Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-12-2011, 21:38   #91
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Świetlista...

Jej oczy. Rozchylone usta. Język błyskający wilgocią pomiędzy czerwienią warg. Włosy pachnące miodem. Głos przemieniony w płynny bursztyn. Pragnienie.

Świetlista...

Jej oczy. Dwa gorejące słońca. Ogień w piersi. Ogień w podbrzuszu. Ogień w duszy. Pragnienie. Pożądanie. Pożoga. Skóra jak mleko. Włosy jak miód. Głos jak bursztyn. Usta jak krew. I oczy... duchy ochrońcie... te oczy...

Płonące.
Gorejące.
Wypełniające wszystko.

Świetlista...

Widzisz tylko ją. Oddychasz tylko nią. Czujesz tylko jej smak. Jej światło. Pragniesz. Pożądasz. Płoniesz, gdy świetliste ostrza przebijają duszę na wskroś. Drżysz. Boisz się. Z ciałem zastygłym w bezruchu. Z rwanym, nierównym oddechem. Twardniejącymi sutkami.

Tylko ona.
Świetlista...

Miód. Krew. Strach. Ogień. Słońce. Wilgoć pomiędzy udami.

Światło...

...gaśnie.

Dzierzba trzęsie się z zimna i ulgi.

* * *

Dziecko. Bastiony. Niewinne dzieweczki.
Maraja. Kapłan. Księga. Kara za zbrodnie.
Pazur i Ryś. Kołtun i Lidia.
Kotwica.
Mięso ofiarne. Mięso bezbronne.
Ona. Ona. Ona.

Oddycha głęboko a z jej twarzy znika grymas pożądania.

Varunath przeciwko Maraji. Lyria przeciwko Varunathowi. Dopóki nie spłaci długu, dopóki nie spłaci ceny – będzie chroniona, będzie bezpieczna. A na Bastionach obsadzonych przez kapłanów Narsiliara może znajdzie kolejną protekcję, może...

Oblizuje blade, spierzchnięte usta, zaciska drżące palce w pięści, opiera się ciężko o podłogę. Mikstura Chudziny działa – kręci się jej w głowie, mdli ją jak zaraza, płuca i gardło palą żywym ogniem, ale mimo to nie traci przytomności. Nie może zamknąć oczu - jakby ktoś jej drzazgami powieki popodpierał.

...może zahartuje ją tamten śnieg, tamto zimno, walka inna niż ta, do której przywykła. Podstępna, zdradziecka, jak zatruty nóż skierowany w plecy. Może przekuje ją w zimną stal. I wtedy – jeśli przeżyje, jeśli nie oszaleje, jeśli wyniesie stamtąd dupę w całości – znajdzie Pazura.
I zatańczy z nim kolejny raz.

* * *

Słowa Albrechta. Śmiech kapłanki. Zimne, złe spojrzenie Dzierzby.

Nie rozumie lyriańskiej decyzji. Drażni ją słabość Chudziny. Drażni jego brak zdecydowania, miękkość, bezmyślność z jaką wyrzuca z siebie kolejne zdania. Przy rzece. Na rynku. W karczmie. Tutaj. Teraz i przed chwilą. Nie rozumie więc, nie pojmuje.

- Bastiony – dokonuje pierwszego wyboru. - Bękarta dostaniecie... – charczy ledwie zrozumiale, a ubrana w jej głos cena za cud brzmi jakoś plugawie i brudno, nieczysto. Równie nieskalanie jak propozycja dania dupy padająca z pokrytych strupami ust skażonej dotykiem gnilca kurwy. - Ale nasienie... lepsze... silniejsze... znajdę.

Kapłanka jednak kręci głową.

- To już nie zależy od nas. Lyria przmówiła. Zdecydowała.

Dzierzba patrzy na nią przez kilka uderzeń serca. Mruży oczy, przechyla głowę, nie zdając sobie sprawy z pogardliwego grymasu krzywiącego jej wargi, zdradzającego zdanie na temat wyznaczonej ceny.

- Więc dostanie – przyobiecuje zimno, ledwie słyszalnie, ostatkiem tchu.

Świetlista wykonuje ręką pełen wdzięku gest, wskazując drogę. Jej biodra kołyszą się hipnotycznie, gdy idzie przed nimi, w jasnych włosach tańczą promienie słońca. Nie ma już miodu i światła, ale gdzieś w pamięci wciąż pozostaje żywe wspomnienie tego pełnego zachwytu i strachu pożądania. Nawet kiedy każdy krok wymaga niemal nadludzkiego wysiłku; kiedy powietrze zdaje się stawiać taki opór, jaki kamień stawia drążącej go kropli. Świat kołysze się mdląco i Dzierzba zaciska zęby, przełyka podchodzącą do gardła żółć. Nie ma siły odgarnąć pasma włosów opadającego na twarz, klejącego się do spotniałej, pokrytej gęsią skórką skóry. Brakuje jej energii, by strząsnąć ściekającą po grzbiecie nosa kroplę potu, by podnieść głowę, stanąć prosto. Traci czucie w palcach, jakby powoli odklejała się od własnego ciała.

A jednak wciąż nie może zamknąć oczu.

Marmurowa posadzka pomnaża obrazy: dwie kapłanki, dwie pary bioder przecinające przestrzeń jak wahadła wieczności, dwóch Albrechtów rzucających kose spojrzenia na dwie Dzierzby, z których ta prawdziwa nie rozpoznaje już nawet odbicia łączącego się z jej stopami jak lustrzany cień. Przemnożone są kolumny, przemnożone smukłoude kapłanki otaczające basen o łagodnych brzegach, przemnożone ich maski ze srebra i jasnego drewna, przemnożone ofiarne misy i kadzidła, przemnożony biały lyrian w koronie misternych zdobień. Wszystko lśni, wszystko wiruje, rozmazując świat w smugę barw i dźwięków pozbawionych znaczenia. Wszystko zwalnia, wszystko przyśpiesza, rzeczywistość rozpada się na pojedyncze obrazy zatrzymane w czasie.

Powieki Anah trzepoczą jak skrzydła spłoszonych ptaków.
Głowa opada jej bezwładnie jakby kości przemieniły się w płynny wosk.
Traci czucie w nogach i wymyka się ku zimnemu marmurowi z czyichś ramion.
Kapłanek? Ich sług? Chudziny?

Wyciemnienie.

Smak mleka, miodu i krwi. Coś unosi jej ciało, wygina je w spazmatyczny łuk. Coś zanurza się w niej, czuje obcą obecność w swoich myślach, w swoich wspomnieniach. Piersi i podbrzusze są ogniskami jaskrawego bólu. Czuje na skórze gorący dotyk jak pocałunki doprawione ogniem. Wilgotne, mocne, prawie raniące. Takie jak lubi. Takie jakich pragnie. Widzi uformowane w kształt kwietnych kielichów maski kapłanek, za nimi oczy straszące jaśniejącą bielą białek. Ich głosy, ich śpiew przechodzący...

Wyciemnienie.

...w jęki. Lyrianit jarzy się słonecznie – już nie biały, lecz złoty, pulsujący w rytm leniwych uderzeń niewidzialnego serca. Widzi siwy dym unoszący się z kadzideł, wijący na podobieństwo żywego stworzenia, łaszący się do kapłanek, wnikający pomiędzy ich uda i uchodzący z ust z każdym ich oddechem. Widzi promienie słońca rozkładające się ponad nimi w tęczowe wachlarze, widzi drżące płomienie świec, które gną się...

Wyciemnienie.

...i tańczą dokładnie tak jak one. Kapłanki. Kurtyzany. Prostytutki. Kurwy Aspektu.
A ona czuje, że ból wypala zmęczenie, że pocałunki wymazują rany, że dym uwalnia jej oddech, rozluźnia wypełnione cierniami gardło, że wnikające w skórę światło napełnia ją energią, aż wszystko w niej wibruje z niecierpliwej radości.

I gdy staje na własnych nogach i odgarnia z twarzy mokre włosy, gdy mleko i miód kreśli na jej skórze białe wzory, gdy wychodzi z basenu leniwym, rozkołysanym krokiem, jak mogłaby wychodzić zaspokojona z sypialni kochanka – przez chwilę jest piękna, przez chwilę zdaje się prawie niewinna. Dopóki nie milknie zaśpiew kapłanek, dopóki nie znika ciepłe światło. Dopóki Dzierzba nie uśmiecha się tym swoim wilczym, paskudnym uśmieszkiem i jak zwierzę nie otrząsa z siebie białych kropli.

Oddycha głęboko, swobodnie.

Przeciąga się, sprawdza nowe ograniczenia ciała. Jest dobrze. Mięśnie znowu pracują pod skórą jak dobrze naoliwiony koboldzi mechanizm. Jest dobrze, myśli, gdy przesuwa palcami po zaleczonych bliznach.

- Zdrowa – informuje Chudzinę i nawet jej głos, choć wciąż chrapliwy, jest prawie normalny.


* * *


Jest dobrze.
Teraz ma szansę.
Jest dobrze.

Widać to w miękkim, tanecznym kroku, skinieniu głowy i pełnym wyczekiwania uśmiechu, którym powitała czekającą na Albrechta Karę. Widać to w lekkich ruchach, gdy niedbale wyciera się sukienką, gdy wciąga na siebie wyciągnięty ze znoszonego plecaka drugi komplet ubrań. Widać to w oczach, w których znowu pojawił się ten charakterystyczny, gorączkowy blask – jakby chciała postawić cały świat w ogniu.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 09-12-2011 o 15:11.
obce jest offline  
Stary 09-12-2011, 14:56   #92
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Słowa protestu próbowały się wyrwać na wolność z ciała Albrechta, gdy usłyszał propozycję kapłanki. Ale utknęły gdzieś w okolicy gardła. Słowa protestu wynikające z bezczelnego wplątywania go w ten układ. Jednakże słowa te nie wypłynęły na powierzchnię, a gdy pierwszy szok minął, do głosu doszła zimna logika. Alchemik bowiem nigdy nie był materiałem na ojca. A choć używał kiedyś specyfiku ograniczającego płodność, to żadne zioła nie dawały pełnej gwarancji. I być może parę małżeństw wychowywało obecnie jego bękartów. Jedno dziecko mniej jedno więcej. Dla Nawróconego nie było różnicy. A Dzierzba wszak nie była na tyle szpetna, by musiał do alkowy brać alkohol w celu znieczulenia zmysłów.

