Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-12-2011, 23:25   #3
Velg
Konto usunięte
 
Velg's Avatar
 
Reputacja: 1 Velg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetnyVelg jest po prostu świetny
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Rkcow41HtI8&feature=related[/MEDIA]

Nagle, ziemią pod jego nogami potężnie się zatrzęsła. Zaklął. Mogło właśnie zaczynać się trzęsienie ziemi... Szybki rzut oka na wypełniające się naprędce wnętrze szynku przeraził go. Jeśli teraz miało dojść do czego, to byli zgubieni. Drewno, z którego wykonano budynek, już dawno spróchniało i zostało przeżarte przez robactwo wszelkiego rodzaju. Nie było większych wątpliwości, że dalszych wstrząsów konstrukcja nie wytrzyma. Zwalający się na głowy dach, tratujący się na małej powierzchni ludzie... Wystarczyło, aby przyśpieszyć bicie awerroesowego serca.

Gwałtownie wybiegł z szynku, niemal siłą wyciągając z niego Prudence. Pomimo tego, że podejrzewał, że dziewczyna zacznie panikować ona bez zająknięcia wybiegła posłusznie za nim. Podstawową zasadą przeżycia było “nie zadawaj pytań kiedy reszta ucieka”. Nigdy w to nie wątpił, ale jeszcze raz poczuł ukłucie w klatce piersiowej, kiedy zauważył jak dobrze Pru była przeszkolona w tym zakresie. Sam ochłonął dopiero, gdy wypadł na zewnątrz, prawie tratując próbującego zabarykadować drzwi jegomościa. Z miejsca zauważył przyczynę uderzenia: sąsiedni dom stał w płomieniach, rozsadzony jakimś pociskiem.

No, sprawy właśnie stały się znacznie ciekawsze. Za sprawą odbytej edukacji słyszał o „bojowych rurach”, używanych podczas dawnych wojen. Wiedział, że bombardujący ich nieprzyjaciele mogą znajdywać się nawet kilometry dalej... i, bogom dzięki, raczej nie mogli wycelować dokładnie. Należały się podziękowania także za nadzwyczajny „instynkt” ugryziowego oprogramowania. Mechaniczny pies zdążył odczłapać od zniszczonego domu, przed którym uprzednio leżał...

Dopiero, gdy zauważył swojego mechanicznego paszczura, jak zwykła nazywać go w myślach Pru, poczuła jak jego uścisk lekko lżeje na jej nadgarstku. Stanowczym ruchem uwolniła rękę. Będzie siniak. Ledwo zauważył, jego umysł był pochłonięty rejestrowaniem tego co się działo dookoła. Brwi obniżyły swoje położenie nieznacznie, natomiast rozbiegane spojrzenie chciało jak najszybciej uchwycić wszystkie szczegóły i przekazać do głównodowodzącej jednostki pełen raport zdarzenia.

Na dłuższe rozglądanie się przyszedł czas, gdy dym już zaczął rzednąć. „Bestie”, o których krzyczeli przerażeni Dawcy Imion, były jakimiś wilczymi mutantami... I najwyraźniej nie widziały żadnej różnicy między strażnikiem, cywilem a staruszką. A przynajmniej jadły wszystkich pospołu... Nacierały, o ile ksenomanta mógł to określić, od południa – strony zamku. Większość walczyła ze strażnikami, ale część przeskoczyła mury i siała zniszczenie.

Musiał przyznać, że atak był przeprowadzony sprawnie, choć amatorsko. Od chwili, gdy na Munbyne spadł pierwszy pocisk, do ataku minęła ledwie chwila. Koordynacja robiła wrażenie, planowanie już nie. Przeprowadzanie ataku artyleryjskiego na pozycję, kiedy trwał już szturm gdzie indziej? Słaby pomysł. Zdecydowanie lepiej było najpierw ostrzelać mury i popchnąć oddziały przez wyrwę. Miałoby to więcej sensu, gdyby atak wymierzyć w ludność cywilną i nieprzyjacielskie morale... ale dlaczego, do licha, mieliby wtedy skupiać atak na najsilniej pilnowanej bramie? No dobra, to akurat było tylko przypuszczenie: ot, widział zmierzających tam zbrojnych. Ale przecież mutanty mogły przeskoczyć mury ponad blankami w dowolnym miejscu! A nie wyglądało, jakby korzystały z tej możliwości.

