal krzyknął “futrzasty”, waląc się dla poparcia swych słów łapą w klatę. Po tym jak zadudnił po torsie spojrzał zaciekawiony, przekręcając dziwacznie głowę w bok, na Wulframa okładającego Zotha.
- On mieć robal na ucho? - Spytał.
- On widzieć dzisiaj wielki robal - powiedział Tarin. - Bardzo wielki, biały robal.
Wolał zmienić temat na bardziej bezpieczny, oddalony nieco od wzajemnych stosunków na linii jeden a drugi członek drużyny.
- Wy mieć jakiś wielki robal w okolicy? - spytał.
- Wielki robal tu i tam - Odpowiedział trzymetrowy osobnik, wykonując łuk maczugą - Ja nie mieć robal. Robal żreć wszystko. Wy co tu robić?.
- Iść tam. - Tarin wskazał orientacyjny kierunek wędrówki. - Ona prowadzić. - Tym razem skinął głową w stronę Alistine.
- Ja prowadzić - Powtórzyła za Tarinem Półelfka z uśmiechem, na co i “futrzak” uśmiechnął się pełną gębą, ukazując swoje uzębienie, a widok ten mógł co bardziej słabowitą wieśniaczkę doprowadzić do zemdlenia.

Wulfram oczyma wyobraźni, widział rozciągniętą skórę śnieżnego człowieka u podnóża swojego fotela nieopodal kominka. Byłby to idealny wabik na klientów i prestiżowy dodatek do łba bestii który wyrąbał sobie z rogatego demona.
- To wy iść z ja? - spytał wielkolud i wskazał kierunek. - Tam dużo Orki.
- Ty zabijać orki? - spytał Tarin. - Ile być orki? Dziesięć? Dwadzieścia?
- Zabijać! - Potrząsnął maczugą - Orki złe!. Dużo być... yyyyyyyy... - Najwyraźniej futrzastemu stworowi brakowało sposobu podsumowania liczebności owych Orków, lub mówiąc w prostych słowach: nie potrafił liczyć.
- Tyle być co drzewa - Wskazał łapskiem w bok na... las!.
- Armia orków w górach. Nie wróży to dobrze okolicznym wsiom. - podsumował Wulfram ponuro - Dobrze by było ostrzec ludność przed zagrożeniem, jednak czy pozwala nam na to czas? - spytał kierując swoje jedyne oko ku przewodniczce wyprawy. Bawiło go dręczenie tak istotnymi decyzjami osoby, której wyraźnie brakowało silnej osobowości. Doskonale zdawał sobie sprawę że na jednej szali było życie wielu niewinnych, na drugiej zaś “arcyważna” misja. Spora odpowiedzialność jak dla osoby nowej w dowodzeniu. Na ustach miał jednak drobny uśmieszek zniekształcony do dziwnego grymasu przez źle zgojone blizny. Był żołnierzem i wykona każde polecenie, myślenie i odpowiedzialność pozostawiając innym.
- Taka armia musi jeść, i to dużo. Paląc domy i zabierając żywność ludzie mogli by odciąć orki od zaopatrzenia. Potem wystarczyło by poczekać aż same wyzdychają lub podzielą się na mniejsze zwalczające się wzajemnie grupy. Głód mógłby się okazać najpotężniejszym sprzymierzeńcem ludzi - Podpowiedział dobrotliwie Alistine wojownik.
- Zobaczymy na własne oczy tą niby-armię to pomyślimy co z tym zrobić. W międzyczasie dziękuję za dobre rady - odparła mężczyźnie z miłym uśmiechem Tropicielka, po czym zwróciła się do całej grupy. - To skoro nadarzyła się okazja, potowarzyszymy naszemu nowemu znajomemu?