- Ale to płodzenie... to chyba nie konkretnie teraz? Bo jakby nie patrzeć, nie bardzo jest czas po temu. Może... wieczorem? - odezwał się po chwili Albrecht, pocierając podbródek.
- Hahahahaaha - zaśmiała się kapłanka rozbawiona, a opierająca się na wciąż drżących rękach dziewczyna posłała w jego stronę powolne, złe spojrzenie. - Oczywiście, że nie teraz. Załatwicie swoje sprawy i za jakiś czas, nie za długi, spełnicie przysięgę.
To Albrechtowi odpowiadało, przygotowanie kilku mikstur zwiększających płodność nie zajmie wiele czasu. Potem tylko kilka dłuższych chwil w alkowie i cała sprawa z poczęciem dziecka z Dzierzbą zostanie zakończona.
- Bastiony – dokonała wyboru. - Bękarta dostaniecie... – wycharczała, a ubrana w jej ledwie zrozumiałe słowa cena za cud zabrzmiała jakoś plugawie i brudno, nieczysto. - Ale nasienie... lepsze... silniejsze... znajdę.

Albrecht spojrzał na Dzierzbę z irytacją, jego usta wygięły się w grymasie urażonej dumy. W końcu jednak wzruszył ramionami i poprawił okulary. Pies chędożył Dzierzbę i jej humory. Ostatecznie to nawet lepiej, że go nie wciągała głębiej w swoje sprawki. Nie była aż tak ładniutka, by mu zależało.

- To już nie zależy od nas. Lyria przemówiła. Zdecydowała.

Alchemik nie pytał dlaczego, acz się domyślał, że gust Dzierzby i Aspektu zapewne mocno się rozmijają. I że wojowniczka po prostu znalazłaby sobie pierwszego lepszego byczka, nieważne jak szpetnego.

A Aspekt nie chciał materiału na psa podwórzowego, tylko na kurtyzanę.
- Więc dostanie - całkowicie nieświadome, pogardliwe wygięcie warg wyraźnie świadczyło, co Dzierzba myśli o tej decyzji.
- Chodźcie za mną, przed ołtarz naszej Matki.

Albrecht, podpierając Dzierzbę, ruszył do przodu. Od czasu do czasu zerkał na nią spode łba. Czuły na swoim punkcie, zwłaszcza na punkcie swojej męskości, alchemik dopiero przetrawiał obelgę, jaką obdarzyła go dziewczyna. Nieważne czy zrobiła to świadomie, czy nieświadomie.

Przeszli na tyły świątyni. Tam gdzie zwykli śmiertelnicy zwykle nie mieli dostępu. Rozglądając się dookoła, Albrecht dziwił się tej zasadzie. Ta część budowli nie wydawała się zbytnio różnić od publicznej.

Duża sala, jasna, przestronna. Ładnie zdobiona, wiele kolumn. Wszędzie marmury, podczas gdy Kreda słynie... z kredy oczywiście.
Tuż przy basenie lyrianit -biały wygładzony kryształ umieszczony przy jednym z brzegów, otoczony zdobieniami, adorowany. Olbrzymi kawałek zimnego minerału, skupiający w sobie modlitwy i prośby wiernych. Tak przynajmniej mówiono.

Basen wypełniony mlekiem, miodem i płatkami róż, byłby nawet romantyczny, gdyby nie czwarty składnik „kąpieli”, krew. Ludzka posoka była tu dysonansem, psuła harmonię tego miejsca. Przypominała, że Lyria w gruncie rzeczy jest takim samym Aspektem jak pozostałe, że jest takim samym Aspektem jak Szczur.Nawrócony odruchowo wzdrygnął się na tę myśl.

Naga Dzierzba wylądowała w owej mieszaninie płynów. Albrecht przyglądał się temu z obojętnością. Nie wiedział czemu tu został. Pewnie tylko ciekawość przykuwała go do tego miejsca. Możliwość podpatrzenia tajemnych rytuałów kapłanek miała niewątpliwie posmak pokusy.

Kapłanki przybyły nagie. Trzy smukłe kobiety o zgrabnych nogach, smukłych udach, rozkosznych pośladkach i pełnych piersiach. Idealne wcielenia kobiecości, kusicielki osłaniające twarze drewnianymi maskami, zdobionymi srebrem. Maskami na kształt kwiatów róż. Albrechta ogarnęła pokusa, by zaproponować zamianę i zamiast spłodzić jedno dziecko z Dzierzbą, spłodzić po jednym z każdą kapłanką. Ale one by się nie zgodziły.

Zapalono świece i kadzidła. Albrecht cofnął i poprzez okulary obserwował cały rytuał z zimną obojętnością. A kapłanki ustawiwszy się po jednej z każdej strony basenu, zaczęły tańczyć i śpiewać pieśń bez słów.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=5BYDF9vyIz0[/media]
Ich taniec nie był żywiołowy, nie był też tańcem w normalnym znaczeniu tego słowa. To było zmysłowe wicie się w blasku świec, to była pierwotna pieśń jęków i pożądania. Wyuzdane ruchy kobiety w ramionach kochanka. Całość tego rytuału wywoływała skojarzenia z orgiami, w jakich lata temu medykowi zdarzało się brać udział, ale nawet to porównanie nie oddawało istoty sprawy.

Wijące się, nagie ciała kapłanek pokrywały się potem, ich pieśń coraz bardziej przypominała jęki kobiet branych w posiadanie. Albrecht nie zdziwiłby się, gdyby rzeczywiście tak było. Lyrianit zaczął świecić złotym blaskiem. Nie, nie świecić. Raczej pulsować w rytm ruchów kapłanek, co wywoływało nieprzyjemny dreszcz na plecach Albrechta. Blask kamienia pulsował coraz mocniej, ciało Dzierzby unosiło się. Dym ze świec oplatał ją i kapłanki. Formował dłonie pieszczące ciała, usta wędrujące po skórze kapłanek i... narządy wnikające...

Albrecht zakaszlał i potarł swe pokryte potem czoło. Sam już nie wiedział ile z tego co widzi jest prawdą, a ile narkotyczną ułudą wywołaną kadzidełkami. Kapłanki wiły się w ekstazie, ich jęki przestawały być zmysłowe a stawały się bardziej zwierzęce. Pieśń, mimo swej prostoty, wbijała się w umysł Alchemika, wprawiała ciało w drżenie, budziła żądzę. Wziąć którąś z nich w ramiona, zerwać maskę, całować usta, szyję, piersi, posiąść tu i teraz... kapłankę, albo Dzierzbę... albo jakąkolwiek inną kobietę.

Alchemik zerknął na dolne partie swego ciała. Niewątpliwie byłby gotów do kopulacji - gdyby nie te kadzidła, które nie tylko wzbudzały żądze, ale i paraliżowały ciało; gdyby nie ta resztka rozsądku, która tliła się pod czerwoną falą żądzy wypełniającej umysł i ciało.

Nie zauważył, kiedy rytuał się skończył. Dopiero gdy kropelki mleka, miodu i krwi spływały po nagich piersiach wychodzącej z basenu Dzierzby zrozumiał, że została uzdrowiona. A gdy usłyszał jak mówi: "Zdrowa", uśmiechnął się cierpko i nie rzekł nic. Urażona duma nie pozwalała. Ruszył do głównej sali nie czekając na Dzierzbę, nie chcąc by kapłanki, czy też ona zauważyła widoczne oznaki podniecenia u Albrechta. Zwłaszcza, żeby Anah nie zauważyła. Zdecydowanie potrzebował się napić się czegoś, jeśli nie wina, to ziółek.

Ale spokój, nie był mu dany.

Pojawiła się Kara. Alchemik nie silił się na tłumaczenie prawej ręce Cierń, czemuż to Dzierzba jest taka radosna i wesoła, a on sam wydawał się zmęczony. Poprawił nerwowym ruchem okulary na nosie i spytał się wprost:

- Stało się coś?

Po czym czekał na tłumaczenia wojowniczki i polecenia od Cierń, które zapewne przyszła im przekazać.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 11-12-2011 o 13:20.
abishai jest offline  
Stary 13-12-2011, 17:36   #93
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Thar wraz ze świtą zatrzymał się przed gospodą. Część jego asysty zablokowała wejście, a część weszła do środka. Althea oderwała wzrok od klucza, który w zamyśleniu obracała w palcach i niespiesznie schowała go w szatach, po czym wstała na powitanie władcy. W drzwiach karczmy pojawił się sam Ushmajel. Wszedł do pomieszczenia, w którym “urzędowała” Cierń i powitał kapłankę skinieniem głowy. Althea odwzajemniła powitanie.

- Żądam wyjaśnień, wasza sprawiedliwość - powiedział bez owijania w bawełnę i spoglądając wprost w oczy kapłanki.

- Pod gospodą znajduje się sekretne przejście, którym zbiegł człowiek zamieszany w zabójstwo Waszej córki. Zbieram grupę, która uda się do podziemi. - Althea bacznie przyglądała się, w jakim stanie znajdował się Ushmajel po niedawno dokonanym na jego życie zamachu.

- Atak na mojego człowieka. Na rynku. Człowiek świątyni Varunatha zaatakował mojego zaufanego najemnika. Chciałbym wiedzieć, jaki powód miała świątynia. Jak do tej pory nie byłem w żaden sposób zawiedziony skutecznością Pazura. – Ushmajel sprecyzował wniesione pretensje.

Tylko jedna niewielka chwila zawahania kobiety pokazała, że thar zaskoczył Cierń tym bezpośrednim pytaniem. Kapłanka nie spodziewała się, iż D’Naghar tak szybko usłyszy o dokonaniach Dzierzby. Althea założyła raczej, że thar przybył na miejsce ze względu na Karę i jej próbę uzyskania wsparcia sił zbrojnych Ushmajela. Natomiast wiedza thara była niepokojąca. Jedynymi, którzy mogli donieść tharowi o pojedynku pomiędzy Pazurem a Anah byli strażnicy miejscy, co Althea szybko wykluczyła. Nikt z tych przestraszonych ludzi nie poszedłby do Ushmajela z własnej woli. Pazur był w tym czasie cały czas w karczmie. W takim razie pozostawali marajiści albo sam Księga. Motywy, którymi kierowaliby się kapłani Maraji były dość łatwe do odgadnięcia, ale donos kapłana Varunatha na drugiego kapłana oznaczałby przygnębiający brak zaufania. Pozostawała także inna bardzo prawdopodobna możliwość, iż thar otrzymał wiadomość od kogoś, kto dla niego szpiegował Cierń i jej współpracowników. Jeśli koncept Księgi był słuszny Ushmajel na pewno wyznaczył kogoś do zdawania mu raportów z poczynań Althei, Albrechta i Kary. Teraz do tego grona dołączyła także Dzierzba, która przestała być nieznaną karta mogącą przechylić szalę na korzyść Świątyni Varunatha. Cierń zdała sobie sprawę jak niewiele mogła obecnie zdziałać. To thar rozdawał karty w Kredzie i mógł wprowadzać wszelkie plany w życie.

