Zanim Barelard zdążył się odezwać w ramach akceptacji stróżowania przesyłki, już wynagrodzenie spadło do zera. Zaklął tylko siarczyście obrzucając krzywym spojrzeniem pozostałych z paczki 'bołdygardów' (a może packgardów?)
- Rompavum itu enru.
Na nieszczęście poleciał po całości w niezbyt właściwym języku dla przekleństw czego efektem był pojawienie się niewielkiego stworka.
Zanim się ktokolwiek zorientował Barelard już z różową brodą (za sprawą chichoczącego chochlika) próbował ubić kosturem żartownisia. Ostatecznie chochlik pokazał w całej okazałości język i wyfrunął na zewnątrz.
- No dobra - znużonym głosem mag począł się wreszcie komunikować z otoczeniem - to skąd odebrać ta paczkę i dokąd mamy ją zanieść.
Nie ma co ukrywać ale stwierdzenia "jeśli", "żywi" i "nie zaglądać do paczki" wzbudziły zainteresowanie u maga. O ile głos wskazywał na pełne znużenie, to oczy zdradzały podekscytowanie. Poskubał się po różowiótkiej brodzie. Przed głowę przegalopowała mu jeszcze myśl co też Tomisław uczynił z wyłowionym drowem.