Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-12-2011, 17:33   #217
echidna
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Jedna potworzyca już leżała martwa, kolejna zastygła jak lodowy posąg. Trudno było powiedzieć, czy miała szansę przeżyć. Za parę godzin jej ciało mogło odmarznąć, ale to wcale nie musiało oznaczać, że wróci do pełnej sprawności. Wcale też nie musiała dożyć tego momentu.

U nich w drużynie też było ofiary. Ruth leżała w zwolna rosnącej kałuży krwi. Za chwilę kolejna osoba mogła ucierpieć. Nie było czasu na grzeczności. Irial zgniótł w dłoniach niewidzialnego orzecha. Ciało potworzycy chrupnęło złowrogo. Po chwili morderczy blask zgasł w jej oczach, z ust pociekła stróżka gęstej krwi. Mężczyzna skończył zaklęcie, pazurzaste ciało opadło na ziemię. Nie trzeba było sprawdzać, by być pewnym, że nie żyje. Świadczyły o tym choćby wybroczyny gęsto zaścielające zdeformowany magicznymi obrażeniami korpus.

Samuel dobył rapiera, ustawił go tak, by potworzyca siłą impetu sama się na niego nadziała. Nie przewidział tylko jednego, że i ona miała broń, może nawet bardziej niebezpieczną od tej ze stali. Już w locie wyciągnęła ręce przed siebie tak, by zatopić ostre pazurska w ciele mężczyzny. Ona również zdawała się celować prosto w pierś. Tego kurier już nie mógł uniknąć.

Poczuł na swym torsie ciężar uderzenia. Trzymany w ręku rapier natrafił na przeszkodę, a więc spełnił swe zadanie. Ale i broń potworzycy dobrze się spisała. Siła impetu, z której chciał skorzystać Lestre okazała się bronią obusieczną. Bestyjka nadziała się na jego rapier i to po samą rękojeść. Ale i mężczyzna nie pozostał bez obrażeń. Ostre pazurska weszły w jego ciało jak w masło. Siła uderzenia zrzuciła go z siodła. Ból upadku utonął gdzieś w morzu palącego bólu piersi i bezskutecznych prób złapania oddechu. Resztę przesłoniła ciemność.

Potworzyca skoczyła. Lamia jęknęła cicho. Em machinalnie odwróciła się, by sprawdzić, co się stało. To wystarczyło, by dać bestii niewielką przewagę. Do utkania zaklęcia wystarczały sekundy, ale i sekundy dzieliły czarownicę od nacierającej przeciwniczki. Tarczę wytworzyła dosłownie w ostatniej chwili. Wiedźma nie zdążyła jej wzmocnić, ale osłona była na tyle stabilna, by zatrzymać ostre pazury. Bestia odbiła się i poszybowała niczym wystrzelona z katapulty. Ale niestabilność przesłony sprawiła, że i Emerahl poczuła to uderzenie. Ten cieżar nieomal zwaliła ją z nóg. Musiała się cofnąć, by nie stracić równowagi.

Właśnie wtedy dała o sobie znać mityczna niemal złośliwość rzeczy martwych. Zabłąkany konar zdawał się tylko na to czekać. Emea potknęła się o niego i jak długa runęła w tył. Nie miała nawet jak się asekurować przy upadku. Uderzenie o ziemię gwałtownie szarpnęła jej głową w tył. Czaszka natrafiła na kolejny złośliwie zabłąkany fragment natury. Kamień na szczęście nie natrafił na delikatną potylicę ani skroń, lecz w ciemię. Ale siła uderzenia i tak sprawiła, że Em na chwilę straciła przytomność.

Irial skończył z Trzecią chwilę wcześniej. Odwrócił się, by sprawdzić, co z resztą , dokładnie w chwili, w którym wiedźma runęła na ziemię. Czwarta, odbiwszy się od magicznej tarczy, wylądowała tuż pod drzewami. Stanęła bez ruchu, jakby nasłuchiwała. Mężczyzna już miał zrzucić zaklęcie, by dokończyć to, co zaczęła czarownica, lecz w tym momencie potworzyca czmychnęła w las. Najwidoczniej uznała, że w pojedynkę za wiele nie zdziała.

Emerahl ocknęła się. Wstała na klęczki, zachwiała się niczym pijana, po czym rzygnęła obficie i osunęła się na bok. Ból głowy znów odebrał jej świadomość.

Zostali sami, Irial i Lamia. Mężczyzna podbiegł do swej podopiecznej. Dopadł do niej w chwili, w której dla obojga stało się jasne, co było powodem ucieczki potworzycy. Może i próbowałaby ich atakować, gdyby wcześniej nie dosłyszała tego, co ich uszu dobiegło dopiero teraz. Odgłosy końskich kopyt. Jacyś jeźdźcy zmierzali w ich kierunku.

Irial otoczył siebie i Lamię magiczną tarczą chwilę przed tym, jak na polanę wjechało pięć wierzchowców.


Byli to sami mężczyźni, ubrani po wojskowemu. Zresztą, miecze wiszące im u pasa nie pozostawiały żadnych wątpliwości, że to wojacy. W odróżnieniu jednak od rabusi, wszyscy ubrani byli na jedną modłę, w czarne skórzane kaftany, noszące ślady użytkowania, jednak porządne, z naszytym na prawej piersi herbem rodowym pana, któremu służyli.


Heraldyka nie była mocną stroną Iriala, więc sam herb nie za wiele był mu w stanie powiedzieć. Jeźdźcy zatrzymali się tuż przy wjeździe na polanę. Najstarszy i najwyższy rangą żołnierz odezwał się:

- Demonice cholerne, psia jucha. Już nawet w ciągu dnia nie boją się wyleźć ze swych pieczar – zaklął, po czym spojrzał po swych ludziach. – Torr, Geoff! Złazić z koni, rozejrzeć się. Sprawdzić ile ich było i czy jakaś jeszcze nie czai się gdzieś za krzakiem.


Wojak z początku zdawał się nie zauważać ich obecności. Dopiero, gdy jego podwładni posłusznie zeskoczyli z wierzchowców, by wykonać rozkaz, zwrócił się do Iriala:

- Jestem kapitan Aethelbert, dowódca straży pana tych włości. Kim jesteście i dokąd was bogowie prowadzą? – głos miał ostry, nie znoszący sprzeciwu. Znać było, że czuje się tu u siebie i nie zamierza dyskutować. – Widzę, że poznaliście się już z naszymi bestyjkami. Co się tu stało?
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 04-12-2011 o 17:41.
echidna jest offline