Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-12-2011, 19:02   #131
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
Życie w gruncie rzeczy jest ciekawe. Pasjonujące wręcz. I przede wszystkim bardzo, bardzo cenne. I każdy swego życia strzeże. Nawet niektóre roboty i mutki mają tendencję do obrony, czy ucieczki. Człowiek, nie ma co się do nich mierzyć jeśli chodzi o przystosowanie do zabijania i zadawania bólu, ale jeśli chodzi o ratowanie tyłka, to jest w stanie zrobić dużo. Kto wie, może odpowiedzialny jest za to instynkt, może inteligencja, a może strach. Nawet strach najlepiej by pasował. Bo każdy homo sapiens boi się, że ta właśnie strzelanina będzie jego ostatnia. Strach jest czymś konkretnym i nieodzownym. I zmusza do drastycznych posunięć.

Rush pierwszy raz zabił człowieka. Zdażała się obrona przed innymi, ale nigdy ze skutkiem śmiertelnym. No i nigdy nie w walce niczym z dzikiego zachodu, albo z przedwojennych filmów gangsterskich. Czy był w szoku? Otóż, nie. Dziwne, jak na mięczaka, który większość czasu spędził na wierzy ciśnień w towarzystwie książek. Spanikował, zestresował i mało się nie zesrał w spodnie. Ale nie był w szoku.

Zachodził w głowę, czy przypadkiem, ale tak naprawdę przypadkiem, nie zalazł się nie po właściwej stronie barykady. Przecież w filmach to ci z odznakami byli dobrzy. A ci ze spluwami... Czasy się jednak diametralnie zmienili. Wszyscy mają spluwy a odznaki nic nie znaczą.
Chyba...

Dyskusja, która się zaczęła po zapadnięciu ciszy, przerodziła się w debatę, co i gdzie zrobić. Boba trzeba było opatrzyć, a rana mogła być niebezpieczna. Zatem trzeba było udać się w co bardziej bezpieczne miejsce. Rozmowa jednak nie ustawała, Rush się denerwował, a gdzieś tam, z całą pewnością, zbierała się ekipa, która chciała ich dostać. Rush miał straszne wizję. Powoli ogarniała go panika.
 
__________________
gg: 3947533

Fabiano jest offline  
Stary 04-12-2011, 20:00   #132
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Pokój przypominał dobrze zorganizowane pobojowisko. Wybite przez jakąś chybioną kule okno, kupa świeżej krwi, dwa trupy zdradzające symptomy choroby, która nagle strawiła ciała - były na tyle zmasakrowane, że jedynie jedna zaraza świata mogła nieść za sobą takie żniwo... ołowica przewlekła. I to prawdopodobnie z przerzutami. Licznymi. Ciała, nawet dla wprawionego w boju gladiatora, wyglądały mało atrakcyjnie. Thom widział już wiele ładniejszych śmierci - mniej krwawych. Tego dnia jednak nie wszyscy pożegnali się z życiem od razu - jeden z żołnierzy, ranny, trzymający się za tors z zamglonym wzrokiem jakby prosił o kulkę, która dzieliła go od przejścia na tamten świat. Nikt jednak nie strzeli do niego. Nie dzisiaj. Nie w dzień, w którym nawet czarny skurwysyn miał dość zabijania. Podłoga była ubabrana krwią a ich więzień - Mike - leżał przywiązany za jedną nogę do krzesła, z uszkodzoną ręką przymocowaną do szyi. Rączka klęczał nad rannym Dentonem udzielając mu równocześnie pierwszej pomocy.

Thomas wstał powoli. Schował orzełka, wziął Waltera i zapakował do niego wyrzucony magazynek. Druga klamka bez protestu trafiła do miękkiej kabury. Czarnuch rozejrzał się po pobojowisku. Nie mówił nic, ale podszedł do Michaela i usadowił go na krześle. Wyciągnął z torby butelkę z wodą i podał jeńcowi. Nie wiedział czemu to robił - czuł, że tak trzeba. Że chociaż tyle mu się należy. Podszedł do dogorywającego żołnierza, zabrał jego AKS i solidnie przeszukał. Nie zwrócił uwagi na męki jakie właśnie odbywał człowiek. Czarnuch podobnie przetrzepał drugiego z żółtodziobów i strzelca kieszonkowego. Rozłożył ich sprzęt na ziemi szukając tego co byłoby zdatne do zabrania ze sobą. Musi się solidnie rozejrzeć, bo może właśnie zarobił na swój własny, stabilizujący jego czarny zadek, interes.

- Rączka co z tym drugim? - zapytał gladiator patrząc dziwnie na rannego Dentona. - Justin poczęstuj się jednym AKSem. I co? Wyjdzie z tego? Twardy z niego skurwysyn. Da radę nie? - znowu zwrócił się do komandosa czarnoskóry.

- Da radę. Prawda, poruczniku? To nic poważnego. Bywało gorzej. Kula nie została w ranie. Thomas podaj mi dwa puste magi od czegoś lekkiego. Sprawdź tego cywila. Justin, chodź przytrzymać. - odparł Rączka nie przerywając opatrywania Boba.

- Skerritt... - rzucił przymykając oczy Denton - Skerritt... - wyjęczał znowu - Przeszukajcie skurwiela... - zamknął na moment oczy, lecz już po chwili zmusił się by je otworzyć.

Thom tego dnia się obłowi. Najpierw jednak przyjrzał się temu co mieli przy sobie żołnierze i agent Skerritt. Żołnierze posiadali dwa AKSy z sześcioma zapasowymi magami, dwie solidne kosy, dwa pakiety pierwszej pomocy, rewolwer z trzema szybkimi ładowaczami, Colta 1911 z dwoma zapasowymi magazynkami oraz jakieś osobiste śmieci. Cywil miał kompaktowego Glocka z jednym zapasowym magiem, scyzoryk, krótką pałkę teleskopową, kajdanki oraz paralizator. Nie myśląc za wiele czarnuch chwycił za zapasowe magi od Colta i wyciągnął z nich kule, które trafiły do jego torby po czym puste podał Rączce. Nie wiedział na co mu one, ale prośba kumpla wymaga realizacji... Potem do jego pakunku trafiły trzy magi od AKSa, jeden z powojennych noży, pakiet pierwszej pomocy, Colt 1911, pałka teleskopowa oraz legitymacja FBI. Schował ją celowo. Jak ktoś ich złapie dopilnuje aby wszystko poszło na niego. To on zaczął tę masakrę i nie pozwoli aby ktokolwiek z jego towarzyszy beknął za to czego on naważył.

- Przeszukany. Miał przy sobie Glocka, zapasowy magazynek, scyzoryk, teleskop, kajdanki i paralizator... Poza tym legitymację. - powiedział do Dentona Thomas pokazując znaleziony dokument.

- Rączka, jak to wygląda? - zapytał o ranę Bob.

- Czysty tunel, narządy wewnętrzne nie uszkodzone. - odparł Rączka, który właśnie skończył opatrywać rannego. - Będziesz żył. Marines tak łatwo nie zdychają.

Komandos wstał sięgając po klamkę. Mike tymczasem siedział spokojnie i go obserwował pijąc wodę - był już całkowicie rozwiązany.

- To o co chodzi? Bo jesteśmy w dupie. - zapytał Rączka rozglądając się.

- Ten kutas... - pokazał na martwego cywila Thomas. - Wpadł tu z tymi żółtodziobami i po krótkiej pogaduszce strzelił do Boba. - twarz czarnucha wykrzywiła się w skurwysyńskim grymasie. - Muszę powiedzieć, że gdybym nie użyczył jeńcowi mojego Waltera ktoś z nas by właśnie nie żył. Co robimy Bob? Oddać więźniowi broń i wypuścić? Gdyby nie on byłoby z nami krucho...

Justin przyjął propozycję Thoma odnośnie AKS z prostego powodu. Kałach, którego sobie wcześniej upatrzył był po prostu większy. Po ogarnięciu się i zabraniu karabinu, Rush pomógł w opatrzeniach. Nie wyglądało to dobrze. Wyglądało nawet paskudnie.

- Trzeba lekarza. - Powiedział Rush. - Mogę pozszywać, ale trzeba zajrzeć w ranę i zobaczyć czy nie ma tam jakichś przecieków. A przede wszystkim musimy stąd spadać.