No, ale wiedza akademicka swoje, a rzeczywistość swoje... Niebezpieczeństwo wciąż było. Epifatum „Zamordowany. Napastnik nie umiał walczyć.” nikomu jeszcze nie pomogło, jak cierpko skonstatował.
- Trzymaj się blisko, odchodzimy. – syknął do swej towarzyszki, zamierzając odbiec od fortyfikacji na bezpieczną odległość. Do samego miasta przedostało się dostatecznie wiele futrzaków, by dodatkowo wystawiać się artylerzystom na nagrodę pocieszenia...
I wtedy przebiło się do niego coś, o czym powinien pamiętać od początku. O szukaniu drugiego dna. Atak był przeprowadzony dziwacznie... podle ludzkich standardów. Ale... kto mówił o ludzkich standardach? Mało to horrorów bawiło się w kotka i myszkę ze swoimi ofiarami, zapędzając je do rogów w - rzekomo - alogiczny i niezrozumiały sposób? No, fuszerek było znacznie więcej, ale wciąż musiał sprawdzić taką ewentualność. Na szczęście, jego oczy mogły przebić granice między planami... choć nie bez wspomagaczy.

Skoro o wspomagaczach była mowa... Przeżuł liście lulka, przeklinając konieczność. Już chwilę później poczuł, że zaczyna go trawić gorączka. Obraz przed oczyma zaczął mu się lekko rozmywać... i nie patrzył już z ulicy. Patrzył z góry - lecąc ponad dachami budynków.

Te liście znała już całkiem dobrze. Szalej czarny, jak kiedyś wspominała jej Nyss, zawdzięczał szaleństwu jakie nachodzi po jego spożyciu. Należało uważać w szczególności na nasiona, które łatwo można było pomylić z makiem. Tylko co ona, tam jeszcze mówiła...?

Zignorował halucynacje - w końcu nie pierwszy raz ich doświadczał - i skupił się, próbując przebić wzrokiem barierę dzielącą świat rzeczywisty od astralnego. W stanie upojenia, granice rzeczywistości były słabsze...

Wreszcie, zobaczył znajome wydłużenie cieni, a kontury stały się nagle jeszcze mniej wyraźne. Efekty nakładania się wizji... Albo przedawkowania halucynogenów. Pewnym, mimo doświadczenia, być nie mógł, dopóki nie dostrzegł jasnych sylwetek, wyraźnie odcinających się od „zimnego“ tła. A więc wilki emitowały jakąś aurę. Na domiar złego, jazgot i warczenie nabrały nowego wymiaru. Błyskawicznie wypełniły mu cały łeb, tak, że aż zachwiał się i poleciał w ramiona swej towarzyszki...

Złapała go. Nie miała szans na utrzymanie jego nieprzytomnego ciała w rękach. Już dawno temu odkryła jak, nawet dziecko, bezwładne zdaje się ważyć tonę. Szczęśliwie to było tylko chwilowe osłabnięcie. Obróciła mu twarz tak by zajrzeć mu w oczy. Szybko wracał do siebie. Na tym dobre wiadomości się kończyły. Jego twarz niemal płonęła.
- Awo? - poczuła jak przerażenie lekko zaciska jej gardło - Awo, co z tobą? - krew odpłynęła z dłoni zwiększając dodatkowo różnicę międzi ciepłem ich ciał.
- Dzięki... Nic mi nie jest, potrzebowałem tylko widzieć więcej. Taka praca... – mruknął, odzyskując równowagę i stając już pewniej. Dopiero teraz zauważył, że ręką dziewczyny nosi ślady jego niedawnego uścisku. Trudno, przeprosi kiedy indziej. Teraz działo się cokolwiek zbyt dużo – Słuchaj, chcę dorwać któregoś z nich. Zostań wtedy z tyłu i nie wychylaj swej główki... – powiedział, śledząc aurę jednego z mniej ruchliwych intruzów...
***

Chwila minęła, nim zdołał dopaść jedną z bestii, które przedarła się wewnątrz miasta...

Monstrum właśnie kończyło pałaszować jakieś dziecko i przenosiło centrum swojej atencji na chromego, krasnoludzkiego technika. Dawca Imion przez swą ułomność nie zdołał wbiec do domostwa, zanim je zabarykadowano. Teraz kulił się, oparty o ścianę, gdy bestia gotowała się do skoku.