Mina Zoth’illama wyrażała coś w rodzaju zrezygnowania. W kilku zdaniach jego towarzyszom udało się wpakować w jakiś kompletnie niepotrzebny rekonesans orczych osad. No ale czego się spodziewać, gdy idioci pchają się do głosu? Dlatego też mężczyzna jedynie westchnął i wtulił się w swój płaszcz.
- Jeśli to po drodze, to możemy zobaczyć - powiedział Tarin. Co wcale nie oznaczało chęci udziału w jakiejkolwiek bijatyce. W końcu mieli prowadzić misję dyplomatyczną, a nie jakąś wojenkę.
Ruszyli więc za dużym, włochatym czymś, brnąc przez śnieg mniej więcej w kierunku w jakim poruszali się już wcześniej. Ich nowo poznany gość z kolei uraczył ich krótką pogawędką z cyklu “Ja kiedyś zabić wielki niedźwiedź samymi łapami” po niecałym kwadransie jednak na żadne Orki, czy też i jakiekolwiek ich ślady, nie natrafili...
- Daleko jeszcze do tych orków? - spytał Tarin, a w odpowiedzi, nieco zdziwiony “futrzak” wzruszył ramionami z obojętną miną... że co?
- Jak długo my jeszcze iść, by widzieć orki? - Tarin sformułował nieco inaczej pytanie. Może poprzednie było zbyt skomplikowane?
Wtedy też ich futrzasty przewodnik wzruszył ramionami robiąc idiotyczną minę, po czym odpowiedział z równie debilnym uśmiechem:
- Orki być tu i tam - Zatoczył dłonią krąg nad własną głową.
- Dokoła nas? - spytał uprzejmie Tarin. W takim razie należało przygotować się do walki, zaczynając od utrupienia futrzaka, który wprowadził ich w pułapkę.
- No - Odpowiedział zwięźle - Orki tu żyć, łazić, polować.
- A gdzie być armia orki? Oni tu być, czy nie być? - spytał Tarin. - Nie być armia, my iść dalej. My nie biegać po las i łapać orki po jednym.
- Ar-mia? - Stwór podrapał się po łepetynie - Dużo Orki, tu i tam. Orki w las, Orki góry być.
- Armia być dużo, dużo orki - wyjaśnił Tarin pod adresem włochacza.
- Coś mi się wydaje, że tu nie ma żadnej Orczej armii - Szepnęła Tropicielka.
- My iść tam szukać orki. - Tarin wskazał kierunek, w którym powinni podążać. - My znaleźć orki, my walczyć.
Barki Wulframa opadły w ślad za powietrzem które opuściło jego płuca. Wszystko było utajnione zagmatwane i poufne tak jakby ktoś z nich miał pobiec do pierwszej napotkanej orczej nory by zdradzić wspaniały plan ocalenia świata przed orczą inwazją. Miał wrażenie że zidiocenie elit rządzących właśnie pokonało kolejną barierę. Mimo wszystko zachował milczenie - nie jego małpy i nie jego zoo.
Orków jednak nigdzie nie było. Ani w chwili obecnej, ani za następnym skupiskiem drzew, czy i po kolejnym kwadransie, wszystko to zaś wyglądało naprawdę dziwnie, zupełnie jakby “futrzak”... sam nie wiedział co gadał?
Brak orków wcale nie przeszkadzał Tarinowi. Najważniejsze było to, że posuwali się dość szybko w odpowiednim kierunku. W końcu, gdyby chcieli sobie powalczyć, to mogli pozostać w mieście. Tam orków było pod dostatkiem.
Szli więc przed siebie w miarę właściwym kierunku, śnieg skrzypiał pod butami, mróz lekko szczypał w policzki, a Orków jak nie było, tak nie było. W końcu jednak tą dziwaczną sytuację zakończył sam ich nietypowy przewodnik, zatrzymując się.
- Ja dalej nie iść. Jaskinia dalej i dalej, ja tu nic nie szukać - Obwieścił im futrzasty osobnik - Wy iść i patrzeć na Orki, Orki tu i tam...
 