- Dobra. Zgadzam się. - powiedział murzyn jakby to było ważne. - Rączka załatwisz jakiś transport? Ostatecznie mogę kogoś postraszyć klamką lub AKSem i mamy furę tylko czy mamy gdzie jechać? Macie jakiś pomysł? - zapytał Thom patrząc na świeży opatrunek Dentona.

Justin uklęknął przy Bobie i odwinął opatrunek drżącymi dłońmi. Porucznik widział bladą twarz z rozszerzonymi oczami nad sobą. Jednak gdy Rush sięgnął po przybory do szycia ruchy miał pewne i stanowcze. Komandos stał trochę z boku i obserwował rebelianta.

- Kurwa. Kurwa. Kurwa mać! Nie popuszczą nam tego. - rzucił wkurwiony.

- Kurwa. To przeze mnie. Bob chciał mnie chronić przed tamtymi i zobacz. Kurwa. Może na mnie poprzestaną. Możecie powiedzieć, że wystrzelałem ich sam. Jedynie trzy osoby. Celna seria i leżą. Kurwa... - Thomas jakby do teraz nie zdawał sobie w jak głębokim bagnie siedzieli. - Tamtych na rynku też ja zabiłem. Dwie, trzy niewinne osoby. Rączka i Bob tego nie widzieli... Justin potwierdzi. Oddajcie mnie i wyłgajcie się. Nie puszczę pary nawet przy przypiekaniu jaj.

- Puścisz. Kule są z różnych pistoletów. Ani jednej z kałacha. Tutaj jakieś grzybkujące, tu ni chuja nie mam pojęcia a na zewnątrz dwa od czterdziestki piątki. Oni nie przyszli po Ciebie. Za cienki w uszach jesteś. Prawda Fred? Powiedz nam dlaczego musiałem zabić dwóch chłopaków z miejscowego garnizonu? - skwitował Rączka na jakiś czas przymykając nad zbyt rozgadaną facjatę murzyna.

- Nie czas na to. Będziemy się zastanawiać albo w lochu kolegów tych tam... - pokazał na trupy Justin. - albo gdzieś w ukryciu.

Adrenalina najwyraźniej dobrze robiła jego synapsom, bo w tej chwili miał jasny umysł. Rush jasno widział siebie zadybanego w pordzewiałe średniowieczne dyby. Trzeba było opuścić NY, gdy tylko wpadł na ten pomysł.

- Widziałem ruiny jak przejeżdżałem z pierwszej do slamsów. Może tam, jeśli nie macie nic lepszego? - zapytał Junior.

- Masa mutków, gangerów, degeneratów i kumpli naszego “żołnierza”. Na krótko może i da radę, ale na dłuższą metę nie pociągniemy. - odparł komandos po czym zapadła chwila ciszy.

- Ja wiem gdzie możemy jechać. - rzekł przerywając ciszę Thomas. - Musimy mieć zapasy na parę dni i sporo paliwa. Czeka nas długa droga. Chcecie tam jechać? Do bunkra? Tajnej kryjówki grupy najemnej, gdzie spędziłem 5 lat mojego murzyńskiego życia? Tam będziemy bezpieczni... Wy będziecie. Ranny będzie...

Thomas mógł ich tam zabrać. Wiedział, że nie zostaną przyjęci z otwartymi ramionami, ale jakoś to będzie. Energizer chyba nie myślał, że tak łatwo się go pozbędzie. Już pewnie myśli, że Thom nie żyje. Ciekawe co tam u chłopaków z Krwawych Legionów...

***

"Ale się wpakowaliśmy! Ja ich wpakowałem. Teraz trzeba się jakoś z tego wygramolić. Może zgodzą się na jazdę do bunkra. Mathiew Energizer i jego synowie niechętnie, ale nas przyjmą. Nie po to zapierdalałem 5 lat narażając życie aby zyskać jedynie wolność. Krwawe Legiony. Ilu znajomych tam zostawiłem, ilu świrów... i Gordona. Mego przyjaciela. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Jeszcze kiedyś…”
 
Lechu jest offline  
Stary 04-12-2011, 22:42   #133
 
Bebop's Avatar
 
Reputacja: 1 Bebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwuBebop jest godny podziwu
Ciężko jest się skupić, gdy własna krew zaczyna ozdabiać podłogę i mieszać się z krwią innych ludzi. Ciasne zaplecze sprzyjało jatce, było idealnym miejscem na rzeźnię, która w jednej chwili drastycznie utrudniła im sytuację. Popełnił błąd, nie docenił Skerritta, nie sądził, że posunie się aż tak daleko. Dochodził już powoli do siebie, lecz daleko było mu do stanu idealnego. Miał w brzuchu cholerną dziurę, nie pierwszy raz zresztą, co wcale nie poprawiało mu humoru. By być jednak szczerym należało wspomnieć o tym, że wyszedł cało z utarczki z dziećmi Molocha, a obrażenia miał o wiele poważniejsze. Wtedy mógł jednak liczyć na poparcie żołnierzy i dowództwa. Teraz nic nie było już takie proste. W jego umyśle już pojawiały się możliwe konsekwencje ich działań, lecz wciąż były odległe, zamglone jak i całe jego otoczenie. Ból nie pozwalał mu się na nich skupić, spychał je niejako na dalszy plan, upominając się o uwagę Dentona. Cóż, zawsze można było powiedzieć, że mogło być gorzej. Nawet jeśli w tej chwili zabrzmiało by to nieprawdopodobnie.

- Jaka to grupa najemników? - spytał Rączka, gdy Thomas wspomniał o swoich dawnych towarzyszach.

- Nie znasz. Krwawe Legiony. Werbują samotnych wojowników, na których wypięła się reszta świata. Tam każdy ma czyste konto. Można zacząć od nowa przy okazji nieźle zarabiając. Myślę, że stary Energizer byłby zadowolony jak bym go odwiedził. Długo mnie tam nie było. Zbyt długo... - Mężczyzna zrobił pauzę najwyraźniej na kilka chwil pogrążając się w myślach. - To jak? Nie znam idealnie drogi, ale trafimy...

- Nie głupi pomysł. Kiedyś od snajperów o nich słyszałem. Strzelali im w kolana i patrzyli jak się łamią pod wpływem zbroi. Fred?

- Racja. Tylko elita potrafi się naprawdę dobrze posługiwać bronią strzelecką. Ale na wyciągnięcie ręki większość z nich robi całkiem dobrze. Szczególnie synowie szefa. Są najlepsi... To jak Bob?

- Koniec dyskusji - wtrącił Justin, w jego głosie dało się wyczuć nutkę strachu - Thom prowadź.

Więc chcieli usłyszeć jego odpowiedź, jakiekolwiek potwierdzenie. Nie dziwił się. Na ich miejscu chciałby tego samego, lecz nie był pewien czy jest w stanie powiedzieć coś co ich usatysfakcjonuje. Dlatego właśnie sprawiał wrażenie nieobecnego, być może analizował sytuację, może w ogóle ich nie słuchał, może też myślał o czymś całkowicie innym. Tego nie mogli stwierdzić.

- Nie uśmiecha mi zostać najemnikiem zakutym w jakieś blachy. Bez obrazy Thom. I co z naszym ptaszkiem?

- Potrzebujemy go - wreszcie przemówił Bob, a może raczej wydusił z siebie - Teraz... nawet bardziej niż wcześniej.

- Kto powiedział o zostaniu najemnikiem? - spytał od razu Thomas - Zatrzymamy się na jakiś czas. Stary będę klął, może nawet mi jebnie, ale ostatecznie będziemy mieli chwilowy azyl. Bezpieczniejszy niż ruiny. Chociaż ostatecznie i w ruinach mogę pohasać.

- Czemu Fred? - trzymał się swego Rączka.

- Wie czemu porwali Justina... Zna szczegóły - powiedział po chwili, widać było, że waha się czy coś jeszcze dodać, lecz wreszcie rzekł - Ta... dziewczyna... Znam ją.

- I dlatego zabiliśmy naszych, a kolo siedzi i popija sobie wodę?

Na twarzy Boba pojawił się grymas złości, Rączka najwyraźniej nie dostrzegał pewnych faktów. Bardzo łatwo było odpowiedzieć na to pytanie: nie mieli wyjścia. Decyzja została podjęta za nich, sytuacja wymagała takiego rozwiązania, bo nie udało się znaleźć innego. Nie chciał ich w to mieszać, wszystko jednak działo się zbyt szybko by pewnym zdarzeń mogli uniknąć. Denton zdołał poderwać się z podłogi, ze trudem wyciągnął rękę i chwycił Rączkę za ubranie ignorując ból.