- To prawda.- Przyznała, jakżeby mogła inaczej - Jeden z moich ludzi zaatakował Pazura chcąc ukarać go za czyny, jakich najemnik dopuścił się w tym mieście jednakże kara miała zostać wymierzona zbyt wcześnie gdyż Pazur nie został jeszcze osądzony. Tak więc karząca ręka Varunatha została odwrócona i ukarany póki, co został karzący a nie twój najemnik, Panie.

- Wolałbym, aby człowiek, któremu płacę, podlegał mi. I nim świątynia zacznie go osądzać, rozmawia ze mną. Inaczej mogę pomyśleć, że świątynia nie chce, by sprawa została rozwiązana. Czy wyrażam się jasno, wasza sprawiedliwość. Jako potomek Reva mam pewne przywileje związane z Tradycją. Proszę o tym nie zapominać.

Cierń zmarszczyła brwi pod maską, czego bez wątpienia nie mógł dostrzec jej rozmówca. Thar mówił jej prawdy oczywiste, o których doskonale wiedziała, zatem nie zamierzał jej uświadamiać a raczej przekazywał zawoalowaną groźbę.

- Mam tego świadomość Panie i dlatego nie zdecydowałam się na zatrzymanie Pazura zważając na Twoje pokładane w nim zaufanie, chociaż jego postępowanie dla mnie było niejasne i niepokojące. – Rozpoczęła zamierzając przejść do ataku.

- Taki już jest. Ma dobrą reputację w swoim rzemiośle. A to dla mnie wystarczająca rękojmia. Dobrze. Dość o tym. Chciałaś moich ludzi. Poprowadzę ich osobiście. Lyrianitki już zajęły się dostatecznie moimi ranami. Mów, jak mogę ci być pomocny, sprawiedliwa.

Ushmajel nie pozwolił Althei dokończyć rozpoczętej ofensywy samemu odpuszczając dalsze roztrząsanie sprawy Pazura. To wydało się Cierń wyjątkowo podejrzane. Pod przykrywką żądania wyjaśnień thar chciał sobie zapewnić udział w wyprawie do podziemi. Teoria Księgi potwierdzała się z każdym podejmowanym przez thara krokiem. Cierń zacisnęła usta.

- Pazur już czeka na dole, ale zanim tam zejdziemy muszę się upewnić, że zebrana grupa będzie przygotowana na spotkanie z czarownikiem bądź czarownikami, bo to ich się spodziewam w podziemiach. – Althea musiała zebrać jak największą grupę własnych popleczników, aby zrównoważyć tych prowadzonych przez D’Naghara.

Ponaglał ich brak czasu. Czarownicy wiedzieli już, że Althea podążała ich tropem i mieli szanse przygotować się na spotkanie z kapłanem. Prawdopodobnie nie wiedzieli, że Cierń dysponowała kluczem, który znacznie mógł skrócić chwilę, w której zdołają sforsować drzwi do siedziby magów. Należało już ruszać, aby utrzymać tę wątpliwą przewagę. Althea czekała tylko na Albrechta i Księgę.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 13-12-2011, 20:59   #94
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację


Miasto Kreda
gdzieś w podziemiach pod miastem



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Dj795iqAlC4[/MEDIA]

WSZYSCY

To było nieuniknione. Wszystkie drogi prowadziły do cuchnącej smażonymi rybami, piwem i starym śledziem nadrzecznej tawerny „Wesoła Rybaczka”.

To tam Cierń odkryła wejście do podziemi – wielkiej tajemnicy Kredy. To tam Kara przyprowadziła ze sobą Albrechta i Dzierzbę. To tam oczekiwali ludzie thara Ushmajela z samym władcą na czele. To tam w końcu, gdy już zbierali się by zanurzyć w podziemne korytarze pojawił się zarówno Księga i osłaniający mu plecy Ryś.
Mina najemnika wyrażała pełną dezaprobatę, ale kapłan pozostał niewzruszony.

- A więc jest was dwójka – powiedział tylko Ushmajel po krótkiej chwili konsternacji. – To mi imponuje.

Potem nie było już możliwości odwrotu. Thar pozostawił dwóch swoich ludzi i oddział strażników miejskich, by pilnowali zamkniętej tawerny i ruszyli przez ukryte na zapleczu przejście w podziemia. Cierń miała wielką ochotę zatrzymać Dzierzbę, sprawczynię wielu trudnych dla niej momentów na górze, ale nie mogła tego zrobić przy tharze. Wykazałaby się brakiem kontroli nad swoimi ludźmi. Niekompetencją. To mogło zaszkodzić wizerunkowi Świątyni. Dlatego – w rezultacie – postanowiła zostawić los służki świątyni w rękach swego Aspektu.
Jeśli faktycznie tam, w podziemiach, ukrywała się Loża czarowników każde ostrze mogło okazać się na wagę złota.


Szli gęsiego. Prowadziła Cierń, jako jedyna znająca drogę. Jej pleców chroniła Kara. Za wojowniczką szedł w zamyśleniu Ushmajel. Jego pleców z kolei strzegło trzech Żołnierzy Domu. Wystarczająco dobrych, by zatrzymać każde fizyczne zagrożenie. Czy jednak wystarczająco dobrych, by zatrzymać czarownika? Za nimi szedł Księga i Ryś, strzegący pleców kapłana. Za Rysiem dreptał Albrecht a za nim odzyskująca siły Dzierzba. Potem szła kolejna trójka ludzi thara. Razem trzynastu ludzi. Niedobra liczba. Ale Cierń wiedziała, że w sali ze szkieletami czeka jeszcze troje ludzi. Pazur i dwóch strażników. To dawało sporą grupę.

Szli w milczeniu, rozciągnięci w długiego węża, oświetlając sobie drogę pochodniami i latarniami. Przed nimi czekała tajemnica i być może śmiertelne starcie. O ile klucz znaleziony w komnacie zabitej Nathanelli faktycznie pasował do ukrytego w głębinach pod Kredą sali.

- Nie znam tej części podziemi – powiedział Ushmajel na tyle głośno, że słyszała go Cierń. – Muszą przebiegać gdzieś, za jakimś zamurowanym przejściem.

Podobnie, jak przy ich pierwszym spotkaniu, kapłanka poczuła się dość nieswojo. Ten spokój władcy Kredy był ... złowieszczy. Nawet najczystszej krwi Nieskalani nie zachowywali by takiego opanowania w takiej sytuacji. A co dopiero władyka zapomnianego przez Aspekty miasteczka gdzieś, na obrzeżach Imperium. Nic jednak nie odpowiedziała, zachowując przytomnie swoje myśli dla siebie.

W końcu dotarli do dziury w podłodze i drabiny prowadzącej do sali ze szkieletami.

Pomieszczenie było na tyle wielkie, że zmieścili się w nim wszyscy. Jednak nie wszyscy zeszli na dół. Dwójkę swoich żołnierzy thar zatrzymał rozkazem na górze.

Kiedy tylko zobaczył Pazura, władca Kredy podszedł do najemnika i wyszeptał mu do ucha kilka słow. Nieznaczne skinięcie głową nie umknęło uwadze Cierń. W zasadzie tylko ona i Kara były wtedy w sali z czaszkami.

Widok Dzierzby zdziwił Pazura, ale poza cieniem, który zagrał na twarzy najemnika, nic więcej się nie wydarzyło. Za to widok Pazura zadziałał na Dzierzbę w niepokojący sposób. Miała ochotę na ... coś więcej niż rewanż.

Kiedy już wszyscy znaleźli się w pełnej czaszek komnacie Cierń podała klucz tharowi. Nie miała zamiaru pierwsza otwierać tajemniczego przejścia. Przy okazji ciekawiła ją reakcja władcy, ale Ushmajel zachował – jak zawsze – kamienne oblicze. Sam też nie był głupcem. Oddał klucz jednemu z Żołnierzy Domu. Ten spojrzał zdziwiony.

- Tutaj – Pazur pokazał żołnierzowi, gdzie znajduje się ukryty zamek.

Moment, kiedy większość ludzi skupiła uwagę na słudze thara Księga wykorzystał, aby zbliżyć się do Cierń.

- Czujesz to, siostro – szepnął jej do ucha.

Czuła. Wyraźnie. Niczym smród dobywający się z nie opróżnionego nocnika. Magia. W momencie, kiedy nieświadomy zagrożenia żołnierz przekręcał klucz niewidzialne prądy przepłynęły przez Świat Cieni wzburzając jego niestabilną strukturę.

Dla większości ze zgromadzonych w komnacie ludzi było to niczym zimny powiew, ale dla Cierń i Księgi znaczyło o wiele więcej. Czuli to. Niedaleko nich, gdzieś, coś przebudziło się ze stanu przypominającego drzemkę.

Ukryty mechanizm był bardzo sprawny. Środkowy szkielet, wraz z czaszkami na ścianie, po prostu odwrócił się pokazując wąski, opadający w dół korytarz.

Wymienili się spojrzeniami i Żołnierz Domu, który otwierał przejście, ruszył pierwszy. Za nim, niczym cień, ruszył Pazur. Cierń poczuła dłoń Księgi na ramieniu. Zatrzymał ją, gdyby miała zamiar ruszyć.

- Proponuję, by najpierw teren sprawdzili kapłani, panie – powiedział głośno Księga.

Ushmajel spojrzał na niego dziwnie. Jakby z niepokojem. Pazur zatrzymał się w wejściu, stojąc tak, by widzieć zarówno tunel, który otworzyli, jak i ludzi w katakumbach.

- Siostro – starszy kapłan zwrócił się do Cierń. – Myślę, że to nasze zadanie.

- Ciii – Pazur położył palec na ustach.

Słyszeli.