Kerm jest offline  
Stary 28-12-2011, 20:04   #79
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
Taaaa, jasne. Czwórka awanturników pożegnała się więc wyjątkowo krótko z “górskim stworem”, po czym ruszyli dalej sami, mając jednak nieco większe baczenie na pobliski teren. Niczego podejrzanego jednak nie wypatrzyli, zielonoskórych mord nigdzie nie było, podobnie jak jakiś pułapek. Nic tylko śnieg, zimno i dosyć przyjemne dla oka, górskie widoki. Po kwadransie Tropicielka zatrzymała się przed wysokim zboczem, najwyraźniej nad czymś ciężko myśląc.
- Panowie, wiadomo, że teren wygląda inaczej bez śniegu niż z nim, jednak nie przypominam sobie, żeby tu było tak stromo w górę. Najprawdopodobniej doszło tu nie tak dawno do jakiegoś osunięcia. - Półelfka zrobiła zakłopotaną minkę. - Chyba nam przyjdzie teraz się wspinać - dodała, ściągając plecak, i wyciągając z niego liny, jakieś haki, uprzęże i tym podobne...
No... oczywiście... Osunęło się. Taaa... Tarin bez większego entuzjazmu patrzył na strome zbocze, pokryte śniegiem i lodem, pomiędzy którymi sporadycznie widać było nagie skały. To gdzie jest to coś, co się osunęło? Białe włochate stwory wyniosły, by sobie domki zbudować? A może po prostu zabłądziliśmy?
Nic jednak nie powiedział. Skoro ich szanowna przewodniczka miała ochotę tam wchodzić, to nie zamierzał jej w tym przeszkadzać. Zdecydowanie nie musiał iść pierwszy. Wiedział, że góry mogą człowieka zabić równie szybko, jak strzały orków. Niech więc inni przetrą szlaki.
-Wspinanie się po tej stromiźnie, w ciężkim pancerzu...jest mocno ryzykownym rozwiązaniem. Ktoś kto sobie dobrze radzi w takich warunkach mógłby tam wejść, zrzucić nam linę i wciągnąć wszystkich na górę, bezpiecznie za pomocą konia - zaproponował, rozsądnie jak mniemał, Wulfram. Po chwili chcąc skorzystać z przerwy w marszu dodał :
- Co do orków to zapewne podzieliły się one na małe grupy, które połączą się dopiero w dolinie. Duża armia zawsze ma problemy z przekroczeniem gór, zdobyciem zapasów i przekradaniem się niepostrzeżenie - zakończył, ciekaw opinii pozostałych.
- Jeśli zostały za nami, to niezbyt mnie interesują - odparł Tarin. - Ważne, żeby tam - wskazał na krawędź czekającego na nich zbocza - na nas nie czekali. Jeżeli chodzą małymi oddziałami, to jeszcze lepiej dla nas. Co prawda łatwiej na taki oddziałek trafić przypadkiem, ale i łatwiej się rozprawić z jakąś małą bandą, niż wielotysięczną armią.
Spojrzał na zakutego w zbroję Wulframa.
- Zawsze możesz zostawić zbroję na dole i potem ją wciągnąć - powiedział. - A swoją drogą, ja też wolałbym się wspinać mając w charakterze pomocy solidną linę.
- Mam więc iść pierwsza? - Spytała Tropicielka, przerywając na chwilę przygotowywanie sprzętu wspinaczkowego.
A Zoth jedynie czekał. I zdecydowanie oszczędzał głos, mroźny klimat miał bowiem zgubny wpływ. A przecież miano mu zapłacić za dyplomację, nie wspinanie się po skałach.
- Byłoby to mile widziane - przytaknął Tarin.

Odpowiedzią Półelfki był jedynie lekki uśmiech, zabrała się jednak za wspinaczkę. Z dosyć sporą gracją wspinała się metr po metrze, co pewien czas wbijając i haki w skały, by w ten sposób zabezpieczyć linę, i ułatwić wspinaczkę następnym.
Tarin w tym czasie zastanawiał się, czy udałoby się złapać tropicielkę, gdyby ta nagle zaczęła spadać, i jakby na potwierdzenie jego obaw, ledwie po kilku chwilach Alistiane osunęło się kilka małych kamyków spod stopy, przez co niemal runęła w dół. W ostatniej chwili zdołała się czegoś uchwycić dłonią, i na moment wprost swobodnie wisiała, walcząc z grawitacją. Kilka kamieni spadło w dół, w stronę obserwujących wszystko śmiałków, po chwili zaś... łuk tropicielki. Jej samej udało się zaś zapanować nad sytuacją i znaleźć już stabilne oparcie na stromym zboczu.
- Łuk cały? - Krzyknęła do nich na dole.
- Tak - odpowiedział Tarin, na wszelki wypadek odsuwajac się od zbocza. Krzyki w górach nie należały do najmądrzejszych pomysłów. Na szczęście żaden z okolicznych kamieni o tym nie wiedział.
Po kilku kolejnych minutach kobieta osiągnęła w końcu cel wspinaczki, i zniknęła na moment trzem mężczyznom z oczu... a po naprawdę długim momencie pojawiła się lina, a właściciwie powiązane ze sobą liny, zrzucone dla nich z góry.
- Gotowe! - Dobiegło ich z góry.
- Pójdę przodem - oznajmił Tarin. Sprawdził, czy wszystkie elementy ekwipunku są dobrze przymocowane, żeby czasem któryś nie powędrował o własnych siłach w dół, a potem chwycił linę. Rozpoczął nie tyle wspinaczkę, co raczej dość niewygodne wchodzenie po stromym zboczu.
Przerzucony przez plecy łuk tropicielki na szczęście wcale mu nie przeszkadzał. Nie rozumiał tylko, jakim cudem Alistiane zdołała go poprzednio zgubić.
Wyglądało na to, że u szczytu ściany nie czekał żaden głodny stwór. No, chyba że tropicielka była ślepa, ale o to Zoth’illam jej nie podejrzewał. Tym samym mężczyzna mógł bezpiecznie rzucić zaklęcie lotu i wznieść się w górę.

