Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-12-2011, 14:59   #12
Rewan
 
Reputacja: 1 Rewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodzeRewan jest na bardzo dobrej drodze
Na odchodne dał chłopakowi obiecanego dolara, a także dodał drugiego za fatygę. Jego twarz rozpromienił uśmiech, lecz zaraz chłopak znikł w tłumie. Obserwował jak śmiałym krokiem kobieta idzie najpierw w kierunku stoiska, po czym nie przejmując się nikim ani niczym stała tam z dobre 10 minut, a następnie ruszyła w stronę parku. Oni go obserwowali, a ona jakby nigdy nic kupowała sobie przekąskę. Wszystko miał zaplanowane. Mieli wsiąść do metra i usiąść na miejscach tyłem do okna. Pomiędzy nich miał położyć plecak, który spoczywał teraz na jego plecach. W nim miał sprzęt. Dyskretnie miał wysunąć dwie igły podłączone do rurki, która natomiast miała wylądować w tym urządzeniu. Dawka mieszanki była dobrana idealnie. Mieli znaleźć się w śnie na 2 minuty co w śnie stanowiłoby około 30 minut. To czas przejazdu między tą a następną stacją, dzięki czemu zaraz mogliby się stąd zabrać i wszystko byłoby dobrze. Ale nie... Jej ego było zbyt duże...

Dogonił ją już w samym parku. Nie biegł. To by mogło zwrócić uwagę. Podszedł natomiast umiarkowanie szybkim krokiem.

-Ty też się nic nie zmieniłaś. Nadal jesteś równie piękna, co arogancka. Oni śledzą moje ruchy, więc proszę, nie zatrzymuj się i idź dalej.

Antonia obróciła lekko głowę. Blask triumfu w jej oczach był aż nadto widoczny. Naprawdę rozdawała karty i nie omieszkała tego pokazać. Tymczasem otworzyła papierową torebkę i wrzuciła w umalowane usta kandyzowanego nerkowca, przymrużyła z rozkoszą oczy. Miarowe stukanie jej obcasów zlało się z odgłosem chrupania karmelowej powłoczki.

Po tej kobiecie było wprost widać, jak bardzo lubi panować nad innymi ludźmi. W szczególności tych z przeciwnej płci. Cóż... Prawda jest taka, że już za dawnych czasów musiał się do tego przyzwyczaić i pozwolić robić jej to, co lubiła najbardziej. To ona ma coś, co może rzeczywiście go zainteresować, choć tylko może. Spotkanie mówiło samo za siebie. Szykuję się robota. Jeśli go zainteresuje, nadal będzie musiał być pod nią. To ona go wynajmuje, tak więc z pewnością będzie jej wingmanem.

- Malutki, jak ja tęskniłam za twoją sproblemowaną naturą. Przy nikim tak jak przy tobie nie czuję się tak bardzo... mamusią - ton miała szczery, ale widział już wielokrotnie, jak perfekcyjnie udawała szczerość. - Kawał czasu przeleciał, a ty ciągle uciekasz. Uciekający zawsze jest ofiarą. Ten, kto ucieka, już przegrał. Może czas się zatrzymać? Przejść do ataku, hm? - wybrała z torby kolejny przysmak i znowu zaczęła chrupać. A gdy tylko przełknęła orzeszki, zapytała poważnie - Znalazłeś siostrę?

Jasne, czemu tu się dziwić, że Domnic ma problemy z kobietami, skoro piękna kobieta, na której biust można się zapatrzeć i stracić poczucie rzeczywistości, mówi Ci, że czuje się jak Twoja matka. Toż to jeszcze gorsze niż jak ktoś Ci powie, że kocha Cię jak brata. Ile w ogóle ona może mieć lat? Trzydzieści to chyba maksymalnie.

-Nie znalazłem jej. Ani jednego śladu. Codziennie przeszukuje internet w poszukiwaniu czegokolwiek. Szukam wszędzie. Włamuję się na rządowe serwery, i na te mało znaczące, które mogą być pisane jakimś kodem. Używam różnych algorytmów, które te kody mogłyby złamać. Lecz nie znalazłem nic. Jeżeli mam zaatakować, potrzebuję informacji. Tego i pieniędzy...
Antonia posmutniała. Całkiem jak wtedy, gdy opowiedział jej o siostrze po raz pierwszy.
- Ciężka sprawa... Wiesz co? Pomogę ci. Nawet jeśli się nie zgodzisz na akcję. I za darmo. Dla idei, bo wierzę, że rodziny powinny żyć razem. I za to, że jak wtedy na Florydzie urżnęłam się w trupa, nie zostawiłeś mnie leżącej pod knajpą. Poszukam twojej siostry na mój sposób. Net to nie jedyne miejsce, gdzie można tropić ślady.

