Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-12-2011, 20:00   #132
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Pokój przypominał dobrze zorganizowane pobojowisko. Wybite przez jakąś chybioną kule okno, kupa świeżej krwi, dwa trupy zdradzające symptomy choroby, która nagle strawiła ciała - były na tyle zmasakrowane, że jedynie jedna zaraza świata mogła nieść za sobą takie żniwo... ołowica przewlekła. I to prawdopodobnie z przerzutami. Licznymi. Ciała, nawet dla wprawionego w boju gladiatora, wyglądały mało atrakcyjnie. Thom widział już wiele ładniejszych śmierci - mniej krwawych. Tego dnia jednak nie wszyscy pożegnali się z życiem od razu - jeden z żołnierzy, ranny, trzymający się za tors z zamglonym wzrokiem jakby prosił o kulkę, która dzieliła go od przejścia na tamten świat. Nikt jednak nie strzeli do niego. Nie dzisiaj. Nie w dzień, w którym nawet czarny skurwysyn miał dość zabijania. Podłoga była ubabrana krwią a ich więzień - Mike - leżał przywiązany za jedną nogę do krzesła, z uszkodzoną ręką przymocowaną do szyi. Rączka klęczał nad rannym Dentonem udzielając mu równocześnie pierwszej pomocy.

Thomas wstał powoli. Schował orzełka, wziął Waltera i zapakował do niego wyrzucony magazynek. Druga klamka bez protestu trafiła do miękkiej kabury. Czarnuch rozejrzał się po pobojowisku. Nie mówił nic, ale podszedł do Michaela i usadowił go na krześle. Wyciągnął z torby butelkę z wodą i podał jeńcowi. Nie wiedział czemu to robił - czuł, że tak trzeba. Że chociaż tyle mu się należy. Podszedł do dogorywającego żołnierza, zabrał jego AKS i solidnie przeszukał. Nie zwrócił uwagi na męki jakie właśnie odbywał człowiek. Czarnuch podobnie przetrzepał drugiego z żółtodziobów i strzelca kieszonkowego. Rozłożył ich sprzęt na ziemi szukając tego co byłoby zdatne do zabrania ze sobą. Musi się solidnie rozejrzeć, bo może właśnie zarobił na swój własny, stabilizujący jego czarny zadek, interes.

- Rączka co z tym drugim? - zapytał gladiator patrząc dziwnie na rannego Dentona. - Justin poczęstuj się jednym AKSem. I co? Wyjdzie z tego? Twardy z niego skurwysyn. Da radę nie? - znowu zwrócił się do komandosa czarnoskóry.

- Da radę. Prawda, poruczniku? To nic poważnego. Bywało gorzej. Kula nie została w ranie. Thomas podaj mi dwa puste magi od czegoś lekkiego. Sprawdź tego cywila. Justin, chodź przytrzymać. - odparł Rączka nie przerywając opatrywania Boba.

- Skerritt... - rzucił przymykając oczy Denton - Skerritt... - wyjęczał znowu - Przeszukajcie skurwiela... - zamknął na moment oczy, lecz już po chwili zmusił się by je otworzyć.

Thom tego dnia się obłowi. Najpierw jednak przyjrzał się temu co mieli przy sobie żołnierze i agent Skerritt. Żołnierze posiadali dwa AKSy z sześcioma zapasowymi magami, dwie solidne kosy, dwa pakiety pierwszej pomocy, rewolwer z trzema szybkimi ładowaczami, Colta 1911 z dwoma zapasowymi magazynkami oraz jakieś osobiste śmieci. Cywil miał kompaktowego Glocka z jednym zapasowym magiem, scyzoryk, krótką pałkę teleskopową, kajdanki oraz paralizator. Nie myśląc za wiele czarnuch chwycił za zapasowe magi od Colta i wyciągnął z nich kule, które trafiły do jego torby po czym puste podał Rączce. Nie wiedział na co mu one, ale prośba kumpla wymaga realizacji... Potem do jego pakunku trafiły trzy magi od AKSa, jeden z powojennych noży, pakiet pierwszej pomocy, Colt 1911, pałka teleskopowa oraz legitymacja FBI. Schował ją celowo. Jak ktoś ich złapie dopilnuje aby wszystko poszło na niego. To on zaczął tę masakrę i nie pozwoli aby ktokolwiek z jego towarzyszy beknął za to czego on naważył.

- Przeszukany. Miał przy sobie Glocka, zapasowy magazynek, scyzoryk, teleskop, kajdanki i paralizator... Poza tym legitymację. - powiedział do Dentona Thomas pokazując znaleziony dokument.

- Rączka, jak to wygląda? - zapytał o ranę Bob.

- Czysty tunel, narządy wewnętrzne nie uszkodzone. - odparł Rączka, który właśnie skończył opatrywać rannego. - Będziesz żył. Marines tak łatwo nie zdychają.

Komandos wstał sięgając po klamkę. Mike tymczasem siedział spokojnie i go obserwował pijąc wodę - był już całkowicie rozwiązany.

- To o co chodzi? Bo jesteśmy w dupie. - zapytał Rączka rozglądając się.

