Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-12-2011, 17:54   #72
Kelly
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
Lady Yllatris i Igan Mardock
Piękne panie, bogaci panowie, lub, jak kto woli nieco szczerzej: bogate panie i bogaci panowie, zajmowali zamek. Suknie, za które można kupić całe wioski, kosztowności warte majątek, konie mające rzędy wysadzane drogocennymi klejnotami. Cudowny obraz elity władzy. Lady diGrizz zaprosiła wiele znaczących osobistości. Yllatris poznawała niektórych wizytujących jej przybytek, ale nie wszystkich. Wydawało się, że na balu pojawiło się sporo obcych, mówiących południowym akcentem. Może Cormyr, albo Sembia? Byli także przybysze znad morza, od Wybrzeża Mieczy aż do dalekiego Amn. Ci wyróżniali się smagła skórą oraz strojami, w których dominował zloty kolor, tak ukochany przez tamtejszych magnatów.

Wielka sala balowa należała naprawdę do komnat, które wypadało zobaczyć. Była naprawdę takich rozmiarów, że zaproszeni goście doskonale mogli się w niej pomieścić oraz tańczyć w takt muzyki. Co ciekawe, wbrew obowiązującej modzie, lady diGrizz wybrała żwawą muzykę taneczną, nieco trudniejszą do tańczenia, ale weselszą. Widocznie goście radośnie akceptowali tą niespodziewaną atrakcję, gdyż Igan oraz Yllatris słyszeli ogólny śmiech oraz radość.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Ybs0x1EaAPQ[/MEDIA]


Właściwie nie działo się nic wielkiego. Yllatris od czasu do czasu pozwalała sobie skinąć niektórym znajomym, wszakże pod warunkiem, ze akurat przebywali sami. Kapłanka znana była ze swojej działalności, stąd nie chciała psuć sobie klienteli. Każdym ruchem, gestem podkreślała swoja władzę nad nową zabawką pod postacią Igana. Nie musiała zresztą tego aż tak zaznaczać, powszechnie zdawano sobie sprawę, ze właścicielka domu publicznego może przyprowadzać swojego kochasia. Profesja oraz wyznawane bóstwo czyniły jej pozycję nieco dziwną: nie była wprawdzie traktowana, jak prawdziwa dama, ale jednocześnie mogła sobie pozwolić na rzeczy, które dla prawdziwej damy były całkowicie niedopuszczalne. Mijały kolejne tańce, lady diGrizz zaś nie pojawiała się.

Igan rzucił dyskretnym znakiem Yllatris, po czym wycofał się robiąc zbolało – sprytną minę. Klasycznie skinął po drowkę, która rzeczywiście, nie opędzała się od klienteli. Inne dziewczyny Yllatris rzeczywiście uczciwie pracowały obsługując gości. Piękne profesjonalistki: pełen uśmiech, full service oraz całkowita dyskrecja. Co chwilę jakiś rozbawiony pan brał pod rękę pracownicę Yllatris po to, by zniknąć na chwilę za ukrytą ścianką niewielkiego pokoju.



W okolicznych pokoikach
Całą noc robota dzika,
Seksualny kontredansik:
Na momencik, na kwadransik,
Na portiera tajniak mruga:
Portier - owszem, portier - sługa,
Ta w woalu, tamta w szalu,
Na kwadransik, prosto z balu,
Na momencik, ot przelotem,
Szybko - i na bal z powrotem …



Następnie obydwoje wracali na bal. Tym razem całkowicie oddzielnie. Panowie często pogardliwie spoglądając na oddające się im przed chwilą panienki. Takie właśnie spojrzenia wchodziły do zakresu obowiązków wszystkich prostytutek. Zgadzały się znosić pseudomoralną wyższość klientów, przyjmując ich słodkie pieniądze. Ogólnie obydwie strony uzyskiwały to, co chciały

Niemniej drowka nie miała powodzenia. Rzecz jasna, każdy niemal spośród wielbicieli pięknych dziewcząt lekkich obyczajów chętnie spróbowałby posmakować ciemnoskórą dziewczynę, jednak reputacja tej rasy zniechęcała. Pomimo wyczynów Drizzta do'Urdena oraz wyznawców Elistrae. Drowka nie przejmowała się tym. Tym bardziej, że uwiarygadniając przemianę miała na sobie nadzwyczaj skąpy strój. Przyciągał męskie spojrzenia, lecz jednocześnie rodził obawę.


Korytarz pełen był służby. Zwracali oczywiście uwagę na Igana ze względu na jego towarzyszkę, ale właściwie ich zerknięcia kryły wyłącznie zazdrość, albo zdziwienie, lub obrzydzenie. Wszystko najczęściej jednocześnie. Nikt się nie przejmował, gdy zerkali do pokoi, bowiem cóż, przy takim zamieszaniu każdy myślał, że szukają jakiegoś przybytku, gdzie mogliby chwilę się pobawić. Spośród osób znajomych, Igan dostrzegł jedynie Altona Wisdbroma, który miał swój udział wrabiając go swego czasu. Urzędnik półleżał na fotelu, gdzieś za ścianką niewielkiego pokoju. Wydawał się spać, usta miał otwarte, obok zaś brudziło wspaniały dywan rozlane wino oraz przewrócony kielich, który wypadł widocznie Wisdbromowi, kiedy przysnął.