Tarin wspinał się mozolnie w górę, korzystając z liny oraz naturalnych miejsc, nadających się na postawienie stopy, czy i pochwycenie dłonią. Podążał w górę, parę razy obsypując znajdujących się na dole zupełnie przypadkowo kamykami, o żadnej lawinie jednak nie było mowy. Dziesięć metrów, piętnaście... mężczyzna nie był przyzwyczajony do podobnych wyczynów, szło mu jednak całkiem nieźle.
W tym samym czasie Zoth korzystając z zaklęcia zaczął się wznosić w górę, w wyjątkowo prosty, wręcz banalny sposób, pokonując stojącą im na drodze przeszkodę. Wulfram zaś został już jako jedyny na dole, obserwując poczynania towarzyszy.

Zoth zaś wyprzedził Tarina w trakcie drogi w górę, docierając w końcu na szczyt. I to, co tam zobaczył, doprowadziło do zawrzenia jego smoczej krwi.

Półelfka szamotała się właśnie z Orkiem, leżąc na nim, i próbując wbić długi sztylet w pierś zielonoskórego. Z jej pleców zaś wystawała wroga strzała... kolejny Ork zachodził ją zaś od tyłu, już niemal łapiąc za włosy, najpewniej z zamiarem odchylenia głowy w tył, by poderżnąć jej gardło poszczerbionym mieczem. Kolejny Ork, znajdujący się niespodziewanie oko w oko z pojawiającym się nagle drogą powietrzną Zaklinaczem, ciął właśnie linę, po której wspinał się Tarin.

Tarin, spadający nagle w dół.
Na dole zaś, Wulfram usłyszał nagle za sobą jakiś szmer. Odwrócił się błyskawicznie, tylko po to, by otrzymać strzałę w lewy bark, a dwie pozostałe śmignęły ledwie o cal od jego ciała. Trzech zielonoskórych odrzucało zaś już swoje krótkie łuki, sięgając po miecze i topory...
 
Zapatashura jest offline  
Stary 29-12-2011, 13:51   #80
 
Grytek1's Avatar
 
Reputacja: 1 Grytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie cośGrytek1 ma w sobie coś
Szkoda tylko, że Zoth nie wziął pod uwagę, że tropicielka mogła też być głucha i niema. Jeśli najlepszy tropiciel, jakiego umiał znaleźć Ostroróg, nie potrafił nawet ostrzec towarzyszy przed zasadzką, to magowi naprawdę nie zależało na jego własnym mieście.
Niestety w takich sytuacjach nigdy nie ma czasu na roztrząsanie ‘dlaczego’. Trzeba raczej było skupić się na ‘jak’. W przypadku Zoth’illama - jak przeżyć. Dlatego też jak najszybciej wymówił formułkę zaklęcia mającego go skryć przed orczym wzrokiem. A zaraz potem wznieść się jak najwyżej, gdyby przebrzydłym zielonoskórym przyszło do głowy strzelać w miejsce, w którym go zobaczyli.
Wulfram niemal przetarł oczy na widok znikającego towarzysza podróży. Mimo wielu lat ocierania się o świat magów nie przywykł do czarów, inna sprawa że miotających nimi uważał za niebezpiecznych oszołomów.
Bardzo szybki powrót Tarina na miejsce, skąd wyruszył wcale nie był przyjemny. Tarin nie był kotem, by gładko wylądować na cztery łapy. Poza tym nie miał łap... Dobrze, że sobie nie połamał rąk ani nóg.
Potrząsnął głową, bo nie bardzo chciał uwierzyć w to, co widział. U jego stóp leżała lina, zaś Wulfram w najlepsze zabawiał się z orkami. Egoista wstrętny, najwyraźniej miał zamiar na własną rękę rozprawić się z całą trójką. A to było nie w porządku...