- Dlatego, że oni zabiliby nas.

- Puść mnie - powiedział krótko Rączka, z jego oczu bił dziwny, niepokojący chłód.

- Nasi? - spytał Justin, który właśnie upychał po kieszeniach amunicję i zabrał się za ładowanie dodatkowe magazynka do Kałasza - Ruszmy się, dobrze?

Przez kilka długich sekund Denton ściskał jeszcze rękaw Rączki, jednak wreszcie puścił go i ciężko opadł na ziemię. Odetchnął głęboko natrafiając przy tym na znajomy ból. - Rączka, nie musisz brać w tym udziału. - Kolejny oddech, tym razem spokojniejszy i mniej bolesny. - W ruinach może czekać nas śmierć, ale chyba nie mamy wyjścia. Thom, nie wiem czy damy radę odbyć podróż do twoich towarzyszy.

- Za późno. To wyjaśnisz nam o co chodzi? Z jakich przyczyn już niedługo będziemy najbardziej popularnymi osobami w całym cholernym Wielkim Jabłku?

- Wszystko wam wyjaśnię, ale nie teraz - powiedział Bob - Musimy zniknąć. Pomóżcie mi wstać i zabierajmy się stąd.

- Co z naszym “wojskowym” i tym rannym chłopakiem? W końcu zgasł... - Rączka spojrzał na rebelianta.

- Ranny jedzie z nami, co z Skerrittem? - Denton odetchnął ciężko. - Czekam na propozycje, choć chyba nie mamy czasu by zajmować się jego ciałem.

- Zostawmy je. Fred, on ledwo dychał. Justin mu coś tam rozwalił. Ponawiam pytanie, co z rebeliantem? Plan z wsadzeniem go do bagażnika jest ciągle aktualny?

Michael przekręcił głowę i spojrzał wymownie na Rączkę, skurczybyk był naprawdę twardy, nawet poobijany i postrzelony wciąż nieźle się trzymał.

- Ja proponuję przestać tracić czas i iść po Sarę - powiedział po chwili - Boję się o nią, fedzie coś dużo węszą w okolicy.

- Teraz chcesz nad zaufać? Szybko zmieniasz zdanie - zauważył Denton.

- Jedziemy na tym samym wózku Boone. Czy nam się to podoba czy nie.

- Gdzie ona jest?

- Ostatnio widziałem ją w tłumie gdy do siebie celowaliśmy. - Rebeliant wstał i i po chwili podniósł jeden z pistoletów Skerritta, a także zapasowy magazynek i jego własny kastet. - Sprawdźmy najpierw nasz barak.

- Prowadź - rzekł Bob, który zdołał się jakoś zebrać i stanąć na nogach. Nie było łatwo, ale powinien dać radę. - Chce z nią porozmawiać. Potem pomyślimy co i jak. Tylko nie rób głupot Mike, ani tobie ani nam nie potrzeba kolejnej strzelaniny. Sam powiedziałeś, że jedziemy na tym samym wózku.
 
__________________
See You Space Cowboy...
Bebop jest offline  
Stary 10-12-2011, 12:16   #134
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Drzwi otworzyły się gwałtownie, mężczyzna leżący na łóżku podniósł głowę znłupiad książki. Postać, która stanęła w drzwiach była wysoka i szeroka do tego krótko obcięte włosy i pistolet w kaburze udowej nadawały mu wyglądu najemnika albo żołnierza. Chociaż do tego drugiego brakowało munduru, zamiast którego przybysz nosił skórzaną kurtkę i takie same spodnie. Podobnie nosili się najemnicy na zachodzie kraju.
- Reeves.
- Serris. Herbatki nie zamawiałem.
- Nie cwaniakuj chłopcze.
- Nie jestem Twoim chłopcem. Mam wolne a coś czuje, że to nie jest przyjacielska wizyta.
- Denton. Gdzie jest?
- Zgubiłeś swego człowieka? FBI schodzi na psy.
Mike podszedł bliżej łóżka i spojrzał na sanitariusza z góry.
- Jeszcze jeden głupi tekst a stanie się coś niedobrego.
W oczach Dextera pojawiła się lekka sugestia strachu, cofnął się trochę od żołnierza.
- A Schrapnel się wkurwi, ze spieprzyłeś jedyną szansę na dogadanie się z Visotronicą.
- Nie dowie się hibernatusie.
Tym razem na twarzy Reevesa odbiło się autentyczne zdziwienie podszyte strachem. Żołnierz uśmiechnął się.
- Myślisz, że jesteś taki cwany? Pojawiasz się nagle i wkręcasz się do najbardziej złożonej powojennej maszyny politycznej. Bez pleców byś tego nie zrobił. Podobnie nie byłbyś wstanie załatwić niczego z Fry Face. Musi Ciebie lubić. A kogo innego by tak uważała jak nie inną mrożonkę?
Sanitariusz szybko odzyskał fason.
- Ty to jesteś cwany... Przed wojną mógłbyś być kapusiem w armii. O przepraszam... Nie tak tu zaczynałeś?
Tym razem to na twarzy Serrisa odbiła się złość, Reeves chyba trafił.
- Nie przeginaj pały. Ten hotel teraz aż roi się od moich ludzi.
Krótki rzut oka leżącego mężczyzny w stronę leżącego na szafce pistoletu nie uszedł uwadze agenta.
- Nie zdążysz. Gdzie jest Denton? Co planuje?
- Nie wiem. Nie widziałem go od wczoraj.
- Nie mówił nic?
- Jakieś filozoficzne pierdoły. Jeżeli pytasz czy mówił coś w stylu "jutro zrobię w chuja tego pedała Serrisa" to nie, nie mówił.
Wojskowy poczerwoniał.
- A Thomas? Justin?
- Thomas pewnie lata po mieście ciesząc się, że są tu sklepy z bronią i w cholerę naboi. Uważajcie, może zachwiać gospodarkę wykupując wszystkie. A Justin polazł do biblioteki.
- Po co?
- Nie wiem... Pewnie walić konia. Co innego robi się w bibliotece? Co zrobili?
- Rzeź na rynku w slumsach.
Reeves zamilkł na chwilę.
- No ale robicie to ciągle. Znaczy Ty, Fred...
- Nie bez powodu.
- I on nie miał powodu?
- Nie taki o którym bym wiedział.
- A wiesz o wszystkim. Czego chcesz?
- Dorwać ich i powstrzymać.
- Szlachetne. A co mi do tego?
- Możesz coś wiedzieć i mi pomóc. Za to Twoja mała, zimna tajemnica nie opuści tego pokoju.
Obaj chwilę milczeli, w końcu to hibernatus odezwał się.
- Okey ale chce coś jeszcze. Gdy to się skończy ciepłą posadkę gdzieś za biurkiem i "Łuseczkę", w pełni odremontowaną. Zdaje się, że od wczoraj nie ma właściciela.
- Nie mogę sam o tym zdecydować.
- To spytaj swego szefa, ja tu poczekam.
- Nie mam czasu.
- Raczej nie możesz. I tu jest pies pogrzebany. Denton nadepnął na odcisk Tobie nie FBI. Ale nie ma problemu... Pomogę ich złapać i nasze tajemnice nie opuszczą tego pokoju. Do tego jestem przekonany, że gdy ktoś o Twojej pozycji szepnie paru osobom parę słówek o kimś o mojej renomie to i klub i posadka się znajdzie.
- Skurwiel z Ciebie. Zgoda.
- To teraz daj mi się ubrać.
- Masz 15 minut.
Gdy za wojskowym zamknęły się drzwi Reeves odkrył kołdrę i odłożył na bok krótką strzelbę. Po nią zdążyłby sięgnąć.

Nowy Jork; Slumsy
Frederick F. Boone, Justin Rush Junior i Thomas

Stary ford Rączki stał tuż przy sklepie. Aby do niego dojść musieliście przejść nad dwoma trupami żołnierzy. Każdy miał olbrzymią dziurę w głowię. Niedaleko stał następny pojazd, ciężarówka z otwartą paką. Toledo jak tylko Was zobaczył zniknął w środku sklepu. Gdy odjeżdżaliście wyszedł pchając ciężką skrzynię w stronę swego samochodu.

