Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-12-2011, 21:36   #4
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Ziemie grafa były dzikie i zaniedbane. Ale z perspektywy rycerza miały swój urok.
Nieprzebyte knieje kusiły na skręcenie z traktu i posmakowania życia w dziczy.
Podróż z czasem stawała się coraz przyjemniejsza. Pogoda była ładna, jedzenia i wina (szczególnie wina) w bród, bowiem Jasper zabrał ze sobą, chyba połowę zapasów zamku.
Towarzystwo Złotoustego, też było coraz bardziej znośne. Więc wyprawa stawała się przyjemnością, a Czarny Rycerz widział ją w coraz jaśniejszych barwach.
Ubije poczwarę, zgarnie skarby i sławę. Oczywiście skarby, jeśli smok jakiś skarb uzbierał, bo różnie z tym bywało.
A więc zgarnie skarby... ewentualnie. I sławę, na pewno. I cnotliwie odmówi nagrody, twierdząc, że mu nie wypada. Plan wydawał się wręcz idealny.
Humor Wilhelma nie zepsuł się nawet, na widok zniszczonej kładki, która pozwalała przejść przez potok. Co prawda Jasper wspomniał, że trzeba będzie nadłożyć drogi, ale też i rycerzowi się nigdzie nie spieszyło.
Ruszyli więc dalej, pod wodzą Złotoustego i jego pieśni. Których jak się okazało, bogowie nie cenili bowiem muszką starali się je uciszyć. Nie dość sprawnie jednak, bo bard przeżył. Za to ściągnął na nich uwagę przejeżdżających osób.

Piętnastu zbrojnych pod wodzą niejakiego Eberhatra Bergstein. I trzech kocmołuchów, którzy okazali się być napadniętymi przez smoka kupcami.
Oddział Eberhatra uzbrojony był we włócznie i miecze. Nosił na sobie kolczugi i hełmy. Byli konno, więc trzeba było przyznać, że byli siłą z którą trzeba się było liczyć. I można było wykorzystać.
Wilhelm skupił swe spojrzenie na Eberhatrcie.
Jakoś nie było czasu i okazji wypytać barda, o przyczyny owej niechęci do bękarta von Aurithów. I do samych Aurithów, też. Choć się domyślał, że samo bycie bękartem było powodem pogardy u grafa bon Blut. Ale że też pozwalał swoim poddanym na takie zachowaniem, wobec Aurithowego syna, nieważne czy z prawego, czy nieprawego łoża?
To rycerza nieco dziwiło.
Ale nie wspominał teraz. Nie był to czas na takie dywagacje.
-Akurat tak się złożyło, że tropię... poszukuję owego smoka, czy też bandytów.- stwierdził rycerz.- Czyli mi po drodze z wami panie Bergstein.
- To smoka panie. - Kupcy na kolan rzucili się przed Czarnego Rycerza. - Zionął ogniem i miał wielkie świecące ślipia.
- Takie zielone. - Zawtórował inny.
- I ryczał okrutnie. Spalił kilku naszych zbrojnych. Porwał nasze wozy z całym dobytkiem.
- A cóż to właściwie był za dobytek?- spytał Wilhelm, jednego z osmalonych kupców.
- Tkaniny drogocenne. Najwyższej jakości. Do tego biżuteria. - Tu padła całą litania towarów luksusowych i drogich. A kupcy wymieniając co stracili przekrzykiwali się nawzajem i zagłuszali. I zapewne zawyżali wartość towaru, na wypadek gdyby przyszło im się dopominać odszkodowania od władcy tych ziem.
-Się poczwara lubi stroić.- zastanowił się Wilhelm. Nic więc dziwnego, że dowódca straży Aurithów nie dowierzał w te opowieści. Owszem, może i kupcy widzieli smoka, ale czy prawdziwego? Równie dobrze mogła to być iluzja, jakiegoś renegackiego czarownika, pod którą skryli się zwykli bandyci. Czarny Rycerz zwrócił się więc do Eberhatra Bergsteina.- Może więc warto połączyć nasze siły? W końcu mamy zwalczyć to samo zagrożenie.
