Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-12-2011, 21:38   #91
obce
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Świetlista...

Jej oczy. Rozchylone usta. Język błyskający wilgocią pomiędzy czerwienią warg. Włosy pachnące miodem. Głos przemieniony w płynny bursztyn. Pragnienie.

Świetlista...

Jej oczy. Dwa gorejące słońca. Ogień w piersi. Ogień w podbrzuszu. Ogień w duszy. Pragnienie. Pożądanie. Pożoga. Skóra jak mleko. Włosy jak miód. Głos jak bursztyn. Usta jak krew. I oczy... duchy ochrońcie... te oczy...

Płonące.
Gorejące.
Wypełniające wszystko.

Świetlista...

Widzisz tylko ją. Oddychasz tylko nią. Czujesz tylko jej smak. Jej światło. Pragniesz. Pożądasz. Płoniesz, gdy świetliste ostrza przebijają duszę na wskroś. Drżysz. Boisz się. Z ciałem zastygłym w bezruchu. Z rwanym, nierównym oddechem. Twardniejącymi sutkami.

Tylko ona.
Świetlista...

Miód. Krew. Strach. Ogień. Słońce. Wilgoć pomiędzy udami.

Światło...

...gaśnie.

Dzierzba trzęsie się z zimna i ulgi.

* * *

Dziecko. Bastiony. Niewinne dzieweczki.
Maraja. Kapłan. Księga. Kara za zbrodnie.
Pazur i Ryś. Kołtun i Lidia.
Kotwica.
Mięso ofiarne. Mięso bezbronne.
Ona. Ona. Ona.

Oddycha głęboko a z jej twarzy znika grymas pożądania.

Varunath przeciwko Maraji. Lyria przeciwko Varunathowi. Dopóki nie spłaci długu, dopóki nie spłaci ceny – będzie chroniona, będzie bezpieczna. A na Bastionach obsadzonych przez kapłanów Narsiliara może znajdzie kolejną protekcję, może...

Oblizuje blade, spierzchnięte usta, zaciska drżące palce w pięści, opiera się ciężko o podłogę. Mikstura Chudziny działa – kręci się jej w głowie, mdli ją jak zaraza, płuca i gardło palą żywym ogniem, ale mimo to nie traci przytomności. Nie może zamknąć oczu - jakby ktoś jej drzazgami powieki popodpierał.

...może zahartuje ją tamten śnieg, tamto zimno, walka inna niż ta, do której przywykła. Podstępna, zdradziecka, jak zatruty nóż skierowany w plecy. Może przekuje ją w zimną stal. I wtedy – jeśli przeżyje, jeśli nie oszaleje, jeśli wyniesie stamtąd dupę w całości – znajdzie Pazura.
I zatańczy z nim kolejny raz.

* * *

Słowa Albrechta. Śmiech kapłanki. Zimne, złe spojrzenie Dzierzby.

Nie rozumie lyriańskiej decyzji. Drażni ją słabość Chudziny. Drażni jego brak zdecydowania, miękkość, bezmyślność z jaką wyrzuca z siebie kolejne zdania. Przy rzece. Na rynku. W karczmie. Tutaj. Teraz i przed chwilą. Nie rozumie więc, nie pojmuje.

- Bastiony – dokonuje pierwszego wyboru. - Bękarta dostaniecie... – charczy ledwie zrozumiale, a ubrana w jej głos cena za cud brzmi jakoś plugawie i brudno, nieczysto. Równie nieskalanie jak propozycja dania dupy padająca z pokrytych strupami ust skażonej dotykiem gnilca kurwy. - Ale nasienie... lepsze... silniejsze... znajdę.

Kapłanka jednak kręci głową.

- To już nie zależy od nas. Lyria przmówiła. Zdecydowała.

Dzierzba patrzy na nią przez kilka uderzeń serca. Mruży oczy, przechyla głowę, nie zdając sobie sprawy z pogardliwego grymasu krzywiącego jej wargi, zdradzającego zdanie na temat wyznaczonej ceny.

- Więc dostanie – przyobiecuje zimno, ledwie słyszalnie, ostatkiem tchu.

Świetlista wykonuje ręką pełen wdzięku gest, wskazując drogę. Jej biodra kołyszą się hipnotycznie, gdy idzie przed nimi, w jasnych włosach tańczą promienie słońca. Nie ma już miodu i światła, ale gdzieś w pamięci wciąż pozostaje żywe wspomnienie tego pełnego zachwytu i strachu pożądania. Nawet kiedy każdy krok wymaga niemal nadludzkiego wysiłku; kiedy powietrze zdaje się stawiać taki opór, jaki kamień stawia drążącej go kropli. Świat kołysze się mdląco i Dzierzba zaciska zęby, przełyka podchodzącą do gardła żółć. Nie ma siły odgarnąć pasma włosów opadającego na twarz, klejącego się do spotniałej, pokrytej gęsią skórką skóry. Brakuje jej energii, by strząsnąć ściekającą po grzbiecie nosa kroplę potu, by podnieść głowę, stanąć prosto. Traci czucie w palcach, jakby powoli odklejała się od własnego ciała.