Komandos nieźle znał miast, szybko skręcił w ruiny, okrążając pierwszą. Mruknął tylko, że Skerritt nie przyszedł tu pieszo. Atmosfera była napięta. Głównie za sprawą Michaela, Rączki i Freda. Dwaj pierwsi mieli pretensje chyba do wszystkich a najbardziej do siebie. Nic dziwnego, stali po dwóch stronach barykady. Oddział Chujca nie raz dawał się rebeliantom we znaki a tamci mieli na koncie parę akcji, które odbiło się na żołnierzach.
Jechaliście w stronę baraków zamieszkałych przez robotników, pijaków i tanie kurwy. Mieszkańców slusmów jednym słowem.
Mike kazał zatrzymać się na obrzeżach i dalej pójść pieszo. Komandos zatrzymał samochód.
- Nie bierzcie karabinów. Zbyt zwracają uwagę.
Rebeliant prowadził, mgła powoli rzedła. Po bokach migały ruiny, rozbity w byłym sklepie, z powbijanymi szybami wojskowy, duży namiot, liczne baraki i konstrukcje mieszkalne zrobione ze wszystkie co było pod ręką. Szczury kulące się na Wasz widok, mieszkańcy śpieszący się w swoich sprawach z ręką na broni o ile nią można nazwać gazrurki i pręty zbrojeniowe. Raz minęła Was grupka pijanej młodzieży, jeden z nich, prowodyr z oklapłym irokezem i w podartej kurtce skórzanej miał zakrwawiony podkoszulek i kij bejsbolowy. Zmierzyli Was wzrokiem na co Rączka bez słowa odsłonił obie kabury. Przyśpieszyli kroku.
Przed jednym z baraków leżał trup. Ubrany jak jeden z mieszkańców Pierwszej, dobra, nowa kurtka, jeansy i skórzane półbuty. Normalnie wytrzeszczone oczy porucznika Sandersa z pionu wewnetrznego FBI po śmierci sprawiały wrażenie jakby zaraz miały wypaść. Nierówno łysiejąca głowa była pokryta krwią a obie ręce, jedna krótsza, druga dłuższa przykurczone z połamanymi paznokciami od darcia asfaltu. Obok leżał rozwalony kompaktowy heckler. Przyczyn śmierci mogło być kilka. Przekręcony a chyba nawet złamany kark i wgnieciona czaszka z boku oraz dwie dziury w klatce piersiowej.
To był barak Mike, rebeliant nie zważając na nic wszedł do środka z klamką w dłoni. Rączka spojrzał tylko na trupa i stanął tyłem do baraku wyjmując i odbezpieczając pistolet.
W środku pomieszczenia nie było dużo. Proste łóżko pod jedną z ścian, w koncie zwinięty koc, śpiwór i poduszka. Prosty stół z dwoma krzesłami, drugi większy pod krótszą z ścian zastawiony kubkami, talerzami i produktami spożywczymi, trzy baniaki pięciolitrowe z wodą i pusta balia. Do tego parę książek, głównie pełnych schematów mechanicznych i skrzynka z narzędziami. Ostatnim meblem była szafa wyglądająca jak koszmar stolarza.
Michael klęczał przy blacie kuchennym. Gdy tylko weszliście spojrzał na Freda.
- Nie ma mojego zapasowego pistoletu.
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 20-01-2012, 23:49   #135
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Krypa Rączki ze znaczkiem Forda chyba u każdego fana motoryzacji wywołałaby niekontrolowane wymioty. Thomas do takich nie należał. Tuż po przejściu nad ciałami niemal bezgłowych żołnierzy czarnuch cmoknął widząc zdezelowany wehikuł. Bob i Justin wyglądali na lekko skrzywionych, ale dla kogoś kto dzieciństwo spędził w karawanie kupieckiej niższych lotów to auto było czymś. Nawet ostatni Range Rower czarnucha był w gorszym stanie... pewnie dlatego zatrzymał się tuż przed Findlay. No, ale gdyby nie to, nie poznałby tych przemiłych ludzi, nie miałby okazji zabawić się w Łuseczce i nosić przy sobie więcej niż pół magazynka amunicji. Teraz Thom czuł się kimś. Nie tylko dlatego, że pewnie niejeden z jego towarzystwa by mu w chwili słabości pomógł, ale też dlatego, że on odwdzięczyłby się tym samym. To było dziwne patrząc na jego wcześniejsze wyczyny...

- Ładna furka. Szkoda, że chłopaki nie chcieli się dogadać... - powiedział do komandosa murzyn. - Ustrzeliłeś ich jakąś armatą? - zapytał unosząc brew. - Następnym razem panuj nad sobą. - dodał z przekąsem.

W sumie krążenie po ruinach nie rozluźniło napiętej atmosfery. Reszta patrzała po sobie z powagą a Thomas aby nie gadać od rzeczy sprawdzał AKS. Swoją drogą ładna zabawka. Jakieś pół metra długości, niecałe 2,5 kilogramów wagi, śliczny, profilowany, łukowy magazynek mieszczący 30 pocisków. Widać, że murzyna mocno zainteresowała szyna z boku broni. Już myślał jak będzie z tego pruł, gdy komandos powiedział o zostawieniu karabinów w wozie. "Kurwa" pomyślał jednoznacznie, ale zgadzał się z Rączką. Tym razem nie mogą się rzucać w oczy. Nie bardziej niż to konieczne.


Jazda w stronę baraków pozwoliła Thomasowi jeszcze lepiej przyjrzeć się mieszkańcom Nowego Yorku. To chyba była jedna z biedniejszych dzielnic. Siwi staruszkowie, pijaczki w kwiecie wieku i młode kurwy byli tutaj na porządku dziennym. Przy niektórych niespełna 70-kilogramowych chłopakach Thomas wyglądał spokojnie niczym agent ubezpieczeniowy. "To się nazywa mieć mordę kryminalisty" pomyślał murzyn patrząc na dowodzącego grupce pijaków gogusia. Piękne widoki chyba szybko nie miały się skończyć więc czarnuch wydobył swoją lornetkę i zaczął bawić się jej opcjami...

***

W końcu jazda dobiegła końca, gdy Mike oznajmił, że dalej ruszą pieszo. Dla Thomasa to dobra nowina jako, że będzie mógł na spokojnie poznać tutejsze alejki i zakamarki. Nigdy nie wiadomo, gdzie przyjdzie mu się w przyszłości szlajać. O ile jeszcze ma jakąś przyszłość... Wszechobecna mgła powoli zaczęła rzednąć a rebeliant prowadził ekipę ku swojemu barakowi. Thomas nie miał pojęcia kim była kobieta, o której gadali Denton z resztą, ale tam, gdzie oni tam i on. Do tego Justin niedawno uratował mu skórę. Jak on, kurwa, nie lubił być nikomu nic winien. Musiał to spłacić. Oby szybko.

Mijane karykatury zabudowań Thomas obdarzał nad wyraz chłonnym spojrzeniem. Nie raz na arenie miał gorsze warunki, ale tutaj też nie mieli łatwo. Co prawda oni nie otrzymywali głodowej porcji żarcia i nie byli zmuszani do walk na śmierć i życie, ale... oni też walczyli. Walczyli każdego dnia. Mijanych szczurów murzyn nie kopał, nie wyzywał, nie reagował w żaden sposób jedynie czasem się uśmiechając. Nie za często co prawda aby reszta czasem nie wzięła go za niezrównoważonego psychicznie pojeba.

Akcja z grupą młodzików, na której czele stał dzieciak z irokezem, w skóraku w sumie nie wzruszyła Thomasa. On miał mocne nerwy a chyba żadna broń ręczna nie była go w stanie przestraszyć. Tym bardziej nie w łapach dzieciaka. Gdy Rączka pokazywał im osprzęt Thomas stał obok z lekkim uśmiechem za plecami przykładając nóż do własnego opatrunku. Gdyby coś się zaczęło zerwałby go i "Graj muzyko" jak to mówił pewien sadystyczny Polak. Normalnie dbał o własne zdrowie, ale skoro nawet nie wie czy przeżyje następne godziny to przeżyłby jeszcze trochę bólu. A może nieco więcej niż trochę?

Przed jednym z baraków leżał sztywniak. Precel. Odwłok. Jako, że był ładnie ubrany Thomas od razu przeszedłby do sprawdzania co na niego pasuje, ale zachowując się iście po szlachecku zabrał jedynie magazynek z pociskami od zniszczonego kompaktowego gnata, którego miał przy sobie nieszczęśnik.