Wyraźnie i dość głośno.

- Nie ma czasu na zwiad – powiedział Ushmajel siląc się na spokój. – Tam coś się dzieje. Musimy ruszać.

- Daj nam działać, tharze – maska Księgi skierowała się w stronę władcy Kredy.

- Niech ona zdecyduje – ciemne oczy szlachcica zatrzymały się na Cierń. – W końcu to jej świątynia Varunatha powierzyła to śledztwo.

- To wydaje mi się dobrym rozwiązaniem – pokiwał głową starszy rangą kapłan. – Sprawiedliwa? – zapytał Cierń.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 13-12-2011 o 21:08.
Armiel jest offline  
Stary 21-12-2011, 11:26   #95
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Cierń posłała po nich Karę. Cudnie. Jejmość Cierń przypomniała sobie o swych sługach.
I dobitnie przypomniała im o ich statusie. Byli tylko jej narzędziami. Ich rozterki, problemy, sukcesy, osiągnięcia... Nie miały dla kapłanki znaczenia.
Niby alchemik to wiedział, ale... wiedzieć, a odczuć to dwie różne sprawy.
Albrecht przesunął palcami po okularach upewniając się, że mu nie spadną. Spokojnym spojrzeniem przesunął po Karze lustrując ją od stóp do głów. W końcu zmęczonym tonem głosu spytał.- Stało się coś?
- Cierń znalazła podziemną komnatę. Posłała mnie po klucz. I po was w drodze powrotnej. Chce tam zejść.
-A cóż jest w tej komnacie. I po cóż my jesteśmy potrzebni?-
mruknął Albrecht ruszając w kierunku Kary i wyjścia.
Wzruszyła ramionami.
- Medyk może się przydać. Wojak też. Od kiedy to ja się pytam sprawiedliwej, czemu mam coś robić, co?
Alchemik nie lubił takiego podejścia. Cała jego natura buntowała się przed ślepym wykonywaniem czyichś rozkazów. Wolał wiedzieć, że polecenia, które wykonuje mają sens i logikę.
-Ale swój rozum masz. Wnioski wyciągać umiesz. Wolałbym wiedzieć, na co się mam gotować.- burknął w odpowiedzi Albrecht.
- Na podziemia - powiedziała oschle. - Cierń jest zła na Dzierzbę. Za to, że pomogła uciec brodaczowi na targu. Pazur by go dopadł, gdyby nie ona. Wydaje mi się, że na połajance się nie skończy.

Winowajczyni posłała jej powolny uśmiech - nieuśmiech. Wzruszyła nieznacznie ramionami, przerzucając przez plecy znoszoną torbę i rozłożyła ręce w wymownym geście. Los już się zaśmiał, będzie co ma być. Skinęła niecierpliwie, jakby pytając się: “coś jeszcze?”

Kwaśna mina Albrechta niewątpliwie świadczyła o dezaprobacie zachowania obu kobiet. Pomruczał coś pod nosem na temat “rozpalania ognia przez demony w nieużywanym piecu”, cokolwiek to miało znaczyć. Sięgnął po jakąś fiolkę i wcisnął ją w dłoń Kary.- Tylko racz z niej skorzystać, zanim cię poharatają. Doda ci siły i szybkości, ale zmęczysz się przy tej okazji wielce. Więc lepiej brać na zdrowe ciało i w pełni sił.
Kara wzięła fiolkę i skinęła głową.
- Na razie poczeka.
- Wypić przed tuż przed konfrontacją należy.-
wytłumaczył alchemik pocierając z irytacją podstawę nosa. Że też musiał trafić na takie kobiety.

Dzierzba szurnęła butem o posadzkę, żeby zwrócić na siebie uwagę Kary.
- Do tej komnaty... - spytała powoli. - Ona. My. Kto jeszcze?
- Nie mam pojęcia. Ale jest tam Pazur.

Ciemnowłosa ulicznica stłumiła rozlewającą się po twarzy emocję, przeciągnęła się zamiast tego tak mocno, że coś głośno chrupnęło jej w kręgosłupie. Podziękowała skinieniem głowy wojowniczce za odpowiedź.

-A czego się spodziewać należy w komnacie?-
spytał Albrecht.
- Pytałeś o to - Anah wykrzywiła się kpiąco do emanującego wszelkimi barwami mrukliwego nabzdyczenia medyka. - Oddech marnujesz.
Pytał. To prawda. I otrzymał niejasną odpowiedź. Niezadowalającą go odpowiedź. Alchemik zdjął z nosa okulary i z irytacją przetarł ich szkła o rękaw. Po czym założył je ponownie. I w milczeniu ruszył do wyjścia.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 07-01-2012, 23:22   #96
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Tak, to było nieuniknione. Althea rozważyła wszystkie za i przeciw. Zebrała wszelkie dostępne w chwili obecnej informacje i zaniepokojona stwierdziła, iż być może zmarnowała czas. Nadal wiedziała to samo, co wcześniej. W podziemiach siedzieli czarnoksiężnicy. Nie wiadomo, w jakiej liczbie i jak potężną mocą dysponowali. Musiała tam zejść nie wiedząc nic ponadto a jeszcze dała im czas żeby przygotowali się na spotkanie z kapłanem i zbrojnymi. Jedynym jaśniejszym punktem w chaotycznej wyprawie do piwnic była osoba Księgi. Drugi kapłan zaskoczył swym pojawieniem się thara i jak miała nadzieję Cierń mógł tak samo zaskoczyć czarowników.

Sam Ushmajel i jego ludzie byli siłą, której Althea bardzo potrzebowała, a z której nie dane jej było skorzystać. Kapłanka rzadko dawała się ponieść emocjom, ale teraz zawładnęła nią irytacja. Miała wsparcie miejscowego władcy i nie mogła mu zaufać, miała jego ludzi i im także nie mogła zawierzyć. Kolejny powód niezadowolenia stanowiła jej osobista asysta. Najbardziej biegłej w sprawach oręża Dzierzbie nie mogła już dowierzać. Kobieta udowodniła, iż była nieobliczalna i priorytety Cierń nic dla niej nie znaczyły. Albrecht był posłusznym sługą, ale na haki Varunatha na cóż przyda jej się medyk podczas starcia z bluźniercami.

Do tego był jeszcze Księga. Jego obecność była kojąca, ale z drugiej strony też przyczyniła się do rozdrażnienia Althei. Prawo kapłańskie było klarowne w tej kwestii. Śledztwo prowadzone przez Cierń jako wysłannika miejscowej Świątyni dawało jej prawo pierwszeństwa w podejmowaniu decyzji, jednakże drugi kapłan był Łowcą z trzema sztyletami prawdy przy boku i Althea była zobowiązana przestrzegać zasad hierarchii kapłańskiej. To komplikowało sytuację. Tym bardziej, że Księga zjawił się znienacka i od razu wkroczył na terytorium działań Cierń. Althea słuchała, więc jego sugestii i podszeptów, chociaż miała wątpliwości czy kapłan rzeczywiście ogarnął wszelkie aspekty swojej i jej sprawy połączone poprzez wspólne więzy.

- Nie ma czasu na zwiad – stwierdził Ushmajel – Tam coś się dzieje. Musimy ruszać.
Księga ponownie wtrącił się przejmując inicjatywę i naciskając na Altheę.

- Nie mamy czasu na zwiad, ale musimy coś zrobić. Jako Pomazańcy Aspektów mamy obowiązek strzec przed plugawym zepsuciem, jakie niosą z sobą moce czarnoksiężników zwykłych, bezbronnych obywateli Imperium. Nas chroni opieka Aspektu, my chronimy maluczkich. Takie są Prawa Tradycji. Poza tym nie możemy ryzykować życia potomka Reva – wyrecytowała chłodno Althea.

- Musimy ruszyć pierwsi – podjęła decyzję uginając się pod sugestiami starszego kapłana.

- Ze słowami Tradycji nie mogę się sprzeczać. Ale dajemy wam jedną dziesiątą klepsydry. Potem ruszamy. – Zadecydował thar.

Stojąca obok niej Cierń Dzierzba zasyczała tylko cicho, przez zaciśnięte zęby, poruszyła się niespokojnie. Zmilczała, nie odzywając się nawet słowem. Althea zaś na słowa Ushamajela tylko skinęła głową i przeczekała moment, w którym Pazur i tharowy żołnierz wycofali się z korytarza. Wybór został dokonany tak, więc ruszyli tajemnym wejściem. Pierwszy szedł Ryś, tuż za nim Dzierzba, później kolejno Księga i Althea. Przedostatni był Albrecht. Kara zamykała pochód. Dostała za zadanie nasłuchiwanie i poinformowanie reszty, jeśli thar lub ktoś z jego ludzi ruszyłby za nimi.
Wbrew oczekiwaniom, co poniektórych ani thar, ani jego ludzie nie zrobili niczego, co mogło zakończyć się rozlewem krwi. Jednak powietrze aż zgęstniało od wypełniającej ich energii. Cierń zacisnęła zęby. Pomimo niewątpliwych cnót, jakimi obdarzony był Albrecht wolałaby na jego miejscu widzieć Pazura. Zamieniłaby ich dwóch miejscami pozostawiając alchemika w sali grobowej. Gdyby nie wcześniejsze słowa Księgi zaiste tak właśnie by postąpiła.

Korytarz nie był zbytnio szeroki. Swobodnie mogła poruszać się nim tylko jedna osoba, nie więcej. Wszyscy wyraźnie wyczuli, że grunt opadał w dół. Na ścianach lśniła wilgoć tak, więc musieli przechodzić albo pod samą rzeką lub gdzieś niedaleko niej. Nikt ze zgromadzonej grupy nie znał się dobrze na kamieniarskiej robocie, ale nawet ślepiec czy głupiec dostrzegłby różnice pomiędzy korytarzami prowadzącymi do sali z czaszkami, a tym, którym właśnie podążali. A nikt z nich nie był ani ślepy, ani głupi.
Bębny grały coraz głośniej wdzierając się w ich uszy, co nie było niczym niezwykłym, bo cały czas zmierzali w ich kierunku. Słyszana muzyka była w dziwaczny sposób urzekająca, niemalże hipnotyczna. Wyraźnie dało się rozróżnić w niej inne dźwięki, towarzyszące bębnom śpiewy.