- Jest akcja, malutki. Wracam do pracy i potrzebuję wsparcia. Zawsze byłeś najlepszy. Po tylu latach, kiedy stałam na bocznym torze, pewnie bijesz mnie na głowę - zachichotała uroczo, bez zazdrości czy gniewu. - Jest robota za konkretną kasę. To jednak najmniej dla ciebie ważne. Szef jest prawdziwym rekinem. Benedict nie był płotką póki siedział w interesie, ale ten jest o parę klas wyżej... na tyle wysoko, że być może jest jednoosobową klasą samą w sobie. Ma takie dojścia, że to prawie cudotwórca - tym razem w jej głosie pojawiły się nieprzyjemne nuty. Nie to, że kłamała... znał ją na tyle, że wiedział, kiedy kogoś nienawidziła. - Jak się sprawisz, otworzy ci wiele drzwi. Możliwe jest też - ale to tylko między nami, nie powtarzaj tego nikomu - że w środku akcji będę musiała wrócić do swoich spraw. Potrzebuję więc kogoś, kto będzie potrafił zająć moje miejsce. Ciebie, maleńki. Jeśli się to zdarzy, zgarniesz moją pulę. A szef dopiero spojrzy na ciebie łaskawym oczkiem. I będziesz bliżej siostry niż w całym twoim twoim życiu, które strawiłeś na ucieczki...

Jedno trzeba jej przyznać. Umie sprawić, iż mężczyzna czuję się tak dobrze, że mógłby zrobić dla niej naprawdę wiele. Te komplementy... Jaki jest dobry, czego nie umie. Oczywiście wszystko to wiedział, ale posłuchać tego z czyichś ust, jeszcze do tego tak znaczących. To naprawdę jest coś. No i w końcu, ta robota... Słuchając o nowym ekstraktorze Nobody czuł jak serce podchodzi mu do gardła. Jeśli ona tak mówi, to rzeczywiście musi tak być. Przeszedł go przyjemny dreszcz podniecenia. Po tylu latach, może wreszcie zdoła ją odnaleźć. Było prawdopodobieństwo, że ona już nie żyła, ale wątpił w to. Skoro zadali sobie tyle trudu by ją porwać, to prędzej jakoś ją by wykorzystali(broń Boże, żeby nic jej poważnego nie zrobili. Ona była jeszcze taka mała).

Antonia sięgnęła do torebki i wydobyła z niej ostrożnie coś obwiniętego w folię aluminiową, pachnącego kusząco i smakowicie.

- Schudłeś, słonko - podała mu zawiniątko. - Zrobiłam ci placek z papryczkami.

-To wszystko brzmi pięknie, ale coś mi tu nie gra. Będzie duża akcja. Skoro wzywacie wingmana, to musi być coś więcej niż zwykła akcja. Ekstraktor jak sama mówisz jest nie byle kim, ale coś mi mówi, że odnośnie niego nie mówisz mi wszystkiego. I, przy tak dużej akcji, Ty chcesz nagle opuścić pole działania? Skoro Ekstraktor potrzebuje wingmana, to będzie potrzebnych ich dwoje. No i zdajesz sobie sprawę, że eee... - tu Dominic się na chwilę zawahał. Komuś takiemu nie łatwo jest się przyznać do słabości - jeżeli chodzi o wsparcie chemiczne, to jestem zdecydowanie najlepszym wyborem. Ale nie posiadam pewnych Twoich zalet, które zawsze doceniał Benedict. Nie odwracam tak dobrze... Uwagi.

Wybuchnęła śmiechem i długo nie mogła opanować rozbawienia.

- Gdyby cycki faktycznie rządziły światem - wydusiła w końcu przez łzy - byłabym imperatorem co najmniej. Z tego co widziałam na zdjęciach, cycków jednak będzie więcej i moje nie zrobią wielkiej różnicy. Zaś odwracanie uwagi... Jeden żyje tak, by nawet przypadkowy przechodzień o nim nie zapomniał. To ja. Jestem w tym świetna. A inny tak, by zlać się z tłem, by nikt nie mógł go odnaleźć. To ty. I jesteś w tym świetny. Biedny Benedict dostał szału, kiedy cię szukał, wylazł prawie z siebie. Ja tego nie potrafię i w sumie potrafić nie chcę, ale mam świadomość, że to cenna umiejętność. O filozofiach życiowych możemy pogadać potem przy drinku, w końcu jesteś już pełnoletni. Zaś co do mojego urywania się z roboty. Czy ja powiedziałam, że to zrobię? Nie. Zwierzyłam ci się tylko, że dostrzegam taką ewentualność. Chcę zabezpieczyć przed jej możliwymi skutkami ekipę. I jeśli mam wybierać, kto skorzysta na tej ewentualności, ty czy jakiś znajomek ekstraktora, to wybieram ciebie. Z uwagi na Benedicta i stare czasy, jasne? A sam ekstraktor - no masz nosa, Dominic. To nie dotyczy samej akcji, nic z tych rzeczy. Po prostu gość podprowadził mi człowieka. Mam o to do niego pretensje.

