Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-12-2011, 07:06   #203
Campo Viejo
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację








Minas Tirith, czerwiec 251 roku



Logan był znużony i sen morzył go po kolejnej nocy obserwowania cytadeli. Towarzysz spał od dwóch godzin po swojej zmianie. Siedzenie między beczkami udając w ciemnym zaułku żebraków do szczytu wygody nie należało. W ciągu kilku dni poznali dobrze zmiany strażników i rutynowy dzień na murach. Wchodzenia i wychodzenia. Wojownik ziewnął, kiedy otworzyły się wrota. Wyjeżdżał wóz pchany przez dwóch ludzi. Jak taczka. Na wozie leżały ciała. Trupy. W taki sam sposób były wywożone pierwszej nocy. Podobno w lochach rozniosła się zaraza. Drzwi zamknęły się a wóz powoli toczył się do przodu. Tak samo jak kilka dni wcześniej. Niby nic nadzwyczajnego.

Kiedy furgon zrównał się z Loganem, on zwrócił uwagę na jeden szczegół. Wśród ciał na wozie, które powinny być trupami coś się poruszyło. Nie była to zwisająca podczas chybotliwego kiwania się pojazdu na wybojach, ręka, czy noga trupa. Wręcz przeciwnie. Coś się cofnęło na wóz. Jakby poprawiło. Zakrywało. Coś. A raczej ktoś.

Logan spoglądał dłuższą chwilę obojętnym wzrokiem, do momentu, kiedy nie dostrzegł ruchu na wozie. Poczuł jak robi mu się ciepło w brzuchu, bo wiedział, że to oznacza nagrodę za cierpliwość. Być może był to Argar, który posiadawszy cenne informacje został wywieziony z lochów by nie zachorować. Może był to kto inny, jednak pojawiła się jaka szansa i nie mogli jej zmarnować. Logan wejrzał na znajomka. Przez chwilę zastanawiał się czy zabierać go ze sobą, czy kazać mu pilnować dalej wejścia do lochów.


- Obudź się trzeba działać. Pilnuj lochów, ja zaś idę na krótki spacer... - rzekł po czym spokojnie, bez podejrzeń, z zachowaniem odpowiedniego dystansu do wozu, ruszył w ślad za tajemniczą wywózką...

Jąkała pokiwał głową zaspany. Chyba nie przetrawił słów Logana.
Wóz powoli toczył się przez wszystkie poziomy miasta ścigany z ukrycia wzrokiem Logana. Strażnicy przystawali i przyglądali się pojazdowi i grabarzom, ale nie zaczepiali. Główne wrota Minas Tirith otwarły się ze zgrzytem i wóz wyjechał przez nie odprowadzany wzrokiem zbrojnych. Potem drzwi zatrzasnęły się z pomrukiem.

Logan wiedział, że cmentarzysko dla mieszkańców jest za murami miasta. Cmentarz w skale zwany Rath Dinen był zarezerwowany tylko dla królów, stewardów i bohaterów królestwa. Postanowił działać bez zwłoki.










Wyspa, lipiec 251 roku



Salah tak samo jak Endymion kładli się spać z solidnym postanowieniem lekkiego snu. Niepewnie oddawali się w objęcia boga snu powierzając mu niepewnie swoje zmęczone ciała i umysły. Byli skonani. Tygodnie walki ze sztormem. Dryfowanie na otwartym morzu w prażącym słońcu. Walka z potworem na nieprzyjaznym lądzie do którego zawitali oraz w przypadku łysego Umbardczyka atak tajemniczej choroby odciskały piętno na ludzkiej wytrzymałości domagając się zadośćuczynienia zasłużonego odpoczynku.

Endymion otworzył oczy wyrwany ze snu szamotaniną. Podniósł ciężkie powieki. W blasku dogasającego ognia na ścianach ruiny tańczyły cienie. W wieży było ciemno, lecz pierwsze promienie zorzy czerwoną łuną wkradały się do wnętrza zapowiadając rodzący się nowy dzień. Podniósł głowę. Po drugiej stronie ogniska Salah leżał nieruchomo. Jak zabity. Unosząca się powoli pierś zdradzała, że jednak żyje. Spał jak suseł. Chyba nawet śnił, bo grymas wykrzywił jego parchatą gębę. Szamotanie się dochodziło z kąta w którym mieli być związani. Blask wygasającego ognia kręgiem blasku nie dobiegał już tak daleko jak zeszłego wieczoru. Albo elf, albo Dorin odzyskał przytomność. Niewątpliwie. Energiczne ruchy podsuwały pierwszą narzucająca się myśl. Jeden uwalnia drugiego lub dopiero starają się wyswobodzić z solidnie skrępowanych okrętowymi linami pęt.










Isengard, lipiec 251 roku



Logan z oddali zobaczył czarną wieżę Isengardu. Podróż przez zielone równiny Rohanu przywitał bez emocji. Nie odczuwał tęsknoty za ojczyzną. Jakże by mógł? Nie pamiętaj tej ziemi. Nie miał wspomnień, choć tak bardzo by chciał. Obietnica zemsty na bandycie z blizną była jedynym celem osobistym, który dawał mu motywację do życia. Zemsta wypełniała jego uczucia i była całym liczącym się światem. Kto wie, może widok tego, który zrujnował mu życie odblokuje pokłady wspomnień. Zwróci przeszłość. Chciał tego a jednocześnie bał się. Że nie pozna sam siebie. Lub zatrwoży kim się stał. Nie wiedział jaki był. Nie pytał znajomego, który z ubolewaniem ale i przestrachem przyglądał mu się czasami uważnie, na czym Logan przyłapał go nie jeden raz w podróży. Drugi towarzysz podróży Logana był postacią najmniej oczekiwaną w wyprawie. Jeszcze kilka dni wcześniej dałby sobie jaja uciąć, wierząc że to wierutna bzdura, gdyby kto mu o tym powiedział, że tak to się skończy.

Isengard był twierdzą z czarnego kamienia opisaną w środku sporego okręgu wysokiego muru. Miejsce było ułożone w strategicznym punkcie otoczonym z trzech storn górami. Wciśniętym w podnóże Misty Mountains.

Okazało się, że oprócz silnego garnizonu był to również obóz uchodźców. Mieszkańcy okolicznych wiosek żyli za murami pod opieką zbrojnych w rozbitych namiotach. Okolica nie była bezpieczna, gdyż z gór schodziły bandy dunladzkie oraz hordy rozbitych pod Tharbadem orków.

Nikt Loganowi nie robił problemów z wkroczeniem poza mury kompleksu twierdzy. Byłi Rohańczykami. Derenhelm. Wraz z gondorskim towarzyszem oraz przyjacielem Bregiem. Kowalem. Również Władcą Koni. Ich obecność była naturalna jak wielu innych pojawiających się w obozie nowych uchodźców. Co prawda coraz rzadziej. Lecz jednak.

Był niebieski, słoneczny dzień. Lato było piękne tego roku. Zaraz po przekroczeniu murów i rozbiciu namiotu Logan i jego towarzysze zwrócili uwagę na wrzawę jaka dochodziła z placu garnizonu zbrojnych. Obóz zdawał się być pozbawiony mężczyzn, co zauważył od razu. Robiąc rekonesans zrozumiał dlaczego. Setki, jeśli nie tysiące mężczyzn, młodzieńców i starców zebrało się wokół namiotów wojów. Wielu wchodziło na drzewa ogrodowe by lepiej oglądać arenę, którą był zwyczajny plac ćwiczeń zbrojnych. Wydeptana setkami butów i podków trawa odsłaniała piach, w który krew wsiąkała tylko kiedy ktoś miał wypadek przy szkoleniu. Dzisiaj miał stać się dywanem, po którym tańczyć mieli w objęciach śmierci dwaj wojownicy. Z Dunlandu.

Logan z czystej ludzkiej ciekawości przeciskał się łokciami między gawiedzią a za nim podążał Brego, który korzystał z okazji. Wojownik torując sobie drogę ułatwiał kowalowi przeciskanie się, a od czasu zarobienia guza w Minas Tirtih kowal miał uraz do przepychanek w tłumie. Nawet słownych.

Plac rozłożony był w cieniu czarnej wieży i jej balkon zawieszony hen wysoko nad ziemią wychodził wprost na arenę. Był jednak pusty.