- Nieźle go załatwili. Nienaturalny wytrzeszcz, wgnieciona czaszka, skręcony kark i te dwie dziury w klacie. Albo mi się wydaje albo tego nie zrobiła żadna kobieta. Co najwyżej mafia. I to transwestytów. No, ale nieźle się ubierał. Pociski zabieram. - rzucił Thomas, gdy reszta już weszła do środka.

Rączka obstawiał tyły badając otoczenie. Thomas na chwilę wszedł do środka. Gwizdnął cicho. Barak rebelianta, mimo iż dla wielu obskurny dla czarnego by wystarczył. Może to nie kolorowa tapeta i kablówka, ale tyle to dla niego całkowicie wystarczyło. Thomas wydobył Deserta i zważył go w dłoni. Nie chciał aby przy strzelaniu znów łapa szarpała więc zmienił go szybko na Waltera. Ten już lżejszy, pewniej leżący w dłoni pasował murzynowi. Po krótkiej wymianie zdań gladiator wyszedł i dołączył do Rączki. Cokolwiek mieli zrobić lepiej aby zrobili to szybko. Zaraz może tu się zrobić gorąco…
 
Lechu jest offline  
Stary 29-01-2012, 19:28   #136
 
Fabiano's Avatar
 
Reputacja: 1 Fabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumnyFabiano ma z czego być dumny
W środku panował półmrok. Mimo to, Rush widział, że Denton wyglądał nieco lepiej chociaż wciąż był blady. Na twarzy miał wymalowane pytanie. Może te, które właśnie zadał, może inne.

- Co tutaj robi Sanders z FBI? - zapytał Denton - Myślisz, że ona tutaj była? Zabrała broń i zabiła Sandersa?

- Polował na nią. - odparł Rebeliant - Podobnie jak ten drugi na Ciebie. Skądś wiedzą, że dowiedziałeś się prawdy. Wątpię by go zabiła. Inaczej... Nie chciałbym tego. Ledwo potrafiła strzelać a nigdy nie strzelała do człowieka.

Justin rozejrzał się po baraku. Był zmęczony i tylko ze strachy nie walnął się na cudze łóżko. Oparł się natomiast o ścianę. To co zobaczył trochę go zaciekawiło. Podszedł do schematów i zaczął je przeglądać nie mając za bardzo pojęcia o czym tutaj się rozmawia. Co było nie prawdą. Justin nie wiedział kompletnie o co chodzi.

- To dobra kryjówka? - zapytał tylko.

- Już nie.

Słowa człowieka, który niedawno przypatrywał się torturowanemu Rushowi, sprawiły, że Justin poczuł mrówki na plecach. Odwrócił szybko wzrok i zaczął przeglądać schematy, podręczniki i czasopisma natury motoryzacyjnej. Uwagę zwrócił mu odręczny schemat pozytywki.

- Z jednym ochroniarzem uzbrojonym w pistolet - przerwał ciszę Thomas, - raczej nie. Załatwcie wszystko co trzeba i się zmywajmy. Fred zastanów się nad tym jak to rozwiązać. Może da radę jakoś się dogadać. Damy Mike’owi spierdolić i powiemy, że ja i on załatwiliśmy tych żołnierzy i ludzi na rynku. W sumie nie dalekie by to było od prawdy.

Thomas powiedział swoje i wyszedł. W baraku zostało trzech ludzi.

- W tej chwil nigdzie nie jesteśmy bezpieczni, - odezwał się wreszcie Denton. - musimy jednak szybko działać, bo i oni tak robią. Wiesz, gdzie mogła się udać?

Mike chwilę milczał, jakby się zastanawiał.
- Znam. Ale... To nasze kryjówki.

- Rozumiem - powiedział Bob - ale sam powiedziałeś, że jedziemy teraz na jednym wózku. Sarze grozi niebezpieczeństwo, jeśli federalny nie miał oporów by strzelić do innego federalnego, to pomyśl co mogą zrobić jej. Żaden z nas nie chce żeby stała jej się krzywda, chce pomóc swojej córce. Chce się dowiedzieć czemu mnie okłamano.

- Zaufam Ci...

***

Ziemia niczyja. Co by rząd nie mówił, nie na darmo miała taką nazwę i Bob dobrze o tym wiedział. Ruiny wiecznie osnute chemiczną mgłą były idealnym schronieniem dla wygnańców i degeneratów takich jak mutki, bandyci, szczury czy też właśnie rebelianci. Nikt tu żołnierzy Collinsa nie witał fanfarami, prędzej kulką czy dobrze wycelowaną cegłówką. Drogi, o ile można je tak nazwać, były często zasypane, bądź znacząco uszkodzone. Rushowi podróż bardzo się dłużyła. Wszystko wskazywało, na to, że kręcą się w kółko. Rebeliant miał co do tego inne zdanie. Kazał się zatrzymać i poczekać, sam udał się w ruiny, wcześniej zawiązawszy kawałek czerwonej szmaty na przedramieniu.

Po pięciu minutach Mike wrócił w towarzystwie zarośniętego mężczyzny około czterdziestki, ubranego w podarty płaszcz, poplamione spodnie i gumofilce. Wizerunkowi szczura przeczył tylko kałach w dłoniach. Wyraźnie był niezadowolony. Rebeliant podszedł i pokręcił ręką, żeby Denton otworzył szybę.

- Musisz oddać broń, - zawołał, - reszta na razie swoją może zachować. Dalej pójdziemy pieszo.

Denton wstał powoli, żeby nie naruszać rany i oddał pistolet i rewolwer zdobyty w Findlay. Na koniec wyjął z kabury na kostce kompaktowego glocka i nóż taktyczny. Mężczyzna z kałachem ze zdziwieniem spojrzał na nóż, był on wyprodukowany po wojnie ale tak dobrze, że nawet Thomas tego nie mógł powiedzieć. Nóż marines.

- Dobrze. Chodźmy.

Zapuścili się w ruiny. Obdartus ponownie zniknął we mgle z rewolweroem i glockiem Freda. Przewodnik szedł pierwszy.

- Na miejscu obszukają Was wszystkich. Jeśli ktoś nie chce oddać broni będzie musiał poczekać. Sara może tu być. Tu jest jej warsztat.

We mgle zamajaczyły ruiny jakiegoś centrum handlowego. Zniszczone, oberwało mu się naprawdę nieźle, nawet najlepszy łowca nie zaryzykowałby wejścia tam. Mike jednak się na nie kierował. W pewnym momencie przystanął, a z ruin wychynęła dziesiątka ludzi. Wszyscy pod bronią. Kałachy, steny, jakaś M14. Jeden z mężczyzn, wymuskany garniak, podszedł do Mike. AKS w jego rękach wydawał się dziwnie nie pasujący, nawet niósł go jakoś tak niezręcznie.

- Kogo przyprowadzasz Carter?

- Nie mów, że nie rozpoznajesz Brown.

Uderzenie było jak cios w twarz dla elegancika. James Brown, prezes fabryki zbrojeniowej. I już wiadomo skąd rebelianci mieli kałachy.

- Bez nazwisk.

- Nie myśl, że on jest na tyle głupi by Ciebie nie rozpoznać. Jess jest w środku?

- Jest strasznie roztrzęsiona. I bardzo dużo mówi.

Jego wzrok wbił się w Detonam który jedynie skinął głową Brownowi i spojrzał na Mike’a.

- Wejdziemy? - zapytał Bob.

Rebeliant nie odpowiedział od razu, milczał przez sekundę, którą wykorzystał garniak.
- Ten rzeźnik nie wjedzie. Ma za dużo krwi na rękach. Ty Mike oczywiście możesz.

Czerwony tym razem zareagował.
- Normalnie robi się u nas powtórka z centrum. Garniak dyktuje żołnierzom co mają zrobić. Chłopaki, znacie mnie. Scott był ze mną podczas feralnej akcji gdy zginął Dave i Grant. Brandowi pomagałem uczyć jego brata strzelać. - Rebeliant się rozkręcał. - Byłem z wami na dziesiątkach akcji. Ramię w ramię. Część z was wynosiłem rannych, a inni mnie wynosili gdy dostawałem kulkę. Ręczę za niego. Jest pozbawiony broni i chce zobaczyć się tylko z córką. Z Jess. Jego przełożeni okłamali go, powiedzieli, że nie żyje. W drodze próbowali nas zatrzymać. Justin. - Wskazał na Rusha. - Ten chudy, zabił dwóch piechociarzy, a Thomas, ten wielki murzyn, urąbał saperką głowę dla Skerritta, szychę w szpiclowni. Wejdą do środka pod moją opieką i odpowiedzialnością. To jak chłopaki?