A jednak wciąż nie może zamknąć oczu.

Marmurowa posadzka pomnaża obrazy: dwie kapłanki, dwie pary bioder przecinające przestrzeń jak wahadła wieczności, dwóch Albrechtów rzucających kose spojrzenia na dwie Dzierzby, z których ta prawdziwa nie rozpoznaje już nawet odbicia łączącego się z jej stopami jak lustrzany cień. Przemnożone są kolumny, przemnożone smukłoude kapłanki otaczające basen o łagodnych brzegach, przemnożone ich maski ze srebra i jasnego drewna, przemnożone ofiarne misy i kadzidła, przemnożony biały lyrian w koronie misternych zdobień. Wszystko lśni, wszystko wiruje, rozmazując świat w smugę barw i dźwięków pozbawionych znaczenia. Wszystko zwalnia, wszystko przyśpiesza, rzeczywistość rozpada się na pojedyncze obrazy zatrzymane w czasie.

Powieki Anah trzepoczą jak skrzydła spłoszonych ptaków.
Głowa opada jej bezwładnie jakby kości przemieniły się w płynny wosk.
Traci czucie w nogach i wymyka się ku zimnemu marmurowi z czyichś ramion.
Kapłanek? Ich sług? Chudziny?

Wyciemnienie.

Smak mleka, miodu i krwi. Coś unosi jej ciało, wygina je w spazmatyczny łuk. Coś zanurza się w niej, czuje obcą obecność w swoich myślach, w swoich wspomnieniach. Piersi i podbrzusze są ogniskami jaskrawego bólu. Czuje na skórze gorący dotyk jak pocałunki doprawione ogniem. Wilgotne, mocne, prawie raniące. Takie jak lubi. Takie jakich pragnie. Widzi uformowane w kształt kwietnych kielichów maski kapłanek, za nimi oczy straszące jaśniejącą bielą białek. Ich głosy, ich śpiew przechodzący...

Wyciemnienie.

...w jęki. Lyrianit jarzy się słonecznie – już nie biały, lecz złoty, pulsujący w rytm leniwych uderzeń niewidzialnego serca. Widzi siwy dym unoszący się z kadzideł, wijący na podobieństwo żywego stworzenia, łaszący się do kapłanek, wnikający pomiędzy ich uda i uchodzący z ust z każdym ich oddechem. Widzi promienie słońca rozkładające się ponad nimi w tęczowe wachlarze, widzi drżące płomienie świec, które gną się...

Wyciemnienie.

...i tańczą dokładnie tak jak one. Kapłanki. Kurtyzany. Prostytutki. Kurwy Aspektu.
A ona czuje, że ból wypala zmęczenie, że pocałunki wymazują rany, że dym uwalnia jej oddech, rozluźnia wypełnione cierniami gardło, że wnikające w skórę światło napełnia ją energią, aż wszystko w niej wibruje z niecierpliwej radości.

I gdy staje na własnych nogach i odgarnia z twarzy mokre włosy, gdy mleko i miód kreśli na jej skórze białe wzory, gdy wychodzi z basenu leniwym, rozkołysanym krokiem, jak mogłaby wychodzić zaspokojona z sypialni kochanka – przez chwilę jest piękna, przez chwilę zdaje się prawie niewinna. Dopóki nie milknie zaśpiew kapłanek, dopóki nie znika ciepłe światło. Dopóki Dzierzba nie uśmiecha się tym swoim wilczym, paskudnym uśmieszkiem i jak zwierzę nie otrząsa z siebie białych kropli.

Oddycha głęboko, swobodnie.

Przeciąga się, sprawdza nowe ograniczenia ciała. Jest dobrze. Mięśnie znowu pracują pod skórą jak dobrze naoliwiony koboldzi mechanizm. Jest dobrze, myśli, gdy przesuwa palcami po zaleczonych bliznach.

- Zdrowa – informuje Chudzinę i nawet jej głos, choć wciąż chrapliwy, jest prawie normalny.


* * *


Jest dobrze.
Teraz ma szansę.
Jest dobrze.

Widać to w miękkim, tanecznym kroku, skinieniu głowy i pełnym wyczekiwania uśmiechu, którym powitała czekającą na Albrechta Karę. Widać to w lekkich ruchach, gdy niedbale wyciera się sukienką, gdy wciąga na siebie wyciągnięty ze znoszonego plecaka drugi komplet ubrań. Widać to w oczach, w których znowu pojawił się ten charakterystyczny, gorączkowy blask – jakby chciała postawić cały świat w ogniu.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 09-12-2011 o 15:11.
obce jest offline