Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-12-2011, 17:01   #3
Efcia
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
A hrabstwo rzeczywiście zapyziałe było. Góry i doliny, góry i doliny, góry i doliny. Trakt, jeżeli to coś czym jechali, tak nazwać można było, był zaniedbany, miejscami zarośnięty.



Mimo jakości dróg jechało się nawet przyjemnie i w miarę szybko. Byłoby szybciej gdyby jego przewodnik nie zatrzymywał się co chwila na opróżnienie pęcherza. I oczywiście za chwile uzupełniał niedobór płynów.
Koło południa zatrzymali się na krótki odpoczynek połączony z posiłkiem, którego Jasper domagał się już od dłuższego czasu. Był i plus posiłku, po za napełnieniem sobie żołądka. Złotousty zamilkł wreszcie. Nie żeby rycerz miał coś przeciwko pieśnią i balladą serwowanym mu przez Jaspera Złotoustego, ależ ile można było??
Jakąż ulgę wiec Wilhelm poczuł usłyszawszy wreszcie śpiew ptaków. Szum wiatru wśród drzew. Cisza. Czarny Rycerz nigdy nie myślał, że będzie się z niej cieszył.
Po skończonym posiłku, ku rozpaczy Złotoustego, szybko zebrali się i ruszyli w dalszą drogę. Jak wynikało z zapewnień przewodnika, za godzinę jazdy mieli dotrzeć do mostu, który umożliwi im przejście na druga stronę rwącego potoku i już, już mieli dotrzeć do wsi, gdzie swoje leże miał smok.
Jasper ponownie zaczął umilać drogę swymi pieśniami. Wilhem w pewnym momencie nie wytrzymał i dobitnie kazała mu się zamknąć. Co też grajek niechętnie ale uczynił.
Rzeczywiście, godzina jazdy i dotarli do mostu. W zasadzie kładki przerzuconej przez rwący potok. Tyle tylko, że ostatnia nawałnica ją zerwała. Jasper zaklął szpetnie pod nosem. A Wilhelm mu w myślach zawtórował. Nie dało się w tym miejscy brudu pokonać. W zasięgu wzroku nie było tez innego miejsca gdzie można byłoby rwący potok przekroczyć.
Jasper podrapał się po brodzie.
- Obawiam się panie, że będziemy musieli dużo drogi nadłożyć. - Skrzywił się przy tym. - Tędy przejechać się nie da.
Teren podnosił się. Usiany był licznymi głazami i skałami. Gęsto porośnięty drzewami. Pieszy możeby i przeszedł, ale konno z pewnością się nie dało.
- Ile??
- Musimy wrócić do tego rozwidlenia. - Zaczął rozwodzić się bard. - Następnie ominąć górę...
- Ile dokładnie?? - Przerwał mu niecierpliwy Ravenwild.
- To będzie jakiś dzień drogi, mój panie. - Ręką zasłonił twarz, jakby chciał się od ciosu osłonić.
Po dłuższej chwili otworzył jedno oko i z pewną niepewnością przyjrzał się Czarnemu Rycerzowi.
Wilhelm przyglądał się mu z lekkim zdziwieniem. W końcu, gdy bard otworzył oboje oczu, Rycerz rzucił tylko krótkie.
- Prowadź.
Jasper uśmiechnął się niepewnie i ruszyli.
Gdy zbliżali się do wspomnianego rozwidlenia dróg, bard nie wytrzymał panującej ciszy. Ciasza to coś co nie leżało w naturze przewodnika Ravenwilda i Czarny Rycerz chcąc nie chcąc musiał się z tym pogodzić. Wszak nie będzie lał barda po mordzie, to nie licowało z powaga Rycerza Zakonu Zeusa. Toteż przymknął oko na to.
Z początku Jasper odśpiewywał sobie cichutko. Co było jeszcze znośnie. Ale z czasem, zachęcony tym, że rycerz uwagi mu nie zwraca, Złotousty śpiewał był coraz donośniejszym głosem.
Wilhelm już już szykował się by zwrócić delikatnie uwagę bardowi, że jego wyczyny mogą im niepotrzebnych kłopotów narobić, gdy chyba sami bogowie uznali, że dość mają jego śpiewu. Kiedy grajek kończył ostatni wers jakiegoś utworu wchodząc w wysokie a, mucha mu do ust wpadła. Biedak począł się krztusić i kaszleć usiłując się pozbyć natręta.
- Połknąłem to. Połknąłem. - Zawołał sopranem. - Połknąłem to paskudztwo. - Pluć począł jednocześnie na wszystkie strony. Po czym zesztywniał na chwilę z ręka na brzuchu. - Czuje jak to lata we mnie. Wyżre mi wnętrzności. Umrę w męczarniach. - Aktorem doprawdy tez był wybornym. Naprawdę było co podziwiać gdy tak łkał nad swoim losem.
Rycerz miał spory problem przy powstrzymywaniu się od śmiechu. Wszak nie wypadało śmiać się z umierającego. A Jasper świetnie takiego odgrywał.
- Umrę niezaznawszy miłości. - Łkał dalej. - O okrutny losie. Pozbawiasz świat takiego geniusza. Wybrańca muz. - Nawet przekonany o rychłej śmierci Złotousty nie szczędził sobie pochwał. - Już czuję jak potwór ten okrutny dobiera mi się do wątroby. Jakiż to ból. - Ochom i achom wskazującym na wielkie cierpienie nie było końca.
W tym momencie rycerz nie wytrzymał i ryknął śmiechem. Bard przez moment patrzył nań morderczym wzrokiem po czym sam wybuchnął śmiechem. I byli się tak śmiali do póki Czarny Rycerz nie zobaczył zbliżających się zbrojnych. Bard też spoważniał.
- To ludzie grafa von Aurith. - Splunął przy tym na ziemię.
Kolumna zbrojnych i kilku obdrapanych i brudnych ludzi, jednakże w strojach bogatych, zbliżyła się do nich na odległość kilkunastu metrów. Na jej czele jechał potężny wojownik.



- To bękart von Auritha. - Wyszeptał bard.
- Jestem Eberhatr Bergstein. Dowódca straży grafa von Aurith. Ścigamy bandytów którzy napadli na tych tutaj zacnych kupców.
- To był smok, panie. - Jedne z tych brudnych ludzi w przypalonych, podartych szatach odezwał się.
- To jest szlachetny Pan Wilhelm Archibald Ravenwild. Palady Zakonu Zeusa. - Bard bardzo pięknie przedstawił Czarnego Rycerza, wymieniając jego rzeczywiste i wyimaginowane sukcesy.
Na te słowa kupcy rzucili się do nóg Czarnego Rycerza.
- Panie szlachetny. Smok nas napadł. Zrabował wszystko. Pomóż, nam biednym kupcom. - Jedne przez drugiego zanosili prośby i pomstowali na bestyję, co to ich napadła.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline