Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-12-2011, 11:28   #14
Anonim
 
Reputacja: 1 Anonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputacjęAnonim ma wspaniałą reputację
Siedziałem wtedy już sam. Sam w pomieszczeniu oświetlanym jedynie łuną burzy ognia szalejącej na zewnątrz, a szalał z nim paradoksalnie śnieg. Piękne płatki unoszące się w powietrzu mieszały się z szarymi okruchami popiołu. Popiołu, który chwilę wcześniej powstał ze spalanych snów. Snów o dobrobycie właściciela dużego sklepu na końcu ulicy, czy biednego sprzedawcy targowego. Ogień bardziej łapczywie niż kiedykolwiek łapał w swoje zęby kolejne ludzkie marzenia. Nikt i nic nie uniknęło straty, gdy fala ognia zalała nowy, wspaniały świat, który żeśmy budowali. Miało być wszystko, a teraz już nie ma nic. A z tej bezdennej pustki tkającej materiał nicości wychodzą nowe uczucia: żal, cierpienie, złość. Nienawiść, która to spowodowała istnieje nadal. Niewzruszona - poza wszystkim i niczym. Wyjrzałem przez okno i zobaczyłem małe dziecko leżące na ulicy. Przejechane już jakiś czas temu przez pędzący wóz kogoś ważnego. Nie znałem ich. Ani dziecka ani kierowcy auta. A jednak ich los związał się z moim w tej właśnie chwili. Bo czyż same moje przemyślenia na ten temat nie wiążą mnie na zawsze z tymi ludźmi? W końcu doświadczenie to będzie trwało póki trwa moje życie. Ogień. Noc. Śnieg. Śmierć. Cztery krótkie wyrazy, które zmrażają duszę człowieka... moją duszę. Rozejrzałem się po pokoju. W nocy wszystko inaczej wygląda. Bardziej szaro. Jakby nic nie miało koloru, a po chwili widzę czerwień. Jakby wszystko było skąpane we krwi. To ogień po drugiej stronie ulicy wzmógł się i oświetlił mój dobytek. Ogromny zegar wciąż pokazuje czas dokładnie co do sekundy w stosunku do bicia mojego serca. Małpka na bujanym fotelu wciąż stuka swój własny rytm talerzami. Mechanizm wciąż działał mimo iście starożytnego pochodzenia owego sztucznego futrzaka. Na ulicy nastąpił ruch. Siedemnaście owiec podbiegło do zwłok dziewczynki, a każda owca inna od drugiej. Są umierające. Są moje. Czy były moje? Teraz to nie jest ważne. Nie zamierzam kłócić się o akt własności z samą śmiercią. Owcy poczuły wzrok ognia, gdy zaczęły brutalnie okradać zwłoki dziewczynki. W końcu gdy leżała tam naga zaczęły ją gryźć. Wyżreć jej oczy. Twarz. Aż w końcu rozedrzeć ją na strzępy. W tym czasie ogień okrążał je coraz ciaśniej i ciaśniej. Pożarł te najmniejsze, te które i tak były na skraju śmierci po czym zabrał się za resztę. Największa i najstarsza z nich o dziwo jako pierwsza uratowała się ciągnąc za sobą niewielką grupę. Zginą później. Stare owce nie mające szans na młode. To chyba ta selekcja naturalna - te, które są potężne równocześnie są największymi egoistami, więc nie mają w ogóle potomstwa, bo po cóż im ktoś inny? Natomiast te słabe mają potomstwo, ale umierają w ogniu, bo właśnie są za słabe na ucieczkę. Ostatecznie wszystkie te owce zdechną. Selekcja naturalna - oddzielenie żywych od umarłych. Sama śmierć wybiera kto żyje, a kto nie. Selekcjonuje. I jeszcze nikogo nie zostawiła. Wszyscy zginą. Czy w ogniu czy trochę później, bezdzietnie na końcu swojej drogi. Grupa uciekła. Brudna od krwi i części zwłok dziewczynki. Druga część uległa holokaustowi. Jak tak się przyglądałem uciekającym, bezwzględnym zwierzakom zupełnie ominął mnie pierwszy płomyk, który dotarł do mojego domostwa. Teraz płonie już cała ściana i ten zegar. Zegar do ostatniej chwili pokazujący dokładny czas w stosunku do bicia mojego serca. I ta małpka, która przestała uderzać talerzami dopiero, gdy jej łapki stopiły się. Zajął się dywan, na którym stoję, a ja tylko przyglądam się temu wszystkiemu. Wszystkiemu i niczemu, bo wszystko to już ogień pochłonął. No oprócz mnie, ale na siebie nie patrzę. Rzadko kiedy patrzymy na własny punkt widzenia tylko po prostu obserwujemy z niego wszystko inne. Na tym to polega. Punkt widzenia. Mój aktualnie jest położony pomiędzy płonącymi ścianami, które mówią mi o moim życiu. O ogniu historii, które płonie w moim sercu. Ostatecznie ogień dotarł i do mojego ciała, ale ja już się nie boję. Chwycił mnie za włosy i za ubranie i żarł mnie w swym nigdy nienasyconym głodzie.


***


Obudziłem się na brzegu wielkiej wody. Siedzę na dachu budynku i widzę jak po drugiej stronie ulicy leży ciało całkiem martwej dziewczyny. Wołała o pomoc, ale powódź historii nieubłaganie zmyła wszystkie jej pragnienia. Marzenia zostały wymyte przez nieubłaganą wodę. Wściekła ciecz patrząca na wszystkich jak na nic nie znaczące przedmioty. To co istniało, to co istnieje i to co istnieć miało - wszystko to nie ma już znaczenia. A może nigdy nie miało. Lodowce patrzące ponuro z oddali nie zatrzymują się, a niebo patrzy na to i płacze. Spojrzałem w górę i zobaczyłem samolot, który już nigdzie nie doleci. Wystartował już dawno temu ku lepszej przyszłości, a teraz jest na prostej drodze ku otchłani. Zapełniony jest po brzegi. Głównie złymi ludźmi, ale i tymi biernymi. Wszyscy chcą się ratować, ale nikt z nich na to nie zasłużył. Ostatecznie latające ustrojstwo przebije taflę wody i zniknie z kart historii. Już niedługo. Tym czasem na drugim brzegu, który jest tylko drugim dachem ręka martwej dziewczyny zsunęła się i opadła na nóż. Narzędzie, które w tak brutalny sposób zakończyło jej życie. Ja wiem kto ją zabił. Wiem. Widziałem to. I nic nie zrobiłem. Taksówkarz zrobił to z uśmiechem zupełnie nie spodziewając się wody, która chwilę później zmyła go. I wyczyściła wszelkie ślady po jego istnieniu prócz tego noża. Ostrza, z którego jeszcze kapała krew dziewczyny. Ziemia zadrżała pod wpływem lodowców i już myślałem, że na mnie pora, ale nie. Jeszcze nie. Znajduję się na samym szczycie świata i jeśli padnę to znaczyć będzie, że umarł ostatni człowiek. Nie ma tu nikogo innego. Ci z samolotu już zginęli. A ja żyję. Żyję! Krzyknąłem do toni, a toń mi odpowiedziała przyjazną melodią. Hipnotyzuje mnie. Zachęca mnie do skoku, ale ja skakać nie zamierzam. Jeśli chce po mnie przyjść niech przyjdzie, ale ja jestem zbyt ważny. Płacz z nieba wzmógł się. Teraz już lecą olbrzymie kule wody uderzające niczym bomby w nową Tetydę. Tak właśnie kończy się świat. Wśród uderzeń słyszę też coś innego. Melodię. Nie wodnej toni, ale inną. Moją. Już czas na mnie.


***


Obudziłem się. Ręką sięgnąłem pod łóżko i wyjąłem swój stary zegarek. Przytknąłem do ucha i nasłuchiwałem dźwięków. Zmodyfikowałem go już jakiś czas temu. Nie był to zwykły zegarek. Nie odliczał równych sekund, ale działał na kilku płaszczyznach. W rytmie, który tylko ja znam choć już kilka osób przykładało go do ucha. Tylko ja wiem jak działa. Czego naprawdę słuchać. Wstałem i podszedłem do okna. Prognoza pogody najwyraźniej sprawdziła się. Za oknem widzę znaczne opady nienawiści i dziś raczej nie ma szans na przejaśnienia. Pogoda pogodą, ale jednak lubię jak jest czysto. Muszę pamiętać, żeby osobiście zapytać o ekipę sprzątającą. Zaniedbują swoje obowiązki dranie, bo przecież widzę bałagan. Pewnie będą coś kręcić, że przecież opady i takie tam, ale powiem im, że nic mnie to nie obchodzi. Porządek musi być. Pewnie i tak wyrażę również ich zdanie. Każdy lubi porządek. Ile można żyć w brudzie? Spojrzałem na zdjęcia, które mi wcześniej przyniesiono. Nie mogę wprost uwierzyć, że ta banda ma mi zagrażać. Czy oni w ogóle wiedzą z kim mają do czynienia? Wyglądają dość żałośnie. Powinienem kazać ich natychmiast zamknąć, ale niech jeszcze się poszamoczą w pajęczynie, w którą wpadli. Może ujawnią jeszcze kogoś. Może to nie wszyscy. Właściwie nie wiem czemu ta grupka przyciąga moją uwagę. Widziałem lepszych, ale ci tutaj zupełnie przekroczyli granicę głupoty i rzucają się z motyką na Słońce. Może dlatego mnie bawią. Tak w głębi serca. Sprawa jest poważna. Oni jednak nie są. Nie ma się czym martwić. Mam nadzieję, że doprowadzą nas... mnie... do swojego mocodawcy. Tego prawdziwego. Mam już podejrzenia kto to może być. Kto jest na tyle bezczelny, żeby wysyłać takich gnojków. Będę musiał się z nim w końcu rozprawić.
 
Anonim jest offline