- Ten dzień jednak nie będzie taki zły - Zawył złowieszczo jednooki wojownik z dziką ochotą bez chwili zastanowienia rzucając się by wypruć flaki zielonoskórym.
- Wasze łby będą moje ! - Dodał złowieszczo mając mord w oku. Oburęczne ostrze powędrowało ponad głowę wojownika w uniwersalnej postawie ofensywnej.
- Peluru ajaib - powiedział Tarin, wysyłając w stronę najbliższego orka porcję magicznych pocisków.

Zoth magicznie zniknął, pozostawiając ranną, i jeszcze walczącą Tropicielkę na pastwę zielonoskórych mord. Ci z kolei nie próżnowali. Tak, jak można było przypuszczać, jeden z Orków zaszedł ją od tyłu, podczas gdy sama Półelfka szamotała się z jego pobratymcem, po czym poderżnął jej gardło swym mieczem. Alistiane tryskając posoką osunęła się charcząc na śnieg...

W tym też czasie Wulfram skoczył w stronę trzech przeciwników, z mieczem uniesionym ponad głową i wrzaskiem bojowym na ustach. Ostrze mężczyzny opadło na przeciwnika, tnąc stylisko jego topora z rozpędu, a kończąc swój opad w Orczej czaszce, którą Wulfram rozpłatał niemal na pół.
Tarin, spiesząc z pomocą, zdzielił kolejnego z nich serią “Magicznych pocisków”, typ jednak okazał się nieco twardszy niż zwyczajowy przedstawiciel jego rasy, ten atak więc go nie zabił.

Zielonoskóre mordy jednak nie pozostawały dłużne. Jeden z toporzyskiem rzucił się na Wulframa, i o mały włos nie odrąbałby mężczyźnie ręki, a tak zakończyło się ledwie na “draśnięciu”. Krew trysnęła na śnieg wśród bojowych wrzasków i szczęku oręża.
Kolejny, będąc zbyt oddalonym od Tarina, rzucił niespodziewanie oszczepem, Mag jednak uskoczył w porę w bok.

Całkiem blisko Tarina wbiły się nagle w śnieg trzy strzały wypuszczone przez Orków znajdujących się na szczycie...
To, co było na górze, było daleko. Co, co było pod ręka było bardziej niebezpieczne, bo bliższe. Tarin bez wahania powtórzył czar, chcąc dobić ranionego wcześniej wroga.
Świetliste smugi pomknęły w stronę wybranego przez Tarina celu i bezbłędnie weń trafiły.
Ork zatrzymał się w pół kroku, a potem wypuścił z ręki broń i padł na ziemię bez ducha.
Wzrok Tarina spoczął na ostatni przeciwniku, lecz wyglądało na to, że mieszanie się do tej walki byłoby wyrządzeniem niedźwiedziej przysługi. Pozostawało zająć się tymi u góry. Jakaś kula ognista...
Nim jednak Tarin zdązył swe zamierzenia wprowadzić w życie na szczycie zbocza rozległ się wrzask, a zaraz potem jeden z zielonoskórców poszybował w dół, by po widowiskowym locie wylądować na ziemi. Widocznie jednak latanie nie należało do dobrze przez niego opanowanej sztuki, bowiem miast wylądować z gracją nieszczęsny zdobywca przestworzy rozpłaszczył się na zamarzniętej ziemi.
Ten widok nie pozostawiał złudzeń. Ork nie żył. Teraz trzeba było sprawdzić, co z tropicielką. No i zająć się sobą i własnymi obrażeniami.

