Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-12-2011, 18:14   #13
Yzurmir
 
Yzurmir's Avatar
 
Reputacja: 1 Yzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie cośYzurmir ma w sobie coś
„O — MÓJ — BOŻE!”

„Jednak mnie wsadzili za tę jazdę bez działających świateł. Ten kraj po prostu schodzi na psy. No bo co to ma w ogóle być?! Idę do jakiegoś cholernego więzienia o zaostrzonym rygorze za… za złamanie przepisów drogowych?!”

Takie były myśli korpulentnego mężczyzny, gdy stał na chłodnym dziedzińcu więziennym, ubrany w biało-niebieski uniform. Czuł ścisk, ale ludzi kłębiących się dokoła niego zauważył po krótkiej chwili, tak jakby zmaterializowali się dopiero, gdy o nich pomyślał. W większości byli to groźnie wyglądający faceci, wrzeszczący i podskakujący w wulgarnej ekscytacji. Cryer jakoś wiedział, że kibicowali walczącym osobnikom, chociaż sam nie poświęcał temu uwagi. Był raczej skupiony na tym, jak fatalna jest jego sytuacja. Czy on coś kiedyś zrobił rządowi? Nie! Nie oszukiwał w zeznaniach podatkowych. Nie włamywał się na serwery Pentagonu. A ci dranie potraktowali go jak jakiegoś recydywistę albo wroga publicznego. Tak go zgarnąć za najmniejszą przewinę... Wściekłość gotowała się wewnątrz tego niepozornie wyglądającego człowieka. Swoje uczucia uzewnętrznił, otwierając usta i marszcząc brwi w geście niezrozumienia wymieszanego z oburzeniem. Rozejrzał się bezradnie dokoła, jakby oczekiwał, że ktoś podejdzie do niego i powie „stary, nie ma problemu, tutaj podpiszesz i możesz wrócić do domu” — zdając sobie jednak, rzecz jasna, sprawę z tego, że to nie nastąpi. Chociaż… ktoś rzeczywiście do niego podszedł.

Dopiero teraz zauważył dwóch wpatrujących się w niego osobników. Było w nich coś dziwnego i innego — w każdym razie innego niż otaczający ich motłoch… A rzeczy dziwne i inne zawsze wydają się straszne. Cryer natychmiast domyślił się, że czegoś od niego chcą i że prawdopodobnie nie jest to nic miłego. Bo czego innego można się spodziewać, gdy w zakładzie karnym dwaj faceci szyją w ciebie wzrokiem?

— Nie wiem co tu się dzieje, ale musimy wziąć się w garść i zacząć działać — powiedział jeden z nich jak gdyby nigdy nic, znalazłszy się bliżej. Wydawał się bardzo młody; Cryer zastanawiał się, czy powinien jeszcze chodzić do szkoły, czy może tylko tak wygląda i co takiego mógł uczynić, żeby się tu znaleźć.
— Działać? — Zamrugał i przeciągnął dłonią po nalanym policzku. Nagle wydało mu się, że zna skądś tego młodzika, ale nie był pewien skąd. Było to tym dziwniejsze, że nie wychodził przecież dużo z domu. Może widział kogoś podobnego w telewizji? Postanowił zaryzykować pytanie, choć przyszło mu to z trudem; nieznajomi go przerażali i słowa ledwo przechodziły mu przez gardło. — Eee… Czy my…? Czy ty…? Eee… Czy my się już kiedyś spotkaliśmy?

Ze strony walczących dobiegło go głośne chrupnięcie; Cryer skrzywił się i zerknął odruchowo na odrażających współwięźniów, a w tym samym czasie jeden z nich przypadkowo uderzył go łokciem w ramię, gdy podskoczył, machając pięścią. Tłuścioszek nerwowo rozmasowywał bolące miejsce, natomiast w myślach panikował.

„Po co w ogóle wychodziłem na ten dziedziniec? Powinienem siedzieć sobie spokojnie w celi. O mój Boże, o mój Boże… Co mam robić? Jak tamci skończą, to może jeszcze i mnie będą chcieli pobić. A ten dzieciak… Kto wie, może to jakiś psychol?”

Zanim otrzymał odpowiedź od nastolatka, uśmiechnął się nieśmiało, ale przymilnie, i nerwowo przygładził pasiak.
— Nie wiem, jak pan, ale ja… tego… — Zamachał kciukiem, wskazując za siebie. — No… Ja... Ja już sobie pójdę chyba.
— Nigdzie nie idź! — odezwał się do niego z rosyjskim akcentem drugi, który dotąd milczał, równocześnie przybliżając się. Cryer przełknął ślinę. — A co do zrobienia czegoś, to może i należałoby tak postąpić, ale masz jakiś pomysł? Jak nie to proponuję, byśmy poczekali aż ten osiłek skończy robotę albo przerwie walkę. Może on wie, o co tu chodzi.

„Okej… Dzieje się tutaj coś dziwnego. O czym oni tak grypsują?”
Cały czas wydawało mu się, że czegoś od niego chcą. Może wzięli go za kogoś innego? Cryera łatwo było pomylić z innymi ludźmi — był średniego wzrostu, trochę otyły, ale bez przesady, o okrągłej twarzy i krótkich włosach. Całkiem… przeciętny. Czy zatem powinien grać, udawać, że rozumie, o czym oni mówią? To może być niebezpieczne, przecież z takimi ludźmi nigdy nic nie wiadomo… Myślał gorączkowo nad ich słowami, wpatrując się w ziemię, gdy nagle wyjaśnienie przyszło mu do głowy.
— Chcecie uciec? — powiedział nagle głośnym szeptem, z niedowierzaniem. — Oho ho, o nie… na mnie nie liczcie. Wybaczcie, panowie, ale się nie piszę.
Uniósł ręce w górę, wzbraniając się przed tym pomysłem; łagodnie się przy tym uśmiechał, żeby pokazać, że jest niegroźny i nie szkodzi dać mu odejść. Cofnął się parę kroków tyłem, po czym, wciąż z wymownie uniesionymi rękoma, odwrócił się.
— Nic nie słyszałem! — stwierdził ostentacyjnie, nie patrząc na nich, opuścił dłonie i zaczął iść w stronę drugiego końca dziedzińca. Zauważył tam, prowadzonego przez strażników za siatką, kolejnego mężczyznę, który z jakiegoś powodu wydał mu się znajomy. Może kojarzył ich wszystkich z tego samego miejsca?

— Jak się tu znalazłeś? — usłyszał za sobą. Pytanie wydało się dziwnie niedopowiedziane. Cryer zagryzł wargi. „Czego oni jeszcze chcą?”, pomyślał. „Jak się tu znalazłem? Mam mu opowiadać swoją historię życia? Och… Zapewne to, jak traktują tu innych, zależy od ich zbrodni. Podobno gwałciciele mają…”
— Światła — pisnął, po czym chrząknął i odwrócił się. — Eee… Drogówka mnie zatrzymała za… — powiedział już głośniej, ale nastolatek mu przerwał.
— Czy zmiany w otoczeniu nie wydaję Ci się dziwne? To podstawowe zasady sprawdzenia czy to, co właśnie widzimy, to nie sen.
— Sen? Zaraz… O czym ty mówisz?

Nagła myśl uderzyła go jak błyskawica. Może to JEST sen? Czemu nie? Niby wybierał się... Zaraz! Właśnie! Wybierał się na akcję. Na skok. Jak w takim razie mogli go wtrącić do więzienia za brak świateł? Przecież to było dawno temu. Gdzieś ze... dwa lata! Niemożliwe!
Och. No tak. Sen.
Pomacał swoje korpulentne ciało i sprawdził zawartość dwóch kieszeni, jakie miał naszyte na uniform, nie znajdując niestety tego, czego szukał. Wrócił do chłopaka zażenowany swoją głupotą, ale wciąż podejrzliwy. Czy to mogła być jakaś pułapka zastawiona przez podświadomość śniącego? Chyba nie. Nie był pewien.
— Ale… Jeśli to sen, to czemu nie mam swojego totemu? Gdybyśmy weszli do snu, zabralibyśmy swoje totemy, prawda?

Nie zważając w ogóle na ich konwersację, rozległ się niespodziewanie przeraźliwy dźwięk syren alarmowych, tak ostry, że zdawał się świdrować wprost do wnętrza czaszki. Zaraz też wszyscy dokoła zaczęli biegać, a część z nich wpadała na Cryera jakby go w ogóle nie widziała. „Bunt w południowym”, usłyszał wykrzyczane przez czyjś lubieżny, chrapliwy głos. Głos z megafonu nakazywał więźniom powrót do ich cel, ale najwyraźniej nie wszyscy spośród nich zgadzali się z tą dyrektywą. Wydawało się, że jedynym stałym elementem na scenie, tkwiąc niewzruszenie wśród morza rozszalałego tłumu, są jego dwaj rozmówcy.

— Kim wy jesteście? — warknął nastolatek, ale sam bynajmniej się nie przedstawił.
— Ja jestem John Cryer — odparł potulnie.
— A ja nazywam się Piotr Koronew.
— W porządku, to… co robimy? — spytał. Był poruszony, w końcu to była jego pierwsza prawdziwa akcja, a już zdążył ją zawalić. Ale przynajmniej rozwiązała się zagadka, skąd zna tych ludzi. Problem w tym, że nie pamiętał wcale odprawy. Miał nadzieję, że uda im się improwizować zanim nie znajdą pozostałych członków zespołu. — Słuchajcie, eee… widziałem, jak strażnicy prowadzili jakiegoś faceta, który także wydał mi się jakby… no, znajomy. Może chodźmy do cel, to… to uda nam się z nim spotkać może? — Rozglądając się nerwowo, dodał po chwili. — Bo jeszcze nas spałują.

Młodzik zgodził się i bez dalszego gadania, nie oglądając się na nich, pobiegł przed siebie. Cryer zmarszczył brwi, nieco zdziwiony, i spojrzał na Rosjanina.


Siedząc w swoim małym aucie i opierając ze zrezygnowaniem głowę na ręce, patrzył w lusterku bocznym na zbliżającego się policjanta. Po paru krokach mundurowy nachylił się do okna. Teraz, z bliska, zauważył dziwną bliznę na jego podbródku. Odrzuciła go.
— Przekroczył pan dozwoloną prędkość.
Cryer otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale mu nie pozwolono.
— I — nie działają panu tylne światła.

Cryer znowu zebrał się, aby wydobyć z siebie jakąś żałosną odpowiedź. Nagle jednak przyszedł mu do głowy inny pomysł. Wiedział, że jest to szalony plan, ale coś w niego nagle wstąpiło — zniknął jego normalny strach i pojawiła się ekscytacja. Może to dlatego, że mógł przynajmniej spróbować udawać, że jest kim innym?
— Ja, es tut mir leid — powiedział w idealnym niemieckim pomimo, że jeszcze przed chwilą przeklinał pod nosem po angielsku — aber ich war sehr eilig. Ich hatte gute Gründe, das schwöre ich. — Słucham? Mógłby pan mówić po angielsku? Proszę pokazać dokumenty.
— Ich weiß nicht, Englisch. I don’t know. I don’t know. — Powtarzając te słowa z silnym akcentem, wzruszał ramionami i rozkładał ręce.
— Dokumenty. Do-ku-men-ty. Ech… Proszę wysiąść z samochodu.

Teraz wszystko mogło się zawalić, ale nagle dotarło do niego, że nie ma nic do stracenia — zdecydował się pójść na całość. Teraz albo nigdy. Nie myśląc wiele, padł na kolana i rozpaczliwym głosem zaczął opowiadać zmyśloną historię. Żeby policjant wiedział, o co chodzi, Cryer gestykulował w jej rytm żałośnie i wrzucił „z trudem” parę słów po angielsku. Oficer ledwo rozumiał, ale wysłuchał go, choć początkowo z wyraźną irytacją.
— Ich bin nur ein Tourist! Ich kam hier mit seiner Familie. Ich wollte nicht zu Problemen führen, aber in Deutschland ist ein Linksverkehr! Rodzina! Ich war sehr eilig, aber ich musste. Wurst ist lecker. Ich mag auch Bier. Niebezpieczeństwo. Berlin ist die Hauptstadt von Deutschland. Wichtigste Exportgüter sind... Ich weiß es nicht! Pośpiech!

Mówił takim przekonującym tonem, że na koniec aż sam się popłakał. Tak naprawdę nie sądził, że mu się powiedzie, ale najwyraźniej był bardzo przekonujący jako żałosne, zagubione indywiduum. Policjant okazał się poczciwy i chyba przejął go los gościa z Europy, choć nie mógł być oczywiście pewien, co to za los. Pomógł mu wstać i wymawiając głośno i wyraźnie słowa po angielsku, zaoferował swoją pomoc, którą wdzięczny „Niemiec” oczywiście przyjął. Po chwili odjechał radiowozem na sygnale, a za nim do swojego domu podążył Cryer. Inny kierowca, który już dostał swój mandat, stał zszokowany na poboczu, wpatrując się w rejestrację brzydkiego samochodziku, oddalającego się póki całkiem nie zniknął za zakrętem w lewo.


