Gdy Vergo opowiadał o znamienitych kunsztach kulinarnych familii Funderlingów Samwell stał z wyprężoną piersią, jak, nie przymierzając, paw.
- To prawda moi mili towarzysze. Prawda żeśmy biegli w sztuce przerabiania fasoli na cudeńka wszelakie. Cała rodzina od pradziada przez ojca mego, na mnie zaś skończywszy. Taki fach.
Schylił się, przyklęknął przy plecaku wypchanym najprzeróżniejszymi wiktuałami i wysypał część na ziemię:
- Fasola, a juści Krasnalu. Niewiele tego co prawda, ale na jako taką przegryzkę nam wszystkim wystarczy - roześmiał się serdecznie do przyjaciela. - No to proponuję, żebyście Wy wojownicy i czarodzieje zabrali się do stróżowania, a my tu z Mości Grubbem cudów dokonamy. W tym oto małym kociołku - wskazał grubym paluchem na żeliwny rondel.
To mówiąc znowu począł szperać po licznych kieszonkach, mrucząc przy tym do siebie: - Szczypta soli i kminku. Gdzie ja to schowałem? A niech to dunder świśnie... |