Wkrótce idący przodem Ryś zobaczył też coś więcej. Na końcu korytarza, całkowicie go blokując stał potężny stwór z tasakiem. To był bez wątpienia ork, ale nie niewolnik Imperialny, lecz najprawdziwszy okaz dzikich przedstawicieli tej rasy z północy, z płaskowyżu Taskarskiego. Nielud mierzył prawie dwa i pół metra wzrostu i na oko ważył z dwieście kilogramów. Dwieście kilogramów mięśni i ścięgien, bez odrobiny tłuszczu.
Cierń wyczuła coś jeszcze. Coś dziwnie paskudnego. Kobieta nie wątpiła, iż Księga też to zauważył. Strażnik korytarza był martwy. To modlitwy kapłanów Maraji lub nekromantyczne praktyki utrzymywały go na nogach. Mieli, zatem do czynienia z nieumarłym orkiem, co czyniło go jeszcze bardziej niebezpiecznym, gdyż nie napędzała go już krew, więc większość ciosów skutecznych przeciwko żywym nie dałaby tak spektakularnych rezultatów użytych na martwym ciele orka. Ożywieniec spoglądał w głąb tunelu, którym się poruszali. Czerwone, gorejące jak piekielne ognie ślepia, wpatrywały się w mrok tunelu. Niezaprzeczenie pełnił rolę strażnika. Martwiak poruszył się grzechocząc sparciałym, obszytym kawałkami kości i rogów kubrakiem, ale póki, co nie zaszarżował w ich kierunku. Zapewne otrzymał dokładne rozkazy, których przestrzegał niewzruszenie tak jak tylko ożywiony martwy potrafił to czynić.
Ryś ruszył do przodu. Zwinny i cichy potwierdzał, iż był godnym nosić swe miano. Nie odrywał wzroku od orka. Cierń poczuła, że Księga sięgnął do mocy danych im przez Aspekt.

Ork widział Rysia i przygotował się na jego atak. Ochroniarz Księgi poruszał się szybko i sprawnie i chociaż przegrałby zapewne z kretesem starcie z Pazurem to jednak miał szansę w potyczce z orkiem. Ten drugi był zdecydowanie wolniejszy i mniej finezyjny. Jednakże Cierń nie rozumiała strategii Księgi. Kapłan miał zamiar odwołać się do mocy kapłańskiej to po cóż pozwolił swemu człowiekowi zetrzeć się z martwiakiem. Gdyby nieumarły sam zaatakował byłoby to uzasadnione. Jeśli jednak Ryś miał wyrąbać im drogę naprzód to, dlaczegóż starszy kapłan połączył się z Aspektem. Nie dowierzał umiejętnościom swego zbrojnego czy gotował się na kolejne zagrożenie? Cierń nie zdążyła podjąć żadnych kroków by rozjaśnić te rozterki gdyż Ryś starł się z orkiem. Najemnik wymierzył błyskawiczne, śmiertelne ciosy w wątrobę, w serce i podziurawił płuca ożywieńca a potem popełnił błąd.

Pewność tego, że jego natarcie zakończyło się sukcesem zgubiła Rysia. Niestety obrażenia, które uśmierciłyby każdego żywego przeciwnika w niewystarczającym stopniu okaleczyły martwe ciało. Nekromantyczna energia nie opuściła zwłok. Martwiak zadał swoje ciosy. Ryś oberwał na odlew, przez pierś, z siłą, która rzuciła go w tył, zaplutego krwią.

Księga ukończył modlitwę i wokół orka pojawiły się znikąd zakończone hakami łańcuchy i niczym węże uderzyły z kilku stron wbijając się w orka. Moc modlitwy była naprawdę przerażająca. W jednej chwili łańcuchy napięły się, z szarpnięciem, które zrobiło z martwiaka stertę poszarpanych, cuchnących kawałków mięsa. Niektóre z nich doleciały nawet do stóp idących w korytarzu ludzi.

Droga była wolna. Okupiona raną Rysia, który oparł się o ścianę i pluł krwią. Istniała szansa, że mężczyzna przeżyje, gdyż kubrak powstrzymał nieco siłę ciosu, lecz na pewno nie był w stanie wspomóc ich w najbliższym czasie. Albrecht wyraźnie zbladł widząc, co modlitwa uczyniła z truposza. Zdołał jednakże zwalczyć niemoc własnego organizmu i ostrożnie ruszył w kierunku Rysia. Starał się przy tym nie wyprzedzać za bardzo reszty towarzyszy. Zamierzał ocenić stan najemnika i udzielić mu pierwszej pomocy robiąc użytek ze swej wiedzy medycznej.

Dzierzba zasyczała krótko przez zaciśnięte zęby i w dwóch susach dopadła do najemnika, podnosząc jego miecz i ważąc go w ręce.

- Sprawiedliwa? - Spytała chrapliwie, nawet nie odwracając głowy w jej kierunku, wbijając wzrok w mrok korytarza ciągnącego się przed nimi.

- Niech Łowca zadecyduje, co z nim - Cierń spojrzała na leżącego Rysia, a później przeniosła wzrok na Księgę czekając na jego decyzję.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 08-01-2012, 16:23   #97
 
obce's Avatar
 
Reputacja: 1 obce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputacjęobce ma wspaniałą reputację
Popatrzyła na sztywne plecy wychodzącego ze świątyni alchemika, na mocną, muskularną postać podążającej za nim Kary. Popatrzyła za siebie - na odrzwia bielące się marmurem, wciąż jeszcze rozchylone na kształt kamiennego sromu prowadzącego do tej cholernej pochwy, pieprzonej macicy, tego serca zasranej świątyni.

Jakaś jej część chciała tam wrócić, chciała poczuć znowu tamto pragnienie, którego echo wciąż jeszcze pulsowało pomiędzy jej nogami.
Jakaś jej część chciała spieprzać stamtąd jak najdalej.
W możliwie najdłuższych podskokach.

Uciec. Zapomnieć.
Przysięgła.
Bała się.
Nie mogła.

Ruszyła za sługami Cierń.


ULICE MIASTA KREDY

Gdyby znała te wszystkie mądre słowa, którymi gryzipiórki z upodobaniem zapełniały swoje głowy i stronice ksiąg, powiedziałaby może, że jej odczucia względem tego, co wydarzyło się w świątyni są w najwyższym stopniu ambiwalentne. Dzierzba jednak nie znała takich słów, wysokiej mowy uczonych pism.
To było tak, jakby jakaś kurwa przewróciła mnie na plecy – myślała, idąc za medykiem i wojowniczką – zarzuciła mi na głowę swoją spódnicę, rozsiadła mi się okrakiem na twarzy, zasłoniła oczy, zasłoniła nos, zasłoniła, zaraza, usta swoją cipą ociekającą pożądaniem, pachnącą chucią i obietnicą. Aż nie było niczego innego od niej. W środku i na zewnątrz...
I było to piękne i straszne jednocześnie.
Jak gwałt z miłości.

Dzierzba nigdy jednak nie potrzebowała w swoim życiu takich pięknych i strasznych rzeczy, zostawiając je poetom oraz histerykom cierpiącym na nieuleczalne wapory.

Powąchała skórę przedramienia, wewnętrzną stronę nadgarstka. Nawet zapach był obcy – to wspomnienie miodu, mleka, róż i dotyku Aspektu. Powąchała związane w warkocz włosy. Zacisnęła wargi w wąską, bladą kreskę. Nigdy nie pachniała tak jak teraz, strasznie i pięknie, jakby Lyria zostawiła na niej jakiś ślad, odcisnęła jakąś pieczęć. Jak pan znaczy swoje zasrane, rozpłodowe krowy...

Machinalnie kopnęła brązowego, zapchlonego kundla, który przyplątał się do jej nóg. Nawet nie zmyliła kroku. But wbił się w chude ciało, odrzucił zwierzę do wypełnionego wyschniętym gównem i gnijącymi resztkami rynsztoka. Pies nie zaskowyczał nawet, sapnął tylko cicho, zaskomlał urywanie.

...o tak, zaczynała doskonale rozumieć instynkt, który wypieszczonemu w pachnidłach pańci kundlowi nakazuje natychmiast wytarzać się w śmierdzącym błocie.

Zatrzymała się w miejscu i przyglądała jak podpełza do niej ponownie. Nie było czego podziwiać - ogon wciśnięty między drżące łapy, zad tuż brzy bruku, stulone uszy, żebra widoczne pod wyliniałą sierścią, zaropiałe ślepia i głupi sparszywiały łeb, który pomimo kopniaka podstawiał do pogłaskania. Patrzyła na niego zafascynowana. Wypisz wymaluj Dzierzba prosząca lyrianki o cud, doszła do wniosku z jakimś ponurym rozbawieniem.

Zanim zdążyła pomyśleć już wyrywała jakiemuś smarkaczowi patyk z nadzianym na niego kawałkiem na wpół surowego mięsa, które przypominało z kształtu spasiony, szczurzy kadłub. Z zapachu też zdechłego gryzonia przypominało i dziewczyna mogłaby się o cudzą kiesę założyć, że tym właśnie było. Wierzgającego gówniarza złapała za kołnierz, uniosła bez trudu jedną ręką w powietrze, drugą – zadziwiająco delikatnym gestem – podsunęła kundlowi mięso. Pies chwycił je równie delikatnie połamanymi zębami, zamerdał słabo resztką ogona, a Anah jakby ocknęła się, poderwała głowę rozglądając się dookoła.

Ile to trwało? Ledwie chwilę – Chudzina z Karą nie zdążyli nawet dojść do końca krętej ulicy. Dogoniła ich w kilkanaście uderzeń serca.


* * *


Rzeczy straszne i piękne.

Do tej pory w życiu Dzierzby nie było na nie żadnego miejsca. Do te pory, bo przez jeden dzień, przeklęte dwanaście godzin zdawało się, że nie istnieje już nic poza nimi.

I była to tylko i wyłącznie jej przesrana wina.