Eberhatr Bergstein potarł podbródek. Przyjrzał się krytycznie zwłaszcza bardowi.
- Tak, tak. - Rzucili kupcy chórem.
Dowódca zbrojnych wzruszył ramionami, chyba nie chciało mu się z kupcami wykłócać.
- Jeszcze jedne zbrojny w kompanii przyda się. - Rzekł w końcu.
- Bo to nie pierwszy taki atak na kupców, panie. - Wtrącił się jedne z poszkodowanych. – Nie dalej jak miesiąc wcześniej inną karawanę z cennymi rzeczami zaatakował bestyja. W ten sam sposób. Nocą się na nich zaczaiła. Wszystkich co do nogi wybiła.
- Powiadają, że to kara dla grafa von Aurith. - Wyszeptał będący najbliżej Czarnego Rycerza kupiec. - Bo ziem jego sąsiadów bestia nie nawiedza.
- Bo jego sąsiedzi o szlaki nie dbają. - Odezwał się Bergstein. - A karawany tylko tędy chodzą. To co ma napadać gdzie indziej.
Kupcom się aż głupio zrobiło. Widać nie sądzili, ze ktoś jeszcze usłyszy to co mówili.
Wilhelm zmarszczył brwi w zdziwieniu. Skoro bestia napada ziemie Aurithów, to czemu von Blut był zainteresowany upolowaniem smoka?
- Nie tylko. - Bard się w końcu odezwał. - Ziemie mego pana też smok pustoszy. Porywa owce i inny dobytek. Dlatego szlachetny graf von Blut sprowadził smokobójcę, by pozbyć się gada. - Wypowiadając ostatnie zdanie Jasper wzniósł sie na wyżyny lizusostwa. Znać albo tak cenił swego chlebodawcę, albo może obawiał się, ze tamten na wszędzie swych szpiegów.
- Widać się bestyja zadomowiła w okolicy i leże sobie szykuje.- stwierdził autorytatywnie Wilhelm, jak na smokobójcę przystało.-Są tu w okolicy jakieś jaskinie i jamy ?
Jak się okazało w najbliższej okolicy nie było, ale w pobliżu wioski do której jechali, już tak.
Poinformował przy tym dowódcę straży o zerwanej kładce na potoku, co ten przyjął ze zdziwieniem, ale i ze zrozumieniem.

Ruszyli więc dalej wspólnie, zjednoczeni wszak tym samym celem.
Po drodze dowódca straży von Aurithów nie był zbyt wygadany. Natomiast idący z nimi kupcy jedynie biadolili.
Za to Jasper paplał jak najęty. I opowiedział przy tej okazji o napiętych relacjach sąsiadów. Oraz powodach tego stanu. Wedle jego słów, dawno, dawno temu von Bluth i von Aurith byli niemal jak bracia. Mieli wspólne plany połączenia związkiem małżeńskim swych dzieci, a przez to i ziem. Wszystko było ładnie, pięknie dopóki nie wyszło na jaw, że syn von Auritha jest upośledzony fizycznie i psychicznie .
Von Aurith zaproponował wtedy, że jego drugi syn, a w zasadzie pierworodny, ale ze związku pozamałżeńskiego, poślubi córkę von Bluta. Jakoś się załatwiłoby się sprawę nieprawego pochodzenia, wszak to możliwe. Ostatecznie stolica daleko, a prowincje żądzą się swoimi prawami.
Wtedy jednak von Blut się obruszył tym, że mu albo bękarty albo upośledzone pokraki podsyłają. I nastąpił koniec przyjaźni. Jasper bardzo ekspresywnie i przesadnie okazywał kogo wini za obecny stan rzeczy. Oczywiście nie hrabiego von Bluta i jego bardzo „urodziwą córeczkę.”