Pierwszy broń opuścił ten nazywany Brandem, za nim poszli następni. Garniak patrzył niezadowolony ale się nie odezwał. Za to ponownie przemówił Czerwony.

- A wy co tak stoicie jak pieprzona piechota? Grzecznie zabrać broń i obszukać tych, którzy chcą ze mną wejść. Reszta niech z wami poczeka, nic nie odwalą, a możemy mieć ogon. Pełna czujność. Ja pierdole... Dobrze, że Neo was kurwa nie widzi.

Tak oto na zewnątrz został Rush, Rączka i Thomas. Żaden z nich nie miał ochoty wchodzić w paszczę lwa, czy co tam w tych ruinach się znajduje.
 
__________________
gg: 3947533


Ostatnio edytowane przez Fabiano : 30-01-2012 o 21:07.
Fabiano jest offline  
Stary 30-01-2012, 21:45   #137
 
Szarlej's Avatar
 
Reputacja: 1 Szarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputacjęSzarlej ma wspaniałą reputację
Ludzie z Vegas ponoć zawsze mają szczęście. Gówno prawda. Toledo miał pecha. Najpierw musiał zwiewać z Miasta Neonów bo próbował okantować DeLucce i zwiał do NY. Gdy już zaczęło mu tu się układać, sprzedaż kałachów była warta setek gambli wydanych na łapówki, to jego kumpel okazał się agentem FBI i na zapleczu jego sklepu zabił innego fedzia. Nawet trupa nie zakopał, sam Mike nie miał na to czasu, musiał się zwijać nim zrobi się gorąco. Miał jednak już plan pojedzie nad Misisipi. Tam ciągle muszą walczyć z mutkami a kałachy i naboje do nich pójdą jak świeże bułeczki. Musi jeszcze tylko zgarnąć dziewczyny. Właśnie załadował ostatnią skrzynkę na pakę ciężarówki gdy znowu się zesrało. Przed jego sklep zajechał jeden z tych dużych wojskowych samochodów z wielkim karabinem na dachu. Zobaczyli go, jakby zaczął uciekać mogłoby być gorąco. Zamiast tego otarł pot z czoła i zamknął pakę ciężarówki. Z samochodu wyszli ludzie. Mundury, ciężkie kamizelki i karabiny w łapach. Handlarz uśmiechnął się od ucha do ucha.
- Panowie, mogę w czymś pomóc? Mam na stanie ekspres do kawy, co prawda na sprzedaż ale mogę panów poczęstować kawą. Wszystko dla tych, którzy narażają za nas życie.
Wojskowi rozstawili się. Piątka, czterech z kałachami, w tym jeden młody z przestraszonym wyyrazem twarzy. Toledo go poznał, Jeff, kumpel Rączki. Może się z tego wywinie? Piąty stał z boku, szeroki w barach z maczetą za pasem i karabinem zakończonym tłumikiem na plecach. Żaden nic nie odpowiedział, za to do Mike podeszło dwóch następnych, żołnierz i cywil kulejący na jedną nogę z krótką pompką w łapach. Handlarz i go skądś kojarzył. Odezwał się jednak wojskowy.
- Toledo... Szukamy pewnego renegata, wiemy, że miałeś z nim kontakt. Frederick Boone znany jako Robert Denton.
- Ale panie pułkowniku ja mam wielu klientów. Bob faktycznie czasem u mnie kupował co nie co. Antyki, naboje. Mam koncesje.
- Nie pierdol Toledo, mieliśmy meldunek od naszego człowieka że wchodzi tu w poszukiwaniu Boone'a. Nie wyszedł. Gadaj albo dowalimy Ci współudział i poddam przesłuchaniu.
- Był tu jeden funkcjonariusz ale Bob zdążył już wyjść. Wspominał coś o udaniu się do dzielnicy Uniwersyteckiej ale nie wiem po co.
Wojskowy zmroził go wzrokiem.
- Nie mamy czasu. Indianiec, przestrzel mu kolano.
Ten z maczetą płynnym ruchem zdjął karabin z pleców.
- Nie trzeba. Wszystko powiem. Był tutaj Bob, groził mi bronią. Mieli jeńca, facet w płaszczu koło trzydziestki. Z nim był Rączka, tak na niego wołają, jeden z marines do tego wysoki murzyn z ręką na temblaku, Thomas i facet koło dwudziestki piątki strasznie przestraszony. Przyszedł funkcjonariusz i kazał mi wyjść, wywiązała się strzelanina.
- Coś jeszcze?
- To wszystko, to wszystko...
- Indianiec, kolano.
Szczęknął bezpiecznik karabinu.
- Bob jeszcze rozmawiał z tym w płaszczu o jakiejś Sarze. Jak wychodzili facet już nie był związany.
Oczy wojskowego się zwęziły.
- Dokąd poszli?
- Do baraku tego faceta?
- Tego jeńca?
- Tak.
- Skurwiel. Dobra, zabijcie go.
Toledo szykował się na to, opracował już drogę ucieczki, strach jednak sprawił, że nogi miał jak z waty. Zareagował za to cywil.
- Daj spokój Serries, on chuja wie a Bob nam zwiewa. Puść go, taki szczur jak on pewnie gdzieś się zadekuje.
- Indianiec, strzelaj.
Głos wojskowego był zimny. Mike wybił się rzucając za ciężarówkę. Nie usłyszał strzału, padł, ból paraliżował, zwieracze puściły, krzyk i krwawa piana wydarły się z ust. Zaraz jednak padł drugi strzał. Po nim dla Michaela Toledo, urodzonego w Vegas, zamieszkałego w Nowym Jorku nie było już nic.

Nowy Jork; Ziemia Niczyja; Kryjówka rebeliantów
Frederick F. Boone

Weszliście do ruin przez właz jaki jest montowany na niektórych ranczach przy piwnicach. Był dość dobrze zamaskowany, przymocowano do niego gruz, jakieś pręty... Może i ciężko było go podnieść ale utrudniał znalezienie. Drabina prowadziła w dół i podczas schodzenia rana dawała się we znaki, jednak obrywałeś gorzej więc nawet nie zakląłeś. Korytarz na dole był wąski ale ktoś go chyba niedawno odnowił, ściany były gładkie, wyściełane blachą a nad głową paliły się dwie gołe żarówki. Pierwszy szedł Brown, za nim Mike a na końcu Ty, nie przypominało to konwojowania jeńca.
Wyszliście na ogromną przestrzeń, podejrzewasz, że jest to jeden z poziomów parkingu jednak samochodu nie było ani śladu za to było pełno ludzi. Parę dziesiątek. Trzydziestu, pięćdziesięciu, siedemdziesięciu? Ciężko było powiedzieć.
Nie widziałeś wśród nich zarośniętych facetów z wielkimi nożami za pasem i karabinami w łapach knujących właśnie jak rozwalić system. Wręcz mało było osób z bronią długą. Dwóch wartowników z stenami przy korytarzu z którego wyszedłeś i tyle. Za to całkiem nie daleko trójka dzieci grała w klasy a jakaś starsza kobieta czytała dla paru innych bajkę, obrazek jak nie z tej epoki. Brown podszedł do niej a Mike machnął na Ciebie ręką byś szedł za nim. I wtedy coś przykuło Twoją uwagę. Facet, który Was minął i zniknął w korytarzu. Znałeś go, widzieliście się czasem na odprawie u Serriesa. Nie pamiętałeś jego imienia ani stopnia ale z pewnością był w FBI.
Szedłeś między ludźmi na których polowałeś, paru chyba Ciebie rozpoznało, nienawistne spojrzenia, szepty... Byli oni jednak w mniejszości. Pod ścianą siedziała młoda parka, nie mieli jeszcze z dwudziestki. Chłopak nie miał koszulki a jego pierś obwiązywał bandaż, zakrwawiony. Obejmował on siedzącą obok blondynka. Na widok Mike machnął do niego ręką i się uśmiechnął.
Szliście dalej, pod ścianą na przeciwko Was ktoś zrobił warsztat. Pułki z narzędziami, kanał przy którym stał motocykl crossowy a na nim siedziała pochylona brunetka, ciemne włosy zasłaniały twarz ale ją rozpoznałeś. Obok kucał tyłem mężczyzna.
Mike się zatrzymał, widać, że nie był już taki pewny siebie. Sara podniosła wzrok, widziałeś zaczerwienione od płaczu oczy, rozszerzone na Wasz widok. Rebeliant niepewnie się uśmiechnął i wskazał zdrową ręką na Ciebie, machnął nią jakby Ciebie poganiając sam jednak się nie ruszył.