* * *


Im bliżej byli tawerny, tym więcej strzępów przeróżnych opowieści słychać było wkoło nich. Jak to Pazur zarezał całą bandę morderców, jak to rzeczeni mordercy dla Kolczastej Maski robili żelazem i przez niego zostali wysłani. Gadano, że to pożarł się najemnik z kapłanem o tharowskie przywileje. Niektórzy utrzymywali, że morderczyni była jedna, inni mówili o kilku kobietach. Plotkowano o zazdrości, plotkowano o zemście, plotkowano o srebrze i złocie, próbowano łączyć to wszystko z Szarpiakiem i Cacanką, szukać w tym ręki thara albo Grubasa ze Stali. Ktoś zarzekał się, że to kapłani Maraji Pazurową bronią ubite trupy powskrzeszali, ktoś inny utrzymywał, że był świadkiem prawdziwego magikowania, które zostało na rynku odstawione przez czarnoksiężnika, co chudy i wysuszony był sam jak trup. Słuchacze wytrzeszczyli oczy na przechodzącego Albrechta, od razu tego ostatniego szarpnęli za ramię, uciszyli gorączkowym szeptem i już głośno zwyzywali od odurniałych kutasów.

Bardziej z nawyku niż faktycznej ciekawości przysłuchiwała się temu wszystkiemu. Spośród morza faktycznych i przesadzonych informacji próbując wyłowić cokolwiek wartościowego.
Nic. Nic istotnego, nic o czym nie wiedziałaby lepiej.


TAWERNA „WESOŁA RYBACZKA”


Wśliznęła się do tawerny jako ostatnia.

Zamarła na moment na progu, zastygła w półotwartych drzwiach. No tak, gdzie Pazur tam thar, gdzie thar tam Strażnicy Domu, gdzie pieprznik tam i Księga z nieodłącznym jak się okazuje Rysiem. A każdy jakby maskę miał na mordzie – liczka ściągnięte, oczka ponure, usteczka zasznurowane wypisz wymaluj jak gorset jakiejś arystokratycznej modnisi.

Pasowała do tego towarzystwa jak żebracza dziwka do salonów.

Nie podobała jej się pełna dezaprobaty mina Rysia, nie podobało jej się spojrzenie szlachetnego Ushmajela, nie podobał brak reakcji Pazura, nie podobała ilość jego przybocznej gwardii i fakt, że gdyby zedrzeć im herby z ubrań zadziwiająco przypominaliby dwa trupy, które poprzedniej nocy zostawiła w zaułku.

Ale najbardziej nie podobał jej się wyraz oczu Cierń.

Skłoniła się tharowi, z jakimś błyskiem wyzwania na twarzy skłoniła się Księdze. Dopiero przed swoją kapłanką rąbnęła na jego kolano w prostym, żołnierskim niemal wyrazie poddaństwa i lojalności. Nie było wątpliwości komu służy i czyje zwierzchnictwo uznaje. Pochyliła głowę.

- Sprawiedliwa... - wychrypiała.

- Mów - głos Althei był jak zwykle spokojny, przez maskę pobrzmiewający metalicznym podźwiękiem.

Dzierzba podniosła się i przysunęła do Cierń jednym, płynnym jak oddech ruchem.

- List wysłałam – prawie zamruczała jej do ucha chrapliwym szeptem. Trudno było określić czy z pełnym rozmysłem pokazała tharowi plecy, czy przypadkiem ustawiła się tak, by kapłanka ponad jej ramieniem mogła widzieć jego twarz. - Przemykacze będą wiadomi wieczorem. Może. Wszyscy już wiedzą, że dla ciebie, sprawiedliwa, robię – poinformowała z ciemną od złości goryczą. Przygryzła wargi na moment, rzuciła szybkie spojrzenie w kierunku Księgi i Rysia. Odstąpiła się na krok, podała owiniętą w płótno strzałę. - Gadają, że Biała Lisica w mieście. Że strzałę zaczarowała. Nasrało się trochę... – brzmiąca w jej głosie skrucha i kryjąca się za nią intencja była więcej niż oczywista. - Ale prezent mam – powiedziała już głośniej, wyciągając coś zza pasa. Pomiędzy palcami srebrem błysnął łańcuch szczurzego wisiora, gdy wyciągała rękę w kierunku kapłanki. - Od Szczekacza.

Thar nawet nie drgnął, nie drgnęli także Żołnierze Domu.
Tylko Ryś ukradkiem zerknął w jej stronę.

- Później – powiedziała Althea cicho, a Dzierzba tylko przełknęła ślinę i skinęła głową, odsuwając się od kapłanki.


PODZIEMIA POD KREDĄ


Każde ze spojrzeń, które thar kierował w jej stronę odbijało się na jej skórze zimnym dreszczem. Za dużo ich było. Za często patrzył w jej stronę, jakby kogoś takiego jak ona nigdy nie widział. Zbyt ukradkowo. Zbyt uważnie. Za cholerę zrozumieć nie potrafiła, co mogło go tak frapować, co mogło budzić jego ciekawość. Z nieruchomego jak kamień oblicza władcy Kredy i jego ciemnych jak studnie źrenic nie dało się niczego wyczytać.

Źle to wróżyło dla niej, bo każdy przecież wiedział, że gówno zawsze spada w dół i prostego człowieka nie mogło w zasadzie spotkać nic gorszego niż stanie się przedmiotem tego przeklętego zainteresowania możnych.

Udawała więc, że, kurwa, nie widzi.

Nie podnosić na niego oczu, pilnować się, żeby jego uważne spojrzenie nie spotkało się z jej podejrzliwym i nieufnym. Tylko na czym się skupić? Na Pazurze o pozbawionej wyrazu twarzy? Nie szło – na jego widok oddech przyśpieszał, wszystko zaczynało prawie boleśnie pulsować, a ręka aż sama wędrowała pomiędzy uda, by rozładować to narastające napięcie. No chciała go zerżnąć, chciała tak bardzo, że sama nie rozumiała tej potrzeby. Nie powstrzymała pokusy – nic sobie nie robiąc z jego obojętności, zatrzymała się na moment przed Pazurem, po raz pierwszy popatrzyła mu prosto w oczy i uśmiechnęła się do niego tak, jak czasem potrafią uśmiechać się prawdziwie urodziwe kobiety. Łagodnym wygięciem warg, w którym odbijało się echo lyriańskiej modlitwy, lyriańskiego pożądania i krył się cień dwuznacznej obietnicy. Zaraz potem jednak odwróciła się od niego, minęła go bez słowa. Jak powściągliwie, cholera. W innych okolicznościach byłaby z siebie prawie dumna.

Więc Cierń i Księga? Wystarczająco im już podpadła, a strzała i wisior zdecydowanie nie były wystarczające, by ukoić gniew i irytację kapłanki. Jedyne co mogła zrobić, to pilnować jej świętobliwego tyłka i zaklinać przypadek, żeby mogła pokazać swoją przydatność.


* * *


Krótkie starcie Rysia i kapłanów z orkiem było kolejną piękną i straszną rzeczą tego dnia. Brak wahania ryżego, jego miękkie i ciche kroki, szybkie i precyzyjne ruchy, miecz kreślący w mdłym blasku pochodni krótkie, pewne łuki. Wątroba. Serce. Obydwa płuca. I głupi, tak strasznie głupi był błąd, który potem popełnił.

Piękny i straszny był dźwięk z jakim tasak zagłębił się w piersi najemnika.
Piękne i straszne były przyzwane przez Księgę i Cierń łańcuchy. Pokryte zakrzywionymi, ostrymi jak brzytwy hakami rozszarpującymi ciało na cuchnące kawałki.
Piękny i straszny był nieustający rytm wybijany na niewidocznych bębnach.

Strząsnęła z buta strzęp szarawego, gnijącego mięsa. Co to, kurwa, było? Strażnik, tak? Pies podwórzowy? Odźwierny z górskich otchłani rodem? Kurwa...

Jeśli władyka waży wystawić się przeciwko varunathowcom a zemstę postawi powyżej kapłańskiej sprawiedliwości... Nie dadzą rady przed sobą mając takie orki a za sobą Pazura i Żołnierzy Domu posłusznych każdemu słowu thara. A jedna dziesiąta klepsydry? Ile to jest? Tyle, co nic. Tyle, by przejść przez strażnika i dojść do celu. I znaleźć się w potrzasku.

Jeśli thar łże jak pies.

- Potrafisz zablokować korytarz? - szepnęła do przeciskającego się obok alchemika, chwyciła go delikatnie za ramię, przytrzymała. – Żeby chuje nie przeszły?

- Nie sądzę - odparł wprost Albrecht. - Prawdopodobnie nie.

Skinęła tylko głową, rozluźniła palce.
Nie mieli czasu.

Schowała do pochwy swój ulubiony nóż i podniosła leżący w oślizgłych ochłapach miecz Rysia. Zważyła go w dłoni, zakręciła krótkiego młyńca oceniając wyważenie, sprawdziła ostrość i strzepnęła z niego resztki mięsa. Prosta, solidna robota, dobrze powinien się sprawować. Jak ryży wyżyje, to mu odda, jeśli nie – cóż, jej przyda się bardziej, jeśli ten strażnik nie był jedynym na ich drodze

Rzuciła najemnikowi krótkie spojrzenie.
Szkoda go było, zaraza, ale na żale przyjdzie czas później.

- Sprawiedliwa? - spytała chrapliwie Cierń, oczekując rozkazu.
 
__________________
"[...] specjalizował się w zaprzepaszczonych sprawach. Najpierw zaprzepaścić coś, a potem uganiać się za tym jak wariat."

Ostatnio edytowane przez obce : 08-01-2012 o 17:48.
obce jest offline  
Stary 08-01-2012, 21:27   #98
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Szata furkotała na wietrze, gdy energicznie i szybko szedł.
Chmurne spojrzenie. Gromy ciskane zza szkieł. Usta zwężone w kreskę niemal.
Alchemik był w złym humorze.
Nie zwracał uwagi na rozstępujący się tłum. Nie zwracał uwagi na zaskoczone spojrzenia mijających go mieszkańców Kredy.
Nie zwracał uwagi na to, że wyglądał na kogoś ważnego.
Na wielmożę z żeńskim ochroniarzem. Bo Kara będąca przewodniczką, na kogoś takiego wyglądała.
Denerwowała go ta sytuacja, ten pośpiech. Przywykły do powolnego zbierania informacji i układania z nich całości... czuł się poirytowany. Oto bowiem jego mozaikę, którą dopiero co układała, Cierń nadepnęła i rozrzuciła każąc mu iść nie wiadomo gdzie i nie wiadomo po co.
I jeszcze ta cała afera z Dzierzbą. Po co w ogóle ją ratował ? Co go podkusiło?
Choć nie chciał się do tego przyznać, to znał odpowiedź.
Miękkie serce.