- Ten kutas... - pokazał na martwego cywila Thomas. - Wpadł tu z tymi żółtodziobami i po krótkiej pogaduszce strzelił do Boba. - twarz czarnucha wykrzywiła się w skurwysyńskim grymasie. - Muszę powiedzieć, że gdybym nie użyczył jeńcowi mojego Waltera ktoś z nas by właśnie nie żył. Co robimy Bob? Oddać więźniowi broń i wypuścić? Gdyby nie on byłoby z nami krucho...

Justin przyjął propozycję Thoma odnośnie AKS z prostego powodu. Kałach, którego sobie wcześniej upatrzył był po prostu większy. Po ogarnięciu się i zabraniu karabinu, Rush pomógł w opatrzeniach. Nie wyglądało to dobrze. Wyglądało nawet paskudnie.

- Trzeba lekarza. - Powiedział Rush. - Mogę pozszywać, ale trzeba zajrzeć w ranę i zobaczyć czy nie ma tam jakichś przecieków. A przede wszystkim musimy stąd spadać.

- Dobra. Zgadzam się. - powiedział murzyn jakby to było ważne. - Rączka załatwisz jakiś transport? Ostatecznie mogę kogoś postraszyć klamką lub AKSem i mamy furę tylko czy mamy gdzie jechać? Macie jakiś pomysł? - zapytał Thom patrząc na świeży opatrunek Dentona.

Justin uklęknął przy Bobie i odwinął opatrunek drżącymi dłońmi. Porucznik widział bladą twarz z rozszerzonymi oczami nad sobą. Jednak gdy Rush sięgnął po przybory do szycia ruchy miał pewne i stanowcze. Komandos stał trochę z boku i obserwował rebelianta.

- Kurwa. Kurwa. Kurwa mać! Nie popuszczą nam tego. - rzucił wkurwiony.

- Kurwa. To przeze mnie. Bob chciał mnie chronić przed tamtymi i zobacz. Kurwa. Może na mnie poprzestaną. Możecie powiedzieć, że wystrzelałem ich sam. Jedynie trzy osoby. Celna seria i leżą. Kurwa... - Thomas jakby do teraz nie zdawał sobie w jak głębokim bagnie siedzieli. - Tamtych na rynku też ja zabiłem. Dwie, trzy niewinne osoby. Rączka i Bob tego nie widzieli... Justin potwierdzi. Oddajcie mnie i wyłgajcie się. Nie puszczę pary nawet przy przypiekaniu jaj.

- Puścisz. Kule są z różnych pistoletów. Ani jednej z kałacha. Tutaj jakieś grzybkujące, tu ni chuja nie mam pojęcia a na zewnątrz dwa od czterdziestki piątki. Oni nie przyszli po Ciebie. Za cienki w uszach jesteś. Prawda Fred? Powiedz nam dlaczego musiałem zabić dwóch chłopaków z miejscowego garnizonu? - skwitował Rączka na jakiś czas przymykając nad zbyt rozgadaną facjatę murzyna.

- Nie czas na to. Będziemy się zastanawiać albo w lochu kolegów tych tam... - pokazał na trupy Justin. - albo gdzieś w ukryciu.

Adrenalina najwyraźniej dobrze robiła jego synapsom, bo w tej chwili miał jasny umysł. Rush jasno widział siebie zadybanego w pordzewiałe średniowieczne dyby. Trzeba było opuścić NY, gdy tylko wpadł na ten pomysł.

- Widziałem ruiny jak przejeżdżałem z pierwszej do slamsów. Może tam, jeśli nie macie nic lepszego? - zapytał Junior.

- Masa mutków, gangerów, degeneratów i kumpli naszego “żołnierza”. Na krótko może i da radę, ale na dłuższą metę nie pociągniemy. - odparł komandos po czym zapadła chwila ciszy.

- Ja wiem gdzie możemy jechać. - rzekł przerywając ciszę Thomas. - Musimy mieć zapasy na parę dni i sporo paliwa. Czeka nas długa droga. Chcecie tam jechać? Do bunkra? Tajnej kryjówki grupy najemnej, gdzie spędziłem 5 lat mojego murzyńskiego życia? Tam będziemy bezpieczni... Wy będziecie. Ranny będzie...

Thomas mógł ich tam zabrać. Wiedział, że nie zostaną przyjęci z otwartymi ramionami, ale jakoś to będzie. Energizer chyba nie myślał, że tak łatwo się go pozbędzie. Już pewnie myśli, że Thom nie żyje. Ciekawe co tam u chłopaków z Krwawych Legionów...

***

"Ale się wpakowaliśmy! Ja ich wpakowałem. Teraz trzeba się jakoś z tego wygramolić. Może zgodzą się na jazdę do bunkra. Mathiew Energizer i jego synowie niechętnie, ale nas przyjmą. Nie po to zapierdalałem 5 lat narażając życie aby zyskać jedynie wolność. Krwawe Legiony. Ilu znajomych tam zostawiłem, ilu świrów... i Gordona. Mego przyjaciela. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Jeszcze kiedyś…”
 
Lechu jest offline