Wątek: Tysiąc Tronów
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-12-2011, 16:50   #380
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację


CZĘŚĆ VII: Śmierć Nas Nie Rozłączy

Namiot Klausa był przygnębiająco smutny, choć znajdując się na skraju obozu Krucjaty, był spokojną wyspą na oceanie szaleństwa. Całą noc trwała bieganina, co i rusz pojawiały się krzyki, a ludzie oskarżali siebie nawzajem. Jedna sekta wytykała drugiej, chociaż przecież wszyscy uciekali spod sceny jak jeden mąż i tylko gwardziści próbowali stawać w obronie chłopca. Nie dali rady, ale plotki w obozie chodziły dwie. Według jednej Karl zginął, ale druga twierdziła że nie, że widziano go na podeście przy wewnętrznym obozie. Wydawało się też, że tę drugą powtarzano częściej, być może więc Helmutowi i pozostałym z rady udało się opanować sytuację na tyle, na ile się dało.
Była to jednak mimo wszystko niespokojna noc, której przeciwstawiała się atmosfera namiotu i świętość kapliczki, przemawiająca nawet do Degnara. W Sigmara Odrodzonego mógł nie wierzyć, ale Sigmar Młotodzierżca był faktem.
Zerknęli jeszcze na dziennik, który zabrali ze sobą ze sceny. Nie było w nim wiele, a to co było było pisaniną szalonego, nieprzewidywalnego umysłu. Odnaleźli jakieś obliczenia, kompletnie nic z tego nie rozumiejąc. Za to pod nimi było coś o czwartej transformacji, do której potrzebny był właśnie Karl oraz o Tysiącu Tronów. Cokolwiek miałoby to znaczyć. W chwili obecnej dziennik nie wydawał się więc przydatny do czegokolwiek.

Następnego ranka, zanim zdążyli się dobrze rozbudzić i poszukać czegoś do jedzenia, do namiotu weszła zakapturzona postać w długim habicie. Poderwali się natychmiast, ale mężczyzna spokojnym gestem odrzucił kaptur, jednocześnie próbując ich uspokoić. Nie mieli pojęcia jak Helmut ich odnalazł, ale fakt był taki, że stał teraz przed nimi, a na jego twarzy wyraźnie malowały się kłopoty. Niemal jak zwykle. Karl był cholernie trudny do upilnowania.
- Witajcie przyjaciele. Niezła sprzeczka zeszłej nocy, prawda? Cieszę się, że postanowiliście zniknąć ze sceny, odpowiadanie na pytania byłoby dość kłopotliwe. Ale do rzeczy, pewnie się zastanawiacie, dlaczego do was przyszedłem, jeszcze dbając o to, aby być pomylonym z Klausem. Przyszedłem ze spowiedzią oraz prośbą, nie pierwszy już raz, niestety.
Usiadł na jednym z dywaników wewnątrz namiotu, przez chwilę zapatrzywszy się na kapliczkę poświęconą Sigmarowi. Zrobił znak młota a potem kontynuował.
- Karl... odjechał. Nie został porwany, ale podczas przedstawienia, kiedy wszyscy byliśmy zajęci i udawaliśmy, że faktycznie jest przed sceną, wymknął się na wozie Brata Fredericha, starszego kapłana Morra. Musiał się jakoś ukryć, bowiem straż go nie zatrzymała, ale doskonale wiem co nim kierowało. Karl bowiem miał wizję, która przekonała go, że musi odwiedzić Talagaad, aby otrzymać mądrość o niezwykłej wadze dla niego - od wiedzącej z Małego Kislevu. Imię kobiety to Madame Yaga... czy jakoś tak. Brat Frederich wyjechał czarnym powozem, niewątpliwie było tam także Dziecko, ale strażnicy nie mieli prawa przeszukać wozu. Kapłan wymówił się obowiązkami pogrzebowymi, nikt go więc nie zatrzymywał. Nie kwestionuję jego kapłaństwa, ale kwestionuję kompetencje oraz motywy, których nie jestem pewien. Sam przecież nie ochroni Sigmara Odrodzonego! Chciałbym abyście podążyli za nim, zapewnili mu ochronę. Wiele razy już udowodniliście, że nikt inny nie nadaje się lepiej od was. Powóz i konie macie, dodam wam woźnicę, który zna teren i wie jak najszybciej i najbezpieczniej dojechać do celu. I dorzucę po dziesięć koron dla każdego z was i dwadzieścia do podziału, gdy wrócicie z Karlem. Choć widzę, że to tylko poboczny motyw, prawda? Nie możemy go narażać, wiecie o tym...

Czy mogli się nie zgodzić?