Bądź co bądź był medykiem. Ratował życie. Zawsze, o ile mógł.
Był może i pijakiem kiedyś, lubieżnikiem i hedonistą. Ale zawsze trzymał się swego kodeksu.
A ten nakazywał ratować życie.
Albrecht potarł dłonią czoło w irytacji. W co właściwie się wpakował?
Choć właściwie... ważniejszą sprawą, było to w co wpakowała się Cierń. Spojrzenie okularów skupiło się na plecach Kary, choć czasem mimowolnie zsuwało się w kierunku pary zgrabnych pośladków dziewczyny.
Kara niemalże uwielbiała trzymać język za zębami, acz Albrechta kusiło by ją zmusić do wypowiedzi.
Za dawnych lat potrafił każdą kobietę zmusić do donośnych jęków i krzyków. I nie potrzebował do tego łoża tortur. Zwykłe łoże wystarczało. A czasami... nawet i łoże nie było potrzebne.
Kara go drażniła, podobnie jak Dzierzba w choć odmienny sposób. Ten jej kpiarski ton, ta wyniosłość, to poczucie wyższości wobec niego.
Choć co naprawdę drażniło Albrechta to jej skrytość, to fakt że Kara i Cierń miały swoje sekrety i nie wtajemniczały go w nie. I nie chodziło mu bynajmniej o kwestię zażyłości obydwu kobiet. Miał ją w rzyci.
Tylko o zatajanie przed nim informacji śledztwa. Nadal wszak nie wiedział, co właściwie Dzierzba robiła w mieście. Nadal nie wiedział po co idą i co kapłanka odkryła. Nie lubił być wodzony za nos. Bardzo nie lubił.

Tunele pod karczmą okazały się "tętnić życiem". Kogo tu nie było: kapłani Varunatha, Thar, jego ludzie, straż, najemnicy i... jakiś rudy krewny czy też kochanek, czy też... Albrecht nie zapamiętał jak mu się ten ryży typek przedstawiał. Przy takiej ilości ludzi w ciasnych tunelach, alchemik czuł niemalże jak szczu... tfu... lepiej wypluć te słowo. W tym miejscu określone rodzaje gryzoni przynosiły pecha.
Ogólnie było ciasno w tunelach, dość ciemno i coraz bardziej upiornie.
A z każdym krokiem w umyśle Albrechta rozlegał się głośniejszy krzyk.-”Co ja tu na wszystkie Aspekty robię?!
Bo cóż mógł robić biedny intelektualista w tym nabuzowanym agresją i testosteronem gronie? Szykować się na zgon.

Nic więc dziwnego, że Albrecht zamknął się w sobie i zmarkotniał jeszcze bardziej. Nic dziwnego, że nie podzielił się swoimi odkryciami. Wszak i Cierń i on mogli nie wyjść stąd żywi. Po cóż więc zawracać sobie głowy duperelkami.
Co gorsza kapłani ruszyli przodem. Przodem!
A wraz z nimi cała świta, więc i Albrecht niestety. Pochodnia drżała w dłoni Nawróconego.
Nie podobała mu się ich decyzja. A powody kapłanów, uznał za nieprzekonujące.
Akurat alchemik nie miał żadnych obiekcji przed puszczaniem przodem Ushamjela i jego zabijaków.
Zwłaszcza, że i jego posoka i krew potomka Reva były tak samo czerwone i tak samo łatwe do utoczenia.
Pozostało więc liczyć na własne skromne talenty, na sztylety, na truciznę i... na przeszkadzajki.
A tych miał przy sobie parę: specjalnie spreparowane słoiczki z dymem, ogień alchemiczny, kwasy i ługi we fiolkach, gliniane granaty hukowe i oślepiające, substancję tworzącą klejące nici do unieruchamiania a nawet miksturę która skraplała wodę z powietrza. Zmieniająca podłogę w ślizgawkę, lub powodującą odmrożenia jeśli wylana została na skórę.
Miał też “smoczy oddech”, eliksir jakim posługiwali się sztukmistrze i połykacze ognia. Odpowiednio nim “zionąc” można było zmienić zapaloną pochodnię w strugę płomieni.
No i... Miał też nadzieję, że nie będzie musiał walczyć. Dlatego też chętnie szedł na samym końcu.

Pojedynek Rysia z nieumarłym orkiem, przeraziły Albrechta. Nerwowym, acz cichym tonem głosu wyjąkał.- Wszy..scy.. zgi..nie...my
No bo, jak można pokonać nieumarłego. Jak można pokonać bestię, która nie czuje bólu?
Większość przedmiotów które miał przy sobie Albrecht, były skuteczne... ale przeciw żywym istotom.
Nigdy nie walczył z czymś takim. Jak w ogóle można coś takiego pokonać?!
Księga pokazał jak.

A Albrecht zwymiotował. Na jego czole pojawił się pot. Dłonie mu drżały.
Cała ta wyprawa była szaleństwem. On nie powinien się tu znaleźć. Na Aspekty, jest wszak medykiem a nie siepaczem!
Umysł gorączkowo szukał punktu zaczepienia. Czegoś co pozwoli odciągnąć myśli od paniki narastającej wraz z dźwiękiem bębnów, od paniki wywołanej nieumarłym orkiem i przeznaczeniem wiszącym mu na głową.
Ściana czaszek... czemu teraz ją widział? Czemu miał wrażenie, że tej ścianie tkwi i jego czaszka.
Myśli wprawiały ciało w drżenie. Skupić się ! Znaleźć cokolwiek by zapanować nad paniką!
Ryży... umiera. Trzeba mu pomóc. Obowiązek.
Albrecht uczepił się tej myśli o obowiązku medyka jak niedoszły topielec wyciągniętego ku niemu wiosła.
Obowiązek medyka. Ratowanie życia. Opanował drżenie dłoni, opanował przemożną chęć panicznej ucieczki.

Ostrożnie niczym szczu... ryjówka. Niczym ryjówka ruszył w kierunku Rysia. Niemalże węszył nosem niebezpieczeństwo, ale powoli zbliżał się ku swemu pacjentowi. Przyglądał ranom, oceniał stan. Skupiając się na swym ryżym, oddzielał się od swego strachu.
Nie pytał nikogo o zdanie. Nie pamiętał czy powinien pytać.
Słowa Dzierzby. Jej pytanie na moment zmieniło tory myślenia alchemika. Mógł zatrzymać wroga zawalając tunel?
A pewnie że mógł, znał wszak niektóre sekrety koboldów. Mógł przygotować tak silne ładunki z czarnego prochu. Mógł... ale w swojej pracowni. Przy sobie nigdy nie nosił gotowych tak mocnych substancji wybuchowych.
Mógł co prawda spróbować przygotować coś takiego z tego co miał przy sobie, ale tylko od wyrozumiałości Aspektów zależało, czy wybuch byłby dość silny by zawalić tunel.
- Nie sądzę. Prawdopodobnie nie.- odparł więc wprost dziewczynie i wrócił do kurowania Rysia.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 08-01-2012 o 21:43. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 09-01-2012, 08:59   #99
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Miasto Kreda, gdzieś w podziemiach pod miastem


Z popękanej ściany, pokruszonej przez czas i utrzymywany ciężar sklepienia, łyskały czerwienią paciorkowate oczka. Obserwowały czujnie ciemny korytarz i stojącego na jego końcu stwora. Martwego, wielkiego stwora, którego mięso smakowało trucizną ich Pana. To było złe mięso. Bardzo złe mięso. Nie mogły go jeść. Nie mogły. Ale po chwili do małych, ruchliwych nosków doleciał inny zapach. Miły zapach. Zapach świeżej krwi. O tak. To było dobre jedzenie. Szczury poczuły głód. Poczuły burczenie w małych brzuszkach. Kolonia była gotowa, by ruszyć w stronę świeżego zapachu. By kąsać! By szarpać drobnymi siekaczami miękkie, pożywne i ciepłe mięso. By nurzać się w otwartych ranach, aż udałoby im się wpełznąć do środka i pożywić tym, co najlepsze – ludzkimi wnętrznościami.
Piski podekscytowanych tą myślą szczurów stawały się coraz głośniejsze, coraz bardziej natarczywe.

Nadal jednak zagłuszały je bębny.

* * *

U wylotu z korytarza, na małej galeryjce stała grupka ludzi.

- Niech Łowca zdecyduje, co z nim – powiedziała Cierń patrząc na Księgę.

Dwie bliźniacze maski. Kolczaste oblicza sprawiedliwości Aspektów. Dwaj sędziowie i dwaj kaci. Pytanie, w jakiej roli czuli się najlepiej.

Dzierzba - młoda kobieta o starych, zmęczonych oczach kogoś kto widział już zbyt wiele podnosi miecz, którym walczył Ryś. Ostrze nosi na sobie jeszcze brudne ślady, jakie pozostawiła na nim posoka orka – ożywieńca. Jak dusza Dzierzby. Mogła być lśniącą klingą zimnej sprawiedliwości, lecz brukają ją jej własne grzechy.

Nawrócony klęka przy rannym ochroniarzu Księgi. Robi, co może, ale rana jest poważna. Nie wykrwawi się jednak. Nie za szybko. Tylko potrzebne są szarpie, potrzebne nici, potrzebne mazidła i ... zaraza, potrzebny czas. Ale tego ostatniego nie ma.

- Ruszamy dalej. Ryś zostaje. Wola Varunatha.

A więc jednak. Zimne oczy Księgi stają się jeszcze zimniejsze. Narzędzie się złamało, narzędzie można wyrzucić. Ryś rozumie. W końcu jest sługą świątyni. Mieczem pieprzonej sprawiedliwości. Tarczą dla tych, co strzegą Prawa. Zawiódł. Poniesie konsekwencje. Wola Aspektu. Przeżyje, lub nie. Pan Sprawiedliwości osądzi.

Ruszyli dalej. W pomniejszonym o jedną osobę składzie.
Szybko okazało się, że ożywieniec strzegł końca korytarza. Kilka kroków dalej zaczynała się zniszczona, kamienna galeryjka. Balkon nad ciemnością. Balkon z którego w dół prowadziły szerokie, ale podniszczone kamienne schody.