Nowy Jork; Ziemia Niczyja; Posterunek rebeliantów


Zostaliście sami z rebeliantami. Większość się rozeszła z Wami została dwójka. Grubszy chłopak, młodszy z dwa lata od Justina i kobieta z toporkiem strażackim w ręce, która przedstawiła się jako Drwal. O dziwo nie byli do Was źle nastawieni, wręcz przeciwnie po słowach Mike byli przyjaźni. Oboje chyba lubili rozmawiać. W sumie nie mieliście z buntownikami nigdy kontaktu, jedynie niedawny Rusha z z Rossem. Ale czy FBI było lepsze lub gorsze? Serries też chciał torturować Juniora a jego przełożony przeszkodził temu i puścił młodzieńca. Dali Wam najpierw sprzęt, uratowali tyłek a potem polowali na Boba. Ludzie są różni to wiedzieliście na pewno, kwestia czy jeden różni się od drugiego czy są różni dla różnych ludzi. Nie mieliście jednak nastroju na zbytnie filozofowanie. Chwilę milczeliście gdy Drwal zwróciła się do Thoma.
- Naprawdę walczyłeś na arenie?
 
__________________
[...]póki pokrętna nowomowa
zakalcem w ustach nie wyrośnie,
dopóki prawdę nazywamy, nieustępliwie ćwicząc wargi,
w mowie Miłosza, w mowie Skargi - przetrwamy [...]
Szarlej jest offline  
Stary 04-02-2012, 16:04   #138
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Rączka, Thomas, Justin, Drwal i młody grubas, którego imienia murzyn nie znał... Ekipa, której członkowie reprezentowaliby całkiem inne warstwy społeczne... całkiem inne życie i jego warunki... całkiem inną śmierć. Teraz jednak byli zespoleni przez los. Dlaczego? Przez wygibasy Thoma, które miały miejsce na rynku? Zapewne. Przez Justina, który potwierdzając swe człowieczeństwo pomógł kumplowi w potrzebie? A może potwierdziłby je gdyby właśnie mu nie pomógł? A może przez komandosa, który przekreślając dalszą karierę w FBI zabił grupkę pseudo-twardzieli przed sklepem Toledo? Na pewno. Teraz jednak to nie miało znaczenia. Już było za późno. A Thomas jak jebany czarny anioł śmierci powiedziałby, że niczego nie żałuje. Że gdyby miał wybierać zrobiłby to drugi raz. Bo nie potrafił znieść, że jedną z nielicznych osób, które na przywitanie nie rzuciły mu magazynka ołowiu ktoś śmiał porwać i torturować. Takim był...

Mimo temblaku i lekko zmarnowanej miny czarnuch nadal wyglądał zadziornie. Przewieszoną wcześniej torbę położył pod nogami a AKS przewiesił przez plecy. Był gotowy walczyć mimo komplikacji zdrowia. Był gotowy poświęcić życie za tych, którzy nie bali się stanąć do niego plecami. Kiedy zostali sami Justin i Rączka stanęli, gdzieś z boku a kobieta z toporkiem strażackim podeszła do Thoma zaczynając rozmowę.

- Naprawdę walczyłeś na arenie? - zagadnęła.

- Taa... Ale bardziej z przymusu i chęci ratowania własnej dupy niż z pasji. Byłem niewolnikiem. - powiedział Thomas nie ukrywając swojej historii.

- Teksańczycy to barbarzyńcy. To prawda, ze musieliście walczyć z mutantami i z maszynami?

- Niektórzy pewnie tak, ale mnie wykupili zanim zdążyłem na takie widowisko trafić. Potem przygoda z najemnikami i wyszło, że jestem wolny. Tylko ta jebana ręka. - powiedział pokazując na temblak.

- Alahama Ciebie potrąciła?

- Dostałem kulkę. A tak, kurwa, lubię tę rękę. Słuchajcie może jakoś się lepiej schowamy aby widzieć drogę z ukrycia? Lepiej być zaskakującym niż zostać zaskoczonym. - powiedział murzyn z krzywym grymasem. - Boli jak jasny chuj.

- Dave obserwuje drogę z termowizji a Łańcuch i Steve z ruin. My robimy za gońców i wsparcie.

- Gońców? Nie wiem co ty znaczy, ale szybko biegam. Poza tym mogę kogoś jebnąć jak dacie mi jakąś broń. Znaczy ręczną. A poza tym mam klamki i AKS. Macie gnaty jakieś? - zapytał czarnuch.

- Tylko to co widać. - odparła kobieta, której przez plecy zwisał kałach. Chłopak był uzbrojony w stena. - Mego narzeczonego Ci nie oddam. - dodała Drwal uderzając płazem toporka o otwartą dłoń i się uśmiechając.

- Mi narzeczoną i kochankę zabrały te kutasy. Że niby nie można karabinu ani miecza w NY nosić. Pierdolenie. Czyli nie da się kupić u was topora czy innego porządnego żelastwa? - zapytał murzyn udając zasmucenie.

- Topór, miecz... Gadasz prawie jak jakiś Federasta. Siekierę kupisz prawie wszędzie a jakieś dziwne maczety widziałam w antykwariacie w Pierwszej. Tam spróbuj.

- Jak bym chciał gówno to mam. - powiedział Thomas sięgając do torby i z kliknięciem rozkładając pałkę teleskopową Skerritta. - Taka sobie pałeczka.

- No, ale wiesz. Dopiero się poznaliśmy a Ty mi już pokazujesz swoją pałę... - słowa kobiety wywołały śmiech rebeliantów. Thomas wybuchnął szczerym śmiechem jednak nagle go urwał.

- Jak bym chciał Ci pokazać “moją” pałę to bym musiał stanąć tam. - pokazał trzymaną teleskopówką okolice murka oddalonego o parę metrów. - Aby Ci się krzywda nie stała. Macie jakieś granaty albo większy kaliber jakby terenowe auta podjechały albo jakieś skurwysyny z kamizelkami? - zapytał po chwili.

- Ta... Ci z małymi zawsze tak mówią. A to co mamy to nasza sprawa. - odparła kobieta. "Wyszczekana suczka. Lubię takie" pomyślał Thomas uśmiechając się sam do siebie.

- Ci z małymi? Ale oni mówią “takim głosem”. - powiedział murzyn udając przez ostatnie dwa słowa głos kastrata. - A może to mój naturalny głos tylko udaje? Wiesz jak mamy już razem kogoś ubić czy pilnować czegoś nawet porządnie fajnie będzie jakoś współpracować. Za czasów areny było mi to obce, ale u najemników i ostatnio nauczyłem się, że współpraca daje wiele korzyści. - powiedział odsłaniając połę torby a tam rewolwer, 1911 i od groma pocisków. - Masz kamizelkę?

- Niet. Wiesz... Jasne będziemy współpracować jak mieliście ogon, ale nie mogę Ci powiedzieć ile i jakiego sprzętu mamy. Więc nie naciskaj wielgasie... - "Wielgasie? Wcześniej mówiła o małym. Sama sobie przeczy."

- Ok. Muszę wiedzieć. Ja mam kamizelkę nową. W razie co zasłonię Cię własną klatą więc się nie martw. Dla mnie kamizelka czy noktowizor to bajery. A co do sprzętu spokojnie. Mam własny.

- Ty chyba nic nie kumasz. Działamy nielegalnie, z podziemia. FBI od lat próbuje nieudolnie odkryć, gdzie mamy siedziby i ile czego mamy, nie wychodzi im dlatego nikomu nie możemy powiedzieć “mamy tyle a tyle sztuk takiej a takiej broni i do tego tyle amunicji”. Widzisz co mamy, jak jesteśmy uzbrojeni i to musi Ci wystarczyć.

- Spokojnie. Nie chciałem od razu wam życia po ilości kapsli układać na nowo. Jak już otworzę własną żarłodalnię gdzieś w NY może wpadniecie? Tylko bez tych opasek i innych. Nie chce szpicli w lokalu. Ciekawe czy po zabiciu paru osób jestem już ugotowany. Jak to u was w Yorku wygląda?

- Jeśli wiedzą, ze to Ty to tak. Zrobią obławę i dupa. Chodź znam takich którzy żyją mimo listów gończych. Większość jednak wcześniej czy później ginie. Niestety, chuje są skuteczni. O jakich opaskach mówisz?