“Żałosny popis, tak jak można się było spodziewać po Silverymoonczykach” - przebiegło przez myśl Zoth’illama, gdy tropicielka dała gardła. No, ale dla przyzwoitości można było chociaż posprzątać. Mężczyzna zniżył się niecałe dziesięć metrów nad głowy orków i mamrocząc cicho pod nosem formułkę zaklęcia posłał w ich kierunku ogniste promienie. I chociaż był pewny trafień, inaczej nawet nie skorzystałby z tego zaklęcia, to rezultat był lepszy niż się spodziewał. Pierwszy promień trafił orka prosta w głowę, spopielając na miejscu jego czaszkę. Drugi, wycelowany w plecy drugiego celu, na wysokości serca, wywarł równie śmiertelne wrażenie. Trzeci cel był już praktycznie sadystycznym żartem, bowiem promień uderzył wprost w zgięcie nogi trzeciego orka (niechybnie zostawiając z niej jedynie spieczone mięso) pozbawiając go równowagi i posyłając w krótki lot na spotkanie śmiertelnych objęć ziemi.

Oburęczny miecz najemnika, niczym rozgrzany nóż przez masło, brutalnie przeniknął orczą gardę uśmiercając kiełgęba w miejscu w którym stał, grzęznąc paskudnie głęboko we łbie. Klinga, mimo usilnych starań, uparcie odmawiała oddzielenia od czaszki poległego. Cenne sekundy upłynęły na oswobodzeniu oręża od złośliwego, nawet po śmierci, zielonoskórego. Nim wojownik ponownie był gotów do boju, jeden z orczych kamratów podstępnie zaatakował licząc na wyeliminowanie Wulframa z boju. Skierowany w zbrojne ramie cios minął się z celem pozostawiając, poza niewielką obcierką na ramieniu, otwartą drogę do kontrataku. Odpowiedź karczmarza była równie straszliwa co jego pobliźnione, wykrzywione wściekłością oblicze. Jedyne oko wojownika błyszczało dziko zza osłony hełmu w odpowiedzi na tryskający z orczego czerepu gejzer krwii. Walka zmieniała go w żądną posoki bestię, sprawiając że jego członki młodniały a serce tłukło o żebra w niemiłosiernym tempie...

Podążając za swym straszliwym pierwotnym zewem mordercy - zaatakował z furią. Mroczna strona jego charakteru, zazwyczaj pozostająca w uśpieniu, gwałtownie wynurzyła się na powierzchnię jego jestestwa, niczym pradawna bestia pragnąca skąpać się w cierpieniu wrogów. Zabijał i sprawiało mu to krystalicznie czystą radość. Świńskie oczka orka niemal opuściły orbitę w strachu przed nieuniknionym. Błyskawiczne cięcie potężnym mieczem, wyprowadzone od prawej do lewej, pozbawiło orka nogi, sprawiając że wykonał on salto lądując na brzuchu i wijąc się w bólu. Wulfram Savage, weteran wielu wojen zakończył agonię zielonoskórego, wbijając swe ostrze pomiędzy łopatki i przebijając serce.

Uporanie się z orkami było dla Zoth’illama nadzwyczaj proste, tym samym jego mniemanie o jego byłej przewodniczce jeszcze bardziej się pogorszyło... chociaż, czy zaraz takiej byłej? Trup zazwyczaj się nie rusza i nie charczy, czego nie można było powiedzieć w tej chwili o półelfce.
Zaklinacz wylądował lekko w śniegu, opodal krawędzi i zrzucił z siebie zaklęcie ukrywające go przed obcym wzrokiem.
-Którykolwiek z was ma leczącą różdżkę, niech mi ją rzuci - zawołał w kierunku swych towarzyszy rozkazującym tonem. Odpowiedziało mu jednak jedynie wściekłe warknięcie przywodzące na myśl wściekłą bestię. Wulfram najwyraźniej nie przejawiał ciepłych uczuć odnośnie Zoth’illama. Nie widział jego aktywnego udziału w boju, tchórze zaś wśród żołnierzy fortuny nie żyli dość długo by się wytłumaczyć.

Tej akurat Tarin nie posiadał. Dlatego też, zamiast rzucić ją zaklinaczowi, zajął się leczeniem własnych ran, do czego to wykorzystał właściwości pierścienia.