Coś było w dole. Jakaś duża sala. Światło pochodni i lamp oświetlało ją w niewielkiej części. Widzieli wysokie i grube filary podtrzymujące wysoki sufit. Filary wyrzeźbiono z pietyzmem w abstrakcyjne, geometryczne wzory. Co bardziej wykształceni bez trudu rozpoznawali w nich runy koboldów. Zatem podziemia pod Kredą były starsze, niż ludzka historia. Właśnie wkraczali na teren starożytnej siedziby tej służącej w czasach Dominacji Sithów swym nieśmiertelnym panom rasy. Koboldzkie ruiny. Miasto? Strażnica? Świątynia? Kto mógł to teraz wiedzieć? Kogo to obchodziło?
Na pewno nie tą piątkę ludzi schodzącą ostrożnie kamiennymi stopniami w dół, w stronę, z której dochodziło ich bicie w bębny.

Teraz, po tym, jak zostawili Rysia w korytarzu, prowadziła Dzierzba. Szła na szpicy ostrożnie stawiając kroki po podniszczonych stopniach. W końcu zeszła na dół, pomiędzy wyniosłe kolumny. Pod jej butem coś chrupnęło. Kolejny krok, kolejne chrupnięcie, jak patyczek w lesie. Ale nie byli w lesie. A to nie był patyczek. To był szczurzy szkielet. A tysiące innych, podobnych, pokrywało całą posadzkę wokół nich w niektórych miejscach nawet wypiętrzając się w niewielkie stosiki.

Ale w sali z kolumnami były nie tylko truchełka gryzoni. Widzieli też inne. Większe. Zdecydowanie większe. Jak ludzkie, lecz – po bliższym przyjrzeniu się – na pewno ludzkimi nie będące. Z całą pewnością mógł to stwierdzić Albrecht – najbieglejszy w medycynie w ich grupce. To były pokraczne szkielety i zapewne należały do istot, które łączyły w sobie cechy ludzi i szczurów. Na myśl przychodziło tylko jedno słowo. Bestiary. Pół – ludzkie, pół – zwierzęce hybrydy, które w czasach Dominacji powstawały w sithyjskich pracowniach tak zwanych Pieśniarzy Życia. Powiększone siekacze wystające w środkowej części czaszek oraz szponiaste kości paliczkowe od razu przywodziły na myśl ludzi – szczury. Albrecht znów poczuł dreszcze. Zdecydowanie za wiele przypadków.

Bębny były jak sznurek, za którym podążali przez zasłaną kośćmi salę. Widzieli szczury w zagłębieniach w ścianach. Żywe szczury. Ich oczka obserwowały ich wędrówkę. Niesione przez ludzi światła odbijały refleksy krwistych paciorkach szczurzych ślepi.

Oczyszczenie, które witam
rozjaśniało moich dni cienie
wszystko powierzam Wam
co kiedyś było, dziś już nie jest
oddalone bagniska,
rany cięte w hołd powierzam
a zwycięstwo mym schlebieniem
żyje - wiarę mam

Głos usłyszeli, kiedy zbliżali się do końca kolumnady. Czy raczej głosy. Przynajmniej kilka. Dobiegały do ich uszy zza półprzymkniętych, masywnych, metalowych drzwi. W skaczącym świetle pochodni widzieli wyraźnie symbol znad rzeki.
. Namalowany farbą na starych, geometrycznych, koboldzkich ozdobach.

Byli gdzieś w połowie kolumnady, kiedy nagle ściany wokół nich ożyły. Wylewały się z nich piszczące, futrzaste strumienie szczurów. Piszcząc i chrobocząc pazurami o kamienne ściany i posadzki ze wszystkich stron pędziły na nich niepowstrzymane, żarłoczne gryzonie. Większość z nich była zwykłej wielkości, ale ujrzeli też kilkanaście znacznie większych, wzrostem dorównujących kotom. Mogło być to również złudzenie wywołane grą świateł i cieni. Niemniej jednak setki szczurów pędziły w stronę ludzi tak szybko, jak tylko mogły. Ale nie tylko w ich stronę. Wyraźnie usłyszeli za sobą krzyk dochodzący z galeryjki. Krzyk Rysia, którego dopadło stado krwiożerczych gryzoni. Przeraźliwy, potworny krzyk człowieka, pożeranego żywcem przez dziesiątki małych, kąśliwych zębów. Dosłownie – rozdzieranego na strzępy.

To nie był naturalny atak! To wiedzieli. Zwierzęta prowadziła jedna, nieludzka, złowieszcza wola.

Księga pierwszy odzyskał zimną krew.

- Do drzwi! – wrzasnął. – Biegnijcie do drzwi!

To był równie dobry pomysł, jak każdy inny. Istniała szansa, że dopadną metalowych wrót szybciej, niż armia krwiożerczych szczurów. Ale co potem? Co potem?

Tym zapewne będą martwić się ... potem.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 09-01-2012 o 09:11.
Armiel jest offline  
Stary 19-01-2012, 19:06   #100
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Starożytne miejsce mogło by być źródłem fascynacji dla Albrechta. Gdyby nie to, że akurat nie był w nastroju do zwiedzania i badań. Przypuszczał jednak spoglądając na wnętrze świątyni, iż tutaj odbywały się rytuały, gdy kapłani Szczura nie byli jeszcze heretykami.
Jednakże uwagę Nawróconego szybko skupił chrzęst pod nogami. Kości, kostek i kosteczek. Zimny dreszcz wywoływał ten widok. Alchemik prawie miał wrażenie, że wkrótce do nich dołączy. Prawie zazdrościł Rysiowi. Ciężko ranny, ale żyjący... najemnik czekał aż reszta wróci z tej przeklętej wyprawy. I go wyniesie na powierzchnię.

Krzyk! Przeraźliwy krzyk pożeranego żywcem człowieka sprawił, że Albrecht szybko zmienił zdanie. Że też nie pomyślał, by zostawić rudowłosemu najemnikowi czegoś do skrócenia męki.
Ale na takie rozważania, nie było obecnie czasu. Szczury...


Stada złowieszczych gryzoni, bestii mających niewiele z gryzoniami z powierzchni, osaczały grupkę głupców... w której skład wchodził Albrecht niestety.
Księga pierwszy zareagował. Szybko podjął decyzję, by gnać do kolejnych drzwi, w nadziei że ona przetrzymają nawałę małych ciałek szczurów. W nadziei zapewne złudnej.
Ale nadzieja „uskrzydla”.

Medyk panikował, jego dłonie drżały. A wizja pożarcia żywcem przez chmary gryzoni niemal stawała mu przed oczami. Niemniej zwierzęce niemal instynkty w umyśle Albrechta wzięły górę. Paniczna ucieczka w kierunku zaproponowanym przez Księgę była jednym jego działaniem.
Drugim było nerwowe przeszukiwanie torby, zaciśnięcie dłoni na glinianym słoiczku, podetknięcie szmatki zatykającej słoiczek do pochodni.
Ogień... najstarszy sojusznik człowieka. Ogień, będący siłą dobroczynną acz groźną... tak jak Aspekty.
Ogień zapłonął, ręka niemalże odruchowo cisnęła słoik z płonącą szmatką w znajdującą się za uciekającymi ludźmi chmarę szczurów.
Słoik pękł, alchemiczny olej rozlał się natychmiastowo zapalając i podpalając sporą gromadę biegnących szczurów. Salę momentalnie wypełnił smród palonego futra i mięsa oraz przeraźliwy pisk ginących gryzoni. Płomienie na moment odcięły tą drogę pościgu.
Coś szarpnęło za rękę Albrechta. Dzierzba. Szarpiąc jedną ręką, drugą wskazała cele mówiąc z trudem.-Tam, tam.. Przejście.
Wskazane przez nią stadka starały się odciąć, obraną przez nich drogę ucieczki zabiegając drogę do wrót.
Zaś Cierń dumnym i spokojnym krokiem zmierzała w kierunku wrót.
Smród palących się gryzoni, chrobot setek pazurków, piski i echa ich własnych butów uderzających rytmicznie o posadzkę wyścielaną niezliczonymi szkieletami szczurów. Cierń nie chciała chyba stracić nic ze swojej kapłańskiej godności bo przemieszczała się nie biegiem, jak czynił to Księga i reszta jej towarzyszy, lecz szybkim krokiem. Te tempo było zdecydowanie zbyt wolne. Nie pozwoliłoby ocalić skóry przed morzem pędzących w ich stronę gryzoni.
Dzierzba to wiedziała, Albrecht to wiedział, Księga - który pędził na złamanie karku w stronę drzwi, też to wiedział. Cierń zdawała się tego nie wiedzieć lub świadomie ignorowała zagrożenie. Może miała jakiś plan. A może sądziła, że szybki krok wystarczy. Pewne było, że nie wystarczy. I pewne było, że te cenne sekundy, które właśnie stracili mogą nie pozwolić im dotrzeć do drzwi przed szczurami. Przynajmniej nie wszystkim.
Albrecht nie miał już dumy, której mógłby bronić. Zabrano mu ją bólem i torturami. Alchemik miał tylko życie. Drobne małe życie nieistotnego śmiertelnika. Ale to była jedyna jego własność, więc zamierzał jej bronić nie zważając na sytuację. Pognał więc do przodu nie czekając na kapłankę i odpalając kolejne fiolki z ogniem alchemicznym.



Ciskane wybuchały zalewając obszary ogniem. Albrecht rzucał nimi zgodnie ze wskazówkami Dzierzby, tworząc ognisty korytarz, otaczający grupę z obu stron i nie pozwalający szczurom odciąć im drogi ucieczki.
Nie zwracał uwagi na to co się dzieje za nim. Nie chciał widzieć swojej śmierci kroczącej wśród wielu małych zębatych paszczy. Śmierci okrutnej i bolesnej.
Śmierci niemalże gryzącej mu po kostkach.

Gwizd.
To skłoniło Albrechta do odwrócenia głowy i zobaczenia dość ciekawej scenki. Mianowicie Dzierzby niosącej Cierń.
I tego że ich drogę do reszty grupy odcinają gryzonie.
Nie mógł cisnąć alchemicznym ogniem. Bo ten paliłby się przez chwilę.
Zamiast tego sięgnął po inną miksturę ciskając nisko fiolkę. Rozpryśnięta na podłodze, zabijała gryzonie zamrażając je i pokrywając podłogę lodową taflą. Dziewczynom nie powinno nic grozić. Skórzane buty ochronią przed odmrożeniami, a nawet gdyby... to i tak te obrażenia nie będą silne. Natomiast gryzonie... obrażenia od odmrożeń obejmujących prawie całe ciało wywołają bolesną śmierć.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 19-01-2012 o 19:09.
abishai jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:30.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172