Wszystko brzmiało tak pięknie, oprócz pretensji. Ostatnim razem, kiedy Antonia miała pretensje, ich obiekt został nieszczęśliwą i w sumie niewinną ofiarą afery łapówkarskiej, nie schodził z czołówek gazet przez dwa miesiące.

Nie miał pojęcia jak ona to robi, ale gdy był przy niej i rozmawiał z nią, jego codzienny stres nieco ulatywał. Czuł się niemal bezpiecznie. Nie bezpiecznie, bo to już by było za dużo powiedziane, ale bezpieczniej na pewno tak. Ona była taka otwarta. Tak, jasne, czasem coś zataiła, czasem pewnie skłamała, ale to nie ważne. Jej osobowość była w stosunku do niego po prostu ciepła. A tego mu zawsze brakuje. Tego szuka podczas wchodzenia na długie godziny do snu. Z tym, że tam są to jego projekcje, a tutaj. Ona jest żywa. Wymacał na piersi miejsce, w którym trzymał swój zegarek. Odpiął trochę bluzę i zerknął na jego popękaną tarcze. O tak... On nie śpi, a ona jest realna.

-Jak ty to mówisz "cycki" - nadal nie potrafił być tak bezpośredni, żeby powiedzieć to bez żadnego skrępowania - może i światem nie rządzą, ale na pewno nie jednym mężczyzną. Nie jeden mężczyzna został królem, ale to jego królowe i jego kochanki nimi kierowały. Nie musiały wchodzić w jego buty a nadal rządziły.

-Wchodzę w to. Pójdę z Tobą i wejdę tam, gdzie będę musiał. No i... Dziękuje. Dziękuje za pomoc, dziękuje za słowa, a przede wszystkim, dziękuje za placek.

Po ostatnich słowach zdobył się na nieśmiały uśmiech. Zrobiło mu się też gorąco. W końcu nie miał za wielu okazji aby komuś dziękować i z pewnością wydawało mu się to dziwnym czynem.

- Tylko mi się nie popłacz tutaj, nie wiem co robić, jak facet płacze. Tu masz mój numer telefonu i adres hotelu w Wenecji. Tam się spotkamy. A tutaj, kluczyk do skrytki na tutejszym lotnisku. Masz tam mały fundusz operacyjny na fanty i przelot - Antonia cmoknęła go w policzek. - Zawsze chciałam zobaczyć Włochy - rozmarzyła się. - I Watykan, papieża w oknie. Wiesz, podobno w watykańskiej bazylice jest taka brama, przejdziesz przez nią i masz odpuszczenie wszystkich grzechów! Muszę tam pojechać... To właściwie wszystko. Planu nie ma, wiesz, jak ich nie cierpię. Tylko improwizacja. Kto planuje, ten jest skostniały. Kto skostnieje, ten staje w miejscu i przegrywa. Lecę. Do zobaczenia w Wenecji - i odeszła, rzucając jeszcze okruchy z torby spacerującemu po alejce gołębiowi.

-A więc się zaczęło – mruknął do siebie. Zaraz potem poczuł jak ślina zaczęła mu wypełniać usta od zapachów unoszących się z opakowania. Usiadł na ławce, wbrew wszystkim swoim zasadom i zaczął zajadać się plackiem.

*

- UWAGA WSZYSCY WIĘŹNIOWIE! NATYCHMIASTOWY POWRÓT DO CEL. OSADZENI USTAWIAĆ SIĘ JEDEN ZA DRUGIM NA LINIACH WYJŚCIOWYCH DO WASZEGO SKRZYDŁA. CZEKAĆ NA DALSZE INSTRUKCJE. POWTARZAM...

— Ja jestem John Cryer. – powiedział zaraz po wyciszeniu megafonu - W porządku, to… co robimy? Słuchajcie, widziałem, jak strażnicy prowadzili jakiegoś faceta, który wydał mi się znajomy. Chodźmy do cel, to może uda nam się z nim spotkać. Bo jeszcze nas spałują…

-Nie jesteś sam. Cała ta sprawa śmierdzi, ale na razie możemy tylko brnąć dalej.

-A ja nazywam się Piotr Koronew.

-Szlag! – krzyknął w geście frustracji. Nie ufał im, ale nie miał też innego wyboru jak zadziałać z nimi. Chaos opanował całe to miejsce, a cele brzmiały mimo wszystko bezpiecznie.