Tymczasem kapłankę nawiedził kompletnie niespodziewany gość.


Szambelan dworski Lady Alustriel. Ten sam, którego kochankę Yllatris tak długo udawała. Niespecjalnie się oglądając, niedaleko dostrzegła przystojnego młodzieńca. Niewątpliwie Dantos Mantoji.
- Witaj pani – skłonił się lekko szambelan mówiąc cicho, lecz naprawdę twardo – spytam wprost, dlaczego stoisz na drodze mojego szczęścia? Słyszałem niedawno od osób godnych zaufania, że nie tylko podburzasz moją głupią córę, ale jeszcze rozpuszczasz złośliwe plotki na mój temat. Uważaj, jestem całkiem gruba rybą, nie złapiesz mnie na wędkę. Najpierw jednak powiedz, dlaczego działasz przeciwko mnie. Chcesz pieniędzy pewnie. Wara, powiadam.

Marcus von Klatz

Właściwie nie wyglądało to dobrze. Jednak Carter skinął.
- Nie wiem, jaka broń nam wydadzą. Nie wiem, jakich będziemy mieli przeciwników – mruknął.
- Mam jeszcze nieco czarów leczniczych – przyznała Unatris, patrząc niepewnie na mężczyzn - acz niewiele – dodała.

Kolejne chwile spędzili już na korytarzy, pędzeni przez strażników, którzy przerwali prowadzone przez nich ustalenia.
- Zapraszamy na główne danie – zarechotali. - Hehe, nie wy. Takich traktujemy na deser.

Okrągła arena przypominała właściwie basen mający kształt koła. Wewnątrz bili się gladiatorzy, dookoła zaś stała elita cywilizacji, krzycząc, obstawiając zakłady oraz śmiejąc się całkiem wesoło. Akurat trafili na koniec walki. Nieznajoma kobieta stała na arenie spoglądając dziko, niczym prawdziwy drapieżnik. Marcus właściwie odnosił wrażenie, że czymś ją podkarmiono, jakąś zakazaną substancja, która odbierała wolę, za to pobudzała agresję, bowiem kobieta swoim zachowaniem przypominała panterę.


Przyodziano gladiatorkę tak, by męska część widowni miała sporo uciechy oglądając kształtne, umięśnione ciało. Jednak Marcusa zdziwiło, ze wśród widzów jest sporo pań. Nieopodal wojowniczki leżał pokonany wielgaśny wilk. Kobieta, jakby nic nie widziała, nie słyszała. Biegała wewnątrz areny od krańca do krańca warcząc, próbując doskoczyć do widzów, krzycząc coś, czego Marcus nie zrozumiał. Zwierzę, zaszczute zwierzę, tym była.
- Lady diGrizz potrafi wytresować każdego – mruknął strażnik – Marcja – wskazał na gladiatorkę – dawniej zajmowała się ochrona kopalni w Nesme. Na polecenie tych kupców głupków sembijskich, próbowała odebrać lady coś, co do niej nie należy. Tymczasem widzicie, jest nikim. Próbowała wkurzyć lady diGrizz hardością. Tfu – splunął na bok – po co jej to było. Teraz, kiedy się ją spuści do walki niczym psa, nie może przestać.

Strażnik miał rację. Marcja biegała chwilę, lecz potem zrzucono na nią sieć. Rzucała się, zrywała, próbowała dźgać, lecz kilku silnych mężczyzn spętało ją niczym kokon. Wyła, warczała, chciała dźgać, jednak sieć skutecznie blokowała kobiecie ruchy. Wynieśli ją wreszcie pozostawiając Marcusowi scenę, która ciagle nie chciała opuścić jego obolałych myśli.

Strażnik obrócił się.
- Teraz wasza kolej.
- Z kim walczymy?
- To jeden wojownik – prychnął strażnik. - Zwą go Mizzrym.


Marcus pobladł.
- Kochanie – szepnęła Unatris do swojego wybranka, młodszego od niej Cartera – musimy, musimy przetrwać. Dla ciebie, dla mnie oraz … nie chciałam ci mówić, żeby cię nie martwić, ale sądzę, że urodzę dziecko. Nasze dziecko. To znaczy nie jestem pewna, ale dwa tygodnie temu powinnam mieć … wiesz, co każda kobieta. Tymczasem nic. Może to porwanie, nerwy, ale może, no wiesz …
- Kochana moja – porucznik wydawał się zszokowany. Podniósł głos – moja Unatris, moja, nasze dziecko – powtarzał.
 
Kelly jest offline