Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-12-2011, 19:36   #210
arm1tage
 
arm1tage's Avatar
 
Reputacja: 1 arm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumnyarm1tage ma z czego być dumny



" To wszystko zdarzyło się już wcześniej, i znowu się wydarzy. "


Kosmologia jest jak pustynia, gdy ją analizujesz, nigdy nie wiesz czy może byc skończona, czy jesteś wystarczająco rozwiniętym gatunkiem by ją zrozumiec, gdzie i czy w ogóle istnieją jej granice. Wreszcie, czy to co widzisz, gdy masz ją przed oczyma, nie jest mirażem. Fatamorganą. Ułudą. Grą niedoskonałych zmysłów. Na przekór wszystkiemu, logice, prawdopodobieństwu, instynktowi, na przekór wszystkiemu czego uczono nas przez całe życia - zanurzyliśmy się w pustynię, rozpoczynając wielki powrót. O ile powrót można rozpocząc, o ile nie trwa on wiecznie.

Patrzyłem, nie patrząc, na sylwetkę która tak jak ja wlokła się, unosząc się któryś już dzień nad wydmami jak duch. Czasem była przede mną, czasem by ją dostrzec musiałem się odwracac, ale zawsze tam była. Słońce, pragnienie, gonitwa myśli nie dawały skupic się na ustalaniu, czy to mój przyjaciel czy też może moje własne odbicie w rozpościerającym się dookoła rozedrganym, parzącym zwierciadle utkanym z powietrza, żaru, wiatru i własnego szaleństwa.

Gdy wystarczająco długo wędrujesz przez bezkresny piach, a nad tobą bezlitosne słońce wypala nieustannie swe znamię na zwojach twojego mózgu, granice między twą myślą, wspomnieniem, ideą, między wszystkim co kiedykolwiek czytałeś - a tym co wydaje ci sie, że widzisz, czego fizycznie doświadczasz - zaciera się, gorący pustynny wiatr sprawia, że granica ta rozpierzcha się i sama staje się wspomnieniem tylko. Gdy docierasz natomiast do innej granicy, granicy wytrzymałości twojego ciała i na przekór wszystkiemu usiłujesz ją przekroczyc - wtedy staje się coś dziwnego i zaczynasz tak naprawdę wędrowac po swoich myślach i oglądac je jakby były pomnikami przy drodze, oknami mijanych domów, ludźmi wygłaszającymi jakieś zasłyszane kiedyś poglądy i teorie - a nie nimi samymi. Na wyciągnięcie ręki, masz wszystko czego kiedykolwiek się dowiedziałeś, wszystkie strony które przeczytałeś i zdążyłeś zapomniec... Przechodząc, wyciągasz więc rękę i dotykasz kolejnych stronic, muskając je a one otwierają kolejne drzwi w twoim umyśle, drzwi których nie tylko dawno nie otwierałeś, drzwi których istnienie zdążyłeś wymazac z pamięci.

Czy można jednak wierzyc księgom. Nawet na to pytanie same próbują odpowiedziec, i tak jak na inne, odpowiedzi jest więcej niż trzeba. Które wybrac? Patrz, teraz pod upuszkami palców kolejna stronica...Świat powtarzał się i będzie powtarzać się wciąż w tej samej postaci nieskończenie wiele razy. Ogień pustyni zdaje sie nie miec sobie równego, świat właśnie zdaje się podlegac zognieniu w tym ogniu i powstawac na nowo, za każdym razem gdy jednak podnoszę się z piachu by iśc dalej...Może jednak byty powracają wciąż w tych samych ciałach. Może czas nie jest prostą linią. A może liczba materii nie jest, wbrew temu co się zdaje, nieograniczona. Ale wtedy przy nieskończonym czasie, och nie, jestem już przy następnej stronie innej księgi. Nie ma stanu początkowego albo końcowego. Ilość możliwych zmian jest skończona, dlatego prędzej czy później ten sam stan materii powtórzy się. Takie zdanie widziałem w księdze. Pamiętam, jak Iris Casse mówiła...ciągle te same zdania. Te same sytuacje. Te same rozmowy. To na nic. Może dlatego właśnie zamilkła, ponieważ nie zostało już nic do powiedzenia. Świat rozpoczyna swoje istnienie w wiecznym ogniu, albo w innym prapoczątku, a na końcu ulegał zognieniu, lub innej właściwej stanowi początkowemu formie anihilacji. Każdy kolejny świat byłby dokładną reprodukcją poprzedniego.