-Dobra, zabierzmy się do tych cel. Potrzebujemy spokojnego miejsca, żeby przemyśleć co robić dalej.

Ruszył jako pierwszy, nie zważając na resztę. Chciał jak najszybciej opuścić to miejsce.

Zostawił ich za sobą. Nie miał pojęcia czy pójdą dalej z nim, czy nie, ale ktoś kiedyś mu powiedział: „Nigdy nie stój w gównie. Strzepnij je i idź dalej”. Może to był Benedict? Nieważne… Ważne było, żeby się stąd wydostać. Nikt nigdy nie będzie czekać na jego ruch. A już na pewno nie ona… Wśród tłumu ludzi, który przepychał się przez siebie, łatwo można było stracić orientacje. Ale gdy zbliżył się już do wejścia do skrzydła wschodniego, strażnicy porządnie brali się za swoją robotę i ustawiali w sznurku idących więźniów.

Trzeba im przyznać, załatwili to całkiem nieźle. No, prócz tego chaosu, który wywołali we wszystkich innych skrzydłach z powodu buntu w jednym.
Dość szybko dostał się za siatkę. Ale trzeba było działać. Jeszcze sam nie wiedział co mu się dokładnie przyda, ale potrzebował czegoś, żeby stąd uciec. Był zamęt, strażnicy musieli opanować całość, co chyba już w tej chwili graniczyło z niemożliwością. Bunt się rozprzestrzeniał. Potrzebował strzykawki ze środkiem usypiającym i ładunków wybuchowych. Najlepiej przydadzą się te, które koncentrują siłę uderzenia w jednym kierunku. Cylindryczny kształt plastikowej obudowy z niewielkim metalowym elementem wieńczącym całość, który spełnia swoje zadanie. Co prawda swoje przeznaczenie ma nieco inne. Został zaprojektowany przez brytyjskiego specjalistę od zbrojenia w celu rozbrajania min. Jednak skumulowany ładunek z pewnością przyda się przy wzmocnionych drzwiach. Wystarczy zamocować w odpowiednim miejscu, a drzwi staną otworem. Przypomniał sobie wszystko, wraz ze szczegółami. Składniki i wzory chemiczne krążyły mu po głowie, aż wreszcie w jego kieszeni i w majtkach pojawiły się odpowiednie przedmioty.

Przechodząc koło strażników tradycyjnie założył ręce za głowę na znak swojego spokoju. Mimo to jeden strażnik popchnął go pałką w stronę utworzonej linii, wykorzystując zasadę „więzień nie człowiek”. Zobaczył daleko przed sobą dwóch towarzyszy rozmowy, ale nie podbiegł do nich póki co. Wychodzenie z kolejki byłoby teraz co najmniej głupotą. Z tyłu słychać było odgłosy walk i desperackich prób uspokojenia buntu. Ale to nie miało już znaczenia. Lecz to co jest przed nim. Wreszcie dostał się do budynku. Powoli opuścił ręce. Czekał na odpowiednią chwilę. Podejrzewał, że z powodu buntu ochrona będzie bardzo uszczuplona. Nie miał jednak czasu. Dogonić pozostałej dwójki. Za nim natomiast przerzedziła się liczba więźniów. Postarał się więc cofnąć jak najbardziej do tyłu. Prowadzony przez jednego strażnika, czekał na odpowiedni moment. Stłumiony odgłos buntu nawet tutaj powodował hałas. Cieszyło go to. Jeżeli wszystko pójdzie dobrze…

Sęk w tym, że nic nie musiało iść po jego myśli. Wszystko jest wypełnione niewiadomymi. W myślach przypomniał sobie słowa Antoni: „Planu nie ma, wiesz, jak ich nie cierpię. Tylko improwizacja. Kto planuje, ten jest skostniały. Kto skostnieje, ten staje w miejscu i przegrywa”. I właśnie to zamierzał zrobić. Miał kilka pomysłów, ale prawda jest taka, że wszystko zależy od sytuacji jak się potoczy. Nie mógł już dogonić towarzyszy, którzy mogli by zapewnić mu pewną ochronę. Jedyne co mógł to zadziałać sam. Jeśli się wszystko uda, to później ich wyciągnie. Ale najpierw on.

Był już za dyżurką, w korytarzu prowadzącym do klatki schodowej. Rozejrzał się najdyskretniej jak potrafił i wiedział już. To jest ten moment. Sięgnął ręką do kieszeni, ułożył odpowiednio dłonie na zimnej powierzchni strzykawki. Potem wszystko działo się jak w zwolnionym tempie. Zaatakował samotnego strażnika kierując strzykawkę w stronę szyi.
 
Rewan jest offline