- No tych, czerwonych. I ogólnie waszych znakach rozpoznawczych. No, ale jak są skuteczni to pewnie niedługo umrę a jak nie to spierdalam stąd. Chyba, że przyda wam się pomoc w zamian za dobranie się do dupy paru ludkom w NY.

- Pogadaj z szefostwem. Suzi, Jamesem lub Darenem. Może Ciebie przyjmą a arafatkę nosi tylko Mike.

- Aha. No ja bym musiał gdzieś na lewo opchnąć nieco fantów, wydobrzeć, a jak byście mi zaoferowali bezpieczne miejsce do treningów to bym dla was robił. No i może wyszkolił parę osób w tym co robię najlepiej... Jak dożyję to pogadam z szefami.

- Od szkolenia ktoś by nam się przydał. Po śmierci Neo, Granta i JT zajmuje się tym Mike, ale nie może sam robić wszystkiego. No i nie jest tak dobry jak oni.

- Umiem strzelać i lać się żelastwami. Poza tym jestem nawet odporny i mogę długo zapierdalać. Nie jestem chory. Jak wy mi pomożecie ja wam pomogę. Dawno nie trenowałem porządniej na bezpiecznej ziemi. Znaczy musiałbym zrobić grafik itd. ale znam się na tym. Wielu ludzi bym mógł nauczyć porządnych podstaw. Kim są ludzie, o których mówisz? Jacyś weterani? Lepsi od Mike’a? Nie wygląda na lebiegę chociaż, rzecz jasna, bym go z przedziurawionym barkiem połamał. - powiedział z szerokim uśmiechem gladiator.

- Neo był dowódcą Czerwonych, marzeniem każdego z naszych wojowników było dołączyć do nich. Kiedyś był w armii, szkolili go przedwojenni żołnierze. Potrafił z kilometra ustrzelić człowieka w ruchu. JT i Grant dołączyli do nas i też chyba byli w armii. Neo to wyczaił ale szanowaliśmy to, że nie chcą o sobie mówić. JT był snajperem a Grant strzelał świetnie chyba ze wszystkiego. Wszyscy zginęli podczas niedawnej akcji.

- Chujowo. Przykro mi. Może z pyska kogoś takiego jak ja nie brzmi to zbyt pocieszająco, ale wiem jak to jest stracić ważną osobę. W sumie nigdy nie miałem rodziny, ale całą karawanę, w której się wychowałem wybiła banda łowców niewolników. A przyjaciela nie widziałem od tygodni. Chyba jedynego zanim poznałem ekipę Boba. - powiedział Thomas przypominając sobie Legiony i ludzi, których tam zostawił. Głównie Gordona...

- Przykro mi. Bob to ten fedź? - zapytała Drwal.

- Taa... Znaczy ten co poszedł z Mike’iem. A ty od dawna tu jesteś? Ja w NY z 3 dni. - powiedział murzyn rozglądając się. - Piękne miasto chociaż nie wszędzie.

- Urodziłam się w nim. Moi rodzice z niego pochodzą. To moje miasto dlatego nie boję się za nie krwawić i zabijać.

- Masz o co walczyć. Ale ta walka będzie ciężka. Lubię takie dlatego jak dożyję to do was dołączę. Znaczy jak się góra zgodzi. A jak nie to spierdolę gdzieś i coś otworzę. Muszę zacząć na nowo trening. Strasznie się zaniedbałem. A wiesz dziwne. U najemników nie doceniałem tego, że za narażanie dupy miałem super salę do ćwiczeń, dobre żarcie, nocleg i nie martwiłem się czy jutro będę miał czas na coś tam. Grafik znałem. A tak to chujowo. Latam, strzelam, zabijam jakoś tak bez celu... Miałaś tak kiedyś?

- Nie. Cel to jedyne co nam zostało. Nie mamy sal, dobrego żarcia a nocleg czasem polega na śpiworze w ruinach, ale mamy za co i dla kogo walczyć.

- Żarcie przeżyje, ale meta z miejscem na trening się przyda. Nie martw się nie spodziewam się sal z kafelkami na glebie. Ja byłem niewolnikiem. Jak bym miał kogoś trenować to trza mieć jakieś zadupie. Ale zobaczymy co się wydarzy na czasie. Mam złe przeczucia. Po jakimś czasie na arenie po prostu czujesz takie głupie coś. Raz zapach, innym razem ciary, a jeszcze innym ktoś w okolicy straci flaki zanim cokolwiek poczujesz. Dlatego wolę być czujny. A ty dla kogo walczysz? Bo chyba nie tylko dlatego, że York to twoje miasto?

- Właśnie dlatego. - odparła kobieta patrząc na Thomasa jakoś tak poważnie.

- Ja w sumie nie jestem tak przywiązany do żadnego miejsca. Zawsze przenosiłem się z miejsca na miejsce. Podróżowałem. Raz wozem, raz w klatce, a nawet wierzchem się zdarzało. No, ale nigdzie miejsca na długo nie zagrzałem. Więc ten powód dla mnie odpada. Zawsze biłem biedę dlatego kasa mnie pociągała, ale teraz... mam już tyle, że na jakiś czas mógłbym się gdzieś zbunkrować i siedzieć.

- Każdy ma swój sposób na życie i cel w nim.

- Jeden go ma inny nie. Ja dla przykładu miałem taki cel aby odzyskać wolność. Jestem wolny. Co teraz nie wiem, ale jak to mówią pożyjemy zobaczymy. Często na tym powiedzonku się kończy. Dobrze tym machasz? - zapytał wojownik wskazując na toporek strażacki.

- Ciągle nim macham a to o czymś świadczy.

- Jakby zaczęły kule świstać możesz na mnie liczyć. Znaczy jak kogoś nie ustrzelę to dojebie go na blisko. Zawsze lubiłem dobre, starodawne klepanie michy kawałem żelastwa. I póki co nikt mnie mocniej nie oklepał o czym świadczy zerowy stan blizn na pysku. - powiedział pokazując profil czarnuch.

- Gdy kule latają raczej nie masz szans na zarąbanie kogoś toporkiem. Taki ich urok.

- Pewnie nie. Dlatego mam tu parę motywów. O chociażby mój Walter. Pierwsza klasa klameczka. Albo ten nowy 1911. Tylko wygląda na taki z FBI czy coś... - powiedział z dziwnym grymasem Thomas. - Wychuchany jest.

- Wiesz co jeszcze robią faceci z małymi? Zbytnio jarają się klamkami. - słowa zostały złagodzone przez śmiech kobiety.

- Jak tak to mam najmniejszą pytkę na wschód od Cansas. - powiedział z uśmiechem. - Kiedyś musiałem szczędzić amunicję a teraz... jebię ile wlezie i się nie martwię. Kiedyś jak wystrzeliłem o 1 pocisk więcej niż trzeba było to miałem opierdol. A teraz... zajebista sprawa. - kobieta jedynie skinęła głową. Temat broni chyba ją nudził. Nastąpiła chwila ciszy a Thomasa coś trapiło, dlatego zajął głos.

- A tak poza tym to masz jakaś obsesję na punkcie wielkości pał otaczających Cię mężczyzn? - zapytał z uśmiechem.

- A czemu Ciebie obchodzi jakie pały preferuje? - zapytała patrząc spod byka na murzyna.

- Yyyy... Skąd ten wniosek? Ja tylko zapytałem czemu. Nie mówię, że coś...

Thomas nigdy nie był mistrzem ciętej riposty czy kulturalnego dialogu. Bardziej interesowało go klepanie michy, strzelanie czy trening. Głównie to trzecie. A Drwal... podobała mu się. Pewnie dlatego, że gdy ostatnio mógł porządnie obcować w kobietą przerwał mu jakiś wielki Meks - przyszły truposz - oraz jego cyrkowa ekipa. Chłopaki mieli jaja co oczywiście nie przeszkodziło rannemu Thomasowi i jego towarzyszom pozbawić ich przyjemności ich posiadania. Czarnuch musiał się przygotować. Przez tą całą gadkę nieco za bardzo się rozluźnił. Rana bolała jak diabli a on nie mógł tracić czujności. Rozłożony teleskop położył na wyciągnięcie ręki na torbie. W dłoń wziął za to Waltera. Plan był prosty. Jak ktoś wleci najpierw ogarnia magazynek czy dwa z klamki a potem - jak będzie okazja i sposobność - wita ryjem metalowe obicia pałki Skerritta.

 
Lechu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:21.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172