Czym jestem ja w tym wszystkim? Ta drobina, czołgająca się po miliardach rozgrzanych ziaren, a nad głową konstrukcje wiszących wysoko dróg, oparte na zniszczonych dawno filarach. Kostniejąca nocami z zimna, kontemplująca gwiazdozbiory których ogromu nie jest w stanie sobie nawet wyobrazic. Zwykliśmy myśleć, że samotność wielkich ludzi jest stygmatem, ceną, jaką muszą zapłacić za swoją wielkość. Może dotyczy to jednak wszystkich ludzi, może to cena za nasze człowieczeństwo. Ale ten człowiek, który leży tam, na piachu, parę kroków ode mnie świadczy jednak o istnieniu innego świata: warunkiem osiągnięcia przez człowieka szczęścia jest wchodzenie w relacje z innymi. Wszystko inne to substytut. Wszystko inne to pustka. Wszystko inne to choroba i marnośc. Ale czy człowiek ten jest prawdziwy? Czy nie został dawno gdzieś za mną, nie wytrzymując trudu? Zasypany w wydmach, rozszarpany przez dzikie zwierzę, strawiony chorobą czy szaleństwem?

A może to ja zostałem z tyłu, a on kontynuuje wędrówkę...

Dni są jak stronice tych ksiąg, nie można im wierzyc. Przebierają się za godziny, za lata, za minuty, za całe wieki. Chowają się za horyzontem, za przydrożnym drzewem, za przepływającymi chmurami. Czas, jak i my sami,rozszerza się, kurczy i zapada. Wielki kolaps. Obaj jesteśmy osobliwością, a może to tylko ja nią jestem. Żyjemy w tej osobliwości, jest wszystkim co nas otacza, czekamy aby po raz kolejny powstać w wielkim wybuchu. To na nic, może nie istnieje prawda, gdy zachodzi anihilacja informacji. Ale my jesteśmy, gdy wędrujemy. Gdy wszystko zmienia się wokół nas. Gdy żyjemy. Czym jednak jest w takim razie życie?








Linia, która żyła. Żyła na każdym poziomie tego świata. Wiła się na pierwszym planie wież i kamienic, mostów, ulic. Pobiegnijmy razem z nią, swobodną i wolną, przez dowolne z tysięcy okien, do środka budynków, do mieszkań i podziemi...Linia żyła, wciąż ta sama, nie przerywała się, pełzała dalej po meblach, ścianach, czasem plotąc tworzywo w esowate kształty lub spirale. Nie koniec na tym, bo według tej przemyślanej estetyki wystrój zewnętrzny budynku powinien tworzyć kompozycyjną i kolorystyczną jedność stylową z nie tylko wystrojem wnętrza, meblami, ale dalej - z zastawą stołową, wieszakiem na płaszcze, korkociągiem, przyciskiem do papieru czy spinką przy koszuli. Żaden mebel i żaden sprzęt w tym mieście nie istniał dla siebie samego, ale stanowił część harmonijnej całości. A linia gnała nadal, dynamiczna, zawijała się i kręciła z prawidłowością, która dla niewzwyczajonym patrzącym wymykała się określeniu. Miasto buchało przez usta parą maszyn, a przez jego połączenia nerwowe biegła równie nieokiełznana co wszechobecna krzywa - elektryczność. Bóstwa metalu i szkła dalej walczyły tu o palmę pierwszeństwa, dokładając na swoje podobieństwo coraz to nowe elementy do miejskiego krajobrazu. Krajobraz zmienił się rzecz jasna, ale pozostał taki sam. Paradoks jest wpisany w istotę tego miasta. Wznieśmy się wyżej, nad sięgającymi wysoko wieżami tego miasta. Gdzieś z oddali dobiegają słowa leniwej rozmowy. Gdzieś dalej, poza eksplozją stylu, słyszycie? Tam, za wysokimi murami. Zaraz za murami właściwie, dwóch ludzi wystawionych z racji obowiązku na zewnątrz tego ogromnego mechanizmu. Dwóch ludzi, stanowiących łącznik między enklawą ludzi a bezkresną i niebezpieczną przestrzenią świata zewnętrznego. Zejdźmy teraz niżej, tak nisko byśmy mogli dostrzec lśnienie guzików ich mundurów. Dwóch strażników, słyszycie ich już? Strażników, pilnujących Bramy B. Wpatrzeni w zasnutą dziś mgłą dal, upewniają siebie nawzajem, że to, co widzą, jest prawdą.

- Widzisz to, co ja? Ktoś nadchodzi...
 
__________________
MG: "Widzisz swoją rodzinną wioskę potwornie zniszczoną, chaty spalone, swoich
znajomych, przyjaciół z dzieciństwa leżących we własnej krwi na uliczkach."
Gracz: "Przeszukuję. "
arm1tage jest offline