Von Aurith znalazł zonę dla swego dziedzica, ba nawet ta urodziła mu syna. Pięknego zdrowego i w niczym nie przypominającego ojca. Bardziej stryja i dziada.
Choć Jasper twierdził, że to bękart jest ojcem owego dziecka. I Wilhelm w duchu przyznał mu rację. Na miejscu von Auritha też by to tak zaaranżował.




Wszyscy już posnęli. I kupcy zdrożeni rozpaczaniem, i żołnierze zmęczeni drogą. I wreszcie bard zmęczony gadaniem.
Pozostały tylko straże na pograniczu obozowiska, oraz Wilhelm i Eberhatr przy ognisku.
Rycerz który czuł pewne “braterstwo dusz” z bękartem, podzielił się winem z bukłaka, które przezornie zabrał z kuchni Jasper.
Po czym rzekł.- Czy wśród twych ludzi jest ktoś biegły w tropieniu śladów zwierząt?
Dowódca skinieniem głowy podziękował za bukłak. Pociągnął z niego sobie. Wytarł usta wierzchem dłoni.
- Znajdzie się i taki. - Odparł oddając bukłak.
-Lepiej jak rozbijemy obozowisko w pobliżu jaskiń, a ja z wraz z tropicielem udamy się szukać owego Smoka, lub... tych którzy za Smoka się podszywają.- rzekł rycerz spoglądając w ogień.
- Nie wierzysz w jego istnienie?? - Eberhatr ze zdziwieniem spojrzał na swego rozmówcę.
-Wierzę, że coś napadło na kupców. Ale czy to smok? To się okaże.- stwierdził rycerz, po czym rzekł.- Ty stwierdziłeś, że to bandyci napadli na handlarzy.
-A bo kupcy się rozmijali w opisach. Poza tym nawet tak wielki smok nie zabrałby na raz tylu wozów.- stwierdził Eberhatr z lekką irytacją. Pogrzebał w ogniu i rzekł.- Prawda jest taka, że na początku na paści owego smoka, kupca pozostawili wozy i swych ochroniarzy na pastwę losu, a sami poukrywali się w lesie, dygocząc ze strachu. Wrócili na pole bitwy, już po napaści. Gówno widzieli, a nie smoka.
-A ślady? Przecież na miejscu ataku musiałeś widzieć ślady napastników.- stwierdził Czarny Rycerz.
-Ano. Ślady były.- stropił się Eberhatr grzebiąc kijem w ogniu. Łyknął wina z bukłaka i dodał.- Odciski łap żeśmy widzieli. Tylko, że ten smok jakoś koślawo chodził.
Potem rozmowy stały się luźniejsze. Zeszły pierwotnie na relacje między dwoma hrabstwami. I Eberhatr potwierdził, że władcy się generalnie nie lubią. Ale nie chciał opowiadać czemu, bo to „stare dzieje związane z małżeństwem”, jak to zgrabnie ujął dowódca straży. Zapytany o krążące po ziemiach legendy na temat smoków, stwierdził że o żadnej dotyczących tych ziem i smoków nie słyszał. I że lepiej byłoby spytać Jaspera, gdyby nie to że bard ululał się mocnymi trunkami. Rozmowy zeszły na dwór von Aruitha i kwestię służby na nim. Wilhelm jakoś bowiem, nie miał ochoty zahaczyć o dwór von Bluta w drodze powrotnej. A Eberhatr sobie ową służbę wielce chwalił.
Potem zaś, w miarę jak ilość alkoholu w bukłaku się zmniejszała, obaj młodzieńcy zaczęli omawiać urok okolicznych ziem, czyli piękno gór, dolin, owiec, a przede wszystkim pastereczek.
Zaś Wilhelm opowiadał o szerokim świecie, o wielkich miastach, gęstych puszczach, pięknych karczmareczkach i ślicznych damach do towarzystwa.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 08-12-2011 o 21:45. Powód: poprawki
abishai jest offline