Na środku miejsca walki stał potężny wojownik. Czarne, zlepione w strąki włosy opadały na ramiona. Krzeczasta broda sięgała potężnej, szerokie klatki piersiowej. Dunlandczyk trwał na placu boju bokiem do Logana, a włócznia obok górala, wbita trzonem głęboko w piach, błyszczała w słońcu swym stalowym grotem.

- Wulf! Wulf! Wulf! – skandował tłum Dunlandczyków, którzy skupili się w gromadzie. Naprzeciw Logana i Brego, w okręgu tłumu okalającego piaskową wyspę, po drugiej stronie placu.

Znakomitą większość gapiów stanowili Rohirmowie i Gondorczycy, którzy z pogardą pluli i złorzeczyli barbarzyńcy. W ryzach trzymali ich wyznaczeni do pilnowania porządku zbrojni. Włóczniami odgradzali widzów od aktora spektaklu, który miał zaraz nastąpić.






Tłum rozstępował się przed Cardanem. To było dziwne uczucie. Na jego cześć skandowali Gondorczycy i Rohirimowie. Zbrojni, którzy w innych okolicznościach miejsca i czasu bez wahania odebrali by mu życie. Do których nienawiść wyssał z mlekiem matki w górach Dunlandu. A wielu pobratymców patrzyło mu wilkiem. Wulf czekał już na arenie. Stał na potężnych jak skalne kolumny nogach w skórzanych butach zakopanych w piachu. Z nagim tułowiem, na którego spoconej, spalonej słońcem w kamieniołomach skórze, lśniły w blasku promieni napięte mięśnie. Na widok Cardana ani drgnął. Stał nieruchomo jak wbita obok niego włócznia. Na jego twarzy nie było już kpiny tylko determinacja. Jeszcze kilka godzin wcześniej jego gromki śmiech niósł się po obozie kiedy usłyszał, że Cadarn do walki wybrał zamiast oręża gołe pięści. Wyśmiana głupota przeciwnika, syna jednego z najmądrzejszych wodzów górskich klanów, doszła i do uszu Gondorian i Rohirimów, którzy z jękiem zawodu przyjęli takie nowiny. Nie dość, że walka zapowiadała się być krótka, to jeszcze dla Cadarna przegrana. A wielu postawiło na niego swój żołd. Teraz zagrzewali go do walki nachalnie podsuwając mu pod nos oręż, który olbrzymi wojownik ignorował.

Jeżeli Wulf był potężnym niedźwiedziem, to drugi Dunlandczyk był olbrzymim trolem.

Cadarn amą budową ciała wzbudzał respekt. Jego długie czarne włosy opadają w zlepionych strąkach na ramiona podobnie jak u przeciwnika, lecz broda zapleciona była w warkocze dodając mu powagi i męstwa. Nieustępliwy wyraz twarzy oraz błysk inteligencji w oku zdradzały, że jest to człowiek niebezpieczny, którego nie wolno lekceważyć. W skupieniu oceniał otoczenie, w którym przyszło mu walczyć na śmierć i życie. Bez emocji. Spodnie przytrzymywał nabijany ćwiekami pas, a odkryte ramiona pokryte były siatką licznych krzyżujących się blizn. Mimo potężnej sylwetki olbrzyma stąpał lekkością i elastycznością drapieżnego kota.

- Ha, ha, ha! – zaśmiał się Wulf gromko , ku niebu wyciągając ramiona.

Prężąc stalowe muskuły obracał się do mało życzliwego tłumu gospodarzy szydząc z nich. Warcząc wyzywająco jak wilk. Chyba zdawał sobie sprawę, że nawet jeśli wyjdzie zwycięsko z placu boju, wrogowie mu nie darują. Bo narobił ich sobie zbyt wielu.

- To on! – Brego łokciem zdzielił Logana, aż zabolało. – To on!

Wojownik spojrzał twarzą w twarz w oblicze Wulfa. Szpetna blizna biegła od czoła nad okiem, przez policzek i nos ginąc w gęstwinie czarnej brody po drugiej stronie kwadratowej szczęki. Świat zawirował brutalnym olśnieniem wspomnienia wbijającego się w umysł Logana z szybkością nawałnicy. Faktycznie! Był to on! Poznał Dunlandczyka bez cienia wątpliwości. Poznałby wroga nawet bez pomocy Brego...





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline