Samantha przyglądała się jak Solomon przetrząsa szuflady i schowki komisariatu i pakuje wszystko co może okazać się przydatne.
- Z Lucy jest źle - westchnęła, a potem pokrótce opowiedziała mężczyźnie o tym co wydarzyło się w hotelu. O tym jak Judith uparła się by iść poszukać Indianina. O kuzynce zaatakowanej przez ciemność. Jej wychłodzonym ciele i braku reakcji. Zniszczeniu kamienia i braku pozostałych, a także o śladach na ciele Lucy i o tym, że przypominały jej znaki ze snu.
- Ten miły pan Wilkox był bardzo pomocny, ale widok Malcolma, albo raczej tego co się z nim stało, to było chyba trochę za wiele na jego nerwy.
Zakończyła wskazując ręką na młodego policjanta siedzącego pod drzwiami. Wyglądał żałośnie. Puste spojrzenie i mokre w okolicy kroku spodnie były wyraźną wskazówką, że ostatnie wydarzenia przekroczyły u niego poziom przyswajalności.
- Musimy spróbować przywrócić go do przytomności. Widział atak Ciemności i jest jedynym świadkiem że nie zwariowaliśmy.
Podeszła do chłopaka i potrząsnęła jego ramieniem. Nie zareagował. W tym stanie najwyraźniej nie było możliwości nawiązania z nim jakiegokolwiek kontaktu. Sam miała jednak nadzieję, że w końcu dojdzie do siebie.
- Obawiam się, że mało wiarogodnym - stwierdził ponuro Solomon obserwując jej poczynania i chowając Colta - Nie uda nam się ich przekonać. Jesteśmy zdani na siebie.
- Nie możemy go tu jednak zostawić. Może odstawmy go do szpitala?
- W porządku. Potem poszukamy Indianina, przy odrobinie szczęścia spotkamy u niego pozostałych. Nie mam lepszych pomysłów.
Samantha popatrzyła na krewniaka. Coś w tonie głosu mężczyzny zaniepokoiło ją. Mimo pozorów spokoju dostrzegła, że i on jest na granicy psychicznej wytrzymałości. Podeszła do niego i dotknęła dłoni:
- Sol? - Popatrzyła na niego uważnie - Możesz mnie przytulić?
- Słu-słucham? - spytał nieco zaskoczony, najwyraźniej pytanie Sam wyrwało go z rozmyślań i nie bardzo wiedział jak powinien się zachować. Dopiero po chwili podszedł do niej i objął:
- Będzie dobrze - zapewnił ją. A być może chciał zapewnić również siebie...
Przywarła mocno do ciepłego, silnego ciała. Przesunęła dłonie na jego plecy i rozłożyła palce by dotykać jednocześnie jak największej przestrzeni. Przez chwilę trwali tak bez ruchu. Potem dziewczyna odchyliła głowę do tyłu i powiedziała cicho:
- A teraz mnie pocałuj.
Spojrzał na nią i przez kilka chwil wyglądał naprawdę bezbronnie. Jego oczy przybrały nienaturalny wygląd, nie było w nich ani dawnego spokoju, ani też chłodu jaki objawiał się w obliczu niebezpieczeństwa. Być może była to jedyna chwila, gdy nie udawał kogoś kim nie był.
- Chyba nie po... - rzucił lecz urwał w połowie, nie namyślając się dłużej odgarnął jej włosy i pocałował.
Z westchnieniem przyjęła pocałunek. To było coś normalnego i dobrego. Ludzkie odczucia, namiętność i jej odczuwanie dawały pewność, że nie zatracili się jeszcze do końca w szaleństwie ostatnich dni. Odpowiedziała rozchylając wargi.
Czuł jej delikatne, ciepłe usta, zatopił się w nich i na moment opuścił ten zły świat. Nie było Malcolma, nie było Ciemności. Był tylko on i Sam, tylko to się liczyło. Rozluźnił się... Pierwszy raz prawdziwie się rozluźnił.
Od razu poczuła zmianę w jego postawie. Mięśnie pod dłońmi stały się wyraźnie mniej napięte. Wolno przesunęła je ponownie do przodu i przejechała nimi po jego piersi i szyi, na koniec obejmując policzki. Odsunęła usta i uśmiechnęła się:
- Już jest lepiej prawda?
Uśmiechnął się delikatnie, wciąż wpatrywał się w nią tym samym wzrokiem, lecz rzeczywiście wyglądał inaczej.
- Tak, lepiej. Dziękuję Sam. Dziękuję.
- Nie masz za co dziękować - Pogłaskała go z czułością po nieogolonym policzku - Mnie też było to potrzebne. Chodź zaprowadźmy tego biedaka w miejsce gdzie się nim zajmą i zmierzmy się z Ciemnością. - Ponownie posłała mu delikatny uśmiech. - Teraz przynajmniej wiemy, że nie jest niezniszczalna.
- Dobrze, ruszajmy - wypuścił ją z swych ramion, powoli, niechętnie, i ruszył w kierunku nieszczęśnika - Pomogę mu iść. |