I wówczas, Awerroes znalazł się na tyle blisko, aby dosięgnąć potworę swoją magią. Wytwarzała aurę...? Szał był nienaturalny...? Aż nasuwała się możliwość opętania jakiegoś rodzaju. A więc: zaklęcie-egzorcyzm. Trudnością (ale tylko techniczną) było znalezienie odpowiedniego komponentu – substancji, która samą swoją istotą przeczyłaby duchowi. Duch był... hieni. No, prawie jakby był wilczy. A więc: tojad i do boju!

Dosadnie ujmując, egzorcyzm przydzwonił w mutanta z pełnią swojej mocy... lecz kiedy drgania osnowy po rzuconym zaklęciu zniknęły, aura wciąż trwała. A bestia skoczyła na ksenomantę...

Z frustracją, zrobił najlepsze, co mógł wymyślić w tak krótkim czasie: wymusił manifestację jednego z powolnych mu bytów. Istota była tak słaba, że nawet nie miała jasno zdefiniowanego kształtu... ale na żywą tarczę się nadawała. Rozległ się donośny plask, gdy „wilkołak” całą swoją wagą władował się na ducha, niszcząc go. Zderzenie spowolniło go na tyle, by mógł zająć się nim Ugryź i inni słudzy Awerroesa.

Osaczona bestia odskoczyła na dach, gdzie rozegrał się ostatni akt tego dramatu. Sięgając po moc innych planów, mag ożywił kilka dachówek, wytrącając wilkoczłeka z równowagi. Pięciusetkilogramowy kłęb futra spadł z kilku metrów na głowę.

Nawet nie sprawdził, czy potwora złamała sobie kark. Jeśli nadal by się ruszała, jego mechaniczny morderca dokończyłby sprawę z obaloną poczwarą szybciej, niż on by zadecydował, czy żyje. Zapamiętał sobie tylko, żeby później przeprowadzić inspekcję cielska. Coś mogło być na rzeczy... A nuż uda się dostać za ekspertyzę trochę grosza od straży? Na razie miał jednak trochę innych zmartwień. Choćby... dogorywającego krasnoluda? Szybko ocenił jego sytuację. Bestia prawie odgryzła nogę delikwenta. Kończyna ledwie się trzymała na kilku strzępkach mięśni. Powiedzieć, że nie wyglądało to najlepiej, byłoby eufemizmem...

- Leż spokojnie - powiedział, powstrzymując chęć warknięcia na niesfornego krasnoluda. Ale bogowie, jakby jeszcze go pobudził, udzielenie mu jakiejkolwiek pomocy stałoby się katorgą! Już dostatecznie trudno myślało się w gorączce... - Im bardziej będziesz się miotać, tym więcej krwi... - i masz babo placek! Już prawie zatamował krwawienie, lecz krasnal jak na komendę zaczął się miotać...
- Nie chcę nie chcę umierać o kurwa boli jak chuj nie chcę umierać... - pozbawiony przerywników monolog nadawał się tylko do zignorowania.
Teraz już nie patyczkował się - niemal siłą wmusił w niego otumaniający sok. Zdawał sobie sprawę, że przy takiej utracie krwi mogło to zabić... Trudno. Wykrwawiłby się bez tego, a tak w najgorszym wypadku umrze bez bólu.

Już bez większych problemów zatamował krwawienie, odcinając resztki kończyny w celu łatwiejszego bandażowania.
- Cholera, Prudence, to nas kosztowało trzy noclegi... - mruknął bardziej do siebie aniżeli do niej.

Słysząc swoje imię, dziewczyna wychyliła głowę zza beczek, za którymi jej właściciel kazał się skryć i “pod żadnym pozorem nie ruszać”. Chyba, że ktoś ją zaatakuje. Usta zacisnęła w niezbyt inteligentnej minie, dającej wyraz poziomowi skupienia jej umysłu. Trzy posiłki? Mówił o tym karle leżącym w krwawej kałuży? Te obandażowane zwłoki? Gdzie, na wszystkich Patronów, sprzedają tak drogie bandaże? Spojrzała jeszcze raz na pana i na przygiętych nogach dotarła do Awerroesa. W tamtej chwili zdawał się ostoją spokoju w chaosie, który opętał ulice.

Uspokajająco położył dziewczynie rękę na barku.

- Będzie dobrze, atak się już kończy... - skłamał, chcąc choć trochę zmniejszyć strach, który musiała czuć jego towarzyszka.
Nie zamierzał jednak próżnować - już chwilę później kierowali się w stronę następnego „punktu zapalnego”.
 

Ostatnio edytowane przez Velg : 03-12-2011 o 23:29.
Velg jest offline