Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-12-2011, 03:46   #28
chaoelros
 
chaoelros's Avatar
 
Reputacja: 1 chaoelros jest na bardzo dobrej drodzechaoelros jest na bardzo dobrej drodzechaoelros jest na bardzo dobrej drodzechaoelros jest na bardzo dobrej drodzechaoelros jest na bardzo dobrej drodzechaoelros jest na bardzo dobrej drodzechaoelros jest na bardzo dobrej drodzechaoelros jest na bardzo dobrej drodzechaoelros jest na bardzo dobrej drodzechaoelros jest na bardzo dobrej drodze


Pierwsza noc w głuszy

Zapadła noc, która pewnie wydałaby się niezwykle uciążliwa, gdyby nie ognisko. Niebo było pochmurne, dookoła słychać było porywisty wiatr, lecz jar do którego wpadli skutecznie osłaniał ich przed niepojemnymi, chłodnymi podmuchami.
Rozbili obóz. Rzeczywiście mości Funderling znał się na rzeczy. Pomimo ograniczonych możliwości udało mu się ugotować przepyszną zakąskę. Wszystkim zrobiło się cieplej na żołądku. Resztę pustki mogli zapchać chlebem, a przegryźć dla smaku wyborną fasolową polewką. Nikt z nich takiej jeszcze nie jadł, oczywiście oprócz Verga, który próbował chyba już wszystkich odmian fasolowej Funderlingów, a i tak z apetytem posilił się i tym razem.
Sama fasolowa jest wszak prostym posiłkiem do przyrządzenia i tym bardziej należy poświęcić trochę uwagi fenomenowi potraw z kuchni Funderlingów. Pierwsza sekret leży właśnie w prostocie przygotowania zupy. Jest to tak banalne że zupę fasolową potrafi ugotować każdy, kto jest zmuszony przyrządzać samemu posiłki. Okazuje się że częstym błędem jest odcedzanie fasolki po ugotowaniu. To jest moment, w którym zupa traci esencję smaku. Inni zaś popełniają inny błąd, skutkujący sensacjom trawiennym po spożyciu posiłku. Otóż po namoczeniu fasolki tak aby nadawała się do gotowania, należy gotować ją w zimnej świeżej wodzie. Co do smaku zaś, można wybrnąć z każdej sytuacji. Nawet jeśli Funderling musiał gotować zupę na suszonej wołowinie, robiąc na szybko bulion, który nie urasta do takiego ze świeżego mięsa, to jednak zręczny kuchmistrz wie jak wytworzyć wspaniały bukiet smakowy. Żadne bowiem przyprawy nie zastąpią esencji warzyw. Tu jednak przejawia się sekret Funderlingów, gdyż każdy z nich wie ile i czego wsypać, co do jednego ząbka czosnku, czy plasterka marchewki. Mimo wszystko można ugotować fasolową, która zaspokoi wymagania tak zmęczonych wędrówką degustatorów, nie znając tajemnic hobbickich kuchmistrzów. Można dodać troszkę wędzonego boczku pokrojonego w kostki i już mamy niemal pełen sukces. Ostatni etap to przyprawy. Tutaj zaczynają się niuanse. Wskazówki kucharzy są bardzo zwięzłe i mało precyzyjne. Sól, pieprz, szczypta majeranku. Pomimo zażyłej przyjaźni Funderling uważnie strzegł sekretu swojej rodziny, nawet przed Krasnalem.
-Vergo możesz podać mi pieprz? Mam go w moim plecaku za tobą.
Kiedy Vergo odwrócił się szukając w plecaku pieprzu, Samwell wykonał kilka szybkich i precyzyjnych ruchów nad zupą, która wraz z wymieszaniem przypraw, nabrała pożądanego smaku.
-Aj, tu mam go pod ręką, już nie szukaj – rzekł z uśmiechem Samwell.
Funderlingowie mieli swój sekret, który leżał w odpowiednim przyprawianiu zupy. W sumie każdy w Shire wiedział, że istnieje taki sekret. Bywało że próbowano ostentacyjnie wykraść ów sekret, lecz nawet stojąc przy starszej babci Funderlingowej jak gotuje zupę, obserwator nie mógł rozgryźć całej procedury. Tak o to wygląda życie hobbitów od kuchni. Trzeba przyznać że są na tym świecie sekrety o wiele większej wagi i znaczenia niż zupa fasolowa, a nie są one należycie strzeżone…

Tak o to cała drużyna zaspokoiła apetyt i głód. Reszta nocy nie wydała im się wcale uciążliwa. Przed zaśnięciem opowiadali sobie różne historie, nawet żartowali z posągu trolla, który stał nieopodal i co do jego obecności się w pełni przyzwyczaili.
Czarodziej też wyjaśnił wszystkim, że bestia opisana przez Nalina to najprawdopodobniej Chatmoig. Opisując to zwierzę nie krył podziwu dla krasnoluda, który rozłożył kocura jednym ciosem. Vergo sobie to nawet potrafił wyobrazić widząc imponujący topór khuzdulskiego posła.


Promienie wschodzącego słońca nie zbudziły drużyny. Zrobił to Harlandil, gdyż góry rzucały cień od tej strony. Czarodziej miał jednak możliwość lepszej oceny sytuacji. Opierając się na mapie i swojej wiedzy o tych ziemiach, wydedukował trzy trasy. Nie mógł poradzić się nikogo z drużyny. Hobbici w ogóle nie znali tych ziem, a posłowie przemierzali je może dwa razy w życiu i to zapewne w lepszą porę roku.
Aby dostać się na wcześniejszy trakt, musieliby jakimś niemalże cudem wspiąć pod górę, dwadzieścia metrów. Zjeżdżało się szybko i bez okaleczenia lecz pokonanie drogi po takim stromym i śliskim zboczu byłoby trudne nawet dla elfa. Mogli pójść dalej jarem a potem w dół, gdzie doszli by do innego traktu. Tę drogę jednak wcześniej odrzucili, bo wygodniej było wyruszyć z Rivendel trasą wiodącą przez wyższe partie gór. Schodząc w dół szli by może szybciej, gdyby była wczesna jesień albo wiosna już po roztopach. Było jednak prawie pewne, że mimo utrudnień, tamta trasa była całkiem bezpieczna i sprawdzona niż rzadziej uczęszczane drogi wysoko w górach. Harladnil rozważał też trzecią opcje. Zbliżali się do kompleksu pełnego jaskiń, który ciągnął się przez dwie trzecie przeprawy przez góry. Teoretycznie znacznie skracał czas podróży, o ile znało się sieć podziemnych korytarzy. To jednak można było odkryć różnymi sprytnymi sposobami.
Każda z dróg prezentowała się zarówno korzyściami jak i niebezpieczeństwami. Cała podróż miała być przecież ryzykowna, a na dokładkę, na końcu czekał smok. Mogli oczywiście poprosić Samwella żeby ugotował on taką fasolową, co skręca układ trawienny i liczyć że smok umrze z bólu brzucha. Teraz jednak czarodziej musiał zdać się na własny instynkt i samemu podjąć decyzję, jak poprowadzić drużynę.

 

Ostatnio edytowane przez chaoelros : 18-12-2011 o 14:09.
chaoelros jest offline