Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-12-2011, 22:58   #186
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację

NORMAN DUFRIS, JAMES WALKER, JUDITH DONOVAN

Grzechotka Złamanego Wiosła znów zaczęła wyznaczać rytm starożytnej, indiańskiej melodii. Tym razem jednak był nieco inny. Bardziej melodyjny, jak szum wiatru w koronach drzew, albo trele ptaka.

Norman i James trzymali wyrwane drzwi, a które zaczęły uderzać potwornie silne ciosy. W miejscu, gdzie trafiały pięści opętańców drewno rozczepiało się, pękało, jakby ktoś przywalił w mnie młotem. Judith klęczała na podłodze w kuchni koło matki i dziecka, dygocąc wraz z nimi z przerażenia. Mimo, że noc dopiero się zaczynała, nerwy dziennikarki już dawały za wygraną. Mogła jedynie siedzieć na podłodze i obserwować horror rozgrywający się na jej oczach.

Indianin podszedł bliżej drzwi i dopiero wtedy Norman i James dostrzegli, jak zmęczony jest Złamane Wiosło. Wyglądał, jakby zbliżał się do kresu swoich sił. Najwyraźniej ten dziwaczny zaśpiew, ta – nie bali się już użyć tego słowa – rytualna magia, wyczerpywały zarówno psychicznie, jak i fizycznie starca. Jednak nie dawał za wygraną.

Grzechotka w jego rękach drżała arytmiczne, ze spierzchniętych warg wydobywała się owa dziwaczna melodia, a oczy błyszczały dziwną siłą. Widać było, że Indianin nie odpuści. Nie da za wygraną, choćby miał paść martwy na tym progu.

Ale to adumbrali przegrali. Ponownie. I po chwili dwa kolejne kamyki znalazły się w dziwacznej lampie z plecionki. Po ludziach, których przypominali, nie pozostał najmniejszy ślad. Dopiero wtedy Złamane Wiosło usiadł ciężko na krześle.

- Muszę odpocząć – powiedział. – Zaprowadźcie mnie do mojego domu. Spotkamy się rankiem. O wschodzie słońca.

Chcieli coś powiedzieć, lecz Indianin uciszył ich ruchem ręki.

- Jutro. O wschodzie słońca – powtórzył stanowczo. – Wy też będziecie potrzebowali sił. Zabierzcie swoich przyjaciół. Każda para rąk będzie na wagę złota.

Posłuchali go. Nie mieli wyjścia, jeśli chcieli utrzymać ten sojusz.

Po kilku minutach mogli zobaczyć, jak starzec zamyka za sobą drzwi do swojej chaty nad brzegiem oceanu. Prowadząc Judith i dwójkę ocalonych ruszyli w drogę powrotną do hotelu.




SAMANTHA HALLIWELL, SOLOMON COLTHRUST

Do szpitala doszli bez problemów. Natknęli się w nim na znanego już im doktora. Ten spojrzał na Wilcoxa i bez pytania zabrał go na stronę.

Mężczyźni, których Samantha znała z hotelu, powitali ją zmęczonymi uśmiechami. Widać było, że przerasta ich cała sytuacja. Personel pielęgniarski wskazał drogę do miejsca, gdzie przeniesiono Lucy. Okazało się, że położono ją w tym samym pokoju, w którym spała Miranda. Nauczycielka nadal nie odzyskała przytomności, za to kuzynka Lucy patrzyła na nich, kiedy weszli do sali.
Ręce na pościeli owinięta były świeżymi bandażami, ale Samanthcie nadal wydawało się, że czuje w powietrzu zapach spalonej skóry. Oczy Lucy lśniły od łez, ale widząc wchodzących zacisnęła szczękę.

- Widziałam ... – wyszeptała cicho – Ich ... dom...

Łza popłynęła po jej bladym policzku, a oczy rozszerzył strach.

- Są tam ... ich ... miliony.

Szept kuzynki powodował zimne dreszcze.

- Czekają... głodne... by ... tu przyjść.

Potem zamknęła powieki i zasnęła, nie zważając na obecność krewnych. Jakby zrzuciła z piersi wielki ciężar.

Odczekali chwilę i ruszyli w drogę do domu Indianina. Tylko to mogli teraz zrobić.




WSZYSCY


Spotkali się w połowie drogi. Najpierw ujrzeli światła swoich latarni, a potem rozpoznali się w ciemnościach. Nie wyglądali najlepiej. Żadne z nich. Potrzebowali snu i wypoczynku. Z drugiej jednak strony bali się zamknąć oczy. W końcu tam, pod powiekami, czaiła się jedynie ciemność. A tej mieli już zdecydowanie dosyć.

Od słowa do słowa zrozumieli, w jakim położeniu się znajdują. Nie mogli nic zrobić do wschodu słońca. Nie mogli oszukiwać dalej swoich ciał. Rozsądnym pomysłem było wrócić do hotelu i tam doczekać świtu.

Tak też zrobili.

Wrócili do hotelu.
 
Armiel jest offline