Orki zostały zabite. Jednookiego niepokoił jednak los pozostawionej na wzniesieniu elfki.
- “Diabli wiedzą czy nie trzeba będzie jej zbierać po całych tych przeklętych górach” - pomyślał. Jednak przekazanie różdżki magowi traktował jako smutną ostateczność - która właśnie nastąpiła.
- Łap - rzekł wyraźnie, głosem nawykłym do wydawania poleceń w bitewnej wrzawie. Nie wykrzyczał tego co myślał o magu tylko z powodu otaczających ich zewsząd gór i mas śniegu.

Zoth nie miał tak do końca zamiaru jej łapać. Po pierwsze nie wierzył w celność kogoś, kto miał tylko jedno oko. Po drugie, gdyby nie złapał różdżki, musiałby jej szukać wśród ogromnej ilości śniegu. Dlatego też wolał uciec się do prostej magicznej sztuczki i przechwycić rzucony przedmiot dosłownie w powietrzu. Dłoń maga bywała czasem naprawdę przydatna.
Nie zadając sobie trudu podziękowaniami, odwrócił się bez słowa i podszedł do leżącej w śniegu kobiety.
-Jesteś w stanie wycharczeć słowo aktywujące? - spytał tonem jakże innym od tego, z którego korzystał jeszcze nie tak dawno w towarzystwie innej kobiety. Suchym i pozbawionym empatii. Tropicielka jednak przecząco pokręciła głową, trzymając się za gardło, które wciąż obficie krwawiło. To, że jeszcze nie zemdlała zdobywało jej kilka punktów w oczach Zoth’illama.
-Coraz lepiej - tym razem słowa skierował do samego siebie. Ze swej magicznej torby wyjął magiczny eliksir (o wiele za często musiał z nich korzystać ostatnimi czasy) i podstawił pod nos półelfki. -Więc lepiej, żebyś przynajmniej mogła to przełknąć.
Tropicielka wypiła eliksir, przy okazji się nieco dusząc, w końcu jednak jej rana się zasklepiła, a sama kobieta w końcu wstała ze śniegu. Przetrzepała swoje ubranie, po czym spojrzała jakoś tak z ukosa na Zotha... po podejściu zaś do krawędzi zwróciła się do pozostałej dwójki, wskazując od tak dłonią na różdżkę trzymaną nadal przez Zaklinacza:
- Podleczyć was po walce?
A Zoth mógł podziwiać złamaną strzałę w plecach Półelfki...
Wulfram zaś, preferując czyny nad słowa, uchwycił koniec liny zwijając ją naprędce po czym rzucił końcówkę w kierunku elfki. Odetchnął z ulgą widząc przewodniczkę żywą.
- Przywiąż to gdzieś - krzyknął rozglądając się czy w okolicy nie czają się kolejne grupy zielonoskórych diabłów. Byli podzieleni, a takich najłatwiej jest rozbić i wybić.
Skoro tropicielka garnęła się do magicznego przedmiotu, to Zoth nie miał zamiaru trzymać go od niej z dala. I tak zresztą nie byłby w stanie go użyć. Dlatego też podszedł do kobiety i klepnął ją końcówką różdżki w ramię, by zwrócić na siebie jej uwagę, po czym w milczeniu wcisnął jej ją w dłoń.

Koniec końców, przeszukano zabite Orcze mordy, następnie zaś zarówno Tarin jak i Wulfram wspięli się do Alistanne i Zotha. Tam Półelfka uleczyła wszystkich potrzebujących za pomocą różdżki, później zaś wyjęto jej strzałę z pleców, choć nie obyło się bez wrzasków kobiety.

Wreszcie również można było ruszyć w dalszą drogę, brnąc ponownie w otaczającym ich białym puchu, by dotrzeć cholera wie gdzie i dokonać cholera wie czego, w imię sławetnego, i wielce na nich liczącego Silverymoon. Kolejnych zielonoskórych z kolei na swej drodze jak na razie nie spotkali...








***

Post zamieszczony za Grytka, po uzyskaniu dostępu do jego konta przez samego zainteresowanego/właściciela. Wszystko z Kermem wyjaśnione, sprawa jednorazowa. Buka
 
Grytek1 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172