Był Festag, 14 Brauzeit 2522. Pojawił się pierwszy śnieg i choć rozpuścił się niemal od razu, to nie mogło być jawniejszego zwiastuna zimy.


Otrzymali pomoc nawet dwójki doświadczonych woźniców - Karin, rudowłosej kobiety o raczej kanciastej szczęce oraz Lothara, człowieka, który wyglądał jakby ostatnio postarzał się znacznie szybciej, niż zamierzała zrobić to natura sama z siebie. Należeli do jakiejś kompanii przewozowej, która mocno oberwała podczas Burzy - tak jak wszystko zresztą - ale oni uchowali się w Woflenburgu, teraz starając się odnowić zapasy gotówki i kupić własny powóz. Helmut wynajął i teraz to oni jechali na koźle, pozwalając Soe, Jostowi i Degnarowi leczyć rany i zmęczenie wewnątrz dyliżansu. Kapłan załatwił im zresztą także mikstury leczące, które nieco poprawiły stan, zwłaszcza Degnara, ale te sześć dni spokojnej podróży, bowiem za tyle spodziewali się dotrzeć do Talagaadu, było im bardzo potrzebne.
Pierwsze trzy zleciały dość przyjemnie, mimo zimna, bowiem pogoda była dość dobra a i drogi na południe przejezdne. Potem skręcili na zachód, na znacznie trudniejsze tereny, minęli zrujnowane Hersig, gdzie woźnice wymienili konie na świeże, bowiem czas się liczył, a potem skręcili znów na południe, wjeżdżając na Starą Leśną Drogę, już na terenie prowincji Talabeklandu.

Talagaad było miastem portowym, kontrolującym prawie cały handel rzeczny, przynajmniej na tym odcinku rzeki Talabek. Było to dość duże miasto, bardzo gwarne i zapełnione uciekinierami z Hochlandu czy Kislevu, który zresztą miał tu także dużą stałą populację. Niedaleko za nim widniała ściana olbrzymiego krateru, wewnątrz którego kryło się znacznie większe i potężniejsze Talabheim, które jednakże do rzeki z oczywistych powodów same dostępu nie miało, co pozwoliło Talagaadowi rozwinąć skrzydła i rozrosnąć się wzdłuż rzeki. Wszystkiego tego dowiedzieli się od Lothara i Karin, którzy pomiędzy niewybrednymi żartami, wtrącali czasami coś przydatnego. To oni zresztą poinformowali ich, że wjechali do dzielnicy Północnych Doków, gdzie także postanowili się zatrzymać i poczekać na załatwienie przez nich wszystkich spraw. W Dziesięcioogoniastym Ośle, gdzie zjedli także pierwszą od kilku dni ciepłą strawę, dowiedzieli się także gdzie szukać Małego Kisleva (który okazał się dzielnicą tego miasta).


Mały Kislev był gęsto zaludnioną, niezbyt czystą, pełną dość niskich, smukłych, jasnoskórych i jasnowłosych mieszkańców. Ich przejściu przyglądano się więc z ciekawością, z kilku zaczepionych dokerów za jednego tylko szylinga wskazało im karczmę o nazwie Balalaika, w której to ponoć mogli natknąć się na Madame Yagę. Broń, oraz pokazywane od czasu do czasu przez Soe znaki, pozwoliły uniknąć im bycia zaczepionym i przy okazji okradzionym. Ludzie wyglądali tu na raczej biednych, ale nie agresywnych, przynajmniej nie w ciągu dnia - choć zbliżał się już powoli wieczór. A może nawet szybciej, niestety zima dawała o sobie znać.
Balalaika okazała się "tradycyjną" karczmą rodem z Kislevu, chociaż dowiedzieli się o tym dopiero w środku. Żadne z nich bowiem znawcami tej kultury nie było, ale sprzedawano tu takie specjały jak marynowane śledzie czy kwas chlebowy. Yagi w środku nie było, ale wystarczyło trochę popytać, by skierowano ich do tylnej, ciemnej alejki, gdzie znajdował się dom, w którym przyjmowała. Niestety po zapukaniu i wejściu, znaleźli się w dość niewielkim korytarzyku, na którego końcu siedział blondwłosy, nie mający więcej niż osiemnaście lat chłopak. Obok niego, na stoliku, leżały jakieś papiery.
- Madame jest obecnie zajęta. Podajcie mi swoje imiona i poczekajcie dwie godziny w Balalaice. Potem wróćcie.
Uśmiechnął się, czekając na imiona, aby je wpisać do jakiejś księgi.
Nie było w sumie tak źle. W karczmie prócz śledzi i kwasu mieli przecież także gorzałkę i śpiewano wesołe piosenki, chociaż w języku, którego kompletnie nie rozumieli.
 
Sekal jest offline