„…w lewo. Dobra, wyminąłem ich. Żeby tylko mnie nie trafili! Spróbuję wbiec za tę grupę. Jeszcze trochę… Oj, muszę się pospieszyć!”

Z rękami założonymi na głowę Cryer biegł przez dziedziniec najszybciej, jak potrafił, mijając rozwścieczonych więźniów i brutalnych strażników, wszystkich poruszonych śmiercią jednego z osadzonych, zastrzelonego przez snajpera. Zamieszki mogły teraz tylko przybrać na sile, toteż John starał się przed tym wszystkim uciec, kierując się do skrzydła wschodniego, gdzie kazali mu się udać jacyś ludzie. Miał tylko nadzieję, że zdoła tam dotrzeć zanim ktoś go zabije.

Znajdując się w stosunkowo bezpiecznym wnętrzu budynku, mógł wreszcie trochę pomyśleć. Przede wszystkim próbował przypomnieć sobie odprawę i cel zadania, ale nic nie przychodziło mu do głowy, poza tym, że został zaproszony do Wenecji. Pozostawił zatem ten temat na później i zaczął analizować wygląd strażników, starając się zapamiętać krój ich ubiorów i szczegóły takie jak identyfikatory. Miał do tego sporo okazji, gdyż nieprzerwanie był przez nich popędzany. Najpierw przegoniono go przed dyżurką, a potem kazano wraz z innymi wspinać się po schodach.

— Cryer, poczekaj chwilę! — usłyszał swoje nazwisko. Już wcześniej zdawało mu się, że ktoś go wołał, ale nie był pewien. Teraz widział wyraźnie twarz tego Rosjanina na półpiętrze poniżej.
— Nie zatrzymywać się — warknął klawisz pałką regulujący ruch. - Spotkacie się jutro na spacerniaku. I zamknąć parszywe ryje.
Ale blondyn był już o dwa stopnie za Cryerem. Ten obejrzał się jeszcze raz — klawisze jednak nie interweniowali, zadowoleni po prostu tym, że osadzeni posłuszni szli do cel.
— Słuchaj… eee… myślę, że chyba powinniśmy się stąd, no wiesz… wydostać — szepnął do Rosjanina, nachylając się do niego, gdy wchodzili po kolejnych schodkach. — Mam taki, eee… plan. Mogę przebrać się za strażnika, ale… ale… nie tak na widoku. Musiałbyś chyba… no, musiałbyś… odwrócić ich uwagę jakoś. Nie wiem dokładnie jak. Może mógłbyś ich… wiesz, zaatakować? Wtedy ja, eee, wchodzę i mówię, że muszę cię zabrać do… tej, no… izolatki. Albo coś w tym stylu.

Znajdowali się teraz w klatce schodowej, w której stało tylko dwóch strażników — jeden na półpiętrze i drugi na szczycie schodów. Udało im się wyrwać z ciągu więźniów i tymczasowo byli sami.
— Słuchaj — szepnął Cryer — może jakbyś wziął tego… eee… tego na górze, to ja tutaj bym wtedy się przebrał. A potem, no, byłbym jakby, wiesz… „Zostawcie go, on jest mój. Ja się nim zajmę.” Wiesz, o co mi chodzi? Oczywiście… to tylko jeśli chcesz. Jeśli nie chcesz, to… eee… nie wiem. Pójdziemy dalej.

Pierwszy strażnik był już bardzo blisko i podniósł głowę, być może słysząc, co szepcą. Na czole Cryera pojawił się pot, gdy myślał o tym, jak bardzo ryzykują. Przecież więcej więźniów może wejść w każdej chwili… Nie wiedział, czy uda mu się wystarczająco szybko stworzyć strój klawisza, a już na pewno nie, czy uda mu się zmienić wygląd. Na szczęście to drugie było mniej ważne. Ale jeśli coś nie wyjdzie — klawisze ich utłuką albo rzucą się na nich projekcje. A nawet w sprzyjających okolicznościach Koronew może poważnie oberwać. John zawahał się i jeszcze raz spojrzał na kompana.

No cóż. Teraz albo nigdy! Żeby tylko Rusek potrafił się bić…
 

Ostatnio edytowane przez Yzurmir : 16-12-2011 o 19:54. Powód: lusterko